28.04.2019

Od Aarona – Event Weilkanocny

Słońce wstało wcześnie. Ciężko było mi się przyzwyczaić do tego, bo krótkich, zimowych dniach. No tak. Wiosna. Pora roku pełna pyłków, zieleni i "miłości". Przeciągnąłem się. Bardzo nie chciało mi się wstawać. Niestety, praca wzywa. Wyszedłem z jaskini. Przywitał mnie radosny śpiew ptaków. Naokoło mojej jaskini zaczęła już rosnąć jasna, młoda trawa. Nie mogłem się doczekać, aż będzie większa! Już weselszy, ruszyłem w stronę biblioteki. Po drodze podziwiałem kwitnące żonkile. Zdawało się, że ich żółte płatki witają nadchodzącą porę roku. Po kilku minutach znalazłem się pod budynkiem swojej pracy. W środku oczywiście nie było tłumów. Spojrzałem na stertę książek do posortowania. Nie ma co tracić czasu. Zacząłem układać tomiska, by później łatwiej było odnaleźć ich miejsce na półkach. Było to żmudne zajęcie, ale lubiłem je. Poznawałem nowe tytuły. Może w przyszłości po nie sięgnę? Większa część roboty była już za mną, gdy zdałem sobie sprawę, że jedna z powieści jest mokra. No tak. Lany poniedziałek. Najgorszy dzień w roku. Mimo mojej pedantycznej natury, kiedy widzę tyle wody, robi mi się niedobrze. Szczeniaki biegają po okolicy, próbując wepchnąć kogoś do rzeki. A nie mam z nią zbyt najlepszych wspomnień. Przekartkowałem zalane kartki. Co mam teraz z tym zrobić? W niektórych miejscach tusz się rozlał, ale wydaje mi się, że tekst jest nadal czytelny. Skontaktuję się z feralnym "opiekunem" książki. Teraz pozostaje mi ją tylko odłożyć na bok i wysuszyć. Niedopuszczalnym jest doprowadzenie do spotkania papierowych przedmiotów z wodą! Nawet, jeśli byłaby ona święcona! Zniesmaczony powróciłem do wcześniejszego zajęcia. Kiedy wszystkie tomy zostały posortowane, zacząłem je roznosić. Była to trochę cięższa praca - przekładanie innych książek, układanie ich ponownie na półkach oraz odkurzanie ich. Skończyłem, gdy Słońce było już wysoko na niebie. Czas na małą przerwę. Byłem już trochę głodny. Wprawdzie, nie jadłem od dawna. Wyszedłem z biblioteki i odetchnąłem świeżym powietrzem. Ruszyłem w głąb lasu, nasłuchując każdego dźwięku. Wtedy z zarośli wyskoczył zając. Pobiegłem za nim, starając się nie zgubić go w młodych krzakach. Zwierzątko było szybkie, ale udało mi się je zapędzić w kozi róg. Zabiłem je i zadowolony z udanego polowania rozłożyłem się na pobliskiej polanie. Promienie przyjemnie grzały mój grzbiet, gdy zajadałem się świeżym mięsem. Jego szczątki zakopałem. Czas wracać do pracy. W bibliotece pojawiła się większa grupka wilków. Kilkoro z nich poprosiło mnie o przyniesienie jakiejś książki, inni chcieli pobyć w ciszy.
Do końca dnia zajmowałem się sprawami bibliotekarza. Miałem już wracać do domu, gdy zaczepili mnie przechodzący członkowie stada. Zaproponowali mi wspólne sadzenie sadzonek. W końcu jest idealna pora roku na zrobienie tego. Oczywiście zgodziłem się. Całą gromadką wybraliśmy się na łąkę. Było tam więcej wilków. Niektórzy wykopali już odpowiednie doły. Sadzonki leżały niedaleko. Czas zabrać się za odbudowę lasu. W wyniku burz i upływu czasu, stare drzewa padały na ziemię. Trzeba dbać o nasz dom. Wolontariat skończyliśmy wieczorem. Był to również czas powrotu do jaskini. Pożegnałem się z przyjaciółmi. Wracałem najkrótszą drogą. W pewnym momencie usłyszałem dziwny dźwięk. Zaciekawiony, ostrożnie zbliżyłem się, by go zbadać. Znalazłem gniazdo przystrojone w bazie kotki, a w nim jajko. Właściwie, nie tyle co jajko, a właśnie wykluwający się z niego kurczak. Cud narodzin. Pisklak wręcz zmartwychwstał z tej wapiennej osłonki. Był żółciutki i jeszcze mokry. Nie wyglądał w tym momencie zbyt korzystnie i słodko. Przyglądałem mu się jeszcze chwilę, gdy usłyszałem za sobą kolejny dziwny hałas. Kura. Najwyraźniej niezadowolona obserwowaniem swojego dziecka. Wycofałem się, nie chcąc oberwać od zatroskanej mamusi.
Wróciłem do domu. Wspomnienie ptasiej rodzicielki przypomniało mi o świętach w mojej dawnej watasze. Szczeniaki malowały pisanki, które później wkładano o plecionych koszyczków. Na ich myśl zrobiło mi się ciepło na serduszku. Była to coroczna tradycja. Od Środy Popielcowej wszystkim odbijała palma. Dosłownie i w przenośni. Wielkanoc była tym czasem, który zwykle spędzałem wyłącznie z matką. Wspólnie przygotowywaliśmy święconkę i pletliśmy palmę. Ojciec miał gdzieś przygotowania. Miał gdzieś całą naszą rodzinę. Odkąd jestem w watasze dalej nie przywykłem do obchodzenia świąt. Zapomniałem jak to się cieszyć z małych rzeczy. Widząc dzisiaj wesołe wilki i nawet mokre książki, mogę się domyślić, że wszyscy radośnie obchodzili Wielkanoc. Może w przyszłym roku, zamiast marudzić i unikać kontaktów ze światem, powinienem się do nich przyłączyć? Oparłem głowę o łapy. Tak, to dobry pomysł. W końcu w pewnym sensie, tutaj mam nową rodzinę.



I użyte, znalezione słowa: zając, żonkile, wiosna, koszyk, kurczak, lany poniedziałek, młoda trawa, bazie kotki, jajko, sadzonki, pisanki, święconka, woda święcona, środa popielcowa, tradycja, zmartwychwstanie, palma

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz