Ulubiona rzecz wiosenna, to możliwość pobierania soku z brzózek. Zbieranie żółtych kwiatków na syrop, cieszenie się słońcem oraz moment, w którym zdajesz sobie sprawę, że jedzenie suszonych korzonków by utrzymać w ryzach swoje zdrowie, nie będzie już konieczne. Albo raczej nie będzie konieczne za jakiś czas, gdyż jak się okazało, moja licha odporność i głupota spowodowana wczesnym wyjściem słoneczka, doprowadziła do wytworzenia w moim nosie kataru, przez który czułam się trochę jak ten dzieciak z sąsiedztwa, co biega z wiecznie długim smarkiem w nosie i zamiast się wysmarkać, to wyciera to o rękaw w swojej bluzie. Uh... aż powstały na tą myśl dreszcze obrzydzenia. Tak więc, z chustką w kwiotki owiniętą wokół szyi i zapasem czegoś, w co mogłam wysmarkać nos, skierowałam się w stronę lasu i górskich polan, w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mi pomóc. Znaczy, w teorii mogłam się udać po coś do zielarzy, ale po co, skoro sama mogłam coś znaleźć? No i oczywiście był to pretekst by wyjść poza ściany pałacu i myśleć nad tym, jak to kolejna mutacja jakiegoś owada z zachodu może wpłynąć na uprawę ziół. Chociaż sprawa z tym owadem rzeczywiście była ciężka, bo lubił pożerać liście pewnej roślinki, której zielone części właśnie były najbardziej potrzebne. Jako przyprawa, jako roślina lecznicza, czy jako cokolwiek innego. A to latające źródło białka chciało to jeść. Upierdliwość. Jednakże wracając! Przeszłam przez suchą kępkę trawska, by zaraz potem obwąchać teren. Tak, tu było dobrze. Odstawiłam koszyk na bok, by wyciągnąć szyję z zamiarem zerwania wierzchniej części kwiatka. Gdy już to zrobiłam, czas było wykopać korzonki. Obok rósł kolejny, więc pozbycie korzonków jednego z nich nie powinno stanowić problemu. Ziemisty zapach wypełnił mój nos, wraz z lekką goryczką roślinnych pędów. Nic więc dziwnego, że dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z obecności innego psowatego. W dodatku dlatego, że po prostu jego futro rzuciło się w oczy, a nie dlatego, że mam taki świetny węch i wyczułam go z kilometra. Zaraz więc przywarłam do podłoża, mając nadzieję, że wysoka łąkowa uschnięta trawa mnie jakoś ukryje, a obcy sobie po prostu przejdzie obok i opuści watahowe tereny.
<Kareis?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz