8.11.2022

Od Dastana do kogoś

    Bór szumiał nad moją głową. Gigantyczne i stare jak świat drzewa całkowicie przesłoniły mi niebo. Gąszcz liści praktycznie nachodził na siebie, tworząc grubą warstwę, która ledwo co przepuszczała światło. Na dole panował głęboki mrok.
    Południowa część terenów była raczej rzadko uczęszczana. Kiedy byłem szczeniakiem, starsi straszyli mnie tą częścią lasów. Opowiadali o łunach światła, które przechadzały się w ciemności. Ekscytowały i hipnotyzowały przechodniów, tańczyły z nimi i zamieniały się we wszelkie pragnienia. Przechodzień wpadał w trans, z którego nie mógł się wybudzić, wtedy świetliste łuny wprowadzały go w głąb bagien, skąd już nigdy nie wychodził.
    Brawo idioto, więc co tutaj robisz? No cóż… Nie wiem. Zawsze ciągnęło mnie do tej części lasu, a teraz nic nie stoi mi na przeszkodzie, żeby zbadać co to takiego.
    Prześwitujące przez grubą warstwę liści promienie słońca zaczęły znikać. Domyślałem się, że nadchodzi noc, a ja powinienem znaleźć odpowiednie schronienie. Rozejrzałem się po wokół. Teren był falisty, jednak nie posiadał żadnych zagłębień, ani jaskiń. Nieopodal mnie rosło drzewo. Dość mocno pochylone, abym mógł na nie bezpiecznie wejść i przeczekać do wschodu słońca.
    Drewno zatrzeszczało pod moimi łapami kiedy wykonałem pierwszy skok. Już o wiele delikatniej wskoczyłem na wyższą gałąź i przycupnąłem. W momencie kiedy miałem się położyć, usłyszałem głębokie ziewnięcie.
    — Halo? — zapytałem z wyraźnym zdziwieniem w głosie. Nie spodziewałem się znaleźć tutaj kogokolwiek w środku drzemki. 

<Ktoś?>

7.11.2022

Nowy członek! Powitajcie Dastana


✧ Właściciel: Corde (Corde#8499)
✧ Imię: Dastan
✧ Przezwiska: Brak
✧ Wiek: 4 lata
✧ Płeć: Basior
✧ Żywioł: Mróz, Burza, Lód, Śnieg
✧ Stanowisko: Strażnik nocny
✧ Cechy fizyczne: Dastan to potężny, biały basior ze srebrnymi znaczeniami na całym ciele.
Jego sierść w słońcu wygląda tak, jakby była pokryta małymi kawałkami lodu. Jego ogon jest o wiele
krótszy od normalnego. Dlaczego? Nigdy tego nie ujawnił.
✧ Charakter: Dastan należy do wybuchowych charakterów. Ma w sobie ogromne pokłady
energii, którą nie zawsze potrafi spożytkować w odpowiedni sposób. Czasem po prostu nie
potrafi się kontrolować. Jest zdecydowanie ekstrawertykiem, uwielbia kontakt z innymi. Wilki też
raczej lubią z nim przebywać. Bywa sarkastyczny, a jego emocje zmieniają się w ułamku
sekundy. Pomimo otwartego podejścia do innych sam jest dosyć skryty. Bardzo nie lubi
rozmawiać o swojej rodzinie i przeszłości. A już na pewno nie o tym, jak stracił część ogona...
✧ Cechy szczególne: Krótki ogon
✧ Lubi: Zabawę, burzę, mróz, wilki, sarny, lepienie bałwanów
✧ Nie lubi: Kłamstwa
✧ Boi się: Swojej starszej siostry
✧ Moce: Potrafi władać śniegiem, przywołuje burze śnieżne, zmienia pogodę, tworzy lodowe
tornada.
✧ Historia: Dastan nie lubi mówić o swojej rodzinie. Jego przeszłość dla niego samego jest nie
do końca jasna. Z dzieciństwa pamięta zielony las, który otaczały wysokie góry i pewną
kruczoczarną waderę. Tą samą, która uciekała z nim kiedy las płonął i tą samą, która pokazała
mu w którą stronę ma biec, kiedy odgłosy wycia były coraz bliżej. Do watahy trafił po paru
tygodniach głodu i tułaczki. Same początki były dla niego bardzo ciężkie, wciąż toczyło się za
nim przeraźliwe wycie. Z czasem przyzwyczaił się do nowej rodziny i postanowił sobie zrobić
wszystko, żeby ich ochronić
✧ Zauroczenie: Brak
✧ Głos: The White Buffalo link
✧ Partner: Brak
✧ Szczeniaki: Brak
✧ Rodzina: Ma starszą siostrę.
✧ Jaskinia: Zachód 5
✧ Medalion:

✧ Towarzysz: brak
✧ Inne zdjęcia: klikklik
✧ Przedmioty kupione w sklepie: brak.
✧ Dodatkowe informacje: Podczas burzy i w tylko jemu wiadomych okolicznościach jego ciało
ewoluuje, na grzbiecie pojawiają się łuski.


╔════════════*.·:·.☽✧ ✦ ✧☾.·:·.*════════════╗


 Siła: 300| Zręczność:100 | Wiedza: 200 | Spryt:200 | Zwinność:100 | Szybkość: 200

6.11.2022

Vitany CD Wichny

  Następnego dnia pobiegłam do lasu. Znajdował się niedaleko, a występowała tam bogata roślinność. Spojrzałam na listę. Na samym jej początku znajdowała się roślina o nazwie "Zielistka czerwona".

Rozglądałam się wokoło. Szybko zauważyłam ten krzew. Urwałam kilka listków i schowałam na polanie pod kamieniem, żeby jak zerwę wszystko, wrócić po nie. Następny był ostropest. Znalazłam go dość boleśnie. Nadepnęłam na niego... Krzyknęłam z bólu. Nagle w odpowiedzi usłyszałam jakiegoś wilka, który kazał mi się uciszyć i oczywiście on też się zadarł. Śmierdziało mi to hipokryzją, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Szybko, lecz ostrożnie zerwałam roślinę i zaniosłam pod kamień. Następny był rokitnik. Owoce tego krzewu przypominały chorobę np. dębu, gdzie to z drzewa wyrastały kulki. Tylko że rokitnik to krzew, a nie choroba. Pośród chyba największych gęstwin tego lasu znalazłam tę roślinę. Urwałam gałąź z jego owocami i wróciłam do kamienia. Następnie był rumianek. Z tym kwiatkiem nie było problemu, znalazłam łąkę porośniętą rumianeczkiem. Zerwałam go mnóstwo (tak na zapas) i zaniosłam tam gdzie zawsze. Następna była pigwa, z początku myślałam, że to gruszka, ale jednak nie. Znalazłam małe drzewo, z którego ściągnęłam kilka mini gruszek. Kusiła mnie chęć zakosztowania tego znakomitego owocu, więc go z jadłam. Był tak kwaśny, że nie da się tego opisać. I znowu powtórka z rozrywki związana z kamieniem. Następny był ostrokrzew. Okazało się, że rósł zaraz obok pigwy, ale był problem, były dwa krzaki. Jeden z czerwonymi śliskimi owocami i jeden z szorstkimi. Pomyślałam, że zerwę dwa i powiadomię Wichnę o całym zajściu. I znowu kamień... Następnie byłam woda źródlana. Znalazłam podaną rzekę i wzięłam wodę. Słoik z wodą wzięłam z sobą. Bo już się nie mieścił pod kamieniem. Pobiegłam nad jezioro, gdzie miałam znaleźć sól. Miałam miarkę ze sobą. Delikatnie wyłowiłam całą miarkę. Lekko poparzyłam łapę. Pobiegłam do kamienia i zabrałam wszystkie rzeczy z listy. Wróciłam do jaskini Wichny.
— Wichna! — krzyknęłam.
— Kto to?— Zapytała
— Ja, znaczy Vitany — szybko poprawiłam.
— Masz rzeczy z listy? — Dopytała.
— Tak.
    Nagle z niedalekiej gęstwiny wyskoczyła Wichna. Podeszła do mnie. Dałam jej rośliny. Wyraźnie była zadowolona ze mnie.
— Popatrz tam — wskazała gęstwinę Wichna.
Zauważyłam, że były tam różne koce itp.
— To twoje miejsce do odpoczynku, a teraz idę do swojej jaskini, poukładać rośliny.
Całkowicie zapomniałam o problemie z ostrokrzewem, ale już nie będę jej przeszkadzała. Może sama zauważy, ale rodzi się w mojej głowie pytanie:
"Czy mogę zostać twoim uczniem?"

<Wichna?>

Od Oleandra do Lait

    Oleander martwym wzrokiem wpatrywał się w jeden punkt. Próbował zapanować nad oddechem. Wdech nosem, wydech pyskiem. I jeszcze raz. Nagły napad kaszlu przerwał niezręczną ciszę, która panowała pomiędzy nim a martwym ciałem łani. Znów gonił za zdobyczą, jakby od tego miało zależeć jego życie, a przecież tak nie było. Inaczej. Właściwie zależało, ale co z tego, jeśli był w stanie wykończyć się tuż przed finalizacją polowania? Choć musiał przyznać, że rzadko kiedy dane mu było wysilać się aż tak bardzo. Samica była wyjątkowo waleczna. Basior opadł ciężko obok swojej zdobyczy i przymknął oczy. Strużki krwi wypływały z jego pyska i barwiły czerwienią stokrotki, na których leżał. Mruknął przeciągle i nie obejrzawszy się, zasnął.

✧─── ・ 。゚★: *.✦ .* :★. ───✧

    Wilk zastrzygł uszami, słysząc, że coś się zbliża. Na początku nie wiedział, gdzie jest. Zerwał się na równe łapy i rozejrzał dookoła. W głowie wciąż trochę buczało, a gardło paliło żywym ogniem. Zwierzyna leżała nietknięta na swoim miejscu. 
— Szaa... Ktoś się zbliżaaa... — Głosik wypowiadający to zdanie był przeraźliwie piskliwy i wydawało się, że dobiega z oddali. Oleander pokręcił energicznie głową i zaczął szukać intruza, jednak nikogo nie widział. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Pomarańczowe promienie tańczyły radośnie po przejrzałych skrawkach traw i paproci, które poruszane przez wiatr, bujały się w dźwięk melodii wybijanej w pobliskim źródełku.
— Słodki chłopcze, zamknij oczka, 
Ukryj smutki w norze skoczka,
I nim spojrzysz nań dwa razy, 
Przyznaj żeś jest zakochany.
— To nie jest zabawne, jeszcze nie jest ze mną tak źle — burknął pod nosem. — No dalej, drwij ze mnie pyskiem w pysk — powiedział trochę głośniej. Miał szczerą nadzieję, że ten jeden raz po prostu mu się przesłyszało. Nikt nie znał jego małego sekretu. Stał wyprostowany i gotowy do ataku. 
— Taki z ciebie chojrak wilku... Dobrze więc, ukarzę się. — Szepnęło stworzenie.
Był gotowy na wszystko. Skulił uszy i obnażył kły, choć od samego początku intruz nie wydawał się groźnym przeciwnikiem. Wtem zza niewielkiej magnolii wyleciała mglista ćma. Dość spora o mętnej, nieokreślonej barwie. Oleander zmarszczył brwi i po prostu się jej przyglądał. Nocny motyl roześmiał się dziecięcym głosem i przysiadł na jego różowym nosie.
— Nie rób wielkich oczu wilku, to moja ziemia.
— Dlaczego już nie mówisz wierszem? — zapytał prawdziwie zaciekawiony basior.
— Rymy mi się skończyły — westchnął. — I inspiracja — dodał.
— Więc skąd pomysł na ten wierszyk? Nawet spójny, choć mało ambitny?
    Motylek zamyślił się i poruszył energicznie skrzydełkami. Przeszedł się po pysku wilka w tę i z powrotem. Czarnymi oczkami wpatrywał się w jego szkliste ślepia i zaczął mówić.
— Wiesz, widziałem kilka razy wilka podobnego do ciebie. Przemykał niczym cień, nigdy się nie zatrzymywał, był całkowicie pochłonięty tym bezsensownym chodzeniem. Dlaczego chodzisz, a nie latasz? Inne wilki latają, a ty jesteś taki przyziemny i na dodatek wydajesz się kruchy...
Oleander się zdenerwował. Jakiś głupi robak śmie mu wypominać brak skrzydeł i kruchość, jeszcze czego! 
— Wybacz moje poboczne myśli — odpowiedział szybko motyl, wyczuwając napięcie swojego towarzysza — już wracam do tematu! — krzyknął. — Pewnego dnia wilk się zatrzymał. Osobiście byłem w szoku, bo zawsze chodził! — kolejny raz uniósł głos. — Po prostu stał i patrzył w dal. Trochę rozmarzony, może ździebko rozczarowany? Nie mogłem się oprzeć, musiałem sprawdzić, co go tak zaciekawiło. Podleciałem bliżej i przysiadłem na błękitnym bratku. Okazało się, że to wadera. Chyba była złota, żółtawa? Jakoś tak. Nie mogę sprecyzować, ponieważ nim rozsiadłem się na kwiatku, ta już zniknęła. Podobnie jak ty. I kolejny raz tamtego dnia zostałem sam.
— Dlaczego uważasz, że to byłem ja i dlaczego rozczarowany?
— Bo tylko ty tutaj przychodzisz codziennie i dobrze wiesz, o co mi chodzi z rozczarowaniem malującym się na pysku — odpowiedział szybko.
    No tak miał rację, przyznał w myślach.
— Skąd myśl, że mogę do niej żywić jakiekolwiek uczucia? — zapytał niepewnie.
— Oczy nie kłamią głuptasie. A teraz znikam, bo ona się zbliża...
    Tylko tym razem kłamały. Ponieważ on sam nie wiedział, kogo tak właściwie szuka.
Oleander chciał jeszcze coś odpowiedzieć, ale nim otworzył pysk, ćma już odleciała. Jedynym śladem, który pozostawiła, był srebrzysty pył, zalegający na jego pysku.
Basior warknął i zaklął pod nosem. Głupie stworzenie tylko zawracało mu głowę. Z tego wszystkiego zdążył zgłodnieć. Już przymierzał się do konsumpcji zdobyczy, gdy kolejny raz tego dnia ktoś postanowił zakłócić jego spokój.
— Kogo znów piekielny Nester niesie!
— Hm... Mnie? — odpowiedział mu delikatny głos.
Wilk uniósł głowę, słysząc znajomy dźwięk. Nigdy wcześniej nie spotkał jego właścicielki, myślał tak, aż do teraz. Lait pracowała w bibliotece, Oleander w terenie. Nie miał czasu na czytanie książek, unikał wszystkich, a z radą bądź alfą spotykał się o nieokreślonych, najczęściej nocnych porach. Dopiero teraz sobie uświadomił, że jednak ją widział. Kilka tygodni temu, podczas oficjalnego dołączenia do stada, wymienili się miłymi spojrzeniami i ukłonem. Parę dni później podczas powrotu do jaskini słyszał, jak jedna z wader radośnie opowiadała o najnowszych książkowych pozycjach w bibliotece. Ten entuzjazm podniósł go na duchu. A później już go nie słyszał. Rozważał różne opcje, między innymi szaleństwo. Teraz z ulgą stwierdził, że to jeszcze nie jego pora.
— Wybacz mi, myślałem, że to ćma wróciła.
Lait stała niepewnie i przyglądała się Oleandrowi, a on odwzajemnił się tym samym. Była nieduża, zgrabna. Emanowała spokojem i ciepłem. Nie była złota, a tym bardziej żółta. Jej sierść przypominała późnojesienne popołudnie.
— Masz na myśli mglistą ćmę? — zapytała po dłuższej chwili. Jakby dopiero teraz oswoiła się z jego towarzystwem.
— Tak, spotkałaś kiedyś jakąś?
— Nie, podobno najczęściej rozmawiają z tymi, którzy mają niedługo odejść z tego świata.
— Ach świetnie się składa — parsknął śmiechem.
— Bawi cię to? — uniosła brew i wykrzywiła pysk w grymasie.
— Trochę szokuje z racji, że przed chwilą z nią rozmawiałem — odpowiedział, uśmiechając się krzywo.
Zapadła cisza. W końcu po dłuższej chwili Lait się odezwała.
—  Nie może być tak źle, choć faktycznie dziś nie wyglądasz zbyt zdrowo.
— Bywało gorzej. Jesteś głodna? — zmienił temat. — Upolowałem łanię i raczej nie dam rady sam jej zjeść.


<Lait? Mam nadzieję, że to zakończenie cię nie zrazi. Nie wiem jeszcze jakimi żartami może rzucać waderka, więc dokończenie tej sztywnej (bądź nie, przyszłość zależy od ciebie) rozmowy zależy od ciebie.>

4.11.2022

Powitajmy nowego członka! Oleander

✧ Właściciel: HarbingerGhost (howrse), Fever (doggi), Harbi#9894
✧ Imię: Oleander
✧ Przezwiska: brak
✧ Wiek: 6 lat
✧ Płeć: Basior
✧ Żywioł: Woda
✧ Stanowisko: Dyplomata, Zabójca
✧ Cechy fizyczne: Jest wysoki i dobrze zbudowany, ale trudno mu utrzymać dobrą kondycję. Jego ciało pokrywa gęste futro o trzech kolorach - białym, złotobrązowym oraz czarnym. Na szyi sierść jest nieco dłuższa. Przez grzbiet przebiega długa, czarna pręga, zwężająca się u nasady ogona. Oczy barwy błękitnej często przywodzą na myśl kryształ, niemal zawsze są zaszklone. No i nos, różowy, jak u świnki, chociaż matka wolała go porównywać do barwy oleandra, stąd też imię basiora.
✧ Charakter: Lubi igrać z ogniem, ale stara się nie przekraczać granicy. W swoim krótkim, lecz intensywnym życiu wiele przeszedł, przez to woli dodatkowo nie narażać swojego zdrowia. Potrafi oczarować nie tylko wyglądem i manierami, ale również słowem. Jest inteligentny i trochę przebiegły. Tą drugą cechą woli się nie chwalić. Nie należy do wilków towarzyskich, ale też nie stroni od wszelkiego kontaktu z innymi. Nie chce, aby ktoś go oceniał przez pryzmat choroby, której nawroty są dość destrukcyjne dla jego organizmu. Stał się samotnikiem z wyboru. W pracy jest rozważny, podczas dyplomacji zawsze stara się obrać najbardziej korzystną dla watahy opcję. Jako zabójca jego mózg pracuje na najwyższych obrotach. Nie jest to zajęcie, z którym należy się obnosić. Według Oleandra zabijanie innych wilków jest ostatecznością. Kilka razy to on miał szansę odgrywać rolę ofiary z głupiego powodu, nie było przyjemnie. Zawsze wtedy u jego boku stawał brat, ratował go z opresji, lecz w końcu musieli się rozstać. Czasami lubi zatopić się w marzeniach tam, gdzie życie jest prostsze.
✧ Cechy szczególne: Jego biała sierść na szyi często tak naprawdę jest różowa, a to wszystko za sprawą niedomytej krwi.
✧ Lubi: Spokój.
✧ Nie lubi: Swojej choroby przez którą "wypluwa" powoli płuca i nie tylko.
✧ Boi się: Śmierci.
✧ Moce: Może oddychać pod wodą. W podstawowym stopniu panuje nad tym żywiołem, może tworzyć wiry, poruszać wodą oraz ją przywoływać. Nigdy jakoś szczególnie nie polegał na swoich mocach.
✧ Historia: Urodził się w niewielkiej watasze jako potomek alf, ale szansa na to, że w przyszłości pozostanie przywódcą stada była marna. Właściwie nie rwał się do władzy. Nadzieje całej rodziny były pokładane w jego najstarszym bracie. Oleander był chorowity, wątły i co chwilę wpadał w tarapaty. Rodzice oraz rodzeństwo zawsze mu pomagali i starali się wybić głupoty z głowy, ale na niewiele się to zdawało. Ocknął się dopiero, gdy życie stracił starszy o rok brat. Była zima, Eventie oraz Harbinger przekomarzali się na tafli zamarzniętego jeziora. Warstwa lodu była gruba, a mimo to pękł i młodszy z nich - Eventie - wpadł pod wodę. Nie było naocznych świadków, nikt nie wie dlaczego Harbinger nie ratował brata. Krótko po wypadku najstarszy basior odszedł, nim postanowiono go wygnać, a tytuł następcy tronu przypadł Oleandrowi. Nie był z tego powodu zadowolony. Wilki mu nie ufały, z resztą on sam tego nie robił. Chodził rozstrojony, ledwo panował nad sobą, jak mógł przejmować się kilkunastoma innymi stworzeniami. Uznał, że ucieczka będzie najlepszym rozwiązaniem. Nie chciał być odpowiedzialny za nikogo poza sobą. Jako samotnik zmagał się z prześladowaniem i ciągłą walką o życie. Podczas wędrówki dolegliwości dawały o sobie znać, bywały dni kiedy po prostu leżał, liczył się z tym, że już nie wstanie, po prostu umrze, a kruki zajmą się ciałem. Z nadejściem wiosny jego stan się ustabilizował. Z wielką nadzieją ruszył przed siebie w poszukiwaniu nowego domu. Miał zamiar rozpocząć nowe, bezpieczne życie. Może przepełnione kłamstwami, ale w tamtym momencie to nie miało zbyt dużego znaczenia...
✧ Zauroczenie: Próbuje zdusić uczucie w zarodku, ale niezbyt dobrze mu to idzie. Jego uwagę zwróciła Lait.
✧ Głos: Zachrypnięty i ostry.
✧ Partner: brak
✧ Szczeniaki: brak
✧ Rodzina: Matka Loyane, ojciec Pi, rodzeństwo: Harbinger Ghost, Kaoma, Eventie, Koda, Stella
✧ Jaskinia: Zachód 5
✧ Medalion: Srebrny, okrągły. Widnieje na nim oko w ogniu.
✧ Towarzysz: -
✧ Inne zdjęcia: -
✧ Przedmioty kupione w sklepie: -
✧ Dodatkowe informacje
- Często poluje w samotności, ponieważ musi pożerać ogromne porcje jedzenia.
- Choruje na bliżej nieokreśloną chorobę, która atakuje jego układ krwionośny, pokarmowy i oddechowy. Objawia się ona napadami kaszlu z krwią, wymiotami, bólami oraz zawrotami głowy. Przez to zdarza się, że jest po prostu wyłączony z życia.


╔════════════*.·:·.☽✧ ✦ ✧☾.·:·.*════════════╗


Siła: 100 | Zręczność: 150 | Wiedza: 200 | Spryt: 150 | Zwinność: 100| Szybkość: 100



Od Drago do Vitany

    Jako iż dołączyłem do watahy, postanowiłem zwiedzić jej tereny. Nie były one małe. Rozciągały się przez wiele kilometrów. Mimo upałów dawałem radę paradować w  słońcu, nie czułem gorąca. Utrzymywałem moją temperaturę ciała w odpowiednim parametrze. Mimo wielkich łap, dzięki którym podróżowanie może być mniej meczące, chciałem w końcu usiąść gdzieś i popodziwiać widoki. Znajdowałem się na południowych terenach. Przechodziłem niedawno koło pałacu wróżek, lecz tam nie miałbym upragnionego spokoju. Znalazłem ścieżkę i podążałem nią. Doprowadziła mnie ona do lasu. Ruszyłem zatem w głąb dzikiej puszczy. Zielona trawa oraz promienie słońca przenikające przez liście. Znalazłem jakiś wygodny mech i ułożyłem się w nim. Nie zastanawiałem się nawet, czy ktoś mógłby tu być. Błoga cisza nie mogła trwać wiecznie, usłyszałem, jak szeleszczą krzaki niedaleko mnie. Wstałem i ustawiłem się w pozycji do ataku. 
— Kto tam? Wyłaź! — krzyknąłem, wystawiając kły. 
— Co... Kto... Ja? — odparł głos z przerażeniem. Po jego barwie wywnioskowałem, iż była to wadera. 
— Tak ty, słyszałem Cię — wyprostowałem się, nie byłem już w pozycji do ataku.
— Czego chcesz?  Kim jesteś? — krzyknęła przerażona.
— Eh... To ja powinienem zadawać takie pytania, spokojnie sobie leżałem, gdy nagle coś, a raczej ktoś zaburzył mi spokój. Więc proszę, wyjdź — odparłem spokojnym tonem.
Z krzaków wyszła niższa ode mnie wadera o zielonym futrze. Wydawała się być sporo młodsza.
— No, to czego chcesz? — odparła spokojnie
— Czemu zakłócasz czyjś spokój ? — zapytałem.
— Mam zrozumieć, że to ja przeszkadzam? — odpowiedziała zirytowana.
Rozejrzałem się wokoło. 
— Raczej tak, nikogo innego tu nie widzę, a gdy się kładłem, nikt się tu nie pałętał  — odparłem. — Nie denerwuj się tak.
No tak hormony jej zapewne latały jak oszalałe. 
— He... Coś jeszcze? — zapytała wykończona.
— Jak Cię zwą młoda damo ? — odparłem z lekkim uśmiechem. 
— Vitany — odparła, jakby ją ktoś zmuszał — a ty? 
— Zwę się Drago Ergon, lecz możesz mi mówić Drago — usiadłem. — Jeżeli nie chcesz rozmawiać, nie zmuszam Cię — odparłem łagodnie. 
— Nie, jak coś masz do powiedzenia, to słucham — mruknęła zdystansowana, okazując chyba tylko minimalne zaciekawienie, które wypierało powoli resztki zdenerwowania.
— Jestem nowy w watasze, oglądałem właśnie tereny. Należysz do niej?
— Tak, ale od niedawna —  odparła.
— Hmm, w takim wypadku co Ciebie tu sprowadziło? Z rodziną tu powędrowałaś ? — zapytałem zaciekawiony.
— Rodziny nie mam... — Smutek można było dostrzec w jej oczach. — Gdybym tu nie przywędrowała, to bym zapewne zginęła.
— Rozumiem, nie będę drążył tematu.  Lecz jesteś młoda, więc na pewno będziesz potrzebowała nauki magii, czy posiadasz już jakieś zdolności? 
Nie chciałem poruszać na pewno bolesnego dla niej tematu. W młodym wieku nie ma rodziny. To naprawdę okropne, sam wiem, moja matka zginęła młodo. Ojca nie miałem, a na ojczyma nie było co liczyć. 

<Vitany?>

29.10.2022

Nowy basior! Drago Ergon

Moja koncepcja wilka, lineart Auccultist

Właściciel: Hooty#2968 [DC] shiru.wilczek@gmail.com [gmail]
✧ Imię: Ðarögon, ale używa imienia Drago Ergon 
✧ Przezwiska: (Drago Ergon*)
✧ Wiek: 5 lat
✧ Płeć: Basior
✧ Żywioł: Ogień 
✧ Stanowisko: Zabójca
✧ Cechy fizyczne: Ðarögon jest bardzo wysokim i dobrze zbudowanym basiorem. Posiada wielkie łapy dzięki, którym widać jego siłę. Ciemnoszare futro, które jest bardzo szorstkie, lecz chroni przed mrozem i ciepłem. Futro w uszach jest koloru niebieskiego, tak samo nos, pazury i opuszki łap. Na lewym ramieniu posiada znak również w kolorach niebieskiego, również posiada runy na przednich łapach. Jego oczy są również takiego samego koloru. Ma duży puszysty ogon. Klatka piersiowa Drago jest bardzo szeroka, dzięki czemu umie unosić ciężkie rzeczy. Waży zaledwie 85kg. Na głowie posiada grzywkę w kolorze futra. Ðarögon  również ma blizny trochę nad nosem, przechodząca przez oko bliznę oraz na tylnej nodze lewej. 
✧ Charakter: Odkąd słyszy głos posiada dwie strony twarzy, tak samo jak są dwie strony medalu. Ta główna strona, której używa zazwyczaj jest miła i sympatyczna. Niestety Drago nie lubi towarzystwa dlatego nawiązywanie kontaktów z innym wilkiem jest dla niego trudne. Bywa oschły i egoistyczny, ale to nie dlatego, że jest zły. Po prostu boi się kogokolwiek skrzywdzić. Małomówny wilk o wielkim sercu, który lubi pomagać innym w wypadku, gdy słowa nie są potrzebne. Bardzo inteligentny i sprytny z niego basior. Gdy się lepiej go pozna bywa opiekuńczy i ciepły. Ðarögon jest lojalny tylko sobie, nikomu innemu. Potrafi bardzo dobrze kłamać. Jest bardzo cierpliwy i wyrozumiały, lecz da się go sprowokować do granic możliwości. Po byciu w furii zmienia się o 180 stopni. Staje się agresywny i oschły jeszcze bardziej. Bywa również arogancki i chamski. Nie kontroluje swojego drugiego oblicza. Dla wszystkich jest brutalny i egoistyczny. Uwielbia wtedy drażnić i podjudzać do kłótni i bójek. Drago w trakcie tego wszystkiego jest dżentelmenem, choć szalonym i zdolnym do wszystkiego. Ma w głowie wtedy  tylko jedno. Mord. Psychopatyczny sadysta, uwielbia się znęcać nad innymi, szczególnie słabymi i waderami. Kłamstwo stanowi wtedy najmniejszą z przeszkód.
✧ Cechy szczególne: Blizny na ciele: nos, oko i tylna lewa noga. Runy na przednich łapach, oraz znak na lewej łopatce przedniej łapy.
✧ Lubi: Uwielbia wschody oraz zachody słońca. Również gwieździste niebo. Jego ulubionym miejscem są góry i zimno. 
✧ Nie lubi: Gorąca i deszczu. Nie przepada za duża grupą wilków. 
✧ Boi się: Drago boi się, że może kogoś zranić.
✧ Moce: 
Potrafi wytworzyć ogień z temperatury swojego ciała i ciskać nim. Potrafi wprowadzić się w stan samozapłonu, jego ogień go wtedy nie rani. Można go ugasić piaskiem lub wodą. Umie podpalać różne rzeczy, jak i tworzyć ścianę ognia, oczywiście na wysokość wilka. 
Niebieski ogień. Potrafi zmieniać kolor ognia, tylko wtedy, kiedy traci kontrole nad sobą i emocjami. Ogień o tym kolorze jest zabójczy dla roślin i zwierząt. Potrafi zmienić wszystko w węgiel. Z ciał zwierząt (np. królika, zostaje tylko czarny, zwęglony szkielet). Ciężko go ugasić, lecz nie jest to nieosiągalne. Ognia nie może używać długo, gdyż po około pięciu minutach zaczyna mu lecieć krew z nosa, a dłuższe jeszcze używanie doprowadza do wymiotów krwią. Podczas używania niebieskiego ognia jego oczy świecą się na niebiesko.
Drago potrafi kontrolować ciepło swojego ciała, dzięki czemu w zimnych terenach jak i tych gorących umie się dostosować i stabilizować ciepło. Pozwala mu to przetrwać w najgorszym upale jak i mrozie.
Ðarögon umie użyć mocy ognia by uleczyć drobne rany i skaleczenia. W większych pozostaje blizna. Ran wewnętrznych nie umie leczyć. 
✧ Historia: Od początku swoich narodzin Ðarögon był prześladowany przez innych, wyzywany od bękartów. Znosił to tylko dlatego, że chciał żyć dla Matki, która oddała za niego życie. Mimo iż od zawsze słyszał głos w swojej głowie, nie zwracał na niego zbyt dużej uwagi. Gdy był już nastolatkiem, nikt — ani ojciec, ani, żaden inny wilk — nie chcieli go nauczyć panować nad mocą. Bali się, że źle to wykorzysta. On sam musiał stawić temu czoła i zaczął trenować. Wtedy głos z jego głowy zaoferował mu pomoc w opanowaniu mocy. Wilk dorastał, ucząc się dzięki głosowi, pokazał mu najmocniejsze ciosy, sposób walki oraz dawał mu rady. Młody Ðarögon myślał, że to jakiś dobry duch nim kieruje, wiec mu zaufał. Przyszedł moment, gdy miał już trzy lata. Pewien wilk, który przyjaźnił się z jego bratem (bardzo go nie lubił, gardził Ðarögon'em) zawsze próbował jakoś wywyższyć się nad nim. Z racji bycia synem Alfy, uważał się za lepszego, choć nie miał ku temu powodów. Ðarögon był od niego silniejszy i mądrzejszy, nie dawał się prowokować słownymi zaczepkami, lecz pewnego razu ten nazwał go bękartem i zaczął bić, Ðarögon zaczął się bronić. Widział, że jego brat nie reaguje na to. Był mocno poraniony, na pysku, oku i lewym udzie. Gdy odepchnął go mocno od siebie, ten zranił się o złamaną gałąź, która wbiła mu się w oko. Pobiegł do swego ojca, a ten wezwał Drago na rynek. Wszyscy się zgromadzili, nawet przybrany ojciec i brat ciemnoszarego. Alfa oskarżył go o zaatakowanie jego syna. Chodź rany, dalej były otwarte, nic nie robił sobie z tego jego oskarżeń. Zasądził o karze basiora w kopalni, gdzie miał pracować z dala od Watahy. Mimo iż powiedział, że brat był przy tym i widział, że Drago się tylko bronił, nie poparł go. Głos, który zawsze słyszał, odparł mu: „Nie zmienisz ich zdania, nieważne ile byś dobrego dla nich zrobił, dalej będą Cię traktować tak samo. Jako bękarta. Jeśli chcą potwora bękarta, daj im go”. Wtedy jego oczy się zaświeciły, a ten zaczął krzyczeć w niebiosa. Od Ðarögon'a powiał podmuch niebieskiego ognia, który szybko ruszył w kierunku watahy. Ogień była tak duży i silny, że kilka wilków, nie uratowało się z tego. Ðarögon osłabł z sił i gdy przestał krzyczeć, spojrzał na palące się drzewa, krzaki oraz ciała wilków. Ugasił ogień, lecz był załamany, tym co zrobił, nie chciał nikogo zabijać. Gdy z ukrycia wyszedł Wódz, spojrzał na niego i zmarszczył brwi, wygnał go na zawsze z watahy. Drago, pogodził się z tym, odszedł z niej natychmiast, gdy szukał miejsca w innych, nie znalazł go. Każdy z innych watah został poinformowany ptakami o jego wyczynach, dlatego wszyscy bali się go przyjąć. Postanowił przestać używać swojego imienia nadanego przez matkę, a zaczął nowego: Drago Ergon. Od tamtej pory przestać używać swoich mocy.
✧ Zauroczenie: Brak
✧ Głos: Link
✧ Partner: Brak
✧ Szczeniaki: Brak
✧ Rodzina: 
- Kolbjørn - Przybrany Ojciec, nigdy nie wybaczył żonie zdrady, dlatego też nie cierpiał bękarta jakim był Ðarögon . Nie wie czy żyje, mógł spłonąć jak brat. 
- Lea - Matka umarła, wataha dokonała jej egzekucji za bronienie syna przed straceniem go.
- Njål - Brat , został przez niego spalony na popiół. Nie wybaczył sobie tego.
- Fenrir - Prawdopodobnie ojciec, lecz ni jak nie można się tego dowiedzieć. Modli się do niego o znak, że jednak nie jest jego synem, by mógł żyć w spokoju z tą okrutną myślą. 
✧ Jaskinia: 4 Zachód
✧ Medalion:
by Kara-a

✧ Towarzysz: brak
✧ Inne zdjęcia: brak
✧ Przedmioty kupione w sklepie: brak
✧ Dodatkowe informacje:
- Bardzo religijny i wierzący.
- Wierzy, że śmierć jest najbardziej łaskawa.
- Nigdy nie ujawnia swoich mocy.
- Pochodzi z nieznanej nordyckiej watahy Kirkjubøur. Dalej opłakuje to, co tam zrobił i modli się za ich dusze. 
- Przedstawia się zawsze jako Drago Ergon.
- Uważano w jego wiosce, że matka współżyła z Fenrir z tego czynu narodził się Ðarögon . Podobno przy narodzinach w ich stadzie było wiele nagłych śmierci i podpaleń. 
- Został przeklęty przez stado w którym się urodził i przepędzony.
- Cały czas słyszy głos z tyłu głowy, który często rozkazuje mu nie moralne zachowania, typu zranienie kogoś, torturowanie lub zabicie. Trudno mu panować nad zachowaniem jak głos mówi. 
- Nazywa siebie potworem i nie widzi przyszłości dla siebie innej niż bycie płatnym mordercą. 
- Podczas używania niebieskiego ognia jego oczy się świecą na niebiesko.
- Cytat : Everybody wants to be my enemy. Spare the sympathy.

╔════════════*.·:·.☽✧ ✦ ✧☾.·:·.*════════════╗


Siła: 150 | Zręczność: 150| Wiedza:150 | Spryt:150 | Zwinność:100 | Szybkość:100


6.10.2022

Od Wichny CD Vitany

 Uczyć się ode mnie? Serio? Czy tego szczeniaka opuścił rozum? Przecież w watasze są nauczyciele, czy nawet medycy, od których ta mała więcej by się nauczyła. To niemądre z jej strony… Ale powiedziała, że chce się uczyć rytuałów. Może była już u innych i jej nie pomogli? Mam nadzieję. Jeżeli przyszła prosto do mnie, nie sięgając po pomoc u innych… Nie świadczy to o niej zbyt dobrze. Przynajmniej nie świadczy o jej rozumie i instynkcie przetrwania. Musiałam zapomnieć podnieść bariery przeciwko młodym duszom… Miałam to w planie, ale… To znowu nie świadczy o moim rozumie. Co powinnam z nią zrobić?
Kiedy Vitany odeszła, odetchnęłam z ulgą. Nie chciałam jej u siebie. Nie chciałam nikogo.
– Jeszcze niedawno mówiłaś co innego – odezwał się demon – pamiętasz? 
Pamiętałam.
– Nie do końca o to mi wtedy chodziło – skrzywiłam się.
– Oczywiście, chodziło ci o innego rodzaju towarzystwo, ale czy jakiekolwiek nie byłoby ci miłe?
– Nie. Teraz do towarzystwa i pomocy mam ciebie. Nie potrzebuję jakiegoś podlotka, który będzie mi się pałętał pod nogami.
– Powiesz jej to jutro, jak wróci.
– Może nie wróci? – zaczęłam się zastanawiać.
– Sądzę, że nie powinnaś na to liczyć. Wydawała się zdeterminowana. Widocznie zrobiłaś na niej spore wrażenie tymi swoimi… – tu zaczął wymachiwać smolistymi kończynami w powietrzu, naśladując moje ruchy podczas rytuału – abra kadabra.
Mimowolnie się zaśmiałam. Chyba rzeczywiście mogłam mieć „fankę”, nawet jeśli się o to nie prosiłam.
– Zastanowię się. I od kiedy jesteś taki miły? Taki uczuciowy?
– Trochę już z tobą żyję – mruknął – a przecież oboje wiemy, że jesteś wyjątkowo wrażliwą waderą.
– Twoje poczucie humoru nie zna już granic.
– Zastanów się. Może to nie jest taki zły pomysł, jak ci się wydaje.
– Czemu w ogóle mnie namawiasz? Jeśli uważasz, że czuję się samotna, czy jako demon nie powinieneś chcieć mnie jeszcze bardziej unieszczęśliwiać? Cholera, jesteś w końcu posłańcem otchłani! Żywicie się strachem, bólem… – dopiero po chwili zauważyłam, że od dawna nie używam już formy „my”, gdy mówię o demonach.
– Mój żywiciel powinien żyć długo i w dobrym zdrowiu, żebym mógł się cieszyć tą ziemią przez lata - odklepał jak formułkę – plus… jesteśmy całkiem podobni, pamiętasz? Stanowimy udany zespół, lubię cię.
Byłam mu za to wdzięczna. 
Minęła noc. Przez cały czas myślałam o Vitany, ale wszystko krzyczało do mnie, żebym jej nie przyjmowała. Niestety, ona sama miała inne zdanie.
Przyszła rano.
– Wichna? – usłyszałam głos dochodzący z dworu. Ruszyłam do wyjścia jaskini i zobaczyłam szczeniaka, stojącego przed jamą.
– Tak?
– Czy będziesz mnie uczyć?
– Od razu przechodzić do sedna sprawy… – westchnęłam – Nie wiem, co ci powiedzieć, dzieciaku. Nie sądzę, żebym nadawała się do uczenia kogoś…
– Jestem dobrym uczniem – podjęła – Proszę.
– Pierwsza zasada: nie przerywaj, kiedy mówię. 
Przytaknęła.
– Mogę cię wziąć na, powiedzmy, okres próbny. Kilka dni. Po nich zobaczę co dalej. Nie znam cię, może jesteś w porządku i wszystko będzie się nam świetnie układać, ale nic nie mogę ci obiecać. Okres próbny, nic więcej.
Widziałam, że waderka się rozpromieniła. Posłałam jej uśmiech półgębkiem.
– Czy to znaczy, że mogę tu zostać?
– Co? – żachnęłam się – Chyba śnisz, szczeniaku.
– Nie mogę przecież codziennie tu przychodzić. To za dużo czasu… 
Musiałam niechętnie przyznać jej rację. Poza tym byłam teraz za nią po części odpowiedzialna, a po drodze coś mogłoby się jej stać. Prychnęłam.
– Nie możesz mieszkać u mnie. Ale możesz spać w pobliżu. Znajdziemy ci miejsce gdzieś niedaleko. Na przykład tam – wskazałam kępę krzewów na skraju lasu, które dawały dobre schronienie przed deszczem i wiatrem – dam ci koce i całą resztę. Ale nie teraz. Teraz, skoro już tutaj jesteś, mogłabyś już coś zrobić. Dam ci listę rzeczy, których potrzebuję, do przyrządzenia podstawowych lekarstw. To stała lista. Zawsze mam zestaw leków, po które najczęściej ktoś się zgłasza. Zawsze trzeba je uzupełniać. I to jest twoje pierwsze zadanie. 
Skoczyłam w głąb jaskini i sięgnęłam po listę.
– Zielistka czerwona, ostropest, rokitnik, rumianek, pigwa, ostrokrzew, woda źródlana i sól. Wszystko znajdziesz w okolicy. Po wodę idź do strumienia na wschód. Jeśli skręcisz od strumienia na północ, trafisz na solne jezioro. Z niego weź sól, wystarczy mi manierka. Nie wchodź tam do wody, bo może poparzyć ci skórę. A reszta… 
Spojrzałam na listę. Boże, to dziecko prawdopodobnie nigdy nie słyszało nawet o tych roślinach. Złapałam w zęby kawałek węgla i narysowałam obok każdej nazwy małą ikonę, przedstawiającą kształt liści lub owoców.
– To powinno pomóc. Powodzenia. Zobaczymy jak ci to wyjdzie. Nie wiesz czegoś: wracasz i pytasz. Coś się dzieje: wracasz i mi mówisz. Ja mam dużo na głowie i bardzo pomożesz mi, jeśli to wszystko znajdziesz. A kiedy już wszystko przyniesiesz, pokażę ci jak ważyć lekarstwa.
Spojrzałam na nią wyczekująco. Czy nadal jest taka chętna do nauki?


<Vitany?>

14.08.2022

Od Vitany CD Wichny

— Nie zagoniła mnie tu burza — odpowiedziałam. — Tylko twoja rozmowa.
— Co, jaka? — odpowiedziała nadzwyczaj spokojnie.
— Słyszałam, że z kimś rozmawiałaś — powiedziałam zniecierpliwiona.
Ten wilk to chyba Wichna, ale nie miałam pewności, a wiedziałam, że dalsze dopytywanie się, co do rozmowy nie ma sensu, wiesz, zmieniłam temat.
— Masz na imię Wichna?
— Tak — odpowiedziała.
— Widziałam, jakieś pioruny więc tutaj przyszłam.
— Tak to mój rytuał, widzę, że chyba działa.
Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem. Co ja mogę wiedzieć o takich rzeczach? Od kiedy przybyłam do watahy, chciałam się nauczyć rytuałów i podobnych rzeczy, ale nie miałam się od kogo nauczyć. Muszę ją zachęcić do współpracy, ale jak...
— Dałam Ci odpowiedzi, z nikim nie rozmawiałam, po co tu jeszcze stoisz? — odpowiedziała nagle Wichna
— No, bo ja... No hmm...
— Wysłów się — syknęła Wichna.
— Chciałam, bym się nauczyć rytuałów. Od ciebie.
Zdziwiłam się głosem Wichny, jakby chciała mnie się pozbyć jak najszybciej, jakby rozmowa ze mną to była dla niej kara.
— Zbyt szybko oceniasz nasze stosunki — powiedziała jakby spokojniej. — Najpierw przychodzisz, bo niby coś słyszysz, a później oczekujesz, że zostanę twoją nauczycielką.
Byłam w ciężkim szoku. Czyżby to był koniec? Czy mi się nie udało? Siadłam, jakbym została zaatakowana i bym przegrała.
— Wyglądasz, jakbyś przegrała bitwę. Zastanowię się nad propozycją, ale nie rób sobie nadzieję, bo nie obiecuję.
Wstałam, jakbym odzyskała siły. Jak to się dzieje? Czuję się, jakbym rozmawiała z dwoma wilkami nie z jednym, ale powinnam chyba dać Wichnie zastanowić się samej.
— Dobrze to ja idę, do widzenia.
Odpowiedzi nie dostałam, pognałam do sierocińca, żeby odpocząć w ciszy.


<Wichna?>

8.08.2022

Od Kennego

Od trzech dni przerzucałem przedmioty z miejsca na miejsce, szukając czegokolwiek, co wydawałoby się podejrzane. Każda drobna zmiana... czy to ciemniejszy kolor, czy to plamka, której wcześniej nie było, sprawiała, że rzecz lądowała w ognisku. Zdenerwowany wrzucałem większość swojego dobytku w płomienie, które w końcu po kilku godzinach zgasły. W jaskini panował bałagan, a ja nie czułem żadnej zmiany. Nie wiedziałem, czy mogę już zasnąć, czy dalej groziło mi niebezpieczeństwo. Nie mając ochoty na sprzątanie, postanowiłem wyjść z jaskini i się przejść. 
Słońce zachodziło za drzewami, którymi kołysał lekki wietrzyk. Kroczyłem wolno przed siebie, rozglądając się uważnie. Może miałem nadzieję, że zauważę coś niezwykłego, coś, co by doprowadziło mnie do przeklętego obiektu. Ku mojemu zdziwieniu właśnie to się stało. Na ziemi pojawiły się dziwne, wyglądające jakby ktoś rozlał atrament plamy. Pełen nadziei postanowiłem za nimi podążyć. Plamy doprowadziły mnie do jaskini, przed którą czekał już mój towarzysz Haku. Zdziwiony zawołałem go, jednak ten nie zareagował, a kiedy się zbliżyłem, wąż wleciał do środka ciemnej jaskini. Bojąc się, że coś mu się stanie, bez namysłu pobiegłem za nim. W jaskini panował mrok i chłód. Nie widziałem kompletnie nic, nawet po użyciu magii jedyne co mogłem dostrzec to swoje łapy. Kiedy się odwróciłem, zauważyłem, że wejście do jaskini znikło. Stałem pośrodku ciemności całkiem sam. Próbowałem krzyczeć, ale niczego nie było słychać. W panice zacząłem biec. Szukałem wyjścia. Zupełnie zapomniałem o poszukiwaniach przyjaciela. Po kilku minutach biegu nie potrafiłem złapać oddechu i miałem wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Oddychało mi się coraz gorzej, aż w końcu dopadła mnie ciemność. 
Otworzyłem oczy. Jakim cudem się obudziłem? Czyżby klątwa została zdjęta? Podniosłem się i zobaczyłem wielki napis "Nie ufaj mu" napisany krwią, prawdopodobnie lisa, który leżał niedaleko. Co to miało znaczyć? Komu miałem nie ufać? Przy zwierzęciu leżało coś jeszcze. Poszedłem to sprawdzić. Był to mój towarzysz, który na szczęście był cały. Trąciłem go łapą, a kiedy się obudził, schyliłem się na tyle, by mógł wlecieć na mój grzbiet. Na ziemi pojawiły się ślady łap. Nie wiedziałem, czy mogę temu ufać, ale co innego mi zostało? Szukanie na ślepo wyjścia ostatnim razem skończyło się źle. Ruszyłem za pojawiającymi się śladami, które doprowadziły mnie do wyjścia. Przed opuszczeniem tego dziwnego miejsca pod moimi łapami pojawił się kolejny napis: "Sen".  Sen? Mam iść spać? Sen jest zły? Na te pytania odpowiedzi nie znajdę, ponieważ po wyjściu jaskinia się zawaliła.
-Chyba muszę wrócić i przeszukać resztę rzeczy. - powiedziałem sam do siebie, ruszając w stronę swojego domu. 

<CDN> 

Od Vitany – Ucieczka

    Nudziło mi się. Szukałam ciekawego zajęcia, lecz go nie znalazłam. Biegałam tu i tam, skakałam, odpoczywałam i znowu...
Znalazłam jakiś krzaczek, i do niego weszłam, był pusty. Dziwiłam się, że nikt mnie nie znalazł, ale w sumie to chciałam osiągnąć. Posiedziałam tak z godzinę. Totalnie bez zajęcia. Przypomniałam sobie to jeziorko, które kochałam. Postanowiłam go poszukać, ale gdzie ono było? Z której strony przybyłam? Śladów już nie ma. Pamiętałam jednak gdzie spotkałam tego wilka, więc poszłam tam. Teraz tylko, czy nikt mnie nie śledzi? Rozglądam się. Chyba nie. Dobra, teraz tylko prosto w stronę mojego starego domu. 
O! To tutaj! Nareszcie! Już za jakąś godzinę z powrotem do watahy i nikt nie zobaczy. Co to!? To jest pegaz! Niestety, Pegaz uciekł w krzaki. Oj, zapomniałam o ciszy. Teraz sobie posiedzimy. 
Aaaaaaaa... Która godzina... Z... Z... Zachód! No i zobaczą moje zniknięcie.
 Widzę, że się dobrze spało.
 Przepraszam.
 Wracaj do watahy.
Nie pamiętam go. Ale wiem, że jest z watahy. 
 Jak mnie znalazłeś?
Usłyszeć ciebie można chyba z odległości kilometra. Zaśmiał się. Wyczuć też.
Powrót do watach odbył się w ciszy, a ja wróciłam do sierocińca.

7.08.2022

Od Antilii cd. Lait

Cholerna książka…! – przeklinałam głośno w myślach. Na szczęście miałam na tyle rozumu żeby nie mówić tego na głos. Mam jeszcze resztki wychowania w sobie, nawet po takim… wypadku.
Spowodowanym głupią, starą księgą – dalej grzmiłam, wyładowując złość na stercie pożółkłego przez czas pergaminu i kartek. Ostrożnie wstałam i zaczęłam wychodzić z tej sterty ksiąg, uważnie patrząc gdzie stawiam łapy. Bibliotekarka przyglądała się moim zmaganiom z neutralną pozycją oraz emocjami. W tamtej chwili nawet ucieszyło mnie, że milczy, ponieważ mogłam być dla niej nieco złośliwa. Gdy w końcu wyszłam z książkowej zaspy, wadera zapytała głosem spokojnym ale jednoczenie kojącym:
– Wszystko w porządku?
Rozłożyłam skrzydła, żeby sprawdzić co z nimi. Spojrzałam na wilczyce, obserwującą mnie swoimi niebieskimi oczami.
– Tak, tak… dziękuję… – odparłam szczerze. Po krótkiej chwili dodałam: – Przepraszam za bałagan… Lait, bo chyba tak miała na imię ta wadera, spojrzała ulotnie na stertę ksiąg, a następnie na mnie.
– Nic nie szkodzi… Zaraz to posprzątam.
– Pomogę Ci! – wypaliłam z propozycją pomocy niczym strzała puszczona z objęć cięciwy łuku, i nieco za głośno jak na miejsce, gdzie obecnie się znajdowałam. Lait uśmiechnęła się ciepło, dziękując.
Już wiem dlaczego Sokar ją lubi…

Gdy ostatnia książka stała już na swoim miejscu (które było na półce a nie na podłodze czy na mojej głowie), wylądowałam obok opiekunki księgozbioru. Ona wskazywała miejsca a ja odkładałam wybrane księgi na wskazane miejsce i tak, dopóki każdy tytuł wrócił na regał. Lait przyjrzała się każdemu grzbietowi, upewniając się, że jest tak jak przedtem.
– Okej, wszystko jest na swoim miejscu – oznajmiła wesołym głosem. Uśmiechnęłam się i już chciałam otworzyć pysk, by pożegnać się, ale Lait zapytała:
– Masz ochotę na kawę? Byłam troszkę zaskoczona propozycją i lekko zmieszana. Chciałam znaleźć pewną starą księgę, o której mówiła mi Tsumi, i wrócić szybko do siebie, aby móc zająć się przeglądaniem tego tomiszcza. Twierdziła, że to stara księga w której zapisano drzewa genealogiczne wilków, które tu były a ich potomkowie nadal chodzą po tych ziemiach. Dodatkowo chciałam pożyczyć atlas ziół i jeszcze pewny tom o lekach. Czyli wieczorek czytelniczy.
– Chętnie się napije! – odpowiedziałam, idąc na żywioł. Sokara nie ma ze względu na misję, na którą został wysłany przez Radę, czyli też poniekąd przeze mnie… Brakowało mi towarzystwa innych wilków. Ostatnio zalała mnie papierkowa robota, a głównie widuje się z Alfą przez góra minutę dziennie, żeby dowiedzieć się w jakiej kondycji jest nasza wataha…
Poszłam za Lait, która kierowała się do pomieszczenia socjalnego. Zapaliła światło, a żarówka zaczęła cicho syczeć, gdy energia zaczęła przepływać przez pręt wewnątrz szklanej bryły. Było tutaj czysto i schludnie, ale bez okien, przez co dziwnie się czułam. Było, oczywiście, kilka książek na półkach, ale coś czułam że te pochodzą z prywatnych zbiorów. Spojrzałam przelotnie na nie a Lait uchwyciła spojrzenie i podążyła za nim swoim wzrokiem.
– Te książki należą do Sokara… – powiedziała, idąc gdzieś zza ścianę. Ja natomiast przyjrzałam się grzbietom, czytając litery zawarte na nich. Hm… Dosyć ciekawe, tytuły.. Ciężkie, ale refleksyjne… – pomyślałam. Usiadłam do stolika, który stał niemal na środku pomieszczenia, czekając na bibliotekarkę. Kawowa wadera pokazała się chwilę później, niosąc tacę z imbrykiem i dwiema filiżankami. Nalała naparu mi oraz sobie, po czym podsunęła filiżankę. Spojrzałam na ciemny napój, zastanawiając się jaki może mieć on smak (podejrzewałam, że to nie była taka zwykła kawa którą piję od czasu do czasu). Wzięłam wdech przez nos, chcąc zbadać kawę swoim zmysłem węchu. Pachniała bardzo dobrze. Wzięłam łyk i…

– …nawet nie masz świadomości jakim jest bałaganiarzem…! – powiedziałam wesołym, roześmianym głosem, po chwili biorąc łyk z trzeciej już filiżanki. Lait chichotała.
– Właśnie nie mam, bo zawsze chodzi taki schludny i układa wszystko niemal z idealną precyzją… – przyznała wadera.
– Mhm! – odstawiłam filiżankę a sama przełknęłam łyk kawy. – Tak! Ale jakbyś znalazła się w jego sypialni, zwłaszcza gdy się pakuje w delegacje czy inne wyprawy, to jego pokój przypomina pole bitwy… Normalnie nie idzie znaleźć dosłow… Urwałam, gdy poczułam jakąś dziwną, niepasującą do tego miejsca woń.
– Ty też to czujesz? – zapytała moja rozmówczyni.
Kiwnęłam głową. Dym.
Wstaliśmy szybko i poszłyśmy do wyjścia. Spod drzwi unosiła się smużka dymu.
Otwarłam a nas powitały gorące języki ognia.
– Jasna cholera! – zawołałam, wznosząc się w powietrze. Biblioteka miała bardzo wysoki sufit, co pozwalało mi na uniesienie się ponad ziemię. Płonęła jedna część biblioteki.
Ta która miała w sobie księgę rodów i drzew genealogicznych.
– O bogowie…
Zaczęłam tworzyć źródło wody, chcąc ugasić szalejący ogień… Lait natomiast…

Lait? Wybrałam gryla. Stawiasz paruwy i browara :3

1.08.2022

Nowy członek! — Vitany



Imię: Vitany
Właściciel: Valenty#0576 (DC)
Wiek: 1 rok
Płeć: Wadera.
Cechy fizyczne: Silna, umięśniona wilczyca z 2cm. pazurami, oraz niezwykle długim ogonem. Cała zielona, nie licząc brzucha o kolorze białym. 
Cechy charakteru: Zazwyczaj cicha, stara się unikać kłopotów, jednak podczas irytacji, bezmyślnie chce się pozbyć tego, co ją tak zirytowało, nawet jeśli grozi jej śmierć. Zazwyczaj nie słucha rozkazów, jeśli wydają jej się nie słuszne. Mimo jej wad, jest wierna i pomocna. Lubi przebywać sama w cichym i spokojnym miejscu, Jednak zabawa z innymi szczeniakami jest dla niej ukojeniem po ciężkiej traumie.  
Lubi: Alphę, spokój, pływanie oraz udział w bitwach. 
Nie lubi: Być poniżana, zaczepiana, być w centrum uwagi. 
Boi się: Wspominania o jej przeszłości, obcych wilków, hałasu oraz ognia.
Historia: W wieku sześciu tygodni Vitany postanowiła samodzielnie pozwiedzać świat. Nie namyślając się nad tym długo, ruszyła w stronę jeziorka, które pokazywał jej ojciec w ubiegłym tygodniu. Spędziła nad nim szmat czasu, może nawet dwie godziny, gdy nagle w jej głowie zawitała myśl, że jej rodzice zmartwieni mogą mieć jej za złe niezapowiedzianą "ucieczkę". Szła smętnie i powoli w stronę swojej kryjówki. Gdy była już niedaleko domu, usłyszała głośny krzyk, przez który zatrzymała się na chwilę. Odczekawszy kilka minut ruszyła niepewnie z miejsca, ale to, co później ujrzała zmieniło ją nie do poznania. Wszędzie była krew jej rodziny. Przerażona szukała ich, ale za Wielkim Dębem ujrzała ich martwych i poszarpanych. Uciekała przez wielki las nie patrząc za siebie, nagle ujrzała nieznajomego wilka, który powiedział ,,chodź za mną". Vitany doszła za nieznajomym do wielkiego silnego wilka. Obydwaj nieznajomi rozmawiali przez długi czas. Większy wilk odezwał się w końcu: ,,Witaj w watasze Mrocznych Skrzydeł".
Zauroczenie: Brak
Głos: Typowy głos nastolatki :)
Rodzina: Dawniej: matka: Liściowe Futro; ojciec: Srebrny Pazur.
Teraz nie posiada nikogo.
Jaskinia: sierociniec

30.07.2022

Od Wichny do kogoś (seria?)

Na okres lipca i sierpnia przypadają zwykle największe upały. Długie gorące dni, krótkie noce, których cień nie nadąża ochładzać ziemi i stojącej wody. To również najbardziej majestatyczne zachody słońca i czyste niebo, po którym ślizgają się tysiące spadających gwiazd. To czas, kiedy z ukrycia wychodzą świetliki i wirują godzinami nad kręgami wiedźm i szamanów, zbierających się w sabaty. Dwa miesiące gorących miłości w oczekiwaniu na chłód, który nadejdzie jesienią, poszukiwania towarzystwa na zimę.
Wichna wiedziała, że ma do odprawienia kilka potrzebnych rytuałów jeszcze przed sezonem burz. Upały przekraczające trzydzieści stopni zwiastowały nieuniknione przeciążenia pogodowe i niejako obowiązkiem wadery jest zabezpieczenie wilków przed ich skutkami. Nawet jeśli nikt o to nie prosi i to nie jest jej pracą. Uważa, że skoro posiada umiejętności przydatne przy zaklinaniu pogody, równie dobrze może ich użyć. To przy okazji dobry trening. Jednak przez panującą temperaturę, zdolną zapalić drewno na łące, jedynym, co robiła wilczyca przez ostatnie tygodnie było leżenie i picie zimnej wody, którą usłużnie podawał jej demon. Ego - jak kazał się jej nazywać, twierdząc, że to jego imię - nie czuł żaru lejącego się z nieba i chociaż początkowo nie mógł znieść tego, że ktoś każe mu się obsługiwać, ostatecznie zgodził się pomagać Wichnie.
Minęło wiele czasu odkąd Wichna szukała przygód z kimś z watahy. W ogóle mało kto ostatnio do niej przychodził i zaczynała się martwić, czy ze stadem nie dzieje się coś złego. Jak długo jeszcze potrwa ta sielanka? Myślała czasami, zastanawiając się, czy nie będzie musiała niedługo szukać nowej siedziby. Mimo wszystko pilnowała, żeby zawsze mieć na stanie niezbędne zioła, oleje i lekarstwa, jeśli ktoś przyszedłby do niej z codziennymi dolegliwościami. Jednak zaczął się lipiec i klienci przestali przychodzić, tak jakby nagle cała wataha wyparowała.
Sterta szmat poruszyła się, pozwalając, by wpadło pod nią świeże powietrze. Błysnęło białe futro.
— Ego? — spod materiału wysunął się nos, a zaraz za nim szare oczy — Ego, jesteś tu?
W kącie jaskini coś zamigotało. Nie, to raczej cień się poruszył, zasłaniając promienie słońca padające na ścianę.
— Jestem.
— Przynieś mi wody.
— Może tym razem sama po nią pójdziesz? — zamruczał cień — Od leżenia w końcu odpadną ci nogi, a wtedy już zawsze będziesz na mnie skazana.
Nastała cisza. Biały nos znowu zniknął pod kocem.
— Ego? — tym razem kobiecy głos był przytłumiony przez zwały tkaniny.
— Co tym razem? — wysyczał demon.
— Przynieś mi wody.
Cień nie odpowiedział. Poruszył się i wypłynął z jaskini. W świetle nie wyglądał już jak cień. Bardziej przypominał chude ciało oblane smołą. Wrócił z miską wody.
— Zrób coś ze sobą, wilku — syknął, układając się w posłaniu przy jej boku — Niedługo zaczniesz gnić.
— To mam już za sobą — odpowiedziała — Ale masz rację, muszę coś zrobić. Zresztą nawet wiem, co mam do roboty. Czas na moje ulubiony rytuał.
— Rytuał? — zaciekawiła się istota — To na co czekamy? Wstawaj.
— Chyba nigdy nie widziałam cię tak podekscytowanego. Od kiedy to obchodzi cię moja praca? Albo to co robią inne wilki?
— Nigdy nie wiesz, kiedy wpadniesz na nową pasję.
Wichna wygramoliła się z posłania, zastanawiając się, czego tak naprawdę chce Ego. Może liczył na krew i ofiary składane na ołtarzu?
Rytuał, który planowała przeprowadzić był prosty w założeniach, jednak dość trudny do wykonania. Wichna doświadczyła go kilka razy i za każdym coś szło nie tak, jak powinno. Wystarczył tylko odpowiednio ułożyć kamienie, naczynia z wodą i drewno, ale tak to już jest, że z burzą z piorunami ciężko się dogadać. A mniej więcej na tym polegała cała operacja. Wilczyca zaczęła od ułożenia ogniska, a wokół niego trzech okręgów w kamieni i miseczek z wodą. Podczas gdy napełniała ostatnie naczynka, poczuła na nosie pierwsze krople deszczu. Ego uwijał się wokół, rzucając jej pod nogi kolejne otoczaki.
I przyszedł czas na sam rytuał. Nad głowami wilka i demona zebrały się ołowiane chmury, z których spadały pojedyncze wielkie krople. Szalał wiatr, zrywając z ziemi chmury pasku, kwiatów i suchej trawy. Wichna popatrzyła na Ego, który stał w cieniu jaskini, a ten kiwnął głową na znak, że pilnuje jej pleców. Wadera potarła trzymanym w pysku nasiąkniętym żywicą i prochem siarkowym drewienkiem o kamień. Szczapka strzeliła, z nieba posypały się iskry i gromy. Błyskawica. Zapłonęło wielkie ognisko, wokół kręgów roztańczyły się duchy pogodowe i latawce. Słońce zniknęło całkowicie za chmurami i nagle płomień stał się jedynym źródłem światła. Wichna rozpoczęła rytuał. Tańczyła po kręgach, wypowiadała niezrozumiałe zaklęcia, których uczyła się od czarownic mieszkających w górach. Na wyżynach przeżycie wilków często zależało od powodzenia rytuałów takich jak ten. Kiedy miseczki dopełniły się wodą deszczową, upiła łyk z każdej z nich, a resztą polała ognisko i wrzuciła do niego naczynia. Wilczyca wyrwała jedną nitkę ze swojej czerwonej chusty i ją również puściła w dziki wir płomieni. Następnie burza ustała i na niebie znów pojawiło się słońce.
Wichna spuściła głowę do ziemi, ciężko dysząc. Zamknęła oczy, żeby nie wpływała do nich ściekająca jej po sierści woda.
— Zadowolona? — usłyszała zniecierpliwiony głos dobiegający od strony jamy.
— Bardzo — mrugnęła, ledwo mogąc wydusić słowo ze zmęczonego gardła — Nadrobiłam tym ostatni miesiąc bezrobocia. Teraz czas na drzemkę.
Jak gdyby nigdy nic, wadera, powłócząc nogami, ruszyła do jaskini. Zostawiła za plecami okręgi, żarzące się nadal ognisko i pobojowisko, które powstało podczas rytuału. Ale nie dane jej jeszcze było odpocząć.
— Jest tu kto? — usłyszała, gdy stawiała łapę w progu nory — Halo?
— Ktoś jest — odpowiedziała natychmiast, jednak nie odwracała głowy w tamtym kierunku — Zależy kogo, albo czego szukasz. Mogę jedynie zgadywać, że wykurzyła cię tutaj burza? — Wichna już nieraz witała wilki, które znajdowały schronienie w zacisznym, odosobnionym zakątku, w którym się urządziła. Na otoczonym lasem i skałami terenie była tylko jedna niewielka polana, otwarte pole idealne, by trzaskały w nie pioruny.

Zapraszam kogoś chętnego do kontynuacji ^u^ chętnie ruszę z jakąś serią

*(Opowiadanie otrzymuje dodatkowe 20 cs)

22.05.2022

Od Antilii cd. Ziyoł

Zaczęłam się zastanawiać czy dobrze w ogóle robię. Obawiałam się, że może nie tylko sobie zrobić krzywdę ale również i mi. Niechcący, oczywiście. Jednak z drugiej strony lepiej, żeby była ze mną, bo dzięki temu szybko zajmę się ranami. Dodatkowo czuję, że ma jakiś nieodkryty talent…
Choć mogłam się mylić.
– Powoli… Zanim zacznę Cię uczyć walki musisz powiedzieć mi jak u Ciebie z kondycją.
– Co masz na myśli? – Ziyoł uniosła brew i lekko przekręciła głowę.
– Jak szybko się męczysz, ile jesteś w stanie unieść, jak bardzo masz elastyczne i giętkie ciało… – zaczęłam wyliczać.
– Aha… – Ziyoł wydawała się lekko zawiedziona.
– Spokojnie, nie powinno nam to długo zająć, góra dzień – pocieszyłam waderę, a na jej pyszczku znowu zawitał wesoły uśmiech. A przynajmniej mam nadzieję, że tyle to zajmie.
Cóż… Jakoś to było…
Owszem, zajęło nam to jeden długi dzień, do tego tak… A zresztą sami przeczytajcie.

Leciałam tuż nad Podniebnymi Ścieżkami obserwując zmagania Ziyoł w wspinaczce na pewną niewielką, ale stromą górę niedaleko mojej jaskini. Radziła sobie dobrze, ale widziałam, że powoli opuszczały ją siły. Widząc jednak jej zawziętość pozwalałam kontynuować wspinaczkę, asekurując ją. Kilka kamieni, o które chciała się oprzeć, były zbyt luźne, tak więc część z nich stoczyła się dół, znikając w chmurze zakrywającej podnóże góry poniżej nas. Po kilku minutach była już na szczycie, uśmiechnięta od ucha do ucha, że udało jej się właśnie pokonać pierwsza przeszkodę, zaliczając test. Jeden z kilku testów, ale jeszcze o tym nie wiedziała…
Stała pewnie na lekko drżących nogach, jednak starała się nie dawać po sobie poznać, że jest zmęczona. Ja natomiast dalej byłam w powietrzu, rytmicznie machając swoimi skrzydłami, utrzymując się w powietrzu.
– To co, zaczynamy trening? Wylądowałam obok, myśląc, jak jej powiedzieć, że jeszcze trochę zostało do tego treningu. Wybrałam opcje bezpośredniego komunikatu.
– Przed Tobą jeszcze dwa testy. Na razie zaliczyłaś test siły oraz wytrwałości, dzięki czemu wiem, że będziesz chciała ukończyć je wszystkie…
Ziyoł przybrała minę smutnego szczeniaka. Z jednej strony nawet działająca na mnie sztuczka, lecz z drugiej perspektywy muszę być pewna, że się nadaje i nie zrobi sobie krzywdy. W takich kwestiach wolę być stuprocentowo pewna.
– Jak będziesz gotowa, przejdziemy do drugiego testu.
– Urodziłam się gotowa! – zawołała bojowo. Uśmiechnęłam się.
Byłam naprawdę ciekawa jak poradzi sobie z tym testem, znając żywiołowość mojej adeptki.

– Długo jeszcze? – zapytała po raz kolejny wadera.
– Stoisz dopiero od kilku minut… – odpowiedziałam cierpliwie, siedząc naprzeciw Ziyoł.
Dalej byłyśmy na szczycie góry, na którą wilczyca miała się wspinać. Miałam tam przygotowany cały sprzęt i niezbędne materiały do pozostałych testów.
Wilczyca stała na kładce umieszczonej na okrągłym kamieniu, stojąc na tylnych nogach. Ma przednich łapkach miała kilka lekkich kamieni, podobnie jak na głowie. Jej zadanie było proste – miała wytrzymać w takiej pozycji co najmniej godzinę.
Narazie trzymała się, lecz dopiero co zaczęła. Byłam pełna nadziei, że uda jej się przejść i ten test.
Cóż… I tak i nie.
Nie wytrzymała godziny, lecz dobiła ponad jej połowy. Chciała lepiej postawić stopę, ale to zaburzyło delikatną równowagę i cała konstrukcja wraz z samą wilczycą runęła. Szybko podeszłam do niej i upewniłam się, czy wszystko w porządku. Nawet niewielki uraz może mieć straszliwe konsekwencje…
– Ech… – westchnęła Ziyoł. – Pewnie to już koniec…?
– Zobaczymy jak pójdzie ci ostatni test. – Uśmiechnęłam się szczerze i ciepło. Sądziła, że ją przekreśliłam, ale tak nie było. Ma jeszcze szanse.

– Zasady są proste – musisz unikać lecących kuli wodnych. Gotowa? – zapytałam.
Ziyoł kiwnęła głową. Ja stanęłam obok niewielkiego źródełka, które było na tej górze. Potrzebowałam stałego źródła wody, aby móc tworzyć pociski. Przymknęłam oczy i zaczęłam słuchać pieśni wody, jednego z czterech moich żywiołów. Otworzyłam je, formując już gotowe kształty.
Zaczęłam od niewielkich rozmiarów, by stopniowo je zwiększać. Od niewielkich kropelek po kule wielkości dużego arbuza. Ziyoł jednak dzięki swojej zwinności udawało się unikać trafienia. W pewnym momencie jednak zaczarowana woda dotknęła jej sierści, co było równe z końcem testu.
– Dwa razy oblałam… – powiedziała smutno. – Pewnie nie będziesz chciała mnie uczyć…
– Co Ty wygadujesz? – spodziewałam się wszystkiego ale nie tego. – Dlaczego tak pomyślałaś?
– Bo dwa razy oblałam…
– Ale wytrwałaś końca! Nie poddawałaś się! A to właśnie chciałam sprawdzić… Nie tylko Twoją siłę, zwinność i równowagę ale również cierpliwość, wytrwałość oraz zaufanie do mnie… – wyjaśniłam. Żebyście widzieli minę Ziyoł. Była zachwycona.
– To kiedy, tak naprawdę, zaczynamy?
– Nawet teraz. – Teraz to ja się uśmiechałam od ucha do ucha.

Skoczyłam do swojej jaskini po włócznie treningowe, które miałam ze sobą zanim jeszcze dołączyłam do Watahy Mrocznych Skrzydeł. Były wykonane z połączenia ciemnego, dębowego drewna i srebrzystego metalu. Lekkie, ale wytrzymałe. W sam raz na sparingi czy treningi nowych uczniów.
– Okej, zacznijmy od postaw… – powiedziałam i przybrałam pozę gotową do ataku. Ziyoł zrobiła tak samo. Kolejna pozycja. Wadera ja przybrała… I tak do zachodu słońca…

Następnego dnia umówiliśmy się we wnętrzu góry skrywającej mój dom. Ziyoł, cała w skowronkach, przyszła na dzisiejszy trening.
– Dzisiaj będziemy ćwiczyć obronę. Czujesz się na siłach czy wolisz jeszcze na spokojnie poćwiczyć pozycje? – zapytałam szczerze. Nigdy nic na siłę…
– Chce to dzisiaj zrobić! – zadeklarowała Ziyoł.
– Przygotuj się… – poleciłam. Gdy przybrała pozycje gotową do obrony, zaatakowałam czlonkinię własnej watahy…

Zi? Jesteś dobrze przygotowana ale dużo jeszcze brakuje Ci do perfekcji, bo znasz jedynie podstawy, a Anti jest ostrą nauczycielką, zupełnie jak te co uczą matmy, więc będzie Cię ścigać

12.05.2022

Od Antilii cd. Shiry

Przypomniałam sobie minę tego małego smoczego łobuza, który zaczął demolować mi kuchnie. Nie był świadomy tego, że robił mi totalny chaos w mojej jaskini, lecz był… szczęśliwy, że znalazł jakiś skarb.
W postaci moich garnków i innych przyrządów kuchennych.
– No dobrze… Pomogę Ci – powiedziałam i gdy Shira już otworzyła pysk, żeby (najprawdopodobniej) przedstawić listę rzeczy bądź usług do wyboru w gestii wdzięczności, podniosłam łapę i dodałam: – Nie musisz się odwdzięczać.
Ponownie chciała spróbować, jednak również jej przerwałam, ponownie zapewniając, że nie musi nic dla mnie robić za pomoc w odnalezieniu Roja.
– Powiedz mi co się stało…
Wadera wzięła głęboki wdech i zaczęła opowiadać. Zajmowała się innymi zwierzętami, które miała pod swoją opieką, kiedy Roja najpewniej zauważył kilka błyskających się bibelotów, jakie znalazł i przyniósł do swojego gniazda jeden z ptaków mieszkających nieopodal. Ich legowisko znajdowało się blisko wejścia do jaskini Shiry, na najbliższym dębie. Karmiła akurat swoich podopiecznych, tak więc była tak skupiona, że nie zauważyła jak zielony smok wymyka się ze swojego gniazda i po prostu ruszył na łowy…
– Naprawdę nie wiem, gdzie on może być… – Głos Shiry zalamywał się, zdradzając niepokój. – To tylko mały smok… A jeśli coś mu się stanie?! Zaatakują go inne stworzenia..?! I… i…!
– Uspokój się… – powiedziałam łagodnie do wilczycy, lekko nią potrząsając. Na szczęście zadziałało, tak więc atak histerii chwilowo został odwołany. – Zacznijmy szukać – poleciłam, po czym powiedziałam, że zaraz wrócę. Skoczyłam po torbę do swojej jaskini z najpotrzebniejszymi i niezbędnymi akcesoriami medyka, tak w razie czego. Shira kręciła niespokojnie ale cierpliwie czekała na mnie. Szybkim krokiem wyszliśmy z Podniebnych Ścieżek, po czym poleciałyśmy do jaskini hodowczyni, szukając jakiś śladów…
– Tam jest jego legowisko… – wskazała, pokazując legowisko uwite z słomy i mający mnóstwo świecidełek. Ostatnio się tutaj nieco zmieniło… Przede wszystkim nie było już klatek czy innych takich… Jaskinia również się mocno powiększyła, sprawiając, że każdy zwierz miał swój kąt, bez metalowych prętów czy innych takich. Szczerze? Ta zmiana bardzo mi się podobała… Zwierzakom chyba również.
– Widzę, że zrobiłaś remont… – powiedziałam na głos, podchodząc do legowiska smoka.
– A… No tak… Od dawna miałam pomysł na powiększenie jej, ale dopiero ostatnio udało się to zrobić i w końcu sprawić, że moi podopieczni mają większą przestrzeń…
Kiwnęłam głową na znak aprobaty. Widać było, że służyło to zarówno Shirze jak i zwierzętom, którymi się zajmowała.
Podeszłam do smoczego gniazda, gdzie błyskało mnóstwo lusterek, srebnych przyrządów czy inne świecidełka. Wzięłam głęboki wdech przez nos, starając się wychwycić smoczą woń. Była ona dosyć subtelna, lecz na szczęście wyraźna.
Zapamiętałam ją, starając się podążać za cienką nitką, która podążała na zewnątrz. Subtelnie wzniosłam się w powietrze, śledząc drogę małego smoka.
Nić urwała się tuż nad gniazdem ptaka, który odzyskiwał swoje drogocenne łupy. Sroka, która tam była, zaczęła niemiłosiernie krzyczeć, oznajmiając, że moja obecność nie jest mile widziana. Spojrzałam w dal, szukając czegokolwiek, lecz niczego nie znalazłam.
– Również tego próbowałam… – zawołała z dołu biała wadera. Zleciałam do niej. – To do niczego nie prowadzi…
– Warto było spróbować… – przyznałam szczerze. – Naprawdę nie masz pomysłu gdzie mógł on polecieć…?
Wadera zaprzeczyła, kiwając głową na boki.
– Może przelecimy nad okolicą? – zaproponowałam. Tylko tyle mogę zaproponować… 
– Dobrze. 
Obie wzniosłyśmy się w powietrze, lecąc na południe.



– Masz coś? – zapytałam, lecąc nad pewnym lasem. Shira była tuż obok, na wyciągnięcie moich skrzydeł. Szybko odparła:
– Nie. – Machnęła kilka razy skrzydłami. – A ty coś masz?
Również zaprzeczyłam.
Leciałyśmy w milczeniu. Mijałyśmy granicę lasu, by widoki korony drzew zmienić na trawiastą łąkę pełną rozwijających się pąków kwiatów. Wyglądałyśmy małego, zielonego smoka ale poszukiwania nie przynosiły skutku. Mnie odpuszczała już nadzieja, podobnie jak Shirę. Widać było w jej spojrzeniu, że nie mamy czego tutaj robić. Roja przepadł…
– Wracajmy… – powiedziałam i zaczęłam już nawracać. – Jutro znowu spróbujemy…
Gdy Shira już otworzyła kufę, żeby coś powiedzieć, na nas obie spadł duży cień, który pokrył również część łąki. Obie spojrzałyśmy w górę i…
…zobaczyłyśmy ogromnego smoka!
Latający gad nawet nas nie zauważył, lecąc leniwie w swoim kierunku. Z początku sam widok tego stworzenia o szmaragdowych łuskach był zaskakujący i lekko niepokojący ale dopiero widok pasażera na grzbiecie smoka sprawił, że o mało nie zaczęłam spadać.
– Roja! – krzyknęłam, ale cicho, nie chcąc, aby smok zainteresował się nami. Shira była również w szoku. Roja natomiast, cały w skowronkach, podróżował na grzbiecie olbrzymiej bestii.
– Lećmy za nimi!



Shira? Roja znalazł se nową mamusie?

9.05.2022

Od Lait do Antilii

Lait w spokoju popijała kawę w przerwie między ogarnianiem dokumentów. Nie było ich wiele tak jak dotychczasowych obowiązków. Przez to, nieobecność Sokara w bibliotece, wydawała się być nie tak zła. Chociaż i tak czuła się z lekka samotna, ale była już zaprzyjaźniona z tym uczuciem. Co do kawy... To była — jak zwykle — już któraś z kolei dzisiaj, ale nie przeszkadzało jej to. Nigdy nie przeszkadzało, mimo tego jak niezdrowe to było. Uwielbiała smak ciepłego napoju i fakt, że był pobudzający, co zdecydowanie pomagało jej w swoim hobby jak i pracy. Jednak, jak wszystko, i ten „niebiański” napój miał jakieś wady. Po długim uzależnieniu do niego, niebieskooka wadera zaczęła miewać problemy ze snem. Czego innego, by się spodziewać po kawoholiźmie jak nie tego? Czasem przesypiała całą noc, czasem godzinę, a czasem nie mogła zasnąć w ogóle. Zaskoczeniem było, że to nieobecny basior był pierwszym, który przysnął w pracy, a nie ona z jej systemem spania (chociaż może nie do końca, patrząc na stan, w jakim był wilk). Na początku nieprzesypianie nocek jej przeszkadzało, zależało jej wtedy na chociaż trochę zdrowym trybie życia. Po jakimś czasie przestała widzieć w tym sens i po prostu pogodziła się z problemem, jaki ją nęka. Miała do wyboru porzucenie kawy lub akceptację — oczywiście nigdy nie umiałaby wyjść z uzależnienia. 

Miała właśnie wziąć kolejny łyk z ulubionego kubka, gdy usłyszała huk w innej części biblioteki. Wyrwało ją to z zamyślenia, jednak doprowadziło to też do momentowego przerwania używania mocy. Szybko wróciła do tej czynności, kubek się nie zbił, ale trochę kawy wyleciało z niego podczas gwałtownego ruchu. Kartka, którą wypełniała została poplamiona brązową cieczą. Lait westchnęła ciężko, nie wiedząc, czy bardziej żałować rozlanego napoju, czy prawie uzupełnionego dokumentu. Wilczyca jednak się opamiętała. Coś się stało w bibliotece! Pobiegła szybko w stronę odgłosu, zostawiając kawę na biurku. Źródło znalazła całkiem szybko — kupka książek na leżącej jasnosierstnej. Lait podeszła bliżej zmartwiona. Wadera będąca prawdopodobnie sprawczynią sytuacji przez chwilę nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. To pośpieszyło bibliotekarkę do działania. Szybko ściągnęła z niej książki, w czym wspomogła się mocą. Skrzydlata wilczyca jęknęła z bólu cicho i podniosła łeb, czego widocznie wcześniej nie mogła zrobić.

— Wszystko w porządku? — powiedziała z troską w głosie. — Coś ci się stało?

Szybko zorientowała się też, kim była, dotychczas niby nieznajoma. Kojarzyła ją z rozmów z Sokarem. Antilia? Opis zgadzał się z tym, kogo widziała teraz przed sobą. Lait widziała ją parę razy w bibliotece, ale raczej nie zamieniały ze sobą zbyt wielu słów, dlatego nie kojarzyła ich z takich spotkań, a z opisu współpracownika. Myśl, że to ktoś z otoczenia kogoś, kogo lubi (po przyjacielsku) dodatkowo ją lekko zestresowała. 

— Dobrze tylko, że Sokara nie było — westchnęła cicho, będąc gotowa do pomocy wilczycy w razie potrzeby i nie ukazując tego jednego uczucia, które pojawiło się tuż przed chwilą...


<Antilia? Dostałaś książką po głowie tak jak chciałaś>


14.04.2022

Od Tsumi do Kareis

Ulubiona rzecz wiosenna, to możliwość pobierania soku z brzózek. Zbieranie żółtych kwiatków na syrop, cieszenie się słońcem oraz moment, w którym zdajesz sobie sprawę, że jedzenie suszonych korzonków by utrzymać w ryzach swoje zdrowie, nie będzie już konieczne. Albo raczej nie będzie konieczne za jakiś czas, gdyż jak się okazało, moja licha odporność i głupota spowodowana wczesnym wyjściem słoneczka, doprowadziła do wytworzenia w moim nosie kataru, przez który czułam się trochę jak ten dzieciak z sąsiedztwa, co biega z wiecznie długim smarkiem w nosie i zamiast się wysmarkać, to wyciera to o rękaw w swojej bluzie. Uh... aż powstały na tą myśl dreszcze obrzydzenia. Tak więc, z chustką w kwiotki owiniętą wokół szyi i zapasem czegoś, w co mogłam wysmarkać nos, skierowałam się w stronę lasu i górskich polan, w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mi pomóc. Znaczy, w teorii mogłam się udać po coś do zielarzy, ale po co, skoro sama mogłam coś znaleźć? No i oczywiście był to pretekst by wyjść poza ściany pałacu i myśleć nad tym, jak to kolejna mutacja jakiegoś owada z zachodu może wpłynąć na uprawę ziół. Chociaż sprawa z tym owadem rzeczywiście była ciężka, bo lubił pożerać liście pewnej roślinki, której zielone części właśnie były najbardziej potrzebne. Jako przyprawa, jako roślina lecznicza, czy jako cokolwiek innego. A to latające źródło białka chciało to jeść. Upierdliwość. Jednakże wracając! Przeszłam przez suchą kępkę trawska, by zaraz potem obwąchać teren. Tak, tu było dobrze. Odstawiłam koszyk na bok, by wyciągnąć szyję z zamiarem zerwania wierzchniej części kwiatka. Gdy już to zrobiłam, czas było wykopać korzonki. Obok rósł kolejny, więc pozbycie korzonków jednego z nich nie powinno stanowić problemu. Ziemisty zapach wypełnił mój nos, wraz z lekką goryczką roślinnych pędów. Nic więc dziwnego, że dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z obecności innego psowatego. W dodatku dlatego, że po prostu jego futro rzuciło się w oczy, a nie dlatego, że mam taki świetny węch i wyczułam go z kilometra. Zaraz więc przywarłam do podłoża, mając nadzieję, że wysoka łąkowa uschnięta trawa mnie jakoś ukryje, a obcy sobie po prostu przejdzie obok i opuści watahowe tereny. 


<Kareis?>

28.03.2022

Od Antilii cd Sokara

Kwiat, który zerwał, był niemal zwyczajnym przebiśniegiem, ale nie dla mnie. Był niezwykle delikatny, liście miały soczyste kolory, które kontrastowały z nadal zimowym otoczeniem a kwiaty dojrzałe, rozwinięte oraz pachnące słodką, kwiatową wonią. Chwyciłam ostrożnie podarunek, czując jak wzruszenie ściska mi serce. Udało mi się jakoś powstrzymać łzy, choć łatwe to nie było. Czułam, jak przyjemne ciepło rozchodzi się po moim ciele, sprawiając, że przestałam czuć otaczający mnie późnozimowy chłód. Wiatr zaczął szarpać naszym futrem, ale niemal go nie odczułam. Czułam natomiast jak serce tłucze mi się w klatce piersiowej, chcąc wyrwać się z kościstego więzienia i wykrzyczeć to co głęboko ukryłam na jego dnie. Stałam przez chwilę, bijąc się z myślami. Wzięłam głęboki wdech nosem…
…i przytuliłam się do zaskoczonego Sokara. Objęłam go mocno i lekko rozłożyłam skrzydła, zupełnie jakbym chciała ochronić nas przed resztą świata. Przez ten moment, gdy czułam miękkość jego futra, jego ciepło, jego zapach…
…czułam się naprawdę szczęśliwa.
Musiałam jednak odsunąć się, mimo, że miałam ochotę trwać tak do końca świata. Czułam też, że Sokar zaczyna się czuć… niezręcznie.
– Dziękuję, że wierzysz we mnie… – powiedziałam, patrząc wilkowi w oczy. Uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiła się pewna iskierka, która zgasła wraz z znalezieniem go po Próbach… Była nieśmiała, ale pojawiła się. Jednak nie była ona taka jak wcześniej. Była inna. Nadal skrywała ból, który krępował Sokara. Nie chciałam naciskać czy nawet poruszać tematu, wiedząc, że wejdę na bardzo cienki lód. Widziałam, że musi chcieć zrobić krok do przodu…
Ufam Sokarowi jak on mi.
Ruszyłam bez słowa, gdyż te były zbędne, przed siebie, w stronę naszego celu – Smoczej Jaskini.
Nim ruszyłam, włożyłam kwiat za ucho, uważając, żeby nie zniszczyć najpiękniejszego prezentu jaki otrzymałam w swoim życiu.

– Oto i ona… – powiedziałam cicho, przypominając sobie momenty, kiedy ostatnio tu byłam. Widok wychudzonego, wyniszczonego pomorem księżycowym ciała Nuty znowu stanął mi przed oczami. Nigdy tego nie zapomnę, ale próbowałam przynajmniej tego nie rozpamiętywać. Suche gałęzie drzewa posiane młodymi, wczesno–wiosennymi pączkami szeleściły cicho w rytm nadal zimnego wiatru. Strumyki dalej zasilały główne koryto, kończące się na krawędzi klifu, by dalej stać się wodospadem. Białe skały nadal tworzyły jaskinię, w której stałam wraz z bratem zmarłej czerwonej wadery.
Nic się nie zmieniło.
Natura trwała, podobnie jak nasze życie…
Przynajmniej tych, którzy nie mieli w sobie krwi boga zemsty, nie licząc Sokara.
Mimowolnie podeszłam do krawędzi, patrząc na krajobraz. Teraz wyglądał nieco smutno i przytłaczają lecz wiosną, gdy kwiaty rozwinęły swoje piękne, barwne pąki, czy latem, kiedy owoce dojrzewają wśród soczystej zieleni, widok zapiera dech w piersiach. Już niedługo gołe gałęzie ubiorą swoje zielone, liściste suknie, tworząc dom dla leśnych zwierząt oraz darząc inne jedzeniem. Wystarczyła jedynie szczypta cierpliwości… Wiosna zbliżała się coraz szybciej, jednak jej chłodna siostra nie zamierzała odpuścić swojego mroźnego uścisku.
Westchnęłam a silniejszy wiatr zaczął szarpać moją sierścią, lecz ja, niczym martwy posąg, stałam niewzruszona. Kwiat za uchem delikatnie kołysał się w rytm wietrznej pieśni.
Odwróciłam się na dźwięk poruszonych, toczących się kamieni oraz coś w rodzaju stętknięcia. Sokar położył się pod drzewem, przymykając lekko oczy oraz pozwalając, by skrzydła zsunęły się bezwładnie na ziemię. Podeszłam powoli i usiadłam obok, a potem również położyłam się na surowej skale.
Czułam przepływającą energię Starego Drzewa, która miała zdolności uzdrowicielskie. Czasami korzystałam z właściwości tego niezwykłego drzewa by pomóc moim pacjentom.

Choć jednemu nie udało się w jakiekolwiek sposób pomóc.

Mimowolnie przymknęłam oczy, gdzie znowu zobaczyłam Nutę. Jej gęste futro mieniło się delikatnie a jej uśmiech był bardziej niż zaraźliwy. Wszędzie jej było. Potem zobaczyłam ją, jak choroba zaczyna toczyć jej ciało, zmieniając ją z wesołej i energicznej wadery w prawdziwy wrak, szkielet pokryty suchą, bladą skórą i przerzedzoną, zniszczoną sierścią. Iskierki w jej oczach zgasły, śmiech ucichł aż w końcu… odeszła. Starałam się i to bardzo, aby nie czuła bólu.
Tylko tyle mogłam zrobić.
– Mam nadzieję, że są w lepszym miejscu… – powiedział nagle Sokar, przerywając milczenie. Otworzyłam gwałtownie oczy, lekko zamroczona wyrwana ze swoich przemyśleń.
– Hm?
– Moje rodzeństwo. – Nuta żałoby przeniknęła jego idealny głos. Najchętniej bym go przytuliła, znowu, ale powstrzymałam się. Pozwoliłam mu mówić, nie ingerując w żaden sposób. – Że są w miejscu, gdzie nie czują… – Zacisnął mocno zęby, a po chwili pociekła mi strużka krwi. Powstrzymałam się przed zwróceniem mu uwagi, aby się nie krzywdził.
Ani że to nie jest jego wina.
Przymknął oczy i wziął oddech przez nos. Jego płuca dalej świszczały, lecz były w zdecydowanie lepszym stanie niż wcześniej.
– Podziwiam cię również za to, że byłaś z moją siostrą do samego końca… – Spojrzał na mnie, nadal mając pustkę po stracie części swojej jedynej rodziny, ale szczerość oraz… dumę. Czułam, jak moje policzki zaczęły promieniować ciepłem.
Brawo, spal buraka w takim momencie, geniuszu.
– Jednak… ja nie byłem wystarczająco… silny… by z nią… być… – Głos zaczął mu się coraz bardziej łamać. Poczułam, że to moment, w którym mogę wyrazić swoje wsparcie oraz zdanie.
– Dobrze wiesz, że to nieprawda. Nuta wiedziała, że jesteś z nią myślami oraz duchem. – Położyłam mu łapę na jego łopatce, patrząc mu głęboko w oczy. – Czuła to.
Kiwnął delikatnie głową, odwracając ją, zupełnie jakby analizwał moje zdanie. Zastanawiał się, czy naprawdę tak było.
– Teraz również możesz być z nią swoimi myślami, pielęgnując pamięć o niej oraz Tsurim i Hirvim… –Mówiłam szczerze, prosto ze swojego serca. Położyłam swoją głowę na jego futrze, przymykając oczy, mając poczucie bezpieczeństwa w jego obecności. Poczułam, jak basior kładzie swój łeb na moim. Rozkoszowałam się każdą chwilą, czując jego ciepło oraz moc Starego Drzewa w Smoczej Jaskini, które nie tylko pozwalało ciało zagoić rany jak i umysłowi, kojąc mroczne myśli.
– Anti?
– Tak? – Nawet nie zauważyłam, że użył zdrobnienia.
– Pomodlisz się ze mną za moje rodzeństwo?
– To będzie dla mnie zaszczyt.

Po skończeniu zwrotki do bogini Nadziei,Kireny, oraz boga Śmierci, Nestera, przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Słońce powoli zaczęło wstawać, oblewając wzgórza, nagie lasy oraz jaskinię, w której się znajdowaliśmy, ciepłymi kolorami swoich promieni.
Wstawał kolejny dzień.
Niespodziewanie Sokar wziął głęboki wdech, po czym zaczął lekko kaszleć, co mnie zaniepokoiło.
– Wszystko w porządku? – zapytałam, gotowa zareagować niemal natychmiast.
– Tak… Ja… – zaczął, po czym wziął głęboki wdech i…



<Soczek? Ur mov>

23.03.2022

Od Lait CD Sokara

— Mówiłam, żebyś się nie przejmował, pójdę po książki — uśmiechnęła się lekko, maskując to, że mówiła o czymś innym.
Gdyby usłyszał to, że zależy jej na tej relacji, byłoby niezręcznie. Może lepiej, że nie usłyszał... Co nie zmienia tego, że rzeczywiście był on jakoś ważny dla niej. Jako przyjaciel oczywiście. Lub raczej, kolega. Dobry kolega? Nie wiedziała, nie rozmawiali na ten temat i czuła się zbyt niepewnie, aby o to zapytać. Była słaba w relacje, mimo że żyła w sporym społeczeństwie watahy. Nie miała bliższych sobie wilków, no cóż, oprócz Sokara, którego nie wiedziała jak określić. Mówiła innym wilkom „dzień dobry” czy „miłego dnia” i tak dalej, no i zdarzało się jej plotkować, przez co wydała się być dość towarzyską waderą, ale... prawda była inna.
W rzeczywistości większość czasu po prostu spędzała sama, z książką i kawami, pitymi raz po raz. Unikała trochę innych, jednocześnie pragnąc posiadać jakiegoś znajomego. Nie chciała prosić Sokara o spędzanie czasu wspólnie, basior był raczej wyczerpany ciągłą pracą i możliwe, że miał inne wilki, które potrzebowały jego uwagi.
W głębi duszy bolało ją to, ale myślała tylko o tym, że musi się z tym pogodzić.
— Skoro tak mówisz... — odpowiedział po dłuższej chwili ciszy. Zauważył zawiechę, która dopadła również Lait.
— Jasne... I ten, jakbyś potrzebował pomocy jeszcze w czymś, to możesz się odezwać do mnie, czy coś — napomknęła, natychmiast żałując. Ufanie chwilowej odwadze to zły pomysł. — A teraz leć, spieszyłeś się.
— Ah, tak!
Obgadywanie wilków z watahy było zdecydowanie łatwiejsze niż utrzymywanie relacji w dobrym stanie.

✧─── ・ 。゚★: .✦ . :★. ───✧

Lait weszła do środka sierocińca, rozglądając się dookoła. Bywała tu... raczej rzadko. Nie, że nie lubiła szczeniąt ani tak dalej. Po prostu patrzenie na nie przywracało złe wspomnienia. Te dzieciaki były jak ona w przeszłości. Znaczy, nie do końca — Nie muszą się martwić o jedzenie i miejsce do spania, nie są takie samotne. W tej chwili, patrząc na dwójkę bawiących się wilczków, myślała o... rodzinie. Nie pamiętała zbyt wiele o niej, czasem jedynie przemknęła jej myśl o bracie, który bawił się z nią. Reszta? Zupełnie nic. Nie kojarzyła nawet imion i pewnie gdyby ktoś chciał jej wmówić, że jest jej rodziną, mogłaby uwierzyć szybko.
Szybko odebrała książki, nie wdając się w dłuższą rozmowę z opiekunem. Wyszła z budynku— GAH. Przed jej nogami przebiegły szczeniaki, które żyły swoim życiem, nie zwracając uwagi na to, że mogły zostać nadepnięte przez waderę. Radośnie bawiły się, nieświadomie sprawiając Lait jeszcze więcej powodów do rozmyślań.
Kiedy już wiedziała, że nie wpadnie na nie, ruszyła szybszym krokiem. Jak się mówiło „Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”, tak wszystkie drogi prowadziły Lait do biblioteki. Znała je na pamięć, nieważne gdzie się znajdowała. Idąc tam, myślała. Właściwie robiła to przez całą podróż tutaj, pobyt, no i teraźniejszy powrót. Już wiedziała, że będzie ją to męczyć przez najbliższe dni. Obiecała sobie jednak, że postara się nie pokazać tego przed Sokarem. Basior zdecydowanie miał ważniejsze powody do zmartwień.


<Sokar? Niezbyt mi się podoba, ale stoimy w miejscu>

21.03.2022

Rysunek eventowy - „Mroczne walentynki” | 💀🖤śmierć ukochanego — Sokar

 


Od Wichny do Shiry

 Chyba nigdy nie widziała tak pobudzonego wilka. No, może kiedyś widziała, ale raczej nie zbliżała się do niego na odległość mniejszą niż pięćdziesiąt metrów. A ten wilk był już o wiele bliżej i wciąż się zbliżał, ewidentnie chcąc nawiązać z nią rozmowę.
- Wichna! Dawno się nie widziałyśmy, czyż nie? - uśmiech wadery sięgał uszu.
Wichna musiała zastanowić się chwilę, by przypomnieć sobie, kto przed nią stoi. W ciągu ostatniego roku chyba jej nie widziała, ale wiedziała, że już się spotkały. Wilczyca była biała, a jej rozłożyste skrzydła opadały lekko po bokach jej ciała. Tuż za nią kroczyła wielka tygrysica. Nigdy jeszcze nie widziała tak niezwykłego kota. Po sekundzie w końcu przypomniała sobie imię wadery i też lekko się uśmiechnęła na wspomnienie otrzymanej dawno pomocnej łapy.
- Dzień dobry, Shira. Miło cię widzieć. Rzeczywiście dawno się nie widziałyśmy.
- Nasze drogi szybko się rozeszły - przysiadła na ziemi i patrzyła co robię.
- Ale, jak widzisz, żyje mi się tu bardzo dobrze. To również twoja zasługa. Pomogłaś mi, kiedy tutaj dotarłam. Możliwe, że gdyby nie ty, w ogóle nie trafiłabym do tej watahy. Dziękuję.
- Nie ma za co - wzruszyła ramionami, wciąż się uśmiechając.
Shira złapała Wichnę podczas porannej gimnastyki. Wadera postanowiła powziąć ten nowy zwyczaj, jako że zaczęła się wiosna. Rozmawiając z gościem, kończyła rozciągać plecy. Shira nie wydawała się być urażona, że Wi robi coś w trakcie rozmowy. 
- Co właściwie teraz robisz? - zapytała Shira, patrząc, jak Wichna stojąc, wychyla się lekko to w przód, to w tył i kręgosłupem w górę i w dół.
- Rozciągam się. To tak zwany kot i krowa. Kot, kiedy plecy robią się zaokrąglone. Krowa, kiedy są zapadnięte. Już kończę, więc jeśli czegoś potrzebujesz, daj mi jeszcze tylko minutę.
Tak jak powiedziała, zrobiła jeszcze jedno ćwiczenie i skończyła. Teraz już poświęciła całą swoją uwagę Shirze. Wadera czekała cierpliwie, z ciekawością obserwując ruchy Wichny.
- Chciałam cię po prostu odwiedzić. Pomyślałam, że byłoby świetnie trochę lepiej się poznać.
Wichna była trochę zdziwiona. Zwykle nie po to wilki do niej przychodziły. Ale w sumie to nie jest zły pomysł. Mimo roku spędzonego w watasze, nie ma tu jeszcze przyjaciół.
- Pewnie. To bardzo miłe z twojej strony. Mam trochę wolnego czasu, więc możemy gdzieś pójść. Masz może jakieś pomysły?

<Shira?>