23.09.2018

Od Haraki C.D. Kalego

Szczurzyca przeciągnęła się. Leniwie uchyliła jedną powiekę, rejestrując pozycję słońca na niebie przez otwór w ścianie jaskini. Było późne popołudnie. Uznawszy ubytek w ilości snu za usunięty, otrzepała się i zeskoczyła ze swojej poduszki. Główny pacjent wciąż leżał na pośpiesznie przerobionym na leżankę stole operacyjnym, tak, jak przewidziała. W zasadzie nie bardzo miał dokąd pójść.
- A więc nadeszła pora na rozpoczęcie żmudnego i wyczerpującego, dwumiesięcznego procesu rekonwalescencyjnego - oznajmiła lekko, podchodząc do aparatury medycznej.
- Co? Nic nie wspominałaś o rehabilitacji!
- Bo żart powtarzany kilka razy przestaje być śmieszny, słyszałeś kiedyś o tym? Tak czy siak musisz tu zresztą jeszcze chwilę poleżeć, żeby nabrać sił i takie tam pierdółki. Damy ci ziółka, parę tabletek na receptę i nie będziesz mi więcej głowy zawracał. - Jakby ta myśl dodała jej energii, wybiegła z sali na swoich krótkich łapkach, kierując się prosto do gabinetu Rose.
- Możesz już zaczynać te swoje szarlatańskie sztuczki, podładuj mu baterię czy coś - rozkazała, wskakując na blat. Zanim wilczyca zdołała cokolwiek odpowiedzieć, Haraka była już w drodze na dół.
Czuła się dobrze. Słońce świeciło jeszcze mocno, mimo pory roku. Wiał ciepły wietrzyk, a wszędzie wokół opadały kolorowe liście, których szczurzyca zwinnie unikała. Obraz radosnego, jesiennego spokoju dopełnił się, gdy stanęła nad poletkiem ziół i nabrała do płuc powietrza przesiąkniętego zapachem suchych listków.
- Dla takich chwil wykonuje się ten zawód - mruknęła, przemykając między łodyżkami i wybierając co dorodniejsze pędy. Zastosowanie każdej z roślin miała w małym palcu, nie potrzebowała żadnych przepisów czy atlasu. Obchodziła się z ziołami tak, jak wirtuoz ze swoją orkiestrą; dobrze wiedziała, co należy zrobić, wy wydobyć właściwą mieszankę tonów.
Niedługo potem wracała już do szpitala z pokaźnym pęczkiem ziół. Ciekawe, czy ten cały Kali lubi herbatkę.
Bez trudu trafiła do odpowiedniej sali. Rose, ku swojemu szczęściu, właśnie wychodziła. Pacjent wyglądał lepiej niż wcześniej: zniknęły oznaki wyczerpania, zupełnie, jakby mu ktoś podał Vigor Up.
Bez słowa przemknęła obok jego łóżka, wskoczyła na blat i zaczęła segregować roślinki.
- A co tam Pani Doktor robi? - zapytał, obracając się w jej stronę. Najwyraźniej zeszło mu już znieczulenie, przynajmniej trochę.
- Przygotowuję mieszankę na napar zdrowotny - odparła słodkim głosikiem, po czym zaczęła wyliczać, pod nosem, ale na tyle głośno, by było to dobrze słyszalne: - Naparstnica, nasiona cisu, wilcza jagoda, suszony szatan...
Wilk wywrócił oczami, ale zerknął na nią podejrzliwie raz czy dwa, co Haraka odebrała z uśmiechem. Kiedy medykamenty zostały już odpowiednio przygotowane - zmielone, skruszone, rozmemłane (czego wykonanie wcale nie jest takie proste, gdy mierzy się zaledwie dwadzieścia pięć centymetrów bez ogona) - wrzuciła wszystko do garnka, nalała wody i niczym prawdziwy Ratatuj rozpoczęła parzenie ziółek.
Ponieważ ziółka na ogół nie parzą się zbyt długo, już po kilkunastu minutach, wypełnionych nęcącym zapachem natury i okazjonalnymi docinkami, herbatka była gotowa. Pojawił się natomiast problem z przetransportowaniem naparu do pacjenta, któremu to niewielka medyczka nie była w stanie sama sprostać. Tu akurat z pomocą przyszedł sam wilk, podnosząc się z leżanki. Z początku chwiejnie, potem coraz pewniej podszedł do blatu, by wychłeptać to, co mu tam Haraka zgotowała.
- Och, to takie wzruszające! Stawia pierwsze kroki na drodze do lepszego jutra! Cóż za podniosłość chwili! Fotograf! Dajcie fotografa! - szczebiotała złośliwie medyczka, odstawiając swój jednoosobowy kabaret. Obserwowała jednocześnie, jak w pacjenta wstępują nowe siły. Zaczął sobie spacerować po sali, potem chwilę pobiegał, testując możliwości, w pewnym momencie doskoczył do siedzącej na szafce szczurzycy i żartobliwie kłapnął jej szczękami przed nosem (na co ta odpowiedziała symulowanym atakiem serca). Kiedy wreszcie o mało co nie przewrócił stojaka na kroplówki, medyczka wróciła do wykonywania swojego zawodu i stanowczo przykazała mu opuścić szpital, bo jeśli ma niszczyć sprzęt, to zawsze może się jeszcze rozmyślić i obciąć mu te łapy. Aha, i ma jeszcze pamiętać, żeby stawić się w ciągu tygodnia na kontrolę.
- Dobrze, dobrze, już idę, Pani Doktor - skinął głową i wyszedł.
Kolejny pacjent za nią, kolejny cud życia uratowany, ple, ple, ple. Czas zająć się resztą tych strzykających staruszków i rozwrzeszczanych bachorów.
Albo... zrobić sobie przerwę.
Haraka spojrzała na drzwi. Hi, hi.
<Kali? Pft xD>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz