4.09.2018

Od Lii ,, Szukanie dywaników" #1

Miliony świateł znikające w jasności dnia. 
Powoli wygasające niczym świeczki oznaczające czyjeś życie. 
Wraz z nadchodzącym dniem nadchodzi jeszcze więcej nicości, 
i rozpoczyna się ponownie wędrówkę po zboczu góry, przez linię istnienia. 
Jednak tak na prawdę co oznacza życie?
Przecież tak łatwo można je odebrać. Zgasić...
Jak ledwo palącą się świeczkę. 


***

Patrzyłam na stojącego nade mną Ravena. Cóż on znowu odwalał. 
- Zasłoń światło - burknęłam na wpół nieprzytomnie widząc, że basior stoi nade mną, lecz nieco dalej, trzymając kapelusz grzyba pod takim kontem, że nie zasłaniał porannego światła wbijającego przez dodatkowy niby mały otwór na górnej części jaskini. Niby mały, ale poranne światło zawsze dobijało. 
- Coś do ciebie przyszło. 
- To połóż to gdzieś i daj mi spać - burknęłam. Co z tego że było już po południu. Za niedługo znowu trzeba by ogarnąć te małe cholery do szkoły. Nie zazdroszczę rodzicom. Popatrzyłam w górę z zmrużonymi oczami. Wydawałoby się że jest świeży wiosenny dzień. Słoneczne lekkie światło przenikające przez jasno-zielone liście, i wnikające przez suche, lub świeże trawy, lecz tu powraca rzeczywistość. Za niedługo jesień. Potem zima. Wysoki śnieg, mokra sierść. Brak liści na drzewach. 
- Nie wiem, czy branie do pyska medyczki, i stawianie jej na półce skalnej to dobry pomysł.
- I ty medyczkę nazywasz czymś tak? - burknęłam wstając ociężale, a samiec puścił grzyba, który od nowa zasłonił upierdliwe światło. Z włosami, i futrem w nieładzie, do tego z zamgloną i nie wyraźną twarzą wyszłam do Rose. Samica stała przy wejściu z nijaką miną.
- O co chodzi....? - powiedziałam dość przeciągle nie do końca obudzona.
- No więc, miałam dostarczyć wiadomość [...] - i tak mniej więcej się to zaczęło. Oczywiście nie doszłoby do tego, gdyby Demo nie postanowiła umierać i przekazać dywaników dla Miśka, ale... no, przeżyjemy. Po tym jak medyczka została odprawiona, od razu wzięłam się za sprawę. 
- Crystal, potrzebna jesteś - nie potrzeba było długo czekać na odpowiedź. Po chwili w mojej głowie zabrzmiał zirytowany głos.
- Znowu jako przewoźnik podróżny? 
- Nie tym razem - Burknęłam w odpowiedzi, i chwilę potem obok mnie zmaterializowała się samica smoka. Popatrzyła na mnie z góry. W przenośni i dosłownie. Nie widziałam jej dobre dwa miesiące, gdyż ta włóczyła się Bóg wie gdzie, a przy spotkaniu ani me, ani be.... nic.
- To gdzie idziemy? - spytała wchodząc do jaskini, gdzie grzyby i porośla oświetlały każdy kamień.  Usadowiłam się skokiem na grzybie, i popatrzyłam na samicę która owinęła się wokół starego, grubego korzenia jakiegoś drzewa.
- Mam zamiar wzbogacić się o kilka dywanów - burknęłam pazurem tykając kapelusza grzyba. - To ostatni moment żeby się wyżyć, bo przed czystką, której jeszcze długo nie będzie, raczej nic nie zdziałam, a sam koniec wakacji działa źle na moją psychikę i wspomnienia.
- A ja mam robić za chłopca na posyłki? - uniosła do góry "brwi" patrząc na mnie z przymrużonymi oczami.
- Nie, potrzebuję towarzysza, a znając życie nikt nie jest chętny na takie coś.
- Ech.... no w sumie co mi szkodzi. To kiedy ruszamy?
- Jak tylko się zaopatrzę - odparłam, po czym polazłam głębiej w jaskinię, w jedną z małych komór porośniętą mchem, który jaśniał przy każdym nadepnięciu barwami błękitu, różu, fioletu, mięty, czy też zieleni, w zależności od wieku mchu, oraz siły nacisku.

***time skip bo nie wiem jak to opisać***

Zaopatrzyłam się. Owszem. W sztylet, czarną szmatę szatę z kapturem, kilka woreczków z proszkiem oślepiającym, i w własną niechęć do świata, po czym ze znudzoną twarzą wyszłam na zewnątrz wraz z Crystal, przed wyjściem zapieczentowując jaskinię.
- To gdzie najpierw? - samica popatrzyła przez moje ramie na wyłożoną przede mną mapę.
- Na wschód. - burknęłam oglądając dokładnie papier. - Wydaje się że niektóre ze szczeniąt są już dorosłe - przeleciałam błękitnymi oczami jeszcze raz dla ogarnięcia terenu, po czym uśmiechnęłam się krzywo. - Nie chce mi się tam iść. - wbiłam pazur w miejsce gdzie chciałam być, po czym dotknęłam Crystal, która po chwili stała ze mną przy granicy jakiejś watahy z inną watahą.
- No, z wiadrem przez świat! - mruknęłam w miarę głośno z niechęcią w głosie, patrząc na rząd wiaderek ni stąd ni zowąd pojawiających się na każdej drodze niczym prześladujące innych duchy.
- Nigdy bym nie pomyślała, że będę się bać wytworu ludzi - mruknęłam ze zdziwieniem patrząc na ślimaka sunącego po metalu.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz