24.07.2020

Od Stormy cd Exan

Leciałam na dzienny patrol. Pogoda była piękna, słońce i kilka obłoczków dających ukojenie. Leciałam pod wiatr w kierunku lasu. Skupiłam się na wypatrywaniu czegoś podejrzanego między gałęziami drzew. W pewnym monecie mignęła mi postać jelenia i dwóch wilków. Postanowiłam wylądować kilka metrów dalej, na drzewie. Szybując i skacząc z gałęzi na gałąź, bezszelestnie zmierzałam za wilkami. Idąc pod wiatr, starałam się zamaskować swój zapach. Zatrzymałam się i nastawiłam uszy. Charakterystyczny dźwięk uderzania łap o ziemię dotarł do mnie po chwili. Kilka sekund później pod gałęziami mignęła czerwona smuga. Odczekałam kilka sekund i ruszyłam dalej. Zatrzymałam się na starym buku. Ukryta pod liśćmi obserwowałam trzy wilki. Dwa z nich jadły jelenia. Nie należały do naszej watahy, co zdecydowanie mogłam poczuć dzięki podmuchowi wiatru. Trzeci natomiast dotarł do nich po kilku sekundach, to czerwono-biały basior o imieniu Exan. Przerwał posiłek szarych intruzów.
- Nie pomyliło się wam coś?- spytał Exan
-Jakiś problem? - zapytał starszy szary basior - Za kogo ty się uważasz, żeby przerywać nam posiłek?

- Ja? - odparł czerwony wilk- Powiem ci, kim jestem. Waszym koszmarem, gorszym od poborcy podatkowego ze skarbówki, a teraz zabierajcie się stąd!
- Sam nam nie dasz rady — odparł młodszy z intruzów.
- Sam nie, ale ze mną na pewno już tak! - Zawołałam i zeskoczyłam z drzewa. Wylądowałam za strażnikiem dziennym. Z rozłożonymi skrzydłami. Najeżyłam sierść i nastroszyłam pióra.
-Macie ostatnią szansę na opuszczenie tych terenów!- warknęłam do intruzów i odsłoniłam zęby. Szare wilki, spojrzały się na siebie, po czym się zaśmiały. Młodszy z nich zwrócił się do nas
-Nie!- wilki rzuciły się na nas z pazurami. Odskoczyliśmy na boki i zaczęła się walka. Młodszy z basiorów doskoczył do mnie i zamachnął się łapą. Zablokowałam cios i podcięłam napastnikowi łapy. Kątem oka widziałam Exana, który odepchnął drugiego wilka, po czym miał zamiar go zadrapać, jednak starszy basior, mimo wieku całkiem sprawnie się ruszał. Wróciłam do walki z młodszym napastnikiem. Z pewnymi trudnościami udało mi się mu w końcu zadać kilka ran. Nie ukrywam, skrzydła przydały mi się w trakcie walki. Dobrze blokowało się nimi ciosy i podcinało łapy przeciwnikowi, z drugiej strony były strasznie podatne na ataki. Biegaliśmy i skakaliśmy między drzewami. Co jakiś czas któreś z nas lądowało na drzewie, odrzucone przez przeciwnika. Walka była wyrównana i mogłaby się ciągnąć w nieskończoność. Po dobrych 10 minutach walki wszyscy zaczęli się męczyć. Chwila przecież możemy używać mocy skorzystałam z chwili, w której każdy łapał oddech i nasłałam niewielką chmurę burzową na mojego przeciwnika. Basior odskoczył ze zdziwieniem do tyłu, przez co wpadł na drzewo. Chmura co kilka sekund strzelała w niego piorunami. Przywołałam kulę światła i strzeliłam nią w zdezorientowanego wilka. Exan poszedł w moje ślady i przywołał jakiś miecz, z którym rzucił się w kolejny wir walki. Po kolejnych kilku minutach udało nam się pokonać wilki, które uciekły z podkulonymi ogonami. Na długo nas popamiętają, a blizny, które na pewno długo z nimi pozostaną, przypomną o tym, by nie wkraczać na tereny naszej watahy. My też odnieśliśmy kilka ran. Exan miał kilka zadrapań na łapach, bokach i pysku. Jego rany nie wydawały się poważne, no może ta szrama na barku. Ja natomiast miałam wiele śladów po pazurach na skrzydłach oraz łapach. Miałam poszarpane skrzydło i pogryzioną lewą, tylną łapę. Gdy na nią stawałam albo ruszałam skrzydłami, w oczach zbierały mi się łzy bólu. Od dawna nie walczyłam z taką zaciekłością, po prostu nie było potrzeby. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że wystarczy chwila nieuwagi, aby zostać zmiecionym z tego świata.
Łapałam jeszcze oddech po walce, w międzyczasie rozglądałam się po polu naszej niewielkiej bitwy. Na ziemi i drzewach walały się kępki sierści i kilka moich piór. Plamy szkarłatnej cieczy barwiły poszycie lasu. W czasie, w którym się ogarniałam, czerwonawy basior zdążył do mnie podejść.
-Dobrze walczyłaś...- zawiesił się, przyglądając mi się uważnie
-Stromy- dokończyłam i uśmiechnęłam się delikatnie. - Ty również Exanie. Dobrze, że jesteś w naszej dziennej straży. - kulejąc powoli przeszłam obok niego, dodając po chwili — Chodźmy, musimy złożyć raport w pałacu.-basior chwilę stał, czułam jak mi się przygląda. Starałam się ukryć ból, jednak nie mogłam złożyć lewego skrzydła i musiałam iść z uniesionym. Kątem oka widziałam paskudną szramę na nim. Z rany powoli wypływała krew. Ach! Moje kochane piórka! Mam nadzieję, że Pełnia nie zobaczy mnie w takim stanie. Szliśmy w krępującej ciszy. Widocznie spowalniałam mojego towarzysza walki, gdyż co jakiś czas znacznie wysuwał się na prowadzenie i musiał się zatrzymywać, bym do niego doszła. Jego kamienny wyraz pyska był dla mnie w tym momencie do pozazdroszczenia. Ukrywanie bólu było trudne. Miałam ochotę szybko załatwić formalności i udać się do mojego domu na drzemkę. Powinnam mieć kilka ziaren maku i jakiś bandarz. To w zuoełności powinno mi wystarczyć. Po godzinnej drodze udręki dotarliśmy do pałacu. Zmęczona zmierzałam schodami na piętro, do pomieszczania, w którym składaliśmy raporty. Zostawiałam za sobą cienką ścieżkę krwi z mojego skrzydła. Ach! Będę musiała to sprzątnąć. Mam nadzieję, że nie zejdzie mi na tym zbyt wiele czasu. Na czerwonym dywanie, tuż przed drzwiami odezwała się moja niezdarna natura i zaliczyłam glebę. Kątem oka widziałam, jak Exan zastrzygł uszami. W tym samym momencie przed nami pojawili się Nashi i Allen.
-Co robisz Stormy? - Spytała waderka, która najwidoczniej znowu wpakowała się w jakieś kłopoty, gdyż nie zdażyło się do tąd by przebywała w pałacu z własnej woli. Nie wiem dlaczego, ale jej pytanie mnie rozbawiło. Chwilowo zapomniałam o bólu i odpowiedziałam jej z nutką śmiechu.
-Podłoga była taka smutna, że postanowiłam ją pocieszyć. - szczeniaki wybuchły śmiechem i po chwili, rozmawiając ze sobą, zniknęły za zakrętem. Exan z niedowierzaniem pokręcił głową i podał mi łapę. Przyjęłam ją i z lekkim trudem wstałam. Pewnie wyglądałam komicznie na tej ziemi- pomyślałam, po czym otworzyłam drzwi, podeszłam do koszyka z dokumentami i wyciągnęłam formularze raportów. Jeden podałam Exanowi, a drugi uzupełniłam sama, po czym odłożyłam kartkę na brzeg biurka, czekając aż basior skończy wyoełniać swój. Po chwili Exan położył swój raport na moim.
-Powinnaś się udać do medyka- powiedział mrużąc oczy i przyglądając mi się po raz kolejny.
-Ty również. To zadrapanie na barku nie wygląda najlepiej. - Powiedziałam i pokuśtykałam do szafki z wszystkimi raportami. Najpierw obowiązki wobec watahy, a później własne zachcianki. - pomyślałam. Pamiętam jak ojciec mi to powtarzał, gdy jeszcze byłam mała. To była święta zasada w mojej poprzedniej wataszyBasior stał dalej obok biurka. Gdy doszłam do mojego celu, zakręciło mi się w głowie. Zamknęłam na chwilę oczy, po czym szukałam odpowiedniej teczki. Wyciągnęłam ją gwałtownie. Znowu zaczęło mi się kręcić w głowie. Straciłam równowagę i wylądowałam na zadzie. Prychnęłam, pokręciłam głową i z teczką w pysku zmusiłam się, by wstać. Podeszłam do biurka, schowałam raporty i znowu kuśtykałam do szafki. Tym razem jednak do niej nie dotarłam. Pół metra przed nią zamroczyło mnie i upadłam. Zanim odpłynęłam słyszałam jeszcze, jak Exan do mnie doskoczył. Najwidoczniej rany były poważniejsze, niż mi się wydawało. 

Exanie?
<Co powiesz? Dobrze jest ukrywać swoje cierpienie i pomagać innym kosztem własnego zdrowia?>

21.07.2020

Od Exana

      Odkąd tutaj trafiłem i objąłem obowiązki watahy, zdołałem poznać wiele osób... Niedawno nawet doszła nowa członkini.. wilki podpowiedziały mi, że nazywa się Makrela. Zapoznałem się też z czerwonowłosą Kają, czy starszą ode mnie Kiarą. Dziwne mi to jest, że w watasze zapoznałem się z wieloma waderami, lecz z basiorów udało mi się poznać Ambrosa. Oczywiście niezaprzeczalnie jedynym moim największym odkryciem w tej watasze jest Reiko, z którą zaczynałem codzienne obowiązki czujki dziennej. Dzisiaj postanowiliśmy się rozdzielić. Reiko poszła patrolować łąki, ja zaś objąłem teren leśny. Akurat wiał lekki wiatr, rozbijał się między drzewami, śląc mi pod nos wiele zapachów - Najintensywniejszą wonią była sierść przestraszonego jelenia. Przed kimś uciekał. Nie byłem głodny, więc szybko tę myśl wcisnąłem między kartki..
Poza tym byłem zbyt ogarnięty lenistwem, aby rzucić się za jakąś zwierzyną, a też nie będę nikomu przeszkadzać w posiłku, aby prosić o poczęstunek. Gdy chciałem przejść przez głęboki jar, wspiąłem się po trawiastym stoku, aż ujrzałem świeże ślady krwawej posoki, które zaznaczyły się na leśnej ściółce drobnymi kropelkami.
~ Aha, polowanie udane?- pomyślałem przelotnie.
Podążyłem za szkarłatnymi śladami i doprowadziły mnie na kolejny trop, związany z obcym wilczym zapachem. Czyżby kłusownik nie z tej watahy?
Okazało się, że trup jelenia nie był daleko, a przy rogatym, okrwawionym truchle, raczyło się dwóch basiorów nie z tej watahy.
- Nie pomyliło się wam coś? - przywitałem się szorstko, a ci poderwali szybko głowy.
Jeden wydawał się starszy, a jego pobrudzony juchą pysk szpeciła blizna, a obok niego nieco młodszy i mocno umięśniony. Oboje mieli szare futra.
- Jakiś problem? - zapytał ten starszy - Za kogo ty się uważasz, żeby przerywać nam posiłek?
- Ja? - odparłem, postępując krok do przodu - Powiem ci kim jestem. Waszym koszmarem, gorszym od poborcy podatkowego ze skarbówki, a teraz zabierajcie się stąd!
- Sam nam nie dasz rady - rzekł młodszy.
- Sam nie, ale ze mną na pewno już tak.

<Ktoś? Ktoś chce stoczyć walkę u mego boku?>

11.07.2020

Od Wichny do Shiry

Wichna stanęła jak wryta, spoglądając na skrzydlatą waderę. Spodziewała się różnych scenariuszy, ale na pewno nie takiego, w którym obcy wilk tak chętnie nawiąże z nią rozmowę. Cóż, przynajmniej nie musi chwilowo martwić się o przewagę w walce...
- Wichna. Mam na imię Wichna. - powiedziała w końcu, przerywając ciszę.
Shira stała nadal w tej samej pozycji, uśmiechając się i lekko poruszając złożonymi skrzydłami. Tygrysica usiadła kilka kroków za nią i patrzyła się w innym kierunku. Mimo to, Wi widziała, że kocica cały czas strzyże uszami, by słyszeć dobrze całą rozmowę.
Nagle Wichnie głośno zaburczało w brzuchu, a Shira cicho się zaśmiała.
- Proponuję, żebyśmy wybrały się na krótkie polowanie w okolicy. Nie pozwolę, żebyś szła dalej głodując, bo niedługo zasłabniesz! Później będziemy mieć jeszcze czas na rozmowy, a teraz chodź za mną.
Skrzydlata wzbiła się w powietrze i zatoczyła kółko nad głową Wichny, po czym wolno poleciała wzdłuż ścieżki. Rayla skinęła do wilczycy, by ta podążyła z nią za Shirą. Demonica miała wątpliwości, ale tylko przez krótką chwilę, do momentu gdy jej trzewia znów głośno dały o sobie znać. Wolnym truchtem ruszyła za przewodniczką, która w końcu wylądowała obok niej.
- Jak tutaj trafiłaś? - zagaiła Shira, jednocześnie odwracając się do Wi i nasłuchując.
- Długo podróżowałam. Podczas drogi spotkałam kilka watah, chwilę z nimi żyłam, ale koniec końców i tak ruszałam dalej przed siebie. Kilka znajomych wilków wspominało mi kiedyś, że ktoś zamieszkuje te okolice, ale tak naprawdę to trafiłam tu zupełnie przypadkowo. Coś mnie tutaj widocznie ciągnęło. Przypuszczam, że to jakiś rodzaj magii.
Skrzydlata uśmiechnęła się serdecznie.
- Wiele wilków trafia tu przez przypadek. Magia czy nie, coś sprawia, że to miejsce potrafi wabić.
- Możliwe...
Wichna ściszyła głos. Poczuła dotknięcie na swoich plecach. Po chwili lepki, smolisty ogon oplótł jej się wokół szyi.
- Skrzydlaty wilk i tygrys, nie masz z nimi szans... Skąd wiesz, że nie wiodą cię do zasadzki? Nie zabiły cię od razu, ale może wyczuły, że masz w sobie nadal wystarczająco sił? Chcą cię zmęczyć dalszym marszem...
Wichna trzepnęła uszami, z których spadło kilka drobinek siarki.
- Dokąd idziemy? - spytała, siląc się na miły ton. Miała nadzieję, że przewodniczki nie wyczują bytu, który ją nachodził.
- Jeszcze tylko chwila i będziemy na miejscu. Niedaleko stąd leży dziki sad, w którym rosną owoce i żyją drobne zwierzęta. Myślę, że to miejsce nada się w sam raz.
Rzeczywiście, po kilku minutach dalszej drogi stanęły na rozwidleniu dróg, w których jedna prowadziła między rzadko rosnące drzewa. Wichna rozpoznała jabłonie i śliwy, jednak większości roślin nigdy jeszcze nie widziała. Im dalej szły, tym sad gęstniał coraz bardziej, rzucając na trójkę przyjemny, chłodny cień. Wichna odetchnęła z ulgą. Jeśli to zasadzka, to i tak może zaryzykować. Po sierści przepłynął jej błogi powiew wiatru.
- Rozejrzyj się tu, a ja spojrzę na okolicę z góry. Widzisz tamto wzgórze? Spotkajmy się tam! - Shira ostatnie słowa wypowiedziała już w locie.
Wi była zbyt zmęczona, by móc tropić, więc zdecydowała się znaleźć owoce leżące na ziemi pod drzewami. Zjadła szybko dwa dojrzałe jabłka i czując się już nieco lepiej, ruszyła w stronę umówionego miejsca spotkania. Gdy tylko postawiła łapę na szczycie pagórka, do jej nozdrzy dobiegł zapach świeżej krwi. Shira czekała na nią z upolowanym zającem. Wadera westchnęła z zadowolenia i straciła resztę czujności. Zaczęły jeść w ciszy. W końcu Wi przerwała milczenie.
- Mówiłaś wcześniej, że dużo wilków odwiedza te strony. Należysz do tutejszej watahy? Opowiedz mi coś o tym miejscu. - tym razem i ona lekko się uśmiechnęła, czekając na odpowiedź.

<Shira?>

8.07.2020

Półbóg w końcu znalazł właściciela!~



Właściciel: Nikuś kochany wasz, syax.pl@gmail.com
Imię: Hirvi
Wiek: Rok.
Płeć: Basior.
Cechy fizyczne: Nie za bardzo wiadomo. Nieczęsto się rusza, jeśli już musi, najczęściej nie opuszcza ciemnych kątów sierocińca. Charakterystycznie jednak opuszcza się na tylnych łapach, kiedy tylko przystanie, co nie wiadomo, jak odbije się na jego sprawności fizycznej w przyszłości. prawdopodobnie będzie mieć garba.
Cechy charakteru: Często chodzi poirytowany. Nie przepada za towarzystwem nie znajomych wilków. taki trochę introwertyk. Swoje rodzeństwo traktuje odrobinę milej od reszty społeczeństwa, jednak i tak jest dosyć skryty. Nie czuje się jakoś nad innymi z powodu swojego pochodzenia. W pewnym sensie je olewa. Chodzi własnymi ścieżkami, nie potrafi się za bardzo porozumiewać z kimś innym niż członkami własnej rodziny. Do wszystkiego podchodzi na chłodno, tak samo jak do swoich znajomości. Nie lubi się spoufalać, jest indywidualistą. uważa, że wszystko najlepiej zrobi samemu.
Cechy szczególne: Zdecydowanie rogi. Chociaż, nie tylko. Także jego czarne oczy są jedyne w swoim rodzaju mimo, że widzi jak każdy inny wilk. Co jeszcze go wyróżnia od reszty? Niezwykle białe i długie pazury, także ma białe poduszki i nosek, dość niespotykane wśród wilków. Może coś znaczą? Albo to zwykłe plotki? Jeszcze nic nie wiadomo.
Lubi: Ciche, spokojne miejsca, bez większych hałasów. Jakże mógłby znaleźć miejsce, w którym może słyszeć własne myśli, no ale cóż, musi się zadowolić kątami sierocińca.
Nie lubi: Większości rzeczy, ciężko o to, aby coś mu się spodobało. ogólnie nie przepada za owadami. Te małe, obrzydliwe i hałaśliwe stworzenia przyprawiają go o dreszcze. Gdyby tylko mógł, to przeniósłby się w miejsce wolne od tych stworzeń.
Boi się: Tego co większość. Brak strachu to dla niego czysta głupota. 
Historia: Urodził się jako ostatni z miotu półbogów. Razem z rodzeństwem został oddany do watahy, gdzie dorastał. 
Zauroczenie: Nie w głowie mu romanse, w dodatku jest jeszcze za młody, żeby myśleć o takich rzeczach. Zanim mu się ktoś spodoba, wynajduje wszystkie wady i sobie odpuszcza. Trudno mu zaimponować.
Głos: Dość poważny jak na szczenię.
Rodzina:
Ojciec: Seikatsu (bóg)
Matka: Jasmine
Bracia: Tsuri, Sokar
Siostry: Nashi, Nuta
Jaskinia: Sierociniec
Towarzysz: Brak
Dodatkowe informacje: Podobnie jak rodzeństwo od zawsze przejawiał objawy magii. Jego rozwój jak i zdolności magiczne szybciej stają się pełne.
Coins: 5

Od Nashi CD Makreli

Znowu ściągnęłam kłopoty nie tylko na siebie, ale też na innych. Brawo Nashi! Możesz być z siebie dumna! Dym już po kilku sekundach zamienił się w wszędobylską mgłę. Przez to nie widziałam nic na odległość większą niż dwa moje ogony.  Nie byłam w stanie nawet stwierdzić, gdzie podziało się moje schronienie, ani w którym kierunku się udać aby wrócić do watahy. Wiedziałam tylko, że to gdzieś na północy. Obie zatrzymałyśmy się i nasłuchiwałyśmy uważnie. Przypatrywałam się zielonej mgle. dostrzegłam w niej iskierki i coś a la małe błyskawice. Makrela powoli ruszyła przed siebie, doskoczyłam do przodu, a potem szłam tuż obok niej. Czułam jak moja sierść się naelektryzowała, z resztą nie tylko moja, różowej wilczycy również, co mogłam zobaczyć.
-Powinnyśmy iść na północ- szepnęłam- ale teraz nie bardzo wiem, w którą to stronę...- Wadera przystanęła i wyciągnęła okrągłe coś na łańcuszku. Zmarszczyła brwi, gdy przyjrzała się urządzeniu. Jego wskazówka(?) kręciła się po tarczy co chwilę zmieniając kierunek ruchu.
-hmmm... Idźmy dalej prosto. Może gdzieś dojdziemy- odszepnęła. Szłyśmy jeszcze chwilę, aż gdzieś za nami rozległ się huk i coś błysło. Podskoczyłam z lekko stłumionym piskiem. Co to było?Obejrzałam się za siebie jednak nic nie zobaczyłam. Z nie ukrywanym strachem spojrzałam na waderę. Znowu rozległ się ten okropny dźwięk, zawiał gwałtowny i zimny wiatr. Szłyśmy dalej, jednak przyspieszyłyśmy kroku. Po drodze chyba się zgubiłyśmy. Nie! Bez wątpienia się zgubiłyśmy,. Skąd to wiem? pomijając fakt, że idziemy na czuja to jeszcze dotarłyśmy pod skalną ścianę jakiegoś urwiska, czy czegoś podobnego. Przez kilka sekund za nami rozbłysło jakieś światło, po raz kolejny usłyszałyśmy huk, a na ścianie pojawił się jakiś upiorny cień. Cała drżałam, z paniką rozglądałam się po tej całej ścianie, aż zauważyłam jakąś grotę albo jaskinie. Pokazałam ją Makreli, a już po kilku sekundach truchtu dotarłyśmy na miejsce. Bez problemu weszłyśmy do środka. Przed nami był tunel, a gdzieś w nim coś delikatnie świeciło. Z kolei za naszymi plecami mroczna mgła. i pomyśleć, że to wszystko z powodu jakiegoś grającego pudełka.
-Co robimy?- spytałam i spojrzałam na Makrelę czekając na odpowiedź

<Makrelo?>

Od Makreli cd Nashi

Podciągnęłam tratwę dalej od wody, żeby służyła mi za stanowisko do pracy. Z plecaka wyjęłam śrubowkrętak, parę pęset i olejek odrdzewiający. Gdy próbowałam odkręcić wieko pudełeczka, żeby sprawdzić, jak działa, waderka przysiadła się obok.
- To jak z tobą jest, gdzie masz rodziców? – Mruknęłam, nie podnosząc wzroku od roboty.
- Em, mieszkam w sierocińcu. Mam opiekunów, nie wiem nic o rodzicach.
- Pamiętasz ich?
Pokręciła łebkiem. Zardzewiała blaszka odskoczyła, a nam ukazał się środek pudełka muzycznego. Był tam zardzewiały cylinder z wytłoczonymi kulkami, a obok tego został zamontowany  miedziany grzebień, nachodzący na owe wypustki. Przekręciłam jeszcze raz pokrętłem, a cylinder zaczął się powoli obracać, zahaczając co chwile wypustkami o zęby grzebienia, które poruszone-brzmiały jak dzwoneczki.
- Sprytne.- Zaświeciły mi się oczy.- Znalazłam kiedyś projekt budowy czegoś podobnego, gdy byłam mniejsza. Nazwane to było „pozytywką”.
Do cylindra były przyłączone też rządki zębatek, które kręciły figurką delfina. Nagle coś zamigotało mi w oczach. Na jednej z zewnętrznych ścianek pudełka wygrawerowany został ciąg dziwnych znaków. Nie wyglądało to zbyt ładnie, więc uznałam, że w ramach upiększania usunę napis. Siłą woli próbowałam wtopić wklęsły grawer, by ścianka była gładka i czysta.  Po paru sekundach zielonkawy blask zalśnił w miejscu gdzie powinien być grawer, a po chwili metal znów się wygiął i napis pojawił.
- Co do…- Ugryzłam się w język. Nie przy dzieciach. Spróbowałam znowu, z tym samym skutkiem.
To musi być jakiś rodzaj zaklęcia. Może to runy? Ale po co ktoś miał  by nakładać zaklęcie na melodyjkę? Wzięłam w łapę ostry gwóźdź i jeździłam po runach tak długo, aż je zarysuję na amen. Tak powinnam zerwać zaklęcie. Światełko znów się pojawiło, a metal wrócił do pierwotnego wyglądu.
- To jakieś silne zaklęcie.- Upuściłam pozytywkę na tratwę z głośnym brzękiem, w oczach zawitał mi lęk.- Gdzie to znalazłaś?
- No nie wiem, nieopodal.- Nashi położyła uszy po sobie.- W piasku.
Przeszłam się po plaży ale nie znalazłam nic więcej. Zerwał się lodowaty wiatr, a niebo przybrało kolor grafitu. Coś wisiało w powietrzu. Gdy wróciłam do „obozu”, z daleka szczeniak pisnął.
- Emm…Makrela?!
- Co się stało? – Przyspieszyłam kroku.
Wkrótce zrozumiałam o co chodziło. Zobaczyłam, że pozytywka zaczęła nakręcać się sama, a po chwili z jej wnętrza dobiegła melodyjka trochę inna niż ją zapamiętałam.
- Nic nie robiłam, sama zaczęła!
Stałam tak przez dłuższą chwilę, patrząc się na morze. Wiatr zaczął pachnieć truchłem i stalą, nadciągał znad horyzontu. Na niebie pojawiły się ciemne chmury, które zwiastowały sztorm.
- Robi się nieprzyjemnie. Może chodźmy stąd, dobra?- Na odpowiedź nie musiałam długo czekać, oboje byłyśmy nieźle zaniepokojone. Włożyłam wszystko do plecaka i założyłam go, a Nashi chciała zamknąć pozytywkę, by może przestałą grać, ale jakby się zacięła. Gdy tylko postawiliśmy łapę z tratwy, na piasku, oddalając się od pozytywki, ta jakby uaktywniła się. Mechanizm zabłysł zielonkawym światłem, wokół pojawił się dym, który rozpłynął się po plaży. Miałam też wrażenie, że nawet wiatr zaczął świszczeć w rytm upiornej melodii.

(Nashi?)

7.07.2020

Od Nashi CD Makrela

Przyglądałam się chwilę urządzeniu. Było ciekawe, zwłaszcza po tym co wspomniała wilczyca. "Czasomiarka" nigdy o tym nie słyszałam ani nie widziałam. Spodobało mi się.
-Wiesz, jeśli nie wracasz już do poprzedniej watahy, a poszukujesz nowej, to zaprowadzę Cię do mojej watahy. Na pewno Rose się tobą zajmie i Cię trochę wzmocni, a jeśli będziesz chciała odejść to nie będzie problemu- zaproponowałam po chwili. Makrela kończyła posiłek, a mi zaburczało w brzuchu. No wypadało by zjeść cokolwiek, byle dojść do domu- pomyślałam i przeprosiłam na chwilę wilczycę informując ją, że niedługo wrócę. Pobiegłam w pobliskie zarośla i złapałam trop zająca. Ustawiłam się pod wiatr i powolnymi krokami ruszyłam w kierunku mojej ofiary. Gdy była przede mną na odległość jednego skoku, rzuciłam się na zwierze i od razu zagryzłam. Zjadłam i obmyłam się w jakimś potoku. Wróciłam do wilczycy i usiadłam.
-To co? Namyśliłaś się? Możemy pójść jutro. To dzień drogi stąd.
-Możemy pójść jutro.- odpowiedziała po chwili namysłu. Siedziałam chwilę i przyglądałam się waderze, która przymknęła oczy i odpoczywała. Słońce dzisiaj nie grzało tak dotkliwie, a na niebie widniały puchate obłoczki. Po chwili wpadłam na pomysł
-Skoro lubisz takie rzeczy- wskazałam na urządzenie, to może poszukam jakiegoś na plaży i Ci przyniosę?- bardziej stwierdziłam niż spytałam i nawet nie czekałam na odpowiedź poszłam wzdłuż brzegu i przeszukiwałam błyszczące kamyki, muszelki czy inne rzeczy, aż natrafiłam na jakieś metalowe pudełeczko. Zgryzła go trochę rdza, ale pewnie da się coś z tym zrobić. Wzięłam przedmiot w łapki i otworzyłam. W środku znajdowała się figurka delfinka, przymocowana do dna pudełka. Z boku, na ściance zauważyłam korbkę, więc ją przekręciłam, a po chwili do moich uszu przez chwilkę dobiegła melodyjka. Potem coś się chyba zacięło i już nie grało.
-Fajne to!- pobiegłam z przedmiotem w torbie do różowawej wilczycy.- MAKRELO! MAKRELO! Patrz, co znalazłam! Myślę, że Ci się spodoba...- Podsunęłam przedmiot w łapki wilczycy. Otworzyłam i przekręciłam korbkę. Przez kilka sekund usłyszałyśmy ładną melodyjkę.
-Ciekawe...- Stwierdziła i zaczęła uważnie przyglądać się znalezisku z wszystkich stron. Siedziałam z boku i przyglądałam się poczynaniom wadery.

<Makrelo?>

Od Nashi cd Tsumi?

Ukryłyśmy się jaskini, gdzieś w łagodnej części gór śnieżnych. Nie wchodziłyśmy głęboko, tylko tak by trochę się osuszyć i nie sięgał nas deszcz. Siedziałyśmy w ciszy, to znaczy Tsumi rozmawiała ze swoim towarzyszem, a ja siedziałam cicho. Nie wiedziałam o czym można porozmawiać, a w trakcie wędrówki do tego jakże zacnego schronienia zdałam sobie sprawę z tego, że rozmawiałam z Alfą. Powinnam zwracać się do wadery z większym szacunkiem. Gdy w końcu przestało padać
-O przestało padać- zagadnęłam. Wadera skinęła głową nie wyrażając przy tym większych emocji. Zerknęłam na niebo w poszukiwaniu słońca, które po chwili wyszło zza chmur.- Już późno. Chyba będę się zbierać- Powiedziałam.
-W takim razie do widzenia
-Do zobaczenia-powiedziałam i w podskokach oraz z poślizgami biegłam w kierunku sierocińca.

<Tsumi?> 
Jeśli chcesz to odpisz, chociaż ja bym na tym zakończyła. Przepraszam, że tyle czekałaś. Nie mam pomysłu na dalszy rozwój wydarzeń. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. Pozdrowionka :^

Od Makreli cd Nashi


-Jestem Nashi i pochodzę z pobliskiej watahy. Kim jesteś i co tu robisz? - Dopytało małe wilczątko z powagą godną przesłuchującego.
- Ja..em.- Zamyśliłam się, nie wiedząc jak streścić swoją tragedię życiową.- Jestem Makrela. Jakiej pobliskiej watahy?
- No, tej w głębi lasu.- Waderka odparła lekko, jakby to było oczywiste.
- W głębi lasu? To jak łowicie ryby i perłopławy?
Nashi zmarszczyła nos nie rozumiejąc.
- Em, nieważne. Widocznie macie tu trochę..."inne" zwyczaje.- Odparłam zakłopotana, kryjąc pyszczek w misce z wodą.
Właściwie nie znałam żadnych innych watah poza swoją własną. Czy wszystkie wilki nie jedzą ryb, czy tylko ci tutaj są jacyś dziwaczni? Powinnam kiedyś wyściubić nos poza swoją bezpieczną okolicę. Cóż, skoro już nie mam teoretycznie domu, czemu nie podróżować bez końca? Kto wie ile jeszcze dziwacznych watah bym spotk...
- To co tu robisz właściwie?- Przerwała moje zamyślenie waderka.- Jesteś szpiegiem czy coś?
- Pff, nie! Jestem...podróżnikiem. Mniej więcej. Pochodzę stamtąd.- Wskazałam łapą na bezkres oceanu, za horyzont.- Tam żyje moja była wataha. Niestety mieli mnie już dość...albo bardziej ja ich. Po prostu nie rozumieliśmy się, więc powiedzmy, że postanowili mnie posłać za ocean, szukać szczęścia gdzie indziej.- Ułożyłam swoją wypowiedź tak najbardziej family-friendly jak tylko umiałam.
- A ten głaz?- Machnęła łebkiem na tratwę.- Na co ci on?
- Too pamiątka rodzinna.- Odparłam bez przekonania.- Wcisnęli mi ją jak odpływałam, ale nie lubię jej szczerze. Chętnie niech zostanie tu i przyozdabia plażę.
- Mhm.- Nashi mruknęła.- Rzeczywiście ''inne" zwyczaje. Więc co tak właściwie was tak poróżniło?
To pytanie mnie już zbiło z tropu. Co niby miałam odpowiedzieć, "różnica w rozumieniu definicji satanistycznych kultów"? Albo nie, chyba mam pomysł. Czując, że odzyskuję powoli siły, podniosłam się z piasku i podreptałam do wpół-zniszczonej tratwy.W podłodze znajdowała się mała klapa, której nie sposób zauważyć komuś, kto się jej nie spodziewa. Podniosłam ją i wsadziłam pyszczek do schowka. Wyjęłam mój najukochańszy przemoczony plecak i przytargałam go do szczeniaka. Z jednej z kieszonek wyjęłam mały metalowy krążek- czasomiarkę- coś, dzięki czemu wszystko się zmieniło. Pazurem podniosłam grawerowane motywami roślinnymi wieczko i naszym oczom ukazała się misternie wyglądająca tarcza z dwoma strzałkami, pod którymi prześwitywały rzędy małych, złotych i srebrnych zębatek. Cały mechanizm tykał jednostajnie i cichutko, jak cykada świerszcza w rytm chodzących wkoło wskazówek.
- TO nas poróżniło.- Położyłam czasomiarkę na piasku.- Moja wataha uznała to za głupie, szkodliwe i niepotrzebne, a ja; za piękne i odkrywcze. Znalazłam to kiedyś w lesie. Spójrz; strzałki ruszają się w pewnym harmonijnym porządku. Zauważyłam, że o zachodzie i wschodzie słońca są zawsze w tych samych miejscach! Za każdym razem!
Stukałam pazurkiem w szkło mechanizmu, pokazując poszczególne pory.
- Nazwałam to czasomiarką. Nie wiem kto to zbudował, ani do kogo to należało wcześniej, ale musiał być naprawdę mądrym wilkiem. Bądź czymkolwiek.- Westchnęłam z uśmiechem.
Reakcja Nashi była dziwnie nie-agresywna. Nie zaczęła narzekać i jęczeć ze wściekłości i oburzenia, jakby właśnie była zgorszona, albo zobaczyła coś odrażającego i niegodnego dla wzroku. Poczułam, że pierwszy kamień obaw spada mi z serca. Cóż, tutejsze wilki mają ewidentnie inne zwyczaje.
(Nashi?)

6.07.2020

Od Nashi CD Makreli

Od kilkunastu dni nie mam ciekawych przygód. Są wakacje, a ja jestem już duża, więc postanowiłam urządzić sobie kilku dniowe nocowanko pod gwiazdami. Zameldowałam się Rose wzięłam swoją torbę, którą własnymi łapkami robiliśmy na jakiś zajęciach i spakowałam notesik, węgle, kilka suchych pasteli, rzemyki, jakieś sznurki, niewielki srebrny sztylecik, jakiś bandaż albo dwa, flakonik z jakimś ziołowym płynem do odkażania i kilka ziaren maku. oczywiście było tego troszku więcej, ale poco teraz o tym wspominać? Czas ruszyć na przygodę! Pożegnałam się ze wszystkimi i w podskokach ruszyłam w kierunku ujścia rzeki. Szłam prawie cały dzień. Robiłam krótkie przerwy na polowanie albo napicie się przyjemnie chłodnej wody. Po zachodzie słońca uznałam, że będę szła do upadłego. Tak więc dreptałam sobie w ciemnościach, aż opuściłam znane mi tereny watahy i dotarłam gdzieś nad morze, albo nawet ocean. Skryłam się pod wielkimi korzeniami drzew i zasnęłam. obudziły mnie krzyki nadmorskich ptaków. Zdenerwowana, że bezczelnie obudzono mnie tuż po wschodzie słońca ubiłam dwa białe ptaki. no cóż miały pecha i były najbliżej mnie. Wpadłam na żwirową plaże i widzę jakąś kulkę. Wygląda jak padlinka. Da się to zjeść? Nie widzi mi się oskubywanie ptaków z piór. Fuj!- pomyślałam i ostrożnie podeszłam bliżej by przyjrzeć się mięsopodobnemu obiektowi. Dostrzegłam, że to wilk. Długie ciało oraz ogon i krótkie nogi dodawały niewinnego wyglądu chyba śpiącej waderze. Po pysku widać, że jest starsza ode mnie. miała zapadnięte boki, wyraźnie widziałam jej żebra. Te ptaki co ubiłam, chyba się przydadzą
-Ej! Ty! Widzę, że oddychasz. Coś za jedna?- spytałam brudno różowa wadera jednak nie reagowała. Wyjęłam sztylet z torby i podeszłam bliżej. Gdy szturchnęłam ją łapą wilczyca otworzyła oczy, aby po chwili je zamknąć.
-grrr... Co Ci się stało?- Uważnie obejrzałam wilczycę. dostrzegłam coś jakby sznurek jednym końcem przywiązany do łapy obiektu mojego zainteresowania. Drugi koniec był przywiązany do jakiegoś kamienia, który z kolei był przywiązany do tratwy
-chciałaś się utopić?- pokręciłam z niedowierzaniem głową i sztyletem piłowałam ten dziwny sznurek. Był mocniejszy niż sznurki które znałam, ale już po kilku minutach uwolniłam łapę wadery z jego więzów. Sztylet schowałam, wyciągnęłam niewielką miseczkę z mojej poręcznej torby i poszłam po świeżą wodę. poszturchałam waderę, tym razem Nie zamknęła od razu oczu.
-Pij- rozkazałam jakby nigdy nic i poszłam po ptaki, które od kilkunastu minut leżały sobie pod krzakiem.  Przyniosłam je waderze. Miska była dokładnie wylizana, więc poszłam po kolejna porcje wody. Gdy wróciłam położyłam naczynie obok wadery i usiadłam.
-dobra, jak już się posiliłaś to musimy pogadać. Zacznijmy od tego... Jestem Nashi i pochodzę z pobliskiej watahy. Kim jesteś i co tu robisz?

<Makrelo?>
Witam ;3

Stormy cd Ziyow

Nie miałam innego wyboru niż zaufać mojej towarzyszce, tak jak ona zaufała wcześniej mi. Skinęłam więc twierdząco głową. Wadera uśmiechnęła się. Chwyciła mnie za rękę i ruszyłyśmy w tylko Ziyow znanym kierunku. Po drodze wpadł na nas jakiś Basior. Nie powiem dość urokliwy jak na człowieka. Nie wiele rozumiałam z rozmowy jaką toczył z Ziyow, ale co chwilę powtarzało się jedno słowo, które najwidoczniej było imieniem. A mianowicie "Lyn". Obawiałam się odezwać więc stałam i czekałam, aż skończy się dość  chaotyczna, sądząc po tonacji i gestykulacji rozmowa. Postanowiłam przyjrzeć się nieco sobie, w porównaniu z ścianą byłam raczej wysoka, na pewno wyższa niż jako wilk, na oko jakieś 165cm. Miałam smukłą sylwetkę. Nie posiadałam skrzydeł, czego było mi szkoda. Ubrana byłam w spodenki i koszulkę w szarych kolorach. Na bluzce miałam namalowane niebieskie pióro. Oczywiście na szyi wisiał mój amulet. Właśnie! Ciekawe czy działają tu moje zdolności- pomyślałam i wróciłam wzrokiem do rozmówców. Lyn patrzył na mnie zalotnie, a Ziyow zabijała go wzrokiem. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że powinnam coś powiedzieć. Cokolwiek.-Em... Jestem Stormy? - nie wpadłam na nic innego. Basior zaśmiał się, coś odpowiedział, a następnie przeszedł obok mnie. Po drodze poczochrał mi sierść na głowie przez co się troche naelektryzowała. Ziyow pokręciła z niedowierzaniem głową i złapała mnie za rękę. Poszłyśmy dalej. Od spotkania Lyna towarzyszy mi jakieś dziwne, nie znane dotąd uczucie.

<Ziyow?>
Podejrzewam, że rozumiesz o czym rozmawialiście. Podzielisz się tym z swojej perspektywy? 
PS. "Lyn" z Duńskiego znaczy "Piorun"

Od Shiry CD Vi

Na dłuższą chwilę pochłonęłam się w rozmyślaniach. Moją głowę oblał tok świata marzeń i straciłam kontakt ze światem. Jednak, tylko chwilowo.
- Jakie zwierzę do ciebie pasuje? - zawtórowałam waderze tym samym pytaniem, które ona zadała mnie - wiesz, sądzę, że to ty musisz wybrać. Albo to zwierzak musi wybrać ciebie. W końcu może się zdarzyć nawet tak, że zaprzyjaźnisz się z jakąś małą myszką! Kto wie? Ale, skoro mówisz, że podobają ci się sowy i gryfy, może możnaby to jakoś połączyć? O, albo wiem. Najlepiej chodźmy do jaskini hodowlanej, tam się rozejrzyjmy, może ktoś wpadnie ci w oko lub złapiesz z kimś nić porozumienia. - zakończyłam wypowiedź.
Kiedy Vi kiwnęła głową na zgodę, od razu ruszyłam w podskokach w kierunku groty. Szczęście chciało, że akurat byłyśmy nawet blisko, i nim się obejrzałyśmy, znalazłyśmy się już u progu jaskini hodowlanej, wypchanej po brzegi najróżniejszymi gatunkami zwierząt i innych kreatur. Gdzieś między nimi musiała plątać się Tenshi.
- Tenshi! - krzyknęłam donośnie, aby mnie usłyszała - przyprowadziłam mojego pierwszego klienta! Rozejrzyjmy się trochę, nie będziemy przeszkadzać.
Gdzieś spomiędzy skalnych ścian odbiło się echo na wzór krótkiego "ok". Zwróciłam spojrzenie podekscytowanych oczy wprost na Vi.
- A więc, zapraszam! Śmiało, rozejrzyj się - zachęciłam, a przed pyskiem przefrunęło mi jakieś stworzenie, którego nawet nie zdążyłam zidentyfikować - już zdążył zniknąć pomiędzy pomieszczeniami.
Zaśmiałam się cicho i posłałam waderze serdeczny uśmiech.

<Vi? Bijemy mój rekord w zwlekaniu z odpisem! Wybacz>

Od Shiry CD Wichny

- Dzisiaj pokażę ci coś ekstra! - zawołałam uradowana, w stronę tygrysicy.
Ta tylko spojrzała na mnie wymownie.
- Ta? Coś nie jestem przekonana - mruknęła.
- Oj, po prostu choodź - i wypchnęłam ją siłą z jaskini.
A przynajmniej się starałam. Na szczęście długo nie musiałam się siłować z kocicą, gdyż po chwili sama dobrowolnie wstała. Zadowolona, wyszłam kilka kroków przed nią. W pewnym momencie puściłam się biegiem, a Rayla, nie mając za bardzo innego wyjścia, niechętnie podążyła zaraz za mną. Właściwie nie miała większych problemów z nadążaniem, a nawet gdyby chciała, mogłaby biec znacznie szybciej niż ja. Jednak dostosowała się do mojego tempa, znajdując miejsce u mojego lewego boku.
W końcu, już zdyszana, zatrzymałam się. Rozejrzałam się po okolicy. Kierowałam się bardziej na oślep, więc tym bardziej zdziwił mnie widok gór z wąskim wąwozem pośrodku. No trudno, może być. Uśmiechnęłam się, z dziwnym błyskiem w oczach.
- No, to co takiego niesamowitego chciałaś mi pokazać? - burknęła Rayla z nutą sarkazmu w głosie, psując całą atmosferę.
- Patrz - odpowiedziałam tylko.
Mocnym machnięciem skrzydeł, wzbiłam się w powietrze. Niewiele myśląc zaczęłam rozpędzać się do niebywałej prędkości, jednak kierowałam się wprost na wąwóz, co za późno zauważyłam. Wyszła mi nieplanowana taktyczna śruba, w akcie desperackiej próby pozostania w locie. Dzięki temu udało mi się trafić w dziurę między skałami. Jednak, kiedy się tak kręci, trudno jest patrzeć na to, co znajduje się przed tobą... Koniec końców siarczyście przywaliłam łbem w skalną półkę wystającą z jednej ze ścian góry. Grawitacja zadziałała i drugi raz uderzyłam o twardą ziemię, po krótkim upadku. Jęknęłam głucho, a w błyskawicznym tempie znalazła się przy mnie Rayla.
- Na litość bogów, co ty żeś odwaliła? - zbeształa mnie na wstępie.
Kiedy podała mi łapę, podciągnęłam się powoli, następnie potrząsając łbem aby pozbyć się otępienia i mroczków przed oczami. Gdzieś w międzyczasie na skały spadło kilka kropel mojej krwi.
- Bardzo się poobijałaś? - zapytała tygrysica, tym razem dosyć troskliwie jak na nią.
Zaśmiałam się krótko.
- No, trochę - potarłam łapą obolałą głowę - ale warto było! Żebyś mogła poczuć tą adrenalinę w żyłach! - krzyknęłam, ożywiona.
- Prędzej poczułam zawał, niż adrenalinę - syknęła, zdradzając swoją ukrytą głęboko opiekuńczość w stosunku do mnie. To urocze.
Zastanowiłam się chwilę, patrząc na otaczające nas skały.
- Chodź przejdziemy się wzdłuż wąwozu, co? Muszę rozruszać obolałe kości.
Tygrysica rzuciła jeszcze coś o uwadze i niepakowaniu się w kłopoty, ale puściłam to mimo uszu.
Po kilku krokach moją uwagę przykuła majaczącą gdzieś w oddali sylwetka, przypominająca wilka. Jednak z daleka ciężko było cokolwiek dostrzec, postanowiłam podejść bliżej. W końcu, gdy dzieliła nas już stosunkowo niewielka odległość, osobnik także nas zauważył. Chociaż pewnie trafniejszym stwierdzeniem byłoby, zwęszył. Spojrzał się w naszą stronę.
- Stój! Kim jesteś? - zawołałam.
W kilku susach znaleźliśmy się pysk w pysk.
Uważnie słuchałam wypowiedzi, jak się okazało, wadery.
- Oh, nic nie jadłaś? - westchnęłam z troską - pewnie musisz cierpieć z głodu! I zmęczenia! Oczywiście, mogę pomóc. Do usług, jestem Shira, a tamta wlekąca się z tyłu to Rayla, moja towarzyszka. Niegroźna. A ty? Jak cię zwą?
Uśmiechnęłam się szeroko.


<Wichna? Wybacz, że tyle to trwało oof>

5.07.2020

Od Makreli

(Dla ogarnięcia tematu polecam wpierw przeczytać historię postaci. To taka trochę kontynuacja)

Błękit. Błękit gdzie nie spojrzeć, przedzielony w połowie białą pręgą, za którą zachodzi i wschodzi słońce. Nie widać nic więcej z tej dryfującej donikąd deseczce. Tylko fale kołysały delikatnie tratwą, a na niej mnie, doprowadzając mnie do szaleństwa i choroby morskiej. To był dzień piąty. Pod nogami plątała mi się żyłka, której nie potrafię ani przegryźć ani przerwać, na jej jednym końcu byłam przywiązana ja, a na drugim- wielki, ciężki głaz. Nie jestem pewna z jakiego materiału była ta żyłka, ale zgaduję, że to jakaś niewyobrażalnie wytrzymała plecionka stosowana, gdy potrzeba złowić rekina. Że im się chciało marnować tyle cennego materiału na żywego trupa, to naprawdę zaskakujące. Może po prostu chcieli mieć pewność, że pójdę szybko na dno i nie przeklnę już nigdy więcej żadnej ławicy, ani żadnej łodzi, żeby utonęła na środku zatoki. Ile razy ja mam jeszcze powtarzać ludziom, że to co robię to nie jest żadna czarna magia, a zwykła nauka na miłość boską. Nie rozumiem tych, którzy widzą ją jako wynaturzenie...przecież jest piękna.
Dzień dziewiąty. Zaplotłam klatkę na kraby z dryfujących patyków. Duża muszla, którą wyłowiłam, posłuży mi za zbiornik deszczówki. Dam radę. Przeżyję to. Niech się grubo zaskoczą, że Makrela przeżyje, pomimo ich gorliwych starań. Ja przeżyję. Wystarczy tylko chcieć.
Dzień czternasty. W pułapkę na kraby złapałam śledzia. Chyba powinnam bardziej przykładać się do lekcji koszykarstwa za szczeniaka… Co dobrego, spadł już deszcz. Moja muszla jest już pełna, ale nie wiem jak zatrzymać wodę przed parowaniem. Zbyt szybko jej ubywa
Dzień dwudziesty. Moja pułapka na śledzie działa znakomicie. Problem jest z wodą z muszli, do której postanowiła mi narobić mewa. Od dziś nie dokarmiam już rybimi łbami żadnego ptaka, niech się wypchają padalce.
Dzień dwudziesty piąty. Sztorm. SZTORM
Dzień ***. Wszystko zniszczone. muszla przepadła, wymsknęła mi się, gdy fala przewróciła tratwę. Na szczęścia przywiązałam głaz do pokładu, więc jakimś cudem jeszcze nie utonęłam. Wszystkie pułapki się połamały i pogubiły, nie została mi nawet jedna. Czuję się coraz bardziej głodna, a gardło mam suche jak piach. Może słona woda nie jest taka zła do picia?
Dzień chyba trzydziesty. Nie pić słonej wody- NIGDY.
***
Głęboko spałam, gdy tratwa dobiła do brzegu. Od wody morskiej dostałam majaków i zaczęłam widzieć podwójnie. Miałam ochotę tylko spać. Nie mogłam się ruszyć, mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa. Mocno schudłam i zmizerniałam. Obudziłam się dopiero późnym popołudniem. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, słyszałam szum fal i skrzek mew, ale nie czułam kołysania. Otworzyłam oczy dopiero wtedy gdy poczułam, że leżę w cieniu- a to było bardzo niecodzienne. Oczy zmrużyły się przez światłowstręt, gdy tylko spojrzały w niebo. Spuściłam więc wzrok pomiędzy łapy, zobaczyłam piasek, lekko szary, kamienisty, poprzetykany dziwną roślinnością. Podniosłam głowę i leżałam tak zamurowana widokiem lądu- drzew, ziemi, trawy, kwiatów w oddali za linią plaży. Wielkie drzewa kołysały się na wietrze, a zerwane liście opadały na moją tratwę, na moje futro i łeb. Byłam uratowana.
Podniosłam się z pokładu i postawiłam chwiejną łapę na piasku, później drugą. Po paru krokach, żyłka podcięła mnie, aż fiknęłam bolesnego kozła. Nie miałam ochoty dłużej próbować, znów zasłabłam, modląc się przy okazji, żeby znalazł mnie ktoś milszy niż jakiś głodny niedźwiedź.

<Ktoś?>

Makrela


Autor grafiki: Właściciel postaci
Właściciel: Finka
Imię: Makrela
Wiek: 3 lata
Płeć: wadera
Żywioł: Metal i elektryczność
Stanowisko: Odkrywca nowych terenów, nieformalnie też szmugler oranżadki. Kto nie kocha oranżadki.
Cechy fizyczne: Rodzina Makreli wysnuła teorię, że jej matka poszła w tango z corgim (bo jak inaczej wytłumaczyć te uroczo krótkie nóżki?). Cóż, mama nigdy nie zaprzeczyła. Pomimo ledwo 40 cm wzrostu, długości można jej już pozazdrościć. Wszystko przez ogon, który mierzy tyle samo co reszta ciała. Sierść jest w kolorze brudnego różu, jak mięso makreli. Nos i oczy mają odcień akwamaryny, podobnie jak opuszki łap. Wszędzie chodzi ze swoim koszem podróżnym pełnym przydasiów, znalezisk i różnych narzędzi.
Cechy charakteru: Makrela to wolny duch z zapędami szalonego naukowca. Jest silna i nieustępliwa, bardzo uparta i bezpośrednia. Wiecznie rozkojarzona, zapominalska, nie umiejąca dotrzymywać obietnic, ze względu na swoją niestałość i niechęć do zobowiązań. Nigdy nie dorosła. Nie lubi brać odpowiedzialności za swoje czyny, częściej ucieka od problemów niż je rozwiązuje. W kwestiach międzywilczych to tchórz i samotnik. Lubi ryzykować dla samego ryzyka, co graniczy z głupotą i niedojrzałością. Ma niepohamowany pociąg do próbowania nowych rzeczy i odkrywania, a wszystko inne blednie, gdy jest w podróży. Ma czasami wrażenie, że nic innego nie daje jej szczęścia- Tylko ciągłe bodźcowanie się nieznanym i nieodkrytym. Również, jeśli chodzi o inżynierię. Konstruowanie to jej obsesja, której poświęca większość wolnego czasu.
Cechy szczególne: Myślę, że tona żelastwa na plecach wyróżnia się wystarczająco.
Lubi: Podróżować, eksperymentować, konstruować maszynerie. Jest też lekko uzależniona od gier hazardowych i oranżadki w proszku.
Nie lubi: Wody- cuchnie zdechłą rybą i glonem. Pływać też niespecjalnie, zna tylko styl na topielca.
Boi się: Rekinów, duchów i ciemności. Zawsze nosi w plecaku lampkę oliwną.
Moce:
- Tworzenie drobnej różnicy napięć pomiędzy łapami (kopie jak kogoś dotyka).
- Pobieranie i emitowanie energii z piorunów i innych źródeł elektryczności.
- Możliwość topienia i modelowania metali w łapach bez konieczności podgrzewania ich do czerwoności
- Może “ożywić” przedmioty metalowe (tylko na chwilę, strasznie manożerne).
- Ma siódmy zmysł, jeśli chodzi o przedmioty metalowe i podziemne rudy- działa jak chodzący wykrywacz metalu.
Historia: Urodziła się w watasze wilków-rybaków i poławiaczy pereł, która mieszkała nad oceanem Maar. Nadmorskie jaskinie służyły im za schronienie, a ryby za pożywienie oraz jako towar wymienny (sąsiednie watahy uważały ryby za niebywały przysmak, a perły za ładne błyskotki). Makrela jednak nie przepadała ani za tamtejszą kuchnią, ani za pływaniem w ciepławej, słonej wodzie Maar. Niespecjalnie umiała też pływać, a ktokolwiek próbował ją przekonać do lekcji, przegrywał z kretesem. Makrela czuła się wyobcowana i niepasująca do pozostałych, szukała więc uparcie czegoś, w czym mogłaby odnaleźć swoją wartość. Wszystko zaczęło się od znalezienia zepsutego czasomierza w dziupli powalonej topoli, gdzieś w głębi nadmorskiego lasu. To był dziwny, niespotykany wcześniej relikt przeszłości, który jej matka najpewniej wrzuciłaby do Maar, przeklinając stwory, które go stworzyły. Technologia nie była szczególnie popularna u poławiaczy pereł, ale Makrelę fascynowały te małe przekładnie i zębatki, które tworzą większą, harmonijną całość. W tajemnicy studiowała kolejne znaleziska i kolekcjonowała te przydatniejsze. Znalazła “ścrubowkrętacz”, “gwoździowbijak”, przeróżne “czasomiarki” i “północwskazy”. Gdy reszta watahy odkryła jej mały sekret, nie była specjalnie zadowolona. Przeklęli ją satanistką (czarna magia u poławiaczy była zakazana), spalili wszystkie jej notatki, bojąc się, że to zaklęcia, które odpowiadają za płoszenie ryb w zatoce. Po procesie Makrela została przywiązana do tradycyjnej tratwy pogrzebowej (wymowne) i wysłana w ocean bez kropli słodkiej wody. Po najokropniejszych paru tygodniach picia deszczówki, walki z rekinami i jedzenia tych obrzydliwych ryb, wadera dobiła na nieznany ląd. Co więcej, okazało się potem, że był on zamieszkany przez rozumne, cywilizowane wilki. Reszty historii się domyślacie.
Zauroczenie: Imię zaczyna się na S
Głos: Szorstki i dość niski.
Partner: brak
Szczeniaki: brak
Rodzina: W innej watasze, nie ma sensu wspominać
Jaskinia: Zachód, łagodna część gór śnieżnych.
Medalion: Pierwotnie była to łuska stalowego łososia, ale przetopiła ją i wbudowała w igłę ulubionego północwskazu. Teraz się z nim nie rozstaje.
Towarzysz: Mechaniczny wróbel, o ostrym charakterku i imieniu Złom.
Przedmioty kupione w sklepie: brak
Dodatkowe informacje: Ma marzenie, by fruwać, więc stara się zbudować maszynę latającą. Niestety wszystkie prototypy jak dotychczas kończyły żywot z donośnym KABOOM.
Umiejętności:
: Siła: 100
: Zręczność: 150
: Wiedza: 200
: Spryt: 100
: Zwinność: 50
: Szybkość: 120
:Mana: 80

2.07.2020

Od Aarona cd. Solary

Dość zmęczony powróciłem do swojej jaskini. Słońce powoli zachodziło z widnokręgu, zaciemniając całe niebo. Spokojnym krokiem kierowałem się w stronę domu. Korzystałem z ciepłego wieczoru. Jutro czekał mnie w końcu kolejny dzień ciężkiej pracy. Przed samym wejściem do jaskini przeciągnąłem się nieznacznie. Czas na sen.
***
O samym poranku wyruszyłem na polowanie. Wczorajszego wieczoru nie jadłem wiele, tym samym, motywowany głodem natychmiast przystąpiłem do tropienia. Węch nie zawiódł mnie po raz kolejny. Dość szybko udało mi się wytropić zająca. Złapanie go okazało się nawet nietrudne. Zajęta podgryzaniem kępki trawa ofiara nie zauważyła, kiedy zbliżyłem się na tyle, aby pochwycić ją w szczęki. Skróciłem szybko cierpienia zająca. Zająłem się pośpiesznie posiłkiem, mrucząc pod nosem podziękowania naturze za ofiarowanie mi łatwego posiłku.
Po śniadaniu skierowałem kroki w stronę biblioteki. Czekał mnie kolejny dzień ciężkiej pracy. Dobrze jednak wspominałem wszystkie spędzone tam momenty. Poznałem wielu wspaniałych ludzi oraz przeczytałem wiele ciekawych książek. Nim się obejrzałem, znalazłem się pod znajomym gmachem wśród stęchłego zapachu starych tomisk. Zerknąłem przelotnie na listę zadań do zrobienia. Przejechałem po niej wzrokiem, szybko kodując czynności, jakie musiałem dzisiaj wykonać. Zacząłem od układania na pólkach oddanych książek. Praca dość żmudna - snułem się pomiędzy regałami, szukając odpowiednich miejsc. Zajęło mi to dłuższą chwilę, a samą czynność przerwał mi dźwięk kroków. Odłożyłem ostatnią z powieści i ruszyłem na powitanie gościa. Już z daleka dostrzegłem znajomą sylwetkę.
- Cześć, Solara - przywitałem się, podchodząc bliżej. - Czego szukasz?
- Stwierdziłam, że skoro przeczytałam książkę o gatunkach zwierząt to czas na rośliny - odpowiedziała, rozglądając się po regałach.
- I nie szukasz na odpowiedniej półce - stwierdziłem, a uśmiech mimowolnie powędrował ku górze.
Wilczyca zaśmiała się serdecznie. Ja zaś odwróciłem się, w celu odnalezienia poszukiwanego przed Solarę tomu. Po upewnieniu się, iż książka jest odpowiednia, zaprowadziłem towarzyszkę do mojego pulpitu, gdzie szybko odnotowałem pozycję w wypożyczonych. Zerknąłem na listę. Wilczyca była dzisiaj pierwszym gościem.
- Co planujesz robić dzisiaj? - zapytała Solara, kierując się w stronę wyjścia.
- Nic szczególnego - odparłem. - Co powiesz na spacer?
Wadera najwyraźniej ucieszyła się z mojej propozycji. Umówiliśmy się więc na wieczór. Sam wróciłem do dalszej pracy. Odkurzyłem znajome mi okładki, wskazałem kilku interesantom odpowiednie regały oraz uzupełniłem katalog wypożyczonych książek.
Nastała w końcu wyczekiwana godzina. Spokojnym krokiem ruszyłem w stronę miejsca spotkania. Solara, pomimo tego, iż dzisiaj spóźniony nie byłem, już na mnie czekała.
- Przejdziemy się nad rzekę? - zaproponowałem, wskazując łbem kierunek. Wilczyca przytaknęła i w akompaniamencie przyjacielskiej rozmowy przespacerowaliśmy się nad znajomy nam strumień. Wieczorem zdawał się być znacznie piękniejszy niż zwykle.
- Jak minął ci dzień? - zapytałem, kładąc się na lekko wilgotnym brzegu. Wadera przysiadła się obok.

<Solara?> 

1.07.2020

Od Kiomi cd Osami

Okazało się, że Osami w lustrzanej powierzchni wymytego kamienia ujrzała swojego towarzysza- Shiroiego. Przedstawiła mi go, po czym wyleciałyśmy na zewnątrz. Zaproponowała krótką drzemkę na drzewie. Zgodziłam się. Po pewnym czasie z pobliskiego drzewa dało się usłyszeć szelest liści. Na początku pomyślałam, że to wiatr, jednak moje przeczucie szybko rozwiała Osami, gestem prosząc mnie o podejście. Poszłam więc sprawdzić, co takiego siedzi na drzewie. To nie był nikt groźny. Na gałęzi siedział Sokar, bawiąc się z jaszczurką. Podleciałam do niego, i pokrótce opisałam nową waderkę jak i zaistniałą sytuację. Basior poleciał razem ze mną do Osami. Szybko się sobie przedstawili, po czym wrócił do jaszczurki. Fajnie było do spotkać. Postanowiłam zawołać do siebie Sasuke i pokazać waderze mojego towarzysza. Usiadłam na gałęzi i mocno tupnęłam przednimi łapami, wystrzeliwując w powietrze flarę. Wraz z feniksem ustaliliśmy, że owa flara będzie stanowiła sygnał, po którym jedno do drugiego przyleci. Bardzo szybko na horyzoncie, pomiędzy koronami drzew można było ujrzeć świecący punkcik. Bez problemu mogłam zgadnąć, że to właśnie on. Osami tymczasem tylko rozglądała się chcąc zrozumieć, czemu/komu się tak kurczowo przypatruję. Po krótkiej chwili sama ujrzała nadlatującego Sasuke. Ptak usiadł obok mnie i zadał (ciut chamskie) pytanie:
- Czego chciałaś i kto to jest?
- Co cię ugryzło? Twój ton głosu jest wyjątkowo uszczypliwy.
- Jestem podenerwowany. Dobrze wiesz że nasze relacje są ostatnio… martwe. To boli.- odpowiedział.
- Nie myślałam nad tym w ten sposób. Przepraszam...- zrobiło mi się bardzo przykro- Obiecuję, że każdą wolną chwilę będę spędzała z tobą.- zagwarantowałam.
- To mi w zupełności wystarczy.- Zbliżył się do mnie i objął ciepłymi, czerwonymi skrzydłami.
- Wracając. Chciałam ci przedstawić Osami.- kiwnęłam głową w kierunku czarnej, skrzydlatej nowicjuszki.
Szybko się sobie przedstawili i polubili. Resztę dnia spędziliśmy bawiąc się razem.

<Osami? Przepraszam, że takie nudne, ale nie mam ostatnio weny.>


Ziyow Do Stormy "Nowy świat i przegrane wejście"

-Durny portal. -skłam siadając pod kamiennym łukiem. -A jakby użyć mocy? -podniosłam się z ziemi i stanęłam twardo, rozstawiając lekko łapy. Cała moja sierść się najeżyła po chwili zaczęła się iskrzyć, a niebo pociemniało. Błyskawice uderzały raz po raz w kamienny obiekt, aż do momentu jego uruchomienia. Wewnątrz łuku pojawił się wirujący błękitno biały portal, który zaczął mnie wciągać za pomocą wiatru. Gdy znalazłam się po drugiej stronie portalu w znanym mi dotąd ciele odetchnęłam z ulgą. Podniosłam się na dwie równe nogi i się przeciągnęłam.
-Dzięki Bogu, że wróciłam. -powiedziałam i w tym momencie usłyszałam tępe uderzenie, jakby ktoś upadł. Po odwróceniu się ujrzałam tamtą wilczyce, ale w ludzkiej postaci.
-No pięknie -pomogłam jej wstać i powoli ruszyliśmy do wyjścia. Po drodze znalazłam zakurzoną broń ze znakiem mojego oddziału. Podniosłam ją i przeładowałam "ciekawe czemu wygląda tak jakby leżała tu z parę miechów?" Gdy byliśmy blisko wyjścia pokazałam kobiecie palcem, by była cicho. Następnie odpuściłyśmy podziemia, a naszym okazał się zrujnowany świat przez wojnę. Widziałam, że to był niezwykły szok dla mojej nowej znajomej tak samo, jak dla mnie, był widok jej zielonego świata.
[13:44]
Zamarłam w bez ruchu, zatrzymując dziewczynę, która szła opierając się na jakiejś róże. Chwyciłam broń i zaczęłam celować szukając przeciwnika. Gdy ujrzałam człowieka rozluźniłam się i wyciągam białą chustę na zaś i nią pomachałam. Wtedy tamci też opuścili broń. I się do nas założyli, mieli trochę inne mundury, więc spytałam, o ich odział i dzisiejsza misje. Mężczyzna spojrzał na mnie i na swojego kolegę.
-Wiesz, to było niecały rok temu.
-Jak to rok temu nie było mnie raptem godzinę! -powiedziałam mocno zaskoczona a on wyciągnął dokument i pokazał rok służby. -Niemożliwe, a co z moimi ludźmi?
-Nadal są na służbie, a raczej teraz mają przerwę obiadową. -powiedział i zabrali nas do bazy, gdzie wszyscy byli zaskoczeni moją wizytą i w sumie im się nie dziwię,  w końcu pochłoną mnie portal i wróciłam prawie że po roku nieobecności. Przywitałam się z przyjaciółmi z oddziału i odpowiedziałam na parę ich pytań, po czym przedstawiłam moją towarzyszkę , którą teraz pilnowałam.
-Chcesz coś do jedzenia.-Spytałam pokazując na posiłek, który stawiłam przednią. Wiem, że będę musiała jej pomoc wrócić do domu. Dopiero po chwili zauważył ktoś że mam dziwną kamienną bransoletkę z której kruszą się powoli kamienie tak jak i moja towarzyszka. „Czyżbym nie mogła tu zostać na stałe?"
-Pokaże ci jeszcze coś i postaram się cię odesłać. -Czekałam na jej reakcje.