27.12.2021
Od Antilii cd. Tsum
24.11.2021
Od Tsumi do Antilii
Powinnam teraz siedzieć sobie w ogrodzie, popijać herbatkę wdychając zapach kadzideł i myśleć jak bardzo moje życie jest beznadziejne. A zamiast tego wylądowałam tutaj. Pod pieprzoną pokrywą śnieżną. Rozejrzałam się dookoła, po pustej przestrzeni, którą zdążyłam zrobić, używając luster. Zerknęłam również nieco zrezygnowanym wzrokiem na lekko jaśniejący medalion, który to zużył cząstkę swojej mocy na stworzenie tego a'la szkła do obrony. Głęboki wydech i... dobrze, bardzo dobrze, jesteśmy w dupie. Jest o tyle dobrze, że mogłam dowolnie poruszać swoimi lustrami, tak więc spróbowałam się wraz z nimi dostać na powierzchnię. Nie doceniłam jednak ciężaru śniegu, więc kolejna spora część energii z medalionu, poszła na wydostanie się z tego białego gówna, które to otaczało moją osobę ze wszystkich stron, nie dając dostępu do światła. Gdy jednak już stanęłam na lodowatej skale w dziwnym schronieniu, szybko pożałowałam swojej decyzji odwołania luster. Chłód niemiłosiernie wżerał mi się w futro, skutecznie zniechęcając do jakiegokolwiek ruchu. Pozostawała jeszcze tylko jedna kwestia. Głęboki oddech i...
- Antilia! - zawołałam, co było dość głupim pomysłem, zważywszy na fakt, iż właśnie spadła na nas wielka kupa śniegu, oddalając tym samym od celu. Bo jak się z tej jaskini teraz wydostać? Ugh... po jaką cholerę podeszłam bliżej wejścia. Jedynym co mi odpowiedziało to echo groty. Fajnie, może ktoś tu mieszka, na przykład wielki lodowy wąż, który na pewno się ucieszy z dwóch wilczych przystawek. Ohoho... zimno, w cholerę zimno. Czemu los nie obdarował mnie żywiołem ognia? Stuknęłam w kamień zawieszony na rzemyku, by ten uniósł się i zaczął nieco lewitować, wydając słabe światło, jak i również równie słabe ciepło. Ugh, no cóż, lepsze to niż nic. A zaraz potem gromadząc materię wokół swoich przednich łap, zaczęłam kopać w śnieżnej zaspie, przykrywającej wejście, co chwilę węsząc. Jednak zamiast wyłapać znajomy zapach towarzyszki, czułam tylko ten charakterystyczny zimny smak zmarzniętej wody i mroźnego wiatru. Do tego czułam coś, co mnie najbardziej martwiło. Strata energii. Medalion co chwila czerpał siłę z otoczenia, jednak był to długi i mozolny proces. A ja pobierając energię w taki sam sposób jak kamień, traciłam ją na trzy sposoby. Wspomagając mój świecący minerał, używając energii własnej do kopania, jak i utrzymując materię wokół swoich łap, by nie zamarzły za bardzo. Dodatkowo... nie można było zapomnieć o stresie.
***
- Cię trochę zniosło - Odezwałam się, kiedy to po długiej akcji ratunkowej, zaciągnęłam z dość wielkim trudem, niebieską waderę do schronienia, po czym padłam jak długa, czując jak lepię się cała od śniegu, wzbijając przy okazji kłęby pary z nosa. Anti była na pewno wychłodzona. Do tego nie odbierałam od niej żadnych oznak świadomości. Chociaż, cóż, wiedziałam że żyła. To na pewno. Jakieś resztki energii z kamienia zużyłam do ocieplenia i siebie, i drugiej wadery. Podałabym jej korzeń z krzewu płomykowego na rozgrzanie, jednak nie miałam pojęcia czy samica jest na to uczulona czy nie. Poza tym, nie miałam jak podać, skoro nie było możliwości by to sama pogryzła. Ułożyłam się więc obok, przypominając sobie polecenia i instrukcję moich opiekunów, za czasów szczenięcych. Trzeba się ogrzewać. Dodatkowo nie chciałam iść sama szukać czegokolwiek w tych ciemnościach. I na zewnątrz i w środku było ciemno jak w dupsku, z tą różnicą, że tutaj przynajmniej nie wiało. Dodatkowo mój medalion całkowicie wyczerpany wisiał sobie na mojej szyi, nie dając ani światła ani ciepła. Pozostało mi tylko czekać...
19.11.2021
Od Antilii cd. Sokara
Sokar… – pomyślałam, przywołując widok jego pyska. Mieliśmy porozmawiać po rocznicy… – przypomniałam sobie, myśląc. Rocznica była prawie miesiąc temu i dalej się nie spotkaliś…
Wyrwał mi się okrzyk zaskoczenia. W ostatniej chwili wzniosłam się w górę, unikając zderzenia z wysoką sosną. Unosiłam się w miejscu, słysząc trzepot swoich skrzydeł i swoje myśli. Rzadko kiedy podczas lotu byłam tak pochłonięta swoimi przemyśleniami, ponieważ skupiam się na tym co jest tu i teraz, aby nie skończyć na jakimś pniu, z gałęziami między piórami oraz wszech bylskimi liśćmi wśród sierści.
Westchnęłam. Nie lubiłam tego typu rzeczy, zwłaszcza, gdy jestem w pracy. Postanowiłam, że spotkam się z Sokarem dopiero po pracy. Nie mam ochoty na kolejną próbę przytulenia brzozy czy innego długiego patyka podczas następnych godzin lotu.
Powierzchnia sadzawki mieniła się w świetle południowego słońca, które wkradło się przez otwór na szczycie góry. Czasami zastanawiałam się czy kiedyś nie było to wnętrze wulkanu… Liście lili wodnych delikatnie kołysały się na wodzie a ich kwiaty wabiły kolorem i subtelnym, słodkim zapachem. Marzyło mi się dać tam kilka ślicznych rybek, lecz nigdy nie mogłem znaleźć na to czasu…
Może niedługo będę mieć trochę czasu dla siebie… – pomyślałam, zastanawiając się czy ta chwila nastanie przed czy po mojej emeryturze. Moje stanowisko wiązało się z dużą ilością zadań i zdążyłam do tego przywyknąć, ale… brakuje mi wolnego dnia, w którym mogłabym zachowywać się jak beztroski szczeniak.
Podeszłam do wejścia do jaskini Sokara i stanęłam. Jakiś czas temu zdążył się wprowadzić, ale nie zauważyłam tego, ponieważ cały ten czas spędzałam w pałacu gdzie pomagałam w przygotowaniach do rocznicy, również tam spałam, tak więc nie mogłam powitać swojego nowego sąsiada. Myśle, że być może go to ucieszyło, ponieważ miał chwilę spokoju ode mnie… Nadal stałam przed grotą, pogrążona w swoich myślach. Nagle pokręciłam głową, chcąc wrócić do rzeczywistości. Nawet się udało… Wzięłam głęboki wdech i stawiając pierwszy krok zawołałam nie za głośno, ale też nie za cicho:
– Sokar!
Jaskinia była nieco mniejsza od mojej ale za to niemal tak samo urządzona. Ostrożnie stawiałam kroki, czując się jakbym była nieproszonym gościem. A może nim jestem…?
Nagle usłyszałam z jednego z pokoi:
– Antilia? – Głos był ochrypły i lekko zmęczony.
– Tak, to ja.
Kierowałam się w stronę pokoju, z którego dochodził głos skrzydlatego wilka. W końcu bardzo powoli weszłam do pomieszczenia, które wyglądało jak sypialnia.
Sokar leżał w dziwnej pozycji przy swoim biurku, na którym leżał stos dokumentów w rozsypce i nieładzie. Sam wilk nie wyglądał najlepiej – lekko schudł, oczy miał zapadnięte oraz lekko opuchnięte a jego ciało lekko drżało. Sierść straciła swój blask, podobnie jak jego oczy, a skóra na nogach lekko zwisała. Oddychał ciężko i z dużym trudem, jednak starał się to ukryć. Niestety, z marnym skutkiem...
– Wszystko w porządku? – zapytałam, podchodząc szybko do niego. Położyłam mu łapę na czole a ten nie protestował, jedynie odwrócił lekko głowę w przeciwnym kierunku. – Masz wysoką gorączkę…
– To nic takiego… – mruknął słabo. Chciał wstać os biurka, lecz zamiast tego zsunął się z blatu. Traci siły szybciej, niż mu się wydaje… – pomyslałam, pomagając mu się podnieść.
– Idziesz się położyć – zadecydowałam, prowadząc go do jego łóżka.
– Dlaczego? – zapytał i chciał stawić opór, ale był na to za słaby. – Mam jeszcze tyle pracy…
– Trzeba Ci pomóc i to szybko – przerwałam. – A dokumenty poczekają, teraz musisz wyzdrowieć. – Położyłam ledwie żywego wilka na niewielkim łóżku a ten niemal natychmiast zasnął. Przykryłam go kocem i poszłam po potrzebne leki i przyrządy.
Będą potrzebne silne antybiotyki… – pomyślałam smutno, kiedy wybierałam fiolki z lekami.
Zacisnęłam powieki, przypominając sobie ostatnie chwile życia Nuty nim zmarła na Księżycowy Pomór.
Postanowione! Chwyciłam pośpiesznie swoją torbę i wybiegłam, po czym wziosłam się w atramentową, ciemną noc.
Wróciłam niecałe półtorej godziny potem. Miałam wszystkie potrzebne mi składniki a Tsumi miała kolejną bezsenną noc. Nawet się ucieszył, kiedy mnie spotkała… Nie mogła znaleźc sobie zajęcia a dzięki mojej prośbie zajęła się poszukiwaniem ziół oraz wywarzeniem nowych eliksirów. Nie wiem skąd ona bierze pomysły, przepisy oraz składniki (mam nadzieję, że nie z żadnych dziwnych miejsc…) ale dobrze, że działają. Są bardzo pomocne w mojej pracy.
Weszłam cicho do jaskini Sokara, starając się nie hałasować wypełnionymi fiolkami, które miałam w torbie. Ostrożnie weszłam do jego sypialni i… przeżyłam szok.
Łóżko było puste!
– Gdzie on może być?! – powiedziałam do siebie, nie wierząc, że basior zniknął! Aż się uszczypnęłam. Bolało, ale upewniłam się, że nie śnię… Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech, starając uspokoić umysł i serce. Uchyliłam powieki, mając jasny plan działania przed oczami.
Położyłam torbę ostrożnie na podłodze, po czym wybiegłam z jaskini. Na samym środku góry zatrzymałam się jak wryta. Naprzeciw mnie, na trzęsących się nogach, stał Sokar. Ledwie się trzymał, skrzydła miał opuszczone po ziemi a jego wzrok lekko błądził.
– Gdzieś żesz Ty był?! – zawołałam, podchodząc do niego. – Dlaczego to zrobiłeś? Warto było?!
12.11.2021
Od Sokara CD. Antilii
— Sokar? Co ty tu robisz? — Wilczyca o chłodnych barwach futra zatrzymała się tuż przed wyjściem z jaskini. Sokar mógł dostrzec lekki ruch, świadczący o tym, że jeszcze przed momentem chciała rozłożyć skrzydła. Dawno nie był w Podniebnych Ścieżkach, a w tej części tym bardziej, więc zdziwienie Antilii jego widokiem nie było czymś dziwnym. Nawet gdyby to przypadkiem trafił na nią, byłoby to raczej w dalszej części jaskini, tuż przed zbiornikiem wodnym. Teraz jednak stał przed wejściem do jej części domostwa. Medyczka zmarszczyła brwi.
— Antilia... Ja... — Basior nie miał zielonego pojęcia, jakich słów miałby użyć, zwracając się do stojącej przed nim wilczycy, dlatego w jakimś szaleńczym uniesieniu zaczął wypowiedź, na którą nie miał ani krzty weny. Zmieszał się konkretnie, jego spojrzenie wypełniło się nagłym zmieszaniem i pokorą w stosunku do niej. Nie wiedział w jaki sposób to, co miał w głowie, miało stać się choć w minimalnym stopniu możliwe do wyrażenia. Sam nie wiedział, dlaczego postanowił przyjść do niej akurat teraz. W ostatnim czasie ostro się zapracowywał, nawet nie zauważając, że Antilia również zajęła się pracą, w większości papierkową robotą. Nie bywał w jaskini na noc, tym bardziej nie na dzień, a jedyne wizyty tam, odbywały się ze względu na to, że nie mógł nosić wszystkich zarobionych pieniędzy przy sobie. W większości nie spał, czując, jak dech z piersi wyrywają mu kolejne okropne koszmary, poczucie winy czy też męczące, natrętne myśli... Te ostatnie, nawiasem mówiąc, nawiedziły go na nowo, kiedy zobaczył wyraz twarzy wilczycy, czekającej już od tak długiego czasu na koniec rozpoczętego zdania. — Przepraszam cię.
Wilczyca naprzeciw przekrzywiła głowę w zaskoczeniu, jednak po jej już łagodniejszym spojrzeniu i mniej zaborczej postawie można było stwierdzić, że próbuje ona zrozumieć sens słów półboga. W końcu do reszty się uspokoiła. Głęboko pod skórą mogła poczuć, jak poważne są przeprosiny basiora o czekoladowo-mlecznej sierści. Domyślała sie, za co przeprasza ją Sokar. Chociaż trudno było się nie domyślić — było to aż nadto oczywiste. I mimo całego ciężaru, który spadł z jej barków w tamtej chwili, nie umykało jej uwadze, że Sokar przeżywał coś wręcz zupełnie odwrotnego. Każda upływającą sekunda sprawiała, że czuł coraz to większy ciężar na sercu. Czas jakby stanął dla niego w miejscu, nie pozwalając na uwolnienie się spod natłoku negatywnych myśli i strachu przed odrzuceniem. Krytykował się w duchu za arcygłupi pomysł pójścia do wadery akurat wtedy, kiedy ta najwyraźniej była zajęta. Szykowała się do wyjścia, więc miała plany. Nie miała czasu na rozmowę. Sokar miał absolutną świadomość tego, że ich wymiana zdań niebawem urwie się i że ponownie będzie musiał spędzić kilka godzin, przełamując mentalne bariery, aby ponownie zdecydować się na ten krok.
Pewnym było, że ich relacja nie mogła pozostać taka na zawsze — pełna niedopowiedzeń i przykrych skojarzeń. Musieli przegadać to wszystko na spokojnie. Nie teraz, w pośpiechu, ale w dogodnych warunkach przy innej okazji, gdy żadne z nich nie będzie zajęte akurat pracą, a więc najwcześniej po festiwalu, a najpóźniej... to się okaże.
— Przyjmę przeprosiny, jeśli coś się zmieni — odparła poważnie, wychodząc z jaskini. — Teraz nie mam czasu na dłuższą rozmowę. Muszę się zająć Rocznicą Watahy... Myślę, że to rozumiesz, sam masz dużo na głowie. — Jedyny ocalały z boskiego rodzeństwa skinął głową, a przez myśl przemknęły mu wszystkie jego zawody z którymi już teraz czasem nie mógł sobie poradzić. Antilia spojrzała w stronę nieba. — Będę już lecieć, muszę zanieść coś Tsumi. — Zrobiła kilka kroków na przód, aby mieć swobodę ruchów, więc dosc sporo, mając na uwadze jak dużą przestrzeń zajmowały jej rozłożone skrzydła. Przed odlotem zaskoczyły ją jednak słowa Sokara.
— ...Nie będę Cię już unikać! — Na ten głos Antilia zwróciła jeszcze głowę w jego stronę. Wydawało się, jakby na wyrzucenie z siebie tego zdania zużył większość energii, jaką miał do dyspozycji.
— Porozmawiajmy po festiwalu.
Basior mógł już tylko obserwować, jak jego współlokatorka wzbija się w powietrze.
***
Nie raz zdarzało mu się pracować w gorączce, z wymalowaną na ustach agonią. Ze śmiercią w przyćmionym przeżytą tragedią i żałobnym smutkiem spojrzeniu, ale to właśnie teraz czuł się najbardziej wykończony. Zderzenia z nią już jakiś czas temu zaczęły tak na niego działać... Jednak już postanowił. Przełamie się. Bez względu na wszystko.
<Antilia? Trochę ściek, ale na lepszy mnie nie stać>
11.11.2021
Od Antilii do Tsumi
Wiatr dmuchnął jeszcze mocniej, a ja schowałam się jeszcze bardziej w aksamitnym szaliku. Przytuliłam do siebie skrzydła, po czym jeszcze raz spojrzałam na białawe, zachmurzone niebo, z białą kropką chylącą się na zachów Wysoko na niebie leciały jakieś ptaki, chyba czaple, które krzyczały do siebie nawzajem, zupełnie, jakby próbowały znaleźć drogę do cieplejszych miejsc, dyskutując na temat drogi do celu. Gdy zniknęły za horyzontem, i ja ukryłam się w swojej jaskini, gdzie już zaczęłam ją grzać odpowiednimi zaklęciami. Lubię zimno i to bardziej od ciepła, lecz nie teraz. Klimat się zmienia… – pomyślałam ponuro, idąc przez grotę wewnątrz góry, która była swego rodzaju przedsionkiem wszystkich siedmiu jaskiń. Wewnątrz była niewielka sadzawka, która na zimę traciła swoje kolory oraz życie, lecz to tylko tymczasowa hibernacja na czas zimy. Chętnie bym popływała w górskim jeziorku… – pomyślałam, myśląc, czy aby nie podgrzać nieco chłodną wodę. Roślinność tam żyjąca dobrze znosi działanie mojej magii, o ile nie rzucam zaklęć zbyt silnych oraz o gwałtownym działaniu. Uśmiechnęłam się pod nosem, powoli ogrzewając wodę do przyjemnej temperatury, aż zaczęła delikatnie wrzeć. Nie potrafię oprzeć się bąbelkom… – westchnęłam, szeroko się uśmiechając. Ostatnio nie mam zbyt dużo chwil dla siebie, ponieważ w okolicznych watahach wręcz wrzało – dziwne stworzenia atakowały wilki, które zapadały na różnego rodzaju choroby, których nie znaliśmy nigdy dotąd. Sytuacja była napięta, ponieważ przywódcy kilku stad mają swoją teorię na temat tego problemu – jedni twierdzą, że to boska kara, drudzy – że to stworzenia stworzone, przez któregoś maga z danej watahy, inni – że to demony… Ale jedno jest pewne – te potwory, które nazwaliśmy Nihilami, nie mają przyjaznych zamiarów…
Nazwaliśmy je Nihilami, ponieważ słowo nihile oznacza nicość. Te stwory nie mają kształtu czy konkretnego wyglądu, lecz są swego rodzaju latającą, czarną chmurą, wewnątrz której nie ma nic. Gdy się spojrzy na nie, widać jedynie atramentową ciemność. Nihile trują każdą żywą istotę i stworzenie, jakie zamieszkują tereny dotknięte tą zarazą. Narazie tych terenów, przynajmniej u nas, jest bardzo niewiele, są to na dodatek północne, nieprzyjazne granice, a samych chorych jest zaledwie dwóch.
Zanurzyłam się w przyjemnie ciepłej wodzie, pozwalając, by moje ciało dryfowało na powierzchni, myśląc o całej tej sytuacji, lecz po chwili porzuciłam te rozmyślenia, delektując się chwilą dla siebie. Teraz taka rzecz była wręcz luksusem.
Jednak nie było mi dane nacieszyć się zbyt długo… Zostałam wezwana przez Alfę w trybie natychmiastowym.
– U nas jeszcze w miarę w porządku, lecz w sąsiedniej watasze, Srebrnego Kła, nie jest tak dobrze. Nihile zajęły większą część ich terenów oraz zainfekowały jedną trzecią tamtejszej populacji.
– Zgaduję, że zaraz powiesz, że proszą nas o pomoc – powiedziałam neutralnie, gdy wilczyca skończyła mówić.
– Zgadza się.
– I mam Ci towarzyszyć w ewentualnej podróży do aktualnej siedziby Alfy Srebrnego Kła?
Przytaknięcie ze strony rozmówczyni.
– Dlaczego ja?
– Ponieważ jesteś jedynym medykiem, jaki jest na stanie a tamtejszy lekarz zmarł już jakiś czas temu – wyjaśniła. – Szczenięta chorują a na ich uratowaniu zależy i Alfie i starszyźnie. Inne wilki, zwłaszcza rodzice maluchów, również tego chcą – dodała. Miała kamienną twarz, co nieco mnie niepokoiło. Nie żeby Tsumi była wulkanem emocji, lecz w nielicznych momentach przybiera maskę bez emocji. Sprawa jest poważna… – pomyślałam, zaniepokojona.
– Kiedy ruszamy?
– Jak najszybciej.
Szybko wróciłam do swojej jaskini, szukając potrzebnych mi rzeczy. Musiałam się spieszyć, ponieważ miałyśmy ruszyć lada chwila, aby przeprawić się przez Góry Szpiczaste, a następnie przez kolejny łańcuch górski o nieznanej mi nazwie. Dróg jest wiele ale ta, którą przebędziemy, jest najkrótsza ale też i bardziej niebezpieczna od innych.
Może dzięki temu będzie ciekawie? – pomyślałam, od razu żałując swoich słów.
– Nie wywołuj wilka z lasu… – mruknęłam, chodząc po sypialni, szukając swojej dużych toreb. Odpowiedni sprzęt weźmie Tsumi, mi, jako że jestem medykiem, przypadło zgromadzić odpowiednie medykamenty. Na tą chwilę jest kilka znanych, lecz bardzo rzadkich, leków, które pozwalają wilkowi przeżyć ciężkie zatrucie, natomiast niegroźne przypadki można wyleczyć przy użyciu prostej mieszanki ziół lub lekkich antybiotyków, albo przynajmniej próbować... Nie lekceważę jednak tych istot, ponieważ wydaje mi się, że są w stanie zmutować w każdej chwili. Niestety, nie wszyscy mają taki luksus jak zasoby pozwalające leczyć lub nawet mieć na stanie medyka, który będzie w stanie pomóc potrzebującym. W takiej patowej sytuacji znalazły się wilki Srebrnego Kła…
Znalazłam poszukiwaną przeze mnie fiolkę z wywarem z korzeniem lukrecji, który pomimo specyficznego smaku, jest bardzo ceniony w medycynie ze względu na jego właściwości wirusobójcze. Powinien pomóc co poniektórym. Miałam jeszcze kilka minut, zanim Tsumi pojawi się w Podniebnych Ścieżkach i wyruszymy w drogę. Część podróży odbędziemy lotem a drugą połowę – wspinając się po górach. Znalazłam jeszcze kilka innych flakoników z leczniczymi wywarami i płynami wewnątrz, po czym jeszcze sprawdziłam zawartość torby, czy aby wszystko mam. Gdy upewniłam się, że spakowałam to co trzeba, zabezpieczyłam swoją jaskinię przed złodziejami, obcą magią czy innymi takimi… Gdy już wychodziłam, spojrzałam na sadzawkę wewnątrz ogromnej groty. Lillie, które tam były, miały miły dla oka zielony odcień, lecz dostrzegłam kilka plam wskazujące na zmianę ich stanu. Zatrzymałam się a fiolki w mojej torbie zadzwoniły. Przez kilka chwil stałam, szukając odpowiedniego zaklęcia. Znalazłam treść czaru, po czym rzuciłam go na sadzawkę. Liście kwiatu delikatnie zalśniły na znak przyjęcia daru. Ja natomiast wybiegłam na spotkanie z alfą watahy, by wyruszyć w podróż, mając nadzieję, że zaklęcie witalności wytrzyma do mojego powrotu.
Wiatr szalał, więc utrzymanie się w powietrzu było bardzo trudne, zwłaszcza gdy ma się bagaż na sobie. Szkło grzechotało coraz głośniej przy kolejnej beczce, aż postanowiłam rzucić czar wytrzymałości, aby fiolki nie roztrzaskały się a ich zawartość przepadła. Tsumi leciała obok mnie, po mojej lewej. Miałam wrażenie, że dziwnie leci, zupełnie, jakby była nieco zmęczona. Nie chciałam zadać tego pytania, ponieważ nie chciałam urazić naszej przywódczyni, lecz poniekąd brałam teraz odpowiedzialność za jej stan zdrowia. Chwilę biłam się z myślami, aż zdecydowałam się zadać owe pytanie.
– Trzymasz się? – zapytałam głośno, licząc, że moje pytanie dotarło. Alfa spojrzała w moim kierunku, po czym odpowiedziała:
– W porządku, po prostu jestem lekko zmęczona i nieco trudno się leci w tym wietrze, ale chyba to zauważyłaś!
Zaśmiałam się i przyznałam jej rację. Musiałam zrobić kolejną, wymuszoną akrobację powietrzną aż w końcu zobaczyłam cel naszej podróży – Góry Lodowe znajdujące się na granicy Watahy Srebrnego Kła.
– Lądujemy tam! – wskazała wadera, po czym zanurkowała w dół a ja za nią.
– Na pewno zdążymy przed zmrokiem? – zapytałam, patrząc na zachodnią linię horyzontu.
– Musimy spróbować – powiedziała wilczyca, wyciągając sprzęt do wspinaczki. Stałyśmy przed niemal pionową skałę, którą pokonać można jedynie wspinając się po niej. Lot nad nią byłby samobójstwem, ponieważ wiatr tam panujący jest chaotyczny i nie można zapanować nad trajektorią lotu. Alfa jako pierwsza wbiła czakran i zaczęła się powoli wspinać, a ja za nią.
Wbijałyśmy linę co jakieś pięć metrów. Wiatr szarpał niemiłosiernie, lecz udawało mi się utrzymać przy lodowej ścianie. Tsumi co jakiś czas zatrzymywała się, biorąc kilkuminutową przerwę od wspinaczki. Bardzo mnie to martwiło, ponieważ wadera jest w stanie spokojnie przebyć taki dystans w krótszym czasie. Pytałam czy czuje się dobrze lub czy coś jej nie dolega. Odpowiadała wymijająco, co wzbudziło mój niepokój.
W pewnym momencie ściana zaczęła się nachylać, dzięki czemu wspinaczka była mniej wymagająca, lecz trzeba było zachować czujność. Co jakiś czas pojawiały się ukryte jaskinie oraz kieszenie lodowe, które na szczęście, udało się ominąć. Szczyt był coraz bliżej, lecz nadal musiałyśmy przebyć kawał drogi, aby zejść i ruszyć dalej. Na dodatek zaczęło się ściemniać i to bardzo szybko. Zmartwiłam się, po czym postanowiłam zapytać Tsum co dalej.
– Idziemy dalej… – odpowiedziała ciężkim głosem.
– Na pewno? – dopytałam się. – Możemy zatrzymać się w tamtej jaskini… – Wskazałam łapą jamę niedaleko.
– Na pew… – Tsumi przerwała, gdy usłyszała dziwny, głęboki pomruk. Po chwili huk trzasku i dźwięk łamiącego się lodu.
Lawina!
– Musimy się ukryć! – krzyknęłam, po czym ruszyłam w stronę najbliższego schronienia. Nagle poczułam jak coś zatrzaskuje się wokół mojej lewej tylnej nogi. Cholera! – przeklęłam w myślach, po czym zaczęłam się siłować z lodem o moją nogę. Po kilku uderzeniach swojego przerażonego serca udało mi się uwolnić kończynę, ale przepłaciłam to głęboką raną. Natychmiast zaczęłam kuśtykać w stronę jaskini, w której już była Tsumi.
– Antilia! – zawołała. Pięć metrów, cztery… Trzy… Dwa…
Gdy już miałam wskoczyć w lodową jamę, poczułam mocny, przytłaczający ucisk, który wycisnął z moich płuc zaczerpnięte powietrze oraz opatulił mnie lodowatym zimnem.
Nastała śnieżna biel…
8.11.2021
Od Wichny do Lyna
Z samego rana wyszłam przed jaskinię. Moim oczom ukazało się kilka wilków. Nie było ich wiele, ale miałam nadzieję, że tyle wystarczy, żeby utrzymać Lyna przy życiu. Nikt, łącznie ze mną, nie miał pojęcia czego możemy się spodziewać po tym egzorcyzmie.
Wśród przybyłych byli wszyscy, których prosiłam o pomoc. Antilla, Fluffy, Kenny i Igazi stali z przodu grupy, na czele tych, których przyprowadzili. Nie wszystkich znałam, ale niektórych kojarzyłam z widzenia. Możliwe, że przyszli do mnie kiedyś po leki, a może po prostu spotkałam ich, gdy wędrowałam po terenach watahy. Niektóre wilki widziałam pierwszy raz w życiu, tym bardziej zdziwiło mnie ich przybycie. W sumie przed moją norą stało około tuzina czworonożnych.
- Zaczynamy - powiedziałam. - Dziękuję, że przyszliście. Domyślam się, że przynajmniej większość z was wie, po co tutaj jest. Kenny - zwróciłam się do basiora - pomóż mi.
Wilk wszedł za mną do jaskini i razem przewaliliśmy nieprzytomnego Lyna na duży koc, na którym wyciągnęliśmy go na zewnątrz. Wszyscy zebrani czekali, nie wiedząc co mają robić.
Weszłam z powrotem do jamy i zabrałam wszystko co było potrzebne do odprawienia egzorcyzmu, oleje i napary, wszystko dokładnie odmierzone, dla każdego wilka w oddzielnych pojemnikach. Poprosiłam moich pomocników do siebie i podałam im naczynia z płynami.
- Rozstawcie się na planie pięciokąta wokół Lyna, zostawiając miejsce dla mnie. Połóżcie naczynia obok siebie w takim miejscu, żeby móc natychmiast do nich sięgnąć - tłumaczyłam powoli i dokładnie - To nie będzie zabawa. Będziemy musieli działać dokładnie, bez zawahania. Nie możemy pozwolić sobie na błędy.
- To dużo - zaczęła Antilla - Mieliśmy tak mało czasu…
- Wiem to - pokiwałam głową - Musiałam działać natychmiast i tak samo musimy działać teraz. Razem powinniśmy dać radę.
- A co jeśli się nie uda? - usłyszałam pytanie. Byłam skupiona na powtarzaniu w myślach całego przebiegu rytuału i nie wiedziałam kto je zadał.
- Myślę - odpowiedziałam głośno, tak, żeby wszyscy zebrani mnie usłyszeli - myślę, że egzorcyzm to nie będzie najtrudniejsza część dzisiejszego dnia - uśmiechnęłam się półgębkiem - Kiedy już odprawimy rytuał, który według mojego doświadczenia powinien przebiec bezproblemowo, jeśli niczego nie pomylimy, coś dopiero może się stać. I dopiero wtedy coś może naprawdę pójść nie tak i możemy być w niebezpieczeństwie.
- Dlaczego? - usłyszałam dość cienki głos, jak mi się wydało, młodego wilczka.
- Bo to, co będziemy próbować wygonić z Lyna egzorcyzmem, wedle planu wyjdzie na zewnątrz. Myślę, że to już nie będzie demon, czy jak go nazwać, istota z zaświatów w pełni. Nie, to będzie coś innego i nawet nie wiem co to może być. To jest coś, co demon po sobie zostawił. Larwa, która zagnieździła się w Lynie.
Wśród wilków zapadła głucha cisza. Czwórka, której podałam naczynia z płynami, zdążyła ustawić się na stanowiskach. Idealnie, tak jak prosiłam. Nie musiałam ich poprawiać, co podniosło mnie trochę na duchu. Lyn leżał pośrodku, sapiąc ciężko. Nie byłam pewna czy był teraz przytomny, czy nie. Kończył się czas.
- Ja zacznę. Będziemy po kolei inkantować i podchodzić do Lyna. Każdy będzie musiał nakreślić na jego czole ten znak olejem - narysowałam na ziemi przed sobą duży znak pazurem, żeby każdy mógł go zobaczyć - i wylać na jego bok napar, który macie w ampułkach. Cały.
Stanęłam na piątym krańcu niewidocznej gwiazdy. Zaczęłam inkantować.
Dii, adiuvate fratrem meum, pugna malum.
Da ei virtutem ad vincendum malum.
Accipe vitam unam a me, et da ei.
Lynem wstrząsnęło. Spięłam się, ale nie dałam po sobie poznać, że się przestraszyłam. Musiałam być gotowa na wszystko. Podeszłam do leżącego i nakreśliłam na jego szerokim czole znak obronny, po czym wychyliłam nad nim naczynie z naparem. Płyn rozpłynął się cienkimi strugami po jego sierści.
Po mnie całą sekwencję powtórzyli pozostali. Wszyscy stanęli na wysokości zadania, nie dając po sobie poznać, że boją się o niepowodzenie misji.
Nie wiedziałam jak się czują. Wiedziałam tylko to, co sama odczuwałam w głębi serca. Lyn jest jednym z pierwszych wilków, które naprawdę cenię i myślę o nich, jako o przyjaciołach. Nie mam ich wielu, więc każdy jest bezcenny. Przeraziła mnie ta myśl. Odsłoniła przede mną rosnącą we mnie śmiertelną słabość. Właśnie robiłam coś, co zagrażało mojemu życiu, by uratować kogoś innego. Jeszcze nigdy nie podjęłam podobnej decyzji. Nie byłam jeszcze pewna, jak się z nią czuję, ale wiedziałam już, że mój towarzysz długo będzie się ze mnie przez to naigrywał. Beznadziejna poczwara…
Z zamyślenia trwającego nie więcej niż sekundę wyrwała mnie absolutna cisza, która nastała wokół. Lyn przestał się ruszać i tylko delikatny, bezszelestny wiatr to wdzierał się, to uciekał, podrzucając jego wilgotną sierść na boku ciała. Nikt nie śmiał wydać z siebie nawet najcichszego odgłosu.
Nagle pysk Lyna rozwarł się nienaturalnie szeroko. Skupiłam wzrok i to co zobaczyłam, wstrząsnęło mną. W przełyku wilka pojawiło się coś, coś co przypominało czarny jak smoła szlam i powoli przesuwało się, by wyjść na zewnątrz. Nieprzytomne ciało basiora zaczęło wić się przy każdym ruchu istoty w jego wnętrzu, która ruchami przypominającymi chodzącą gąsienicę, przedostawała się centymetr po centymetrze przez jego gardło. Brzuch Lyna obrzydliwie się wzdął i teraz pulsował w rytm ruchu istoty.
Zebrani odruchowo cofnęli się, ale gestem nakazałam bezruch. Teraz w szczególności musieliśmy zachować ostrożność, nie wiedząc jak zachowa się pasożyt.
Stwór okazał się być ogromny. Po kilku sekundach, gdy wywalił na zewnątrz część cielska, był prawie wielkości Lyna i nadal się wysuwał.
W końcu ciało Lyna opadło znów nieruchome, wycieńczone, a czarna istota wyciągnęła z jego pyska ostatnią część swojego ciała. Patrzyliśmy ze zgrozą na to, co się przed nami znalazło, a wyglądało to tak, że nie sposób byłoby to opisać, by oddać to, czym w rzeczywistości było. Wielkie na długość trzech dorosłych wilków, pulsujące, śliskie i bezkształtne. Stało w miejscu. Nie mogliśmy odgadnąć, co ma zamiar zrobić.
Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Moja wiedza o demonach i podobnym im stworzeniach wykracza poza to, co wie o nich większość żyjących wilków. Jednak i to nie wystarczyło, żebym domyśliła się, z czym mamy do czynienia.
- Nie ruszajcie się - szepnęłam cicho, mimo to, mój głos był idealnie słyszalny w panującej ciszy.
Obeszłam stwora szerokim łukiem dookoła. Nie wykonał żadnego ruchu w moją stronę. Leżał w miejscu, wielki i odrażający. Wszędzie okrutnie śmierdziało siarką. Dopiero teraz zwróciłam na to uwagę i spojrzałam po twarzach zebranych. Wszyscy byli przerażeni, ale po ich minach poznałam, że już wcześniej poczuli odór.
- Igazi - rzuciłam do wadery - przygotuj się. Pilnuj, żeby wszyscy byli non stop czujni. Muszę na chwilę wejść do jaskini - egzorcystka skinęła głową ze zrozumieniem. Reszta nie była pewna, czy to co robię, jest właściwe w tej sytuacji. W końcu wszystkim mówiłam, że mają się nie ruszać i nie odstępować od swojego miejsca, a sama odchodzę. No nic.
Weszłam powoli do nory i zaczęłam przeszukiwać półki. Wiedziałam co muszę zrobić - to, co widziałam na zewnątrz to larwa, poczwarka pomiotu otchłani. To tylko materialna powłoka tego, co siedzi po drugiej stronie. Musiałam przejść, a do tego potrzebowałam silnych bodźców. Musiałam znaleźć się na granicy. Nie tak jak kiedyś, gdy mogłam to robić od tak.
- Czego szukasz, iskierko? - syknął demon, siadając mi na plecach. Mój kręgosłup ugiął się pod jego ciężarem.
- Leków… - mruknęłam - Nie znikaj, zaraz mi się przydasz.
- Zamierzasz przejść?
- Aha…
W końcu znalazłam to, czego szukałam - zwitek najcenniejszych ziół, które miałam w pracowni, które były lekarstwem na wszystko, ale w zbyt dużej dawce powodowały zatrzymanie pracy serca. Wzięłam głęboki oddech i wepchnęłam je wszystkie naraz do gardła. Miały drażniący, gorzki smak. Z trudem udało mi się połknąć.
- Dobranoc, kruszyno - usłyszałam, zanim odpłynęłam - Powodzenia po drugiej stronie.
Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam tylko ciemność. Przestrzeń wokół mnie była czarna, nieprzenikniona pustka. W pamięci odtworzyłam okład tunelu mojej jaskini i ruszyłam drogą, która w materialnym świecie prowadziła na dwór. Moim oczom ukazało się świetliste stworzenie.
- Czym jesteś? - zapytałam, patrząc na jasny punkt w mroku. Unosił się w miejscu, gdzie powinno leżeć bezkształtne cielsko potwora, który przedostał się przez ciało Lyna.
Nie otrzymałam odpowiedzi. Istota nie poruszała się. Nie wydawała się groźna. Nigdy nie pomyślałabym, że komuś mogłaby zrobić krzywdę, przynajmniej jeszcze nie w tej chwili. Domyśliłam się, że to może się zmienić, kiedy poczwarka dorośnie. Teraz, kiedy stworzenie przedostało się na stronę materialną, zagrażało innym jej mieszkańcom, w tym wilkom.
Nie byłam pewna czy postępuję słusznie. Sama nie wiedziałam co w takiej sytuacji powinno się zrobić, skoro nic nie było pewne. Istota mogła nigdy nie stać się demonem ani niczym złym, mogła już zawsze być błyszczącą iskrą pływającą w nieprzyjaznych głębinach Otchłani. Ale właśnie nigdy nie wiadomo.
Podeszłam do płomyka i skupiłam na nim całą swoją moc, która, jak miałam nadzieję, była gdzieś niedaleko, nawet jeśli ja sama nie mogłam jej wcześniej użyć. Ku mojemu zdziwieniu światełko zaczęło drżeć i kurczyć się bardzo szybko. Po kilku sekundach całkowicie zniknęło. Zostałam sama. Czekałam, ale na co? Dlaczego liczyłam na jakąkolwiek pomoc?
Nagle poczułam szarpnięcie i zobaczyłam oślepiające światło. Ocuciła mnie niknąca woń siarki. Nade mną stało kilka wilków. Antilla mówiła coś, pochylona. Patrzyła mi w oczy. Nie, na źrenice. Sprawdzała czy jestem przytomna.
- Żyjesz - powiedziała po chwili - Nie wiem co zrobiłaś, ale to coś na dworze chyba padło, a Lyn zaczął się budzić. Odpocznij, potem nam wszystko opowiesz.
Spojrzałam na wilki ściśnięte w mojej pracowni. Weszli do niej prawie wszyscy, którzy stali wcześniej na zewnątrz i ciekawsko zaglądali medyczce przez ramię.
- Ile mnie nie było?
- Ze dwie godziny - odpowiedziała wadera z uśmiechem. - Mówiłam, odpocznij. Potem pogadamy.
Antilla wygoniła wszystkich na zewnątrz. Zostałam sama, ale nie chciałam leżeć bezczynnie. Po kilku minutach, kiedy poczułam, że odzyskuję władzę w ciele, wstałam i wyszłam na dwór. Zobaczyłam Lyna, który nadal leżał na polanie, ale nie był już nieprzytomny. Odpoczywał. Podeszłam do niego i usiadłam obok.
<Lyn? Reszta zgromadzonych też może coś napisać, gdyby temat zainteresował :) >
23.10.2021
Od Arsena do Vili
Obudziłem się po trzech godzinach ciężkiego snu, a kiedy do otrzeźwiałam do końca, zobaczyłem, że wadera przygotowała jakieś specyfiki.
- Co to? - zapytałem zrywając się do siadu.
-Spokojnie, to maść na Twoja skręconą łapę. Dzięki niej szybciej przestanie boleć, nie będziesz tak odczuwał urazu.
Nim zdążyłem zareagować wadera podeszła do mnie i delikatnie zaczęła patrzeć na moja łapę a następnie bandażować ją, aby maść była dokładnie zakryta materiałem. Kiedy skończyła poczułem łagodne chłodzenie, które naprawdę pomogło w urazie. Ból nieco ustał, ale dalej był odczuwalny, do tego stopnia, ze nie byłem w stanie jeszcze sam stanąć na nogach.
- Przepraszam jeśli sprawiłem Ci kłopot. Możesz już ość, poradzę sobie Vila. - powiedziawszy spróbowałem wstać, ale na marne. Kiedy tylko położyłem łapę na ziemi ból po prostu nasilił się nie pozwalając mi zrobić kroku, przez co opadłem na ziemie.
- Nie mów głupot Arsen. Ledwo chodzisz! Potrzebujesz kogoś kto Ci pomoże, a dla mnie to nie problem. - rzekła wadera siadając obok mnie i doglądający chorej kończyny.
- Dziękuje Vila. Jesteś naprawdę bardzo miła. Patrząc na Ciebie pierwszy raz miałem zupełnie inne wrażenie co do Ciebie. - zacząłem.
>Vila?<
9.10.2021
Od Antilii cd. Shiry
27.09.2021
Od Exana cd Maverick
- Również nie chcę kłopotów - odparł stanowczo Exan.- Ale jeśli mnie zmusisz, dasz mi powód, aby sprawić ci kłopot, tak też uczynię.
Jednakże wilk odwrócił się w stronę Exana, z niezdrowo wykrzywionym na pysku irytującym uśmiechem, poruszył dziwnie swymi, rogato zakończonymi uszami.
- Oh, możesz być pewien, że nie dam ci żadnego powodu, zaręczam ci.
- Cieszę się niezmiernie. - Jednakże Exan z braku zaufania do dziwnie wyglądającego basiora, postanowił nie tracić gotowości do ewentualnej potyczki. Basior nie sprawiał wrażenia... przyjaźnie nastawionego, że się tak wyrażę, drogi czytelniku.
Spojrzawszy na ponownie na taflę jeziora, uniósł lewe ucho, jakby wsłuchując się w delikatny, cichy szum płynącej wody.
- Jestem Maverick, a ty? Lubię wiedzieć z kim rozmawiam.
- Mów mi Exan... - odparł czerwono-biały wilk, a Maverick zaś, odpowiedział na jego słowa cichym mruknięciem, poprzedzonym chichotem.
- Jesteś tu nowy? - tym razem on zadał pytanie.
- Właśnie zapoznaję się z terenami na własną łapę, liczę kroki, aż zaszedłem tutaj... spotkałem ciebie...
- A ta gadka o kłopotach... nie wiem, za kogo mnie wcześniej wziąłeś... jestem czujką dzienną i pilnuję, żeby żadnych kłopotów nie było, rozumiesz?
<Maverick? Wybacz bardzo, że musiałeś tyle czekać.. po prostu nie miałem, ani motywacji, ani pomysłu na odpis. Mam nadzieję, że zasłużę sobie u ciebie na wybaczenie, hmmm?"
23.09.2021
Od Vili do Kennego
W momencie wskoczenia w głąb dziwnej, drewnianej trumny dziwne stworzenia zawiłe z czarnego dymu przestały nas atakować. Jakby jakaś bariera uniemożliwiła im dalsze przejście w dół grobowca.
- Chyba zeszliśmy do jakiejś świątyni, albo grobowca. Nie jestem pewien czy powinniśmy tu jednak schodzić. - rzekł Kenny rozglądając się po kamiennych ścianach wnęki opatulonej pajęczynami i popękanej z każdych stron. Pęknięcia wskazywały na to, że od dawien dawna nikogo tu nie było, a co za tym idzie - powinniśmy być tutaj sami. Jednak po wcześniejszych wydarzeniach nie mogliśmy być tego pewni.
- Musimy iść dalej Kenny. Będzie tylko gorzej jeśli tu zostaniemy. - powiedziałam ruszając na przód z magiczną barierą i kulą ognia, która oświetliła nam wnękę i długi, wąski korytarz. Nie miałam pojęcia dokąd prowadzi, ale wolałam się o tym przekonać, niż czekać, aż kolejne zmutowane stworzenia dojdą do wniosku, że jesteśmy przeszkodą. Dziwił mnie fakt, że nie znały mojej osobistości. W końcu jestem Pani a Piekieł, nie sposób, żeby istoty pozaziemskie nie znały mnie czy mojego ojca... Ale, jeśli one mnie nie znały, to oznacza, że nie są pozaziemskie. Coś musiało je ewidentnie stworzyć poprzez magię i zaklęcia i uformować tak, aby celowo pozorowały duchy, dusze czy istoty z Zaświatów.
- Kenny, masz jakichś wrogów? - zapytałam nagle zagubiona myślami i krętym korytarzem. Jednak nikt się nie odezwał. - O nie... - pomyślałam zaniepokojona tym, że basior nagle zniknął, a mój niezwykle czuły słuch nie wyłapał co się stało.
- Kenny! - zawołałam z myślą, że może mnie usłyszy.
- Vila! Pomocy! - głos basiora rozbrzmiewał kilka metrów za mną, jednak kiedy tam wróciłam nikogo nie było. Postanowiłam cofnąć się z powrotem do miejsca, w którym słyszałam głos Kennego.
- Kenny? - wyszeptałam patrząc na postać wilka stojącego we wnęce na końcu korytarza.
- Tak Vila, to ja Kenny... - głos basiora zmienił się na ochrypły i szorstki. - Podejdź. Nie bój się. Moja łapa już mnie nie boli. - basior wyszczerzył kły.
W tym momencie zorientowałam się, że byt podaje się za mojego kompana by zwabić mnie w swoje sidła. Nie mogłam dać się zastraszyć, ale czułam niepokój. Moja bariera zaczęła słabnąć, a ogień nagle zgasł... Działo się coś dziwnego. Wystraszona biegłam przed siebie, ale basior rozpłynął się w powietrzu. Poczułam nagły przypływ adrenaliny, strachu i niekontrolowanego mroku. Nie mogąc poradzić sobie z presją biegłam dalej przed siebie nie patrząc się dookoła, ani nie zerkając wstecz, mimo wyraźnie słyszalnych, ciężkich łap podążających za mną.
- Co jest... - szepnęłam do siebie w duchu, czując że moja energia i magia są wręcz zerowe.
- Tracę Cię Vila, tracę Cię. - szept w mojej głowie nasilał się.
- Co się ze mną dzieje? - mówiłam sama do siebie nie odwracając się.
- Vila, stój. Nie odchodź. - po kolejnym głosie wnęka została rozpromieniona pięknym, białym światłem. Moja moc prawie całkowicie mnie opuściła. Nie mogłam zapanować nad swoimi łapami, które samoistnie niosły mnie w stronę światła. Nie kontrolując swoich ruchów patrzyłam na coraz bardziej rażące światło, które z każdą sekundą nasilało się. Rozpłynęłam się w jego blasku. Kiedy otworzyłam oczy widziałam jedynie pustą polanę pełną czarnych i czerwonych kwiatów. Był zachód słońca i pnącza obrastające drzewa oraz krzewy otaczające niemałe dęby i klony wyglądały obłędnie, ale moja moc totalnie straciła siłę pozostawiając mnie bezbronną. Odwróciłam się za siebie, żeby poznać krajobraz, ale za mną stał Kenny.
- Vila, nie odchodź. Nie możesz mi tego zrobić... Vila, ja... - Kenny z łzami w oczach patrzył na mnie nie wiedząc jak się zbliżyć. Moje ciało powoli pochłaniały pnącza czarnych kwiatów. Czerwone nie mogły mnie uchwycić.
- Vila...- głos Kennego doprowadzał mnie do obłędu. Czarujący, męski i warty ostatnich wdechów.
- Kenny, ja... - spojrzałam w dół, moje ciało w większej części opanował pnącza nieziemsko pięknych kwiatów.
- Vila... Vila nie! - Kenny ruszył w moim kierunku, ale mój pysk pochłonęły kwiaty...
Grunt nagle przestał istnieć. Otworzyłam oczy w totalnej otchłani, na bezdechu próbując ratować się i piąć w górę, bo całe moje ciało wraz z czarnymi kwiatami spadało w dół. Nie mogąc złapać poczucia czasu i wymyślić sposobu na ratunek zaczęłam panicznie się rozglądać. Kenny leciał w moją stronę od góry próbując jakkolwiek mnie uratować, ale czarne kwiaty zaślepiły mnie opadając mi na oczy i... Poczułam potężne uderzenie o ziemię. I ból jakiego nie można sobie wyobrazić.
* * *
- Vila! Vila błagam obudź się. Obudź się, proszę, nie rób tego. Nie odchodź. - głos Kennego łamał się zostawiając w moich uszach powłokę bólu i złości.
- Kenny? - powiedziałam ledwo łapiąc powietrze. - Co się dzieje Kenny? Gdzie ja jestem? - moje oczy powoli pozwoliły mi spojrzeć na basiora, roztrzęsionego i przygnębionego basiora.
- Jesteśmy w mojej jaskini Vila... Dobry Boże, ona żyje... To tylko zły sen kochana... Nie martw się tym już, najważniejsze, że nic ci nie jest... - Kenny zaczął pohamowywać łzy i ochotę przytulenia się do mnie, lecz sama tego potrzebowałam i przyciągnęłam go do siebie resztką sił.
- Kenny, co się dzieje... - nie mogłam znieść poczucia niewiedzy.
- Vila... Już wszystko Ci opowiem, ale najpierw odpowiedź mi na pytanie... Czy czujesz swoją łapę? - zapytał zmartwiony.
- Tak, a co nie tak jest z moją łapą?
- Dzięki Bogu... Zostałaś ugryziona przez potwornie jadowitego węża... To cud, że żyjesz. Jesteś w moim domu Vila. Opiekowałem się Tobą przez kilka dni, kiedy byłaś w ''śpiączce''...
- Kenny... Mów co się stało. - powiedziałam do basiora zaniepokojona jego słowami. Przecież to ja opiekowałam się nim w zasypanej głazami jaskini, to jego bolała łapa... Ja... Nic nie pamiętam...
>Kenny?<
20.09.2021
Od Shiry CD Achiego
6.09.2021
Od Mavericka do Exana
- Raz dwa trzy cztery, raz dwa trzy cztery, raz dwa..
Liczyłem na głos kroki, stawiając je w szybkim truchcie na miękkim podszyciu leśnych terenów mojej nowej watahy. Nowej i miałem nadzieję, że takiej w której pozostanę na dłużej niż rok. Nie żeby coś, nigdy nie opuszczałem poprzednich z własnej woli, po prostu… eh, parszywy Flick, co by tu dużo gadać! Potrząsnąłem lekko łbem, przenosząc moje myśli w kierunku ponownego liczenia kroków. Tak, teraz lepiej, o wiele lepiej. Nie warto zaprzątać sobie głowy braciszkiem.
Na spacer dookoła nowego miejsca zamieszkania wybrałem się przed południem i od razu pożałowałem tego pomysłu. Pomimo wczesnej godziny, bijąca żarem, ohydnie ognista kula gazowa dawała się mnie i moim gęstym futrze we znaki.. Ah, gdyby tylko znaleźć jakiś większy cień, czy jezioro….
Nagle pod mój wrażliwy nos zaleciała chłodna bryza.. zaraz, chłodna bryza i.. Pociągnąłem nim jeszcze raz. A niech to. Nie ulegało zwątpieniu, że pomimo względnie dużego zbiornika wodnego, w moim najbliższym otoczeniu znajdował się ktoś jeszcze. Na szczęście (choć bardziej dla niego samego) nie był to Flick. Flick pachniał gniewem. Zaś ten tu osobnik.. no cóż, miejmy nadzieję, że nie rozszarpie mnie na strzępy.
- Widzę cię. - ostrzegłem, zatrzymując się, ale nie odwracając. - Czy też raczej czuję. Nie chcę problemów i zakładam, że ty też nie… mam rację?
Na mój irytująco czerwony pysk momentalnie wpełzł równie irytujący uśmieszek. Na szczęście stojąc tyłem ukryłem go przed wzrokiem nieznajomego; brak pokory przed nieznajomym, a możliwe że i silniejszym wilkiem aż prosiłby się o guza.
________
<Exan? Myślałam o tobie w tej roli :]>
3.09.2021
Od Kennego do Vili
-Wszystko w porządku? - zapytała, gdy mój pysk dotknął zimnego kamienia.
-Tak, jestem tylko trochę zmęczony - odpowiedziałem i zamknąłem oczy.
Leżałem tak przez jakiś czas, a Vila postanowiła rozejrzeć się po jaskini. Dla bezpieczeństwa przyzwałem dwa duszki. Jeden ruszył za waderą, oświetlając jej drogę, drugi został ze mną. Cisza w jaskini pozwoliła mi usłyszeć potężny wiatr kołyszący drzewami na zewnątrz oraz deszcz. Dźwięki te były w pewien sposób kojące... po pewnym czasie nawet grzmot stał się wyczekiwanym odgłosem. Udało mi się zrelaksować do tego stopnia, że prawie zasnąłem, jednak wadera wróciła z niepokojącym znaleziskiem.
-Musimy się stąd wydostać - powiedziała, a ja usiadłem i wziąłem głęboki wdech, wyobrażając sobie gryfa, przed którym kiedyś uciekałem. Transformacja zakończyła się sukcesem, jednak zapomniałem, że mam ranną łapę i gdy tylko położyłem ją na ziemi, ryknąłem z bólu. Zirytowany tym, warknąłem i trzymając zranioną kończynę w górze, podszedłem do skał blokujących wyjście i spróbowałem je przepchnąć. Coś jednak blokowało je z drugiej strony i odblokowanie wyjścia było niemożliwe. Przestałem się siłować z kamieniami i po odwróceniu się do wadery, pokiwałem głową.
-Coś nie chce nas wypuścić - powiedziałem, odsuwając się od wyjścia.
Vila zaproponowała, że pokaże to, co znalazła. Mogło to mieć związek z bytami, które nas prześladowały. Dodatkowo mieliśmy się rozglądać za alternatywną wersją wyjścia. Kroczyłem jakiś czas za wilczycą, jednak po chwili podskakiwania na jednej łapie stwierdziłem, że przyjmę wygodniejszą formę. Przystanąłem i zastanowiłem się chwilę, jakie stworzenia spotkałem na swojej drodze. Przypomniała mi się wędrówka w góry, która zakończyłaby się tragicznie, gdybym nie został ostrzeżony przez stworzenie. Czarna czapla, która na końcu ogona oraz skrzydeł miała końcówki piór ubarwione na fioletowo. Gdy ptak ten używał swojej mocy, pióra te świeciły. Ranną mam przednią łapę, więc u czapli będzie to skrzydło. Forma wydawała się więc idealna. Przemieniłem się i dogoniłem waderę. Szło się znacznie lepiej. W końcu dotarliśmy do odkrycia Vili i po zobaczeniu tego zrozumiałem, dlaczego musimy się wydostać stąd jak najszybciej. Mniej więcej na środku jaskini, przed nami stał, wbity w ziemię pal, na którym była czaszka jakiegoś martwego stworzenia. Z oka wyrastały czarne i czerwone kwiatki, które owinięte wokół pala schodziły w dół, porastając ziemię. Wyglądało to dość pięknie i przerażająco. Na tej małej „polanie” znajdowały się trzy trupy. Dwie sarny oraz lis... Tak mi się przynajmniej wydawało. Ich ciała były już w pewnym stopniu rozłożone i porośnięte przez kwiaty, jednak nie wytwarzały żadnego zapachu. Powoli, uważając, by nie nadepnąć na kwiaty, kroczyliśmy przed siebie. Dopiero po chwili zauważyłem, że na suficie namalowany był krąg. Szkarłatna farba, którą był namalowany, świeciła lekko. Podeszliśmy tak blisko, jak tylko się dało.
-Też to słyszysz? - zapytała wadera, spoglądając w moją stronę.
-Chodzi ci o te szepty? - upewniłem się i Vila pokiwała twierdząco głową.
Po chwili obserwacji miejsca, wilczyca znalazła dalsze przejście. Było wąskie, ale powinniśmy się przez nie przecisnąć. Musieliśmy tylko przejść jakoś na drugą stronę, uważając na śmiertelną pułapkę, którą stanowił przeklęty ogród. Patrząc cały czas pod łapy, stawialiśmy uważnie każdy krok. Szliśmy przy lewej ścianie jaskini, ponieważ teren ten był najmniej zarośnięty. Z początku do przejścia planowaliśmy użyć magii, jednak krąg na suficie uniemożliwiał rzucenie zaklęcia. Przelecieć nie mogłem, bo skrzydło miałem ranne. Kolejna próba zamienienia się w inne stworzenie i przelecenie nad roślinami zakończyła się prawie tragicznie. Zamieniłem się w młodego smoka. Postanowiłem sprawdzić, czy miejsce zablokuje mi też formę, dlatego dla bezpieczeństwa Vila została przed porośniętą posadzką. Wzniosłem się w powietrze i zrobiłem dwa okrążenia nad kwiatami. Byłem pewien, że się uda, w końcu nic takiego się nie stało. Jednak nagle zielsko chwyciło mnie za łapę... Na szczęście byłem niedaleko kamiennego podłoża, więc wylądowałem tam i przegryzłem roślinę. Zostało nam więc tylko przeciskanie się między ścianą a śmiertelną pułapką. Na szczęście poszło nam to sprawnie i już po chwili byliśmy na drugiej stronie. Postanowiłem pierwszy iść przez szczelinę. Przejście było krótkie i bardzo wąskie. Po drugiej stronie znajdowało się coś na styl grobowca. Staliśmy przed czymś w rodzaju kamiennych trumien. Nie miałem zamiaru sprawdzać, czy są puste, czy zawierają jakichś nieszczęśników, którzy opuścili ten świat. Rozdzieliliśmy się, by zobaczyć czy znajdziemy dalsze przejście. Ja poszedłem w lewo, Vila w prawo. Gdyby coś się działo lub gdybyśmy coś znaleźli, mieliśmy wołać. Idąc pośród kamiennych trumien, rozglądałem się dokładnie, by niczego nie przegapić. Jednak nic przydatnego nie znalazłem. Wadera najwidoczniej też na nic nie trafiła, ponieważ spotkaliśmy się przed grobem leżącym najdalej ze wszystkich. Jedna, odosobniona, wykonana z drewna trumna leżała przy ścianie. Postanowiłem bliżej się jej przyjrzeć. W końcu wyróżniała się spośród wszystkich tak bardzo, że było to aż podejrzane. Podszedłem bliżej i obszedłem ją dookoła kilka razy. Na wieczku było coś wyryte, dlatego nachyliłem się, próbując przeczytać napis.
-Kenny - powiedziała Vila, a ja wiedziałem, że coś się dzieje. W końcu było za spokojnie. Odwróciłem się i zobaczyłem, że kamienne wieka zaczynają pękać, a ze szczelin wydobywa się czarny dym, z którego formowały się stworzenia. Jedne chodziły na dwóch łapach, inne na czterech, kolejne na sześciu. Przypominały zmutowane zwierzęta, chociaż ciężko było porównać je do czegokolwiek. Teraz na pewno nie było mowy o zawróceniu. Wróciłem do czytania napisu, w końcu musi to być jakaś podpowiedź, jak się stąd wydostać. Jedyny wyraz, który udało mi się zrozumieć to „w dół". Zamieniłem się szybko w skrzydlatego węża i zdjąłem wieko z trumny. Bingo! Zamiast trupa, były tam schody.
-Vila! - zawołałem waderę, która walczyła ze stworzeniami. Wilczyca podbiegła do trumny, niemal od razu wskakując na schody. Ogonem zmiotłem najbliższych przeciwników i wracając do formy czapli, zbiegłem w dół.
2.09.2021
Od Vili do Arsena
Postanowiłam pomóc basiorowi. Nie wytężając się zbytnio użyłam mocy by zrzucić z niego ciężar gałęzi, które mimo niewielkich rozmiarów razem ważyły sporo.
- A więc? - zapytałam zaintrygowana opwieścią o patyku, który potrafi latać.
- Cóż... Może nie do końca siedziałem na drzewie w poszukiwaniach patyka. Przyszedłem tutaj zanim się pojawiłaś. Jestem tutaj nowy j po prostu zwiedzałem, a że nie chciałem Cię wystraszyć wszedłem na drzewo... Ale przysięgam, że nie podglądałem! - parchnął basior, by wyjść z niezręcznej dla niego sytuacji.
- Oh, spokojnie. Najważniejsze, że nic się nie stało i jesteś cały? Prawda? - przez jego tłumaczenia nie zdążyłam zauważyć, że lekko kuleje i trzyma tylnia łapę w górze, a jego ogon drży.
- W zasadzie to nie wiem, boli mnie łapsko. Myślę że mogłem sobie coś uszkodzić... - powiedział posykując z bólu.
- Trzeba się za to zabrać bez chwili dłużej. Muszę Ci pomoc, nie jesteś w stanie sam się teraz sobą zająć. Myślę że musimy znaleźć tutaj gdzieś jakieś bezpieczne miejsce i postaram się uleczyć Twoja łapę. Chodź, musimy poszukać schronienia. - słysząc co w zasadzie powiedziałam stanęłam przed nim w szoku, na co basior tylko spojrzał na mnie i zaśmiał się w głos.
- Gdybym tylko mógł chodzić kochana to nawet bym z Tobą pobiegł, ale niestety poruszanie się może mi trochę zająć...- parchnął śmiechem raz jeszcze.
Wlekliśmy się przez lasek dobre pół godziny, kiedy po prostu natrafiliśmy na dość głęboką i wąska wnękę w skałach. Była dobra, bo przez jej długość, mogliśmy oboje się schować, a przez szerokość mieć pełne pole do obserwacji,czy nikt inny się nie wkrada.
- Zostajemy tu długo? - zapytał po chwili, gdy zdążyliśmy się usadowić.
- Myślę że dopóki nie przejdzie Ci ból i nie staniesz sam na nogach... Nie możesz nawet chodzić, gdzie chcesz iść? - zapytałam.
- Nigdzie, po prostu pytam, bo nie lubię długiego siedzenia w jednym miejscu. - odparł tłumacząc swoje pytanie. Przytulając mu zaczęłam oglądać łapę.
- Na moje oko jest skręcona. Trzeba Ci ja jakoś usztywnić i zapewnić coś przeciwbólowego, oraz przeciw zapalnego. Może też przydać się coś na gorączkę.
- Widzę, że wolisz być ubezpieczona na zaś. Podoba mi się to. - odparł.
Wytłumaczyłam mu w jaki sposób trzymać boląca kończynę i sama pomaszerowałam po potrzebne rzeczy i składniki. Ledwo zdążyłam uwinąć się, ze wszystkim, kiedy nagle naszła mnie burza. Na szczęście miałam większość przedmiotów, a kilka mogłam mieć na już. W końcu władam istotami pozaziemskimi, które w większości mi sprzyjają. Biegiem wróciłam do wnęki. Miałam wrażenie, że wilk śpi, więc by go nie budzić za pomocą czarów rozpaliłam ognisko na zebranych przed deszczem patykach i mniejszych kawałkach drewna. Szybko zrobiłam mały stelaż z kamienia i sznurów na zagotowanie deszczówki i zrobienie czegoś w rodzaju syropu na ból, a także maści na łapę. Wszystkie dostępne lecznicze kwiaty i roślinność z owocami musiały wystarczyć na jedno i drugie, choć miałam ich stosunkowo mało. Podeszłam do wilka, by zrobić mu opatrunek i usztywnić łapę. Zrobiłam to bardzo delikatnie podkładając sztywna i twarda korę z drzewa i owijając to leczniczym, wielkim liściem Paproci Gigantycznej. Pięknie pachnie i szybko działa. Wszystko owienęłam dodatkowo lijankami i jakimiś sznurem znalezionym przy drzewie. Ktoś musiał go zgubić. Wilk najwidoczniej spał, bo nie ruszyło go żadne moje dotknięcie. Ciężko oddychał i dość twardo spał. Mimo małego uszkodzenia, bałam się, że zbyt bardzo go to rozłoży. Skończywszy opatrunek i usztywnienie przystąpiłam do przyrządzania wywaru i maści. Minęły trzy godziny zanim skończyłam i Arsen...
>Arsenie?<
26.08.2021
Nowy wilczu~ Maverick
Imię: Maverick, Mave, także Diabeł Bukowiny (nie cierpi tego przezwiska)
Wiek: 8 lat
Płeć: basior
Żywioł: Chaos, Iluzja
Stanowisko: Strażnik dzienny, zwiadowca
Cechy fizyczne: Z pozoru chuderlawy i wyróżniający się tylko kolorem sierści oraz jej szczególną obfitością na ogonie i grzywie, Maverick tak naprawdę jest silnym i zwinnym basiorem. Jego zdolności fizyczne może i nie wykraczają poza naturalne dla wilków w jego wieku, mimo to są wciąż imponujące.
Cechy charakteru: Maverick jest…. specyficznym wilkiem. Uwielbia towarzystwo, lecz jego charakter często działa na innych odpychająco. Basior bowiem uwielbia się droczyć, nierzadko mówiąc zagadkami, czy nadużywając pytań retorycznych. Nie robi tego ze złych zamiarów, po prostu nigdy nie nauczył się innego zachowania. Żeby nie malować Mave’a w tylko złych barwach, należy dodać, że potrafi być dżentelmenem, i to nie tylko wtedy, gdy uprzejmość mu się czymś odpłaci. Zazwyczaj nieprzewidywalny wilk posiada coś w stylu żelaznego zbioru zasad, których trzyma się zawsze i wszędzie, czy będzie to przepuszczanie wadery w kolejce do wodopoju, czy odpuszczenie leśnej zdobyczy głodniejszemu basiorowi.
Cechy szczególne: nietypowo wyraziście czerwony odcień futra oraz zakrzywione na końcówkach uszy, co m.in. przyczyniło się do pseudonimu “Diabła”
Lubi: Gdy ktoś zwraca się do niego pełnym imieniem (zwłaszcza gdy jest to przystojny basior), przebywać na wysokościach, droczyć się z innymi, jednak zachowując przy tym umiar chroniący go przed oberwaniem w pysk, a także mówić zagadkami. Jeżeli chodzi o banalniejsze rzeczy tego świata, które niezawodnie wprawiają go w lepszy nastrój, są to m.in. borówki i błyskawice.
Nie lubi: Być ignorowanym (pomimo swego wieku czasem nadal zachowuje się jak szczeniak), groźnych i niebezpiecznych sytuacji a także bycia podstawionym pod ścianę, w zasadzie wszystkiego, co sprawi że jest zmuszony zepchnąć na bok swoją wyrobioną przez lata, komfortową nonszalancką otoczkę.
Boi się: Choć lubi udawać, że nic go nie rusza, Mave jak niczego innego boi się ognia i jego destrukcyjnych właściwości. Ogniska czy pochodnie nie wzbudzają w nim zaufania, i rzadko gromadzi się wokół nich, jak czynią to inni wędrowcy.
Moce:
- potrafi sprawić, by przeciwnik widział (przez krótki czas) swój największy lęk, lub wręcz przeciwnie - to co kocha najbardziej. To najbardziej wymagająca z mocy, więc używa jej tylko w kryzysowych sytuacjach.
- jest w stanie częściowo, lub w całości (co wymaga nieco więcej energii i czasu) zniknąć! Jego ciało, choć nadal obecne w danym miejscu, staje się niewidoczne dla oka innych. Co ciekawe, oczy zawsze znikają najpóźniej, stwarzając dosyć nieprzyjemny dla gapiów efekt.
- opanował też sztukę przekształcania negatywnej energii (np. wynikającej ze złego humoru wilka, czy wręcz kłótni lub walki) na energię innego sortu. Dla przykładu: negatywną energię kłócących się wilków Mave może ukraść i zamienić w energię ciała, gdy jest głodny/zmęczony lub energię kinetyczną, gdy bardzo zależy mu na szybszej podróży.
Głos: Cheshire Cat - Alice Madness Returns
Shila - matka Mavericka, wysoka wilczyca o nieskazitelnie białej, iskrzącej się w słońcu sierści, to po niej odziedziczył żywioł Iluzji i przekorną naturę (nie żyje)
Gunther - ojciec Mavericka, niższy i bardziej przysadzistej postury biało-czarny basior, były alfa rodzimego stada Mave’a. Wyróżniał się niskim, tubalnym głosem i ogromną siłą wynikającą z żywiołu Skały (również zginął w pożarze)
Flick - jedyny ocalały z rodzeństwa Mavericka, rosły i silny basior o białej sierści i czarnym znamieniu na oku. Przejął po ojcu żywioł Skały a także wykształcił w sobie nienawiść do brata i chęć zemsty po zagładzie stada.
Medalion: link
Towarzysz: -
Inne zdjęcia: -
Przedmioty kupione w sklepie: brak
Dodatkowe informacje:
- Mave nie darzy niechęcią brata, w zasadzie nie darzy go żadnym szczególnym uczuciem. Choć wiele razy otarł się o śmierć z jego powodu, traktuje go bardziej jak natrętnego owada, niż prawdziwe zagrożenie.
: Siła: 100
: Zręczność: 150
: Wiedza: 100
: Spryt: 200
: Zwinność: 150
: Szybkość: 50
:Mana: 50
19.08.2021
Od Arsena do Vili
Leżąc na polanie pełnej kwiatów i motyli jednego ciepłego wieczora coś przykuło moją uwagę w krzakach. Nie do końca chciałem się wychylać. Po prostu spędzając całe dnie na tej polanie nigdy wcześniej nie zauważyłem, żeby ktokolwiek przychodził tutaj w tych porach. Co prawda świetliki są naprawdę piękne w nocy do obserwacji na tej polanie, ale naprawdę rzadko ktoś przychodzi je oglądać. Postanowiłem najpierw zbadać gościa i ukryć się by lepiej mi się przyjrzeć. W mgnieniu oka wdrapałem się na największe i najbardziej zielone drzewo by nie być aż tak zauważalnym jak na dole. Nie mając pewności czy nieznajomy mnie widzi przyczajony obserwowałem sytuację.
Moim oczom ukazała się wadera. Czarna, smukła, szczupła wadera no pięknych oczach. Chcący przyjrzeć się bliżej lekko wyginałem się w łuk, jednak szybko zrezygnowałem, bo o mało co nie spadłem na ziemię. Z czasem zrozumiałem, że moje położenie jest po prostu niebezpieczne dla mnie i już nie było odwrotu. Musiałem tam siedzieć z nadzieją że wilczyca mnie nie zauważy, albo zejść i walczyć z nią w razie gdyby była nastawiona bojowo. Postanowiłem jednak trochę posiedzieć.
Wadera wiła się pośród wysokiej trawy i tańczyła z motylami. Widać było że lubi to co robi. Musiała przychodzić tu częściej, bo nowa jej ciała wyraźnie wskazywała na to, że czuje się tu bezpiecznie. Jak u siebie.
Moja sytuacja na drzewie była jednak zbyt krytyczna. Gałąź na której postawiłem siedzieć zaczęła się po prostu powoli załamywać pod moim ciężarem. Nie zdążyłem zareagować, aż nagle znalazłem się niestety na ziemi przyduszony wielką częścią drzewa przystrojona w bujne liście. Wiewiórki pewnie już mnie nienawidzą...
Wadera wystraszona przybrała groźna postawę i pokazała kły. Spadłem dosłownie parę kroków od niej. Nie chcę myśleć co byłoby gdyby postanowiła położyć się w cieniu...
- Co do diabła?! - wykrzyknęła.
- Ja... Przepraszam. Szukałem... Em... Patyka. - próbowałem wybrnąć.
- Patyka...? - zapytała zaskoczona i wyraźnie uspokojona moja osoba. Wyglądała na zaintrygowaną.
- Tak. Wpadł mi tutaj.
- Chcesz mi powiedzieć że patyk wleciał ci na drzewo? Takie wielkie? - zapytała kolejny raz.
- Hmmm... Nie. W zasadzie to nie do końca. Mógłbym Ci wszystko wyjaśnić gdybyś tylko pomogła mi się wydostać spod tej gałęzi. Chyba stłukłem sobie nieźle żebra i łapska...
Wadera postanowiła....
>Vila?<
Wilczu nowy; Elyot
Właściciel; NevadaParadise (Howrse)
Imię; Elyot (Eljot – dla przyjaciół El/)
Wiek; 6 lat
Płeć; basior
Żywioł; Woda, Natura, Powietrze, Świtało i Dźwięk
Stanowisko; Strażnik powietrzny
Cechy fizyczne; Wysoki, muskularny, potężny i szeroki w łapach basior, o białej jak śnieg sierści z prześwitującymi błękitnymi plamami, błękitnymi oczami i wielkich, umięśnionych i potężnych skrzydłach.
Cechy charakteru; kochający, wierny, troskliwy i lojalny. Potrzebuje dużo uczucia i uwagi. Lubi walczyć, nie tylko o swoją ukochaną. Rodzinny, chciałby mieć pełną i szczęśliwą rodzinę. Obronny, wstawienniczy i sprawiedliwy. Ideał partnera i ojca. Spokojny, opanowany, ma wiele zainteresowań i talentów. Lubi podróżować, rozmyślać – jest filozofem – siać własne teorie na skomplikowane tematy. Jest inteligenty i szarmancki. Potrafi zaskoczyć.
Cechy szczególne; Turkusowe plamki na białym futrze, skrzydła i aureolka nad głową
Lubi; Burze, wyładowania atmosferyczne, las, spacery o zachodzie słońca, podróże, latanie i szybowanie, spokój, kąpiele.
Nie lubi; Owadów i szkodników, które wyjadają jego ulubione rośliny i owoce, które można jeść, albo wyrabiać z nich różne konfitury, mikstury.
Boi się; Raczej nie ma rzeczy, której by się bał.
Moce;
Kontrola nad wodą.
Kontrola nad powietrzem,
Kontrola nad naturą,
Kontrola nad dźwiękiem, głosami, załamaniem światła i ogólnie światłem
Historia; Urodzony na Północnym Skrzydle Gór Mroźnych na obrzeżach Wyspy Szkarłatnego Śniegu basior dorastał pod opieką matki i ojca. Iris i Neko kochali syna jak mogli, jednak żyli samotnie, odkąd Iris postanowiła związać się z Nekiem, który nie przypadł do gustu jej ojcu – Alfie jedynej i ogromnej watahy tamtych stron. Iris uciekła wraz z Nekiem kiedy ojciec dowiedział się, że postanowiła związać się na stałe z basiorem. Rodzina Iris nie akceptowała go, ze względu na skrzydła, które w genach dał synowi. Wysokie mrozy i ogromnie niskie temperatury zmusiły parę do powrotu do watahy. Neko gotów oddać życie za syna stawił się z ukochaną i małym szczenięciem przed rodzicami Iris, lecz okazało się, że ojciec Iris bardzo opłakiwał wraz z jej matką stratę jedynej córki... Kiedy zobaczył ich w swoim grodzie od razu jego serce wypełniło się miłością i przyjął córkę z partnerem na tereny Watahy. Zostali koronowani. Ojciec Iris wyszedł z głębokiej depresji, lecz zmarł w niedługim czasie, na ciężkie choroby. Matka Iris żyje dalej, jako Senior Tronu, a po dziś dzień Wyspą władają rodzice basiora. Ten jednak kochając podróżować migrował z rodzinnych stron w poszukiwaniu miłości, szczęścia i przygód. Co jakiś czas wraca na spotkania z rodziną, jednak nie są takie częste, z uwagi na 2000 km, które ich dzieli.
Zauroczenie: Stormy
Głos; Męski, stanowczy, ale jednocześnie miły. Kojący i przerażający w jednym. Niczym najmroczniejszy charakter najstraszniejszego horroru, ale w miłej i przyjaznej dla ucha wersji.
Partner; -
Szczeniaki; Chce mieć
Rodzina; matka Iris – Królowa Wyspy Szkarłatnego Śniegu
ojciec Neko – Król Wysypy Szkarłatnego Śniegu
Jaskinia; Za kamiennym wodospadem w dalszej części
Medalion: Link
Towarzysz; --
Inne zdjęcia; Link, Link
Przedmioty; -
Dodatkowe informacje; -
Umiejętności;
1) Siła; 250
2) Zręczność;100
3) Wiedza;150
4) Spryt;100
5) Zwinność;100
6) Szybkość;100
7) Mana; Pełna regeneracja po 12 godzinach
Od Arsena - wstęp
Mając w pysku resztki złapanego posiłku usiadłem na skraju rzeczki i przepijają orzeźwiającą wodą jedzenie zamyśliłem się. Zastanawiając się gdzie dziś można byłoby udać się i wygrzać na słońcu doszło do mnie, że jest idealna pogoda na medytację. W końcu letnie wieczory mają w sobie piękny klimat i można zapuścić się w bardziej dalekie i niebezpieczne tereny, bo nie od razu robi się tak ciemno. Tak też zrobiłem. Kiedy zapadł wieczór udałem się w głąb lasu, w którym jeszcze nie byłem i szedłem tak dłuższy czas. Po kilkunastu minutach las skończył się i zobaczyłem przed sobą ogromną skarpę, z której pięknie widać było zachodzące słońce. Wiedziałem już gdzie spędzę noc. Lubiłem spać poza domem i podróżować. To całkiem fajna sprawa zostać na dłużej gdzieś, gdzie nie wie się gdzie dokładnie się jest i po prostu zapaść w sen, ale oczywiście czujny. Medytowałem całkiem sporo, bo kiedy skończyłem moim oczom ukazała się gwiezdna noc spowiła spokojem i delikatnym, ciepłym wiatrem. Nie dość że wieczory są moją ulubioną pora dnia, to te, które mają w sobie najlepsza aurę zdarzają się zdecydowanie za rzadko... Rozmyślając nad kolejnym dniem i tym co przyniesie mi jutro na moje powieki napadł sen, który dość szybki objął mnie swoimi ramionami.
Na szczęście tego wieczoru sny były przyjemne, a noc naprawdę spokojna.
9.08.2021
Od Tsumi do Vespre
Minęło trochę czasu od wcześniejszych zdarzeń. Albo raczej na tyle dużo, by zostać dorosłym szczeniakiem. Znaczy. Nie. To brzmi głupio. Po prostu wejść w wiek dorosły. Aktualnie jedyne co się bardziej zmieniło to fakt, iż wywalono na mnie te obowiązki, które do tej pory były na osobach z rady, bo byłam za młoda by to ogarnąć. Ah, wracaj do mnie wieku w którym było ci wszystko przebaczone! Ale wracając. Po tym, jak bogowie postanowili powybijać kilka półbogów, robiliśmy mały dil z sąsiadującą watahą... klanem? Która była do nas przyjaźnie nastawiona. Chociaż wracając do tych bogów, to po cholerę się wtryniali na te tereny? To nie są moje bożki! Nie zaakceptuję ich, nie ma mowy. Jedynym prawilnym jest Las. Ten to przynajmniej chociaż klimat jakiś ma, a nie to co tamci. Phe, podróby udające że są fajne. Ale o czym ja to...? Ah, no tak.
- Um, przepraszam...? - usłyszałam nieznajomy głos, dochodzący gdzieś zza mnie. Odwróciłam głowę. Jakiś random stał na korytarzu, wychodząc z drzwi prowadzących do innej części pałacu. Jako iż tu był, oznaczało że ktoś go w puścił. A to znów oznaczało... że to ten ktoś, na kogo czekałam.
- O, właśnie szłam cię szukać. Jesteś tym szamanem od Bryzy, prawda? Czy tam medykiem... eh, wybacz lekkie niedoinformowanie, mamy ostatnio trochę na głowie, właśnie w sumie dlatego tu jesteś. Nikt cię nie oprowadzał? Ah! I przypomnij mi swoje imię proszę - Fala słów wypłynęła z mojego pyska, najprawdopodobniej zalewając przybyłą tu waderę. Zazwyczaj pewnie bym się czaiła, nie wiedząc jak zacząć rozmowę, jednak nie miałam teraz na to czasu. Trzeba było nagromadzić jak najwięcej informacji.
- Tak, tak. Jestem Violet, miło poznać. Zwój dałam takiemu ciemnemu basiorowi z jasnymi skrzydłami... nie popełniłam przez to jakiegoś błędu, prawda? - spytała z obawą w głosie.
- Hm? Mnie też miło. Nie, nie popełniłaś błędu, wręcz przeciwnie. To ułatwiło sprawę - skrzywiłam się jednak lekko, gdyż zdałam sobie sprawę, że Vespre pewnie właśnie poszedł mnie szukać. Albo kogoś wysłał by zrobił to za niego. Mimo, że byłam blisko swojego pokoju, to jednak nadal poza nim, prawda? - Gdy tylko zbiorą się potrzebne osoby, zaczniemy wszystko omawiać. Pewnie ktoś już zaczął ich zbierać w jedno miejsce, tylko minie chwila zanim- - Tu urwałam, gdyż wadera patrzyła jakoś za mną. Podążyłam za jej wzrokiem, by dostrzec jakże dobrze znaną mi posturę.
- Vespre! - zawołałam, do zbliżającego się wilka - Powiadomiłeś już szamanów? I gdzie papiery. - No, jednego medyka w sumie mamy z głowy. Antilia dość dużo przebywała w pałacu, więc szukanie jej nie sprawi większego kłopotu. Poza tym jeszcze przed chwilą z nią rozmawiałam, więc łatwo będzie odnaleźć jej osobę po zapachu.
<Vespre?>
Nowy wilczu! Arsen
Właściciel: AxelAx
Imię: Arsen Prime
Wiek: 5 lat
Płeć: Basior
Żywioł: Ogień, Natura, Umysł
Stanowisko: Pisarz
Cechy fizyczne: Arsen Prime to basior o jasnej, siwo-białej maści z czarnym brzuchem i całymi kończynami wraz z ogonem. Jego oczy są transparentne, czyli przezroczyste i nie mają żadnego koloru, chyba że Arsen postanowi jakiś przyjąć.Zazwyczaj jego oczy pokazują jego nastrój, albo nastawienie. Arsen ma duże i szpiczaste uszy, które na końcach również są czarne i muskają je delikatne płomyki, które podobnie otulają całe ciało i ogon Arsena. Jest to naturalne zjawisko wywodzące się z jego Żywiołu Ognia. Czarne pazury Arsena są w stanie przecięć skórę za jednym zamachem, a jego kły wbić się w ciało i doprowadzić do ucisku dwa razy większego, niż uścisk dorosłego niedźwiedzia, stąd nigdy nikt nie próbował konkurować z nim względem duszenia.
Cechy charakteru: Arsen to wbrew pozorom bardzo lojany i kochający basior. Traktuje każdego tak jak sam chciałby być traktowany, przez co często obrywa mu się za jego dobroć. Nie przejawia agresji, jest oaza spokoju, ale zdarza mu się stracić nerwy i głośniej krzyknąć, czy też wyjść bez słowa w ogromnej złości. Nie jest fanem rozwiązania problemów walką lub przepychankami. Arsen uwielbia romantyzm, poezję i książki, przez co wiele czasu spędza w naprawdę klimatycznych miejscach czytając lub rozmyślając nad sensem emocji i ich działaniem. Interesuje się Magią, która częściowo umie władać, więc też często można spotkać go po prostu trenującego różne, nowe zaklęcia. Arsen jest raczej towarzyski, ale większość swojego czasu spędza samotnie, bo w jego wcześniejszym stadzie raczej każdy zajmował się swoim nosem, a Arsen od początku jej istnienia był po prostu zupełnie inny.
Szczegóły: Płonące ciało, uszy oraz ogon i częste płomyki w oczach.
Lubi: towarzystwo, pracę zespołową, spokój, owoce o warzywa, dobre mięso, muzykę, romantyzm, poezję i czytanie, sztukę, relaks i pokojowe nastawienie
Nie lubi: kłamstwa, nieszczerości, zawziętości i upartości, usilnego dominowania go, manipulacji i celowych agresywnych zachowań prowadzących do sporów i kłótni
Boi się: straty swojej drugiej połówki w przyszłość jeśli takową zdobędzie, samotności i tego, że będzie taki jak swój ojciec
Moce:
1) Arsen zmienia kolor oczu, kiedy jego emocje, nastrój lub temperament się zmienia.
2) Arsen perfekcyjnie włada ogniem, co pozwala mu w pełni kontrolować Żywiołem Ognia od najmniejszego płomyka do największego pożaru.
3) Arsen za pomocą Żywiołu umysłu potrafi czytać w myślach innym stworzeniom i podsuwać im telepatycznie pomysły, rady czy po prostu rozmawiać z nimi swoim lub stworzonym przez niego głosem. Porozumiewania się także z Zaświatami, ale niestety nie może kontrolować tego co zrobią byty, z którymi rozmawia.
4) Arsen ze względu na odziedziczony Żywioł Natury włada także swoją postacią, co pozwala mu przybierać różne formy i postacie innych zwierząt, zmieniać kolor futra i oczu. Jest idealnie zakamuflowany dzięki temu w walkach lub na polowaniach.
5) Arsen ma także kontrolę nad naturą (roślinność)
Historia: W dalekich Górach Skandynawii, w Watasze Śmierci założonej przez Axela Prime - ojca Arsena Prime - 5 lat temu urodził się Arsen. Wilk odziedziczył charakter i wygląd swojej matki, która niestety zmarła przy porodzie. Poród był w środku zimy, matka Arsena była wykończona porodem i niestety jej organizm nie dał rady poradzić zarówno dziewięciu szczeniakom z jednego miotu jak i ogromnym mrozem. Ojciec Arsena był okrutny, podły i uznawano go za Władcę Śmierci. Nikt nie próbował z nim zadzierać, bo najmniejszy konflikt kończył się śmiercią przeciwnika. Axel zabijał wszystko co tylko stanęło mu na drodze. Arsen w okresie dorastania nie chciał bawić się w grę ojca i podbijać coraz większe tereny Skandynawii, tak jak nie chciała tego całego okrucieństwa jego matka. Była aniołem, który złe trafił i znalazł się w nieodpowiednim miejscu. Ojciec nadał mu imię Arsen Prime, bo urodził się pierwszy z całego miotu. Tylko on miał zdolności, które pod ręką ojca i wykorzystywane w złych zamiarach zadowoliły by Axela. Kiedy Arsen dorósł postawił się ojcu, na co ten wypowiedział mu wojnę i zaatakował go ze wszystkimi swoimi podwładnymi, jednak Arsen nie został sam. Wstawiło się za nim całe jego rodzeństwo. Ojciec w okrucieństwie i szale pozabijał wszystkie swoje dzieci, jednak Arsen wykorzystując swoje moce i umiejętności zawalczył z ojcem raz jeszcze, w wyniku czego Axel został strącony z Potężnych Skandynawskich Gór. Wataha rozpadła się po śmierci Króla, a Arsen zapowiedział śmierć ojca za wyrządzenie tylu krzywd innym i poniewierkę jego matki. Wilki już nigdy nie połączyły się w całość, a rozeszły po świecie i ślad o nich zaginął. Arsen natomiast wciąż szuka kontaktu z duchem swojej matki, by powiedzieć jej że jej oprawca nie żyje i może już zaznać spokoju, lecz jeszcze jej nie odnalazł.
Zauroczenie: Podoba mu się Vila
Głos: Może zmieniać tonacje dzięki Żywiołowi Natury, ale jest ochrypły, męski i bardzo niski. l
Partner: --
Szczeniaki: chciałby mieć, ale boi się, że nie podoła
Rodzina: nie żyje
Jaskinia: Rzeki Pajęcze
Medalion: --
Inne zdjęcia: --
Dodatkowe informacje: --
Umiejętności:
1) Siła 150
2)Zręczność: 150
3)Wiedza: 200
4)Spryt: 100
5)Zwinność: 100
6)Szybkość: 100
Mana: Regeneruje się do całości od 18 do 20 godzin od momentu jej wyczerpania.