(Dla ogarnięcia tematu polecam wpierw przeczytać historię postaci. To taka trochę kontynuacja)
Błękit. Błękit gdzie nie spojrzeć, przedzielony w połowie białą pręgą, za którą zachodzi i wschodzi słońce. Nie widać nic więcej z tej dryfującej donikąd deseczce. Tylko fale kołysały delikatnie tratwą, a na niej mnie, doprowadzając mnie do szaleństwa i choroby morskiej. To był dzień piąty. Pod nogami plątała mi się żyłka, której nie potrafię ani przegryźć ani przerwać, na jej jednym końcu byłam przywiązana ja, a na drugim- wielki, ciężki głaz. Nie jestem pewna z jakiego materiału była ta żyłka, ale zgaduję, że to jakaś niewyobrażalnie wytrzymała plecionka stosowana, gdy potrzeba złowić rekina. Że im się chciało marnować tyle cennego materiału na żywego trupa, to naprawdę zaskakujące. Może po prostu chcieli mieć pewność, że pójdę szybko na dno i nie przeklnę już nigdy więcej żadnej ławicy, ani żadnej łodzi, żeby utonęła na środku zatoki. Ile razy ja mam jeszcze powtarzać ludziom, że to co robię to nie jest żadna czarna magia, a zwykła nauka na miłość boską. Nie rozumiem tych, którzy widzą ją jako wynaturzenie...przecież jest piękna.
Dzień dziewiąty. Zaplotłam klatkę na kraby z dryfujących patyków. Duża muszla, którą wyłowiłam, posłuży mi za zbiornik deszczówki. Dam radę. Przeżyję to. Niech się grubo zaskoczą, że Makrela przeżyje, pomimo ich gorliwych starań. Ja przeżyję. Wystarczy tylko chcieć.
Dzień czternasty. W pułapkę na kraby złapałam śledzia. Chyba powinnam bardziej przykładać się do lekcji koszykarstwa za szczeniaka… Co dobrego, spadł już deszcz. Moja muszla jest już pełna, ale nie wiem jak zatrzymać wodę przed parowaniem. Zbyt szybko jej ubywa
Dzień dwudziesty. Moja pułapka na śledzie działa znakomicie. Problem jest z wodą z muszli, do której postanowiła mi narobić mewa. Od dziś nie dokarmiam już rybimi łbami żadnego ptaka, niech się wypchają padalce.
Dzień dwudziesty piąty. Sztorm. SZTORM
Dzień ***. Wszystko zniszczone. muszla przepadła, wymsknęła mi się, gdy fala przewróciła tratwę. Na szczęścia przywiązałam głaz do pokładu, więc jakimś cudem jeszcze nie utonęłam. Wszystkie pułapki się połamały i pogubiły, nie została mi nawet jedna. Czuję się coraz bardziej głodna, a gardło mam suche jak piach. Może słona woda nie jest taka zła do picia?
Dzień chyba trzydziesty. Nie pić słonej wody- NIGDY.
***
Głęboko spałam, gdy tratwa dobiła do brzegu. Od wody morskiej dostałam majaków i zaczęłam widzieć podwójnie. Miałam ochotę tylko spać. Nie mogłam się ruszyć, mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa. Mocno schudłam i zmizerniałam. Obudziłam się dopiero późnym popołudniem. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, słyszałam szum fal i skrzek mew, ale nie czułam kołysania. Otworzyłam oczy dopiero wtedy gdy poczułam, że leżę w cieniu- a to było bardzo niecodzienne. Oczy zmrużyły się przez światłowstręt, gdy tylko spojrzały w niebo. Spuściłam więc wzrok pomiędzy łapy, zobaczyłam piasek, lekko szary, kamienisty, poprzetykany dziwną roślinnością. Podniosłam głowę i leżałam tak zamurowana widokiem lądu- drzew, ziemi, trawy, kwiatów w oddali za linią plaży. Wielkie drzewa kołysały się na wietrze, a zerwane liście opadały na moją tratwę, na moje futro i łeb. Byłam uratowana.
Podniosłam się z pokładu i postawiłam chwiejną łapę na piasku, później drugą. Po paru krokach, żyłka podcięła mnie, aż fiknęłam bolesnego kozła. Nie miałam ochoty dłużej próbować, znów zasłabłam, modląc się przy okazji, żeby znalazł mnie ktoś milszy niż jakiś głodny niedźwiedź.
<Ktoś?>
Klep!
OdpowiedzUsuń