30.09.2018

Od Mateo

Zwinąłem ciało w ciaśniejszy kłębek, nakrywając pysk ogonem. Sierść podrażniła mi powierzchnię oczu, zacisnąłem powieki. Po co sprawiać, by z tak trywialnego powodu popłynęły łzy… skoro są ważniejsze sprawy, dla których trzeba płakać?
- Czy czegoś czasem nie potrzeba? – Głos tej pokładowej kokietki był niczym brzęczący koło ucha komar. Nastroszyłem futro i zacisnąłem zęby.
- Nie – wydusiłem, ze wszystkich sił starając się nie wbić jej pazurów w gardło. Przysięgałem już po wielokroć, że jeśli usłyszę ją choćby jeden raz, zwariuję. A ona wciąż przychodziła po zgubę.
Postała nade mną jeszcze chwilę – tą jedną długą, pioruńską chwilę – po czym cichutko westchnęła i usłyszałem jej kroki, oddalające się skrzypieniem pokładu.
Złość minęła, znów oklapłem na deski. W pierwszej chwili po tym, jak oznajmiono mi śmierć Kiiyuko, zemdlałem. Potem przez pewien czas nie mogłem przyjąć tego do wiadomości. Po prostu… nie.
W pewnym momencie dotarło to do mnie w pełni.
Ciało zostało na obcym brzegu. Powód był tak durny, że sam w sobie sprawiał, że chciało mi się śmiać: po burzy nie było zapasów suchego drewna, by spalić zwłoki. Nie wiadomo, jak zginęła. W którym momencie. Nie zobaczę jej więcej, nie usłyszę głosu. Nie dostanie szalika, który zacząłem dla niej dziergać, kiedy porwał się stary.
Jakie były ostatnie słowa, które do mnie wypowiedziała? Nie pamiętam dokładnie. Ostatni raz widziałem ją żywą, gdy odchodziła w nieznane, wytrącona moim towarzystwem z równowagi. Nawet za nią nie krzyknąłem. Po prostu pozwoliłem jej sobie pójść. Miała wrócić.
Ale nie wróciła. A jej widok, oddalającej się tak swobodnie, bez żadnych przeszkód, bez mojej reakcji, bez prób zatrzymania, był najgorszym koszmarem.
Nie muszę chyba mówić, że płakałem. Deski pokładu okazały się dobrze zaimpregnowane, nie zbutwiały i nie zarwały się pode mną, jak tego oczekiwałem. Szkoda, może przy odrobinie szczęścia rekin rozpaczy akurat w tej chwili wygryzłby dziurę w ścianie ładowni i porwał mnie symbolicznie w szczęki otchłani, w której i tak już jestem.
Bardzo chciałem już być w domu. Czeka tam rodzina, przynajmniej taką mam nadzieję. Nie wiem, co się stanie. Chcę po prostu wrócić z tej chorej wycieczki do normalności.
Wiem, że już nigdy nie będzie tak, jak dawniej. Bez Kii… bez niej nie ma na to szans. Ale przynajmniej będę miał kogoś innego niż kurz czy słodki głosik jakiejś starej, obrzydliwej wilczycy. A kiedyś znajdę Żmiję w krainie umarłych, ilekolwiek by mnie to miało kosztować.
Prawie zasnąłem. Obudziły mnie dzwony; przybijaliśmy do brzegu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz