Z samego rana wyszłam przed jaskinię. Moim oczom ukazało się kilka wilków. Nie było ich wiele, ale miałam nadzieję, że tyle wystarczy, żeby utrzymać Lyna przy życiu. Nikt, łącznie ze mną, nie miał pojęcia czego możemy się spodziewać po tym egzorcyzmie.
Wśród przybyłych byli wszyscy, których prosiłam o pomoc. Antilla, Fluffy, Kenny i Igazi stali z przodu grupy, na czele tych, których przyprowadzili. Nie wszystkich znałam, ale niektórych kojarzyłam z widzenia. Możliwe, że przyszli do mnie kiedyś po leki, a może po prostu spotkałam ich, gdy wędrowałam po terenach watahy. Niektóre wilki widziałam pierwszy raz w życiu, tym bardziej zdziwiło mnie ich przybycie. W sumie przed moją norą stało około tuzina czworonożnych.
- Zaczynamy - powiedziałam. - Dziękuję, że przyszliście. Domyślam się, że przynajmniej większość z was wie, po co tutaj jest. Kenny - zwróciłam się do basiora - pomóż mi.
Wilk wszedł za mną do jaskini i razem przewaliliśmy nieprzytomnego Lyna na duży koc, na którym wyciągnęliśmy go na zewnątrz. Wszyscy zebrani czekali, nie wiedząc co mają robić.
Weszłam z powrotem do jamy i zabrałam wszystko co było potrzebne do odprawienia egzorcyzmu, oleje i napary, wszystko dokładnie odmierzone, dla każdego wilka w oddzielnych pojemnikach. Poprosiłam moich pomocników do siebie i podałam im naczynia z płynami.
- Rozstawcie się na planie pięciokąta wokół Lyna, zostawiając miejsce dla mnie. Połóżcie naczynia obok siebie w takim miejscu, żeby móc natychmiast do nich sięgnąć - tłumaczyłam powoli i dokładnie - To nie będzie zabawa. Będziemy musieli działać dokładnie, bez zawahania. Nie możemy pozwolić sobie na błędy.
- To dużo - zaczęła Antilla - Mieliśmy tak mało czasu…
- Wiem to - pokiwałam głową - Musiałam działać natychmiast i tak samo musimy działać teraz. Razem powinniśmy dać radę.
- A co jeśli się nie uda? - usłyszałam pytanie. Byłam skupiona na powtarzaniu w myślach całego przebiegu rytuału i nie wiedziałam kto je zadał.
- Myślę - odpowiedziałam głośno, tak, żeby wszyscy zebrani mnie usłyszeli - myślę, że egzorcyzm to nie będzie najtrudniejsza część dzisiejszego dnia - uśmiechnęłam się półgębkiem - Kiedy już odprawimy rytuał, który według mojego doświadczenia powinien przebiec bezproblemowo, jeśli niczego nie pomylimy, coś dopiero może się stać. I dopiero wtedy coś może naprawdę pójść nie tak i możemy być w niebezpieczeństwie.
- Dlaczego? - usłyszałam dość cienki głos, jak mi się wydało, młodego wilczka.
- Bo to, co będziemy próbować wygonić z Lyna egzorcyzmem, wedle planu wyjdzie na zewnątrz. Myślę, że to już nie będzie demon, czy jak go nazwać, istota z zaświatów w pełni. Nie, to będzie coś innego i nawet nie wiem co to może być. To jest coś, co demon po sobie zostawił. Larwa, która zagnieździła się w Lynie.
Wśród wilków zapadła głucha cisza. Czwórka, której podałam naczynia z płynami, zdążyła ustawić się na stanowiskach. Idealnie, tak jak prosiłam. Nie musiałam ich poprawiać, co podniosło mnie trochę na duchu. Lyn leżał pośrodku, sapiąc ciężko. Nie byłam pewna czy był teraz przytomny, czy nie. Kończył się czas.
- Ja zacznę. Będziemy po kolei inkantować i podchodzić do Lyna. Każdy będzie musiał nakreślić na jego czole ten znak olejem - narysowałam na ziemi przed sobą duży znak pazurem, żeby każdy mógł go zobaczyć - i wylać na jego bok napar, który macie w ampułkach. Cały.
Stanęłam na piątym krańcu niewidocznej gwiazdy. Zaczęłam inkantować.
Dii, adiuvate fratrem meum, pugna malum.
Da ei virtutem ad vincendum malum.
Accipe vitam unam a me, et da ei.
Lynem wstrząsnęło. Spięłam się, ale nie dałam po sobie poznać, że się przestraszyłam. Musiałam być gotowa na wszystko. Podeszłam do leżącego i nakreśliłam na jego szerokim czole znak obronny, po czym wychyliłam nad nim naczynie z naparem. Płyn rozpłynął się cienkimi strugami po jego sierści.
Po mnie całą sekwencję powtórzyli pozostali. Wszyscy stanęli na wysokości zadania, nie dając po sobie poznać, że boją się o niepowodzenie misji.
Nie wiedziałam jak się czują. Wiedziałam tylko to, co sama odczuwałam w głębi serca. Lyn jest jednym z pierwszych wilków, które naprawdę cenię i myślę o nich, jako o przyjaciołach. Nie mam ich wielu, więc każdy jest bezcenny. Przeraziła mnie ta myśl. Odsłoniła przede mną rosnącą we mnie śmiertelną słabość. Właśnie robiłam coś, co zagrażało mojemu życiu, by uratować kogoś innego. Jeszcze nigdy nie podjęłam podobnej decyzji. Nie byłam jeszcze pewna, jak się z nią czuję, ale wiedziałam już, że mój towarzysz długo będzie się ze mnie przez to naigrywał. Beznadziejna poczwara…
Z zamyślenia trwającego nie więcej niż sekundę wyrwała mnie absolutna cisza, która nastała wokół. Lyn przestał się ruszać i tylko delikatny, bezszelestny wiatr to wdzierał się, to uciekał, podrzucając jego wilgotną sierść na boku ciała. Nikt nie śmiał wydać z siebie nawet najcichszego odgłosu.
Nagle pysk Lyna rozwarł się nienaturalnie szeroko. Skupiłam wzrok i to co zobaczyłam, wstrząsnęło mną. W przełyku wilka pojawiło się coś, coś co przypominało czarny jak smoła szlam i powoli przesuwało się, by wyjść na zewnątrz. Nieprzytomne ciało basiora zaczęło wić się przy każdym ruchu istoty w jego wnętrzu, która ruchami przypominającymi chodzącą gąsienicę, przedostawała się centymetr po centymetrze przez jego gardło. Brzuch Lyna obrzydliwie się wzdął i teraz pulsował w rytm ruchu istoty.
Zebrani odruchowo cofnęli się, ale gestem nakazałam bezruch. Teraz w szczególności musieliśmy zachować ostrożność, nie wiedząc jak zachowa się pasożyt.
Stwór okazał się być ogromny. Po kilku sekundach, gdy wywalił na zewnątrz część cielska, był prawie wielkości Lyna i nadal się wysuwał.
W końcu ciało Lyna opadło znów nieruchome, wycieńczone, a czarna istota wyciągnęła z jego pyska ostatnią część swojego ciała. Patrzyliśmy ze zgrozą na to, co się przed nami znalazło, a wyglądało to tak, że nie sposób byłoby to opisać, by oddać to, czym w rzeczywistości było. Wielkie na długość trzech dorosłych wilków, pulsujące, śliskie i bezkształtne. Stało w miejscu. Nie mogliśmy odgadnąć, co ma zamiar zrobić.
Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Moja wiedza o demonach i podobnym im stworzeniach wykracza poza to, co wie o nich większość żyjących wilków. Jednak i to nie wystarczyło, żebym domyśliła się, z czym mamy do czynienia.
- Nie ruszajcie się - szepnęłam cicho, mimo to, mój głos był idealnie słyszalny w panującej ciszy.
Obeszłam stwora szerokim łukiem dookoła. Nie wykonał żadnego ruchu w moją stronę. Leżał w miejscu, wielki i odrażający. Wszędzie okrutnie śmierdziało siarką. Dopiero teraz zwróciłam na to uwagę i spojrzałam po twarzach zebranych. Wszyscy byli przerażeni, ale po ich minach poznałam, że już wcześniej poczuli odór.
- Igazi - rzuciłam do wadery - przygotuj się. Pilnuj, żeby wszyscy byli non stop czujni. Muszę na chwilę wejść do jaskini - egzorcystka skinęła głową ze zrozumieniem. Reszta nie była pewna, czy to co robię, jest właściwe w tej sytuacji. W końcu wszystkim mówiłam, że mają się nie ruszać i nie odstępować od swojego miejsca, a sama odchodzę. No nic.
Weszłam powoli do nory i zaczęłam przeszukiwać półki. Wiedziałam co muszę zrobić - to, co widziałam na zewnątrz to larwa, poczwarka pomiotu otchłani. To tylko materialna powłoka tego, co siedzi po drugiej stronie. Musiałam przejść, a do tego potrzebowałam silnych bodźców. Musiałam znaleźć się na granicy. Nie tak jak kiedyś, gdy mogłam to robić od tak.
- Czego szukasz, iskierko? - syknął demon, siadając mi na plecach. Mój kręgosłup ugiął się pod jego ciężarem.
- Leków… - mruknęłam - Nie znikaj, zaraz mi się przydasz.
- Zamierzasz przejść?
- Aha…
W końcu znalazłam to, czego szukałam - zwitek najcenniejszych ziół, które miałam w pracowni, które były lekarstwem na wszystko, ale w zbyt dużej dawce powodowały zatrzymanie pracy serca. Wzięłam głęboki oddech i wepchnęłam je wszystkie naraz do gardła. Miały drażniący, gorzki smak. Z trudem udało mi się połknąć.
- Dobranoc, kruszyno - usłyszałam, zanim odpłynęłam - Powodzenia po drugiej stronie.
Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam tylko ciemność. Przestrzeń wokół mnie była czarna, nieprzenikniona pustka. W pamięci odtworzyłam okład tunelu mojej jaskini i ruszyłam drogą, która w materialnym świecie prowadziła na dwór. Moim oczom ukazało się świetliste stworzenie.
- Czym jesteś? - zapytałam, patrząc na jasny punkt w mroku. Unosił się w miejscu, gdzie powinno leżeć bezkształtne cielsko potwora, który przedostał się przez ciało Lyna.
Nie otrzymałam odpowiedzi. Istota nie poruszała się. Nie wydawała się groźna. Nigdy nie pomyślałabym, że komuś mogłaby zrobić krzywdę, przynajmniej jeszcze nie w tej chwili. Domyśliłam się, że to może się zmienić, kiedy poczwarka dorośnie. Teraz, kiedy stworzenie przedostało się na stronę materialną, zagrażało innym jej mieszkańcom, w tym wilkom.
Nie byłam pewna czy postępuję słusznie. Sama nie wiedziałam co w takiej sytuacji powinno się zrobić, skoro nic nie było pewne. Istota mogła nigdy nie stać się demonem ani niczym złym, mogła już zawsze być błyszczącą iskrą pływającą w nieprzyjaznych głębinach Otchłani. Ale właśnie nigdy nie wiadomo.
Podeszłam do płomyka i skupiłam na nim całą swoją moc, która, jak miałam nadzieję, była gdzieś niedaleko, nawet jeśli ja sama nie mogłam jej wcześniej użyć. Ku mojemu zdziwieniu światełko zaczęło drżeć i kurczyć się bardzo szybko. Po kilku sekundach całkowicie zniknęło. Zostałam sama. Czekałam, ale na co? Dlaczego liczyłam na jakąkolwiek pomoc?
Nagle poczułam szarpnięcie i zobaczyłam oślepiające światło. Ocuciła mnie niknąca woń siarki. Nade mną stało kilka wilków. Antilla mówiła coś, pochylona. Patrzyła mi w oczy. Nie, na źrenice. Sprawdzała czy jestem przytomna.
- Żyjesz - powiedziała po chwili - Nie wiem co zrobiłaś, ale to coś na dworze chyba padło, a Lyn zaczął się budzić. Odpocznij, potem nam wszystko opowiesz.
Spojrzałam na wilki ściśnięte w mojej pracowni. Weszli do niej prawie wszyscy, którzy stali wcześniej na zewnątrz i ciekawsko zaglądali medyczce przez ramię.
- Ile mnie nie było?
- Ze dwie godziny - odpowiedziała wadera z uśmiechem. - Mówiłam, odpocznij. Potem pogadamy.
Antilla wygoniła wszystkich na zewnątrz. Zostałam sama, ale nie chciałam leżeć bezczynnie. Po kilku minutach, kiedy poczułam, że odzyskuję władzę w ciele, wstałam i wyszłam na dwór. Zobaczyłam Lyna, który nadal leżał na polanie, ale nie był już nieprzytomny. Odpoczywał. Podeszłam do niego i usiadłam obok.
<Lyn? Reszta zgromadzonych też może coś napisać, gdyby temat zainteresował :) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz