19.11.2021

Od Antilii cd. Sokara

Latałam nad północnymi krańcami terenów, wypatrując anomalii odbiegających od normy. Na razie był względny spokój, nie licząc grupki bijących się niedźwiedzi, które pewnie walczyły o partnerki. Przeleciałam bezszelestnie nad nimi, nie chcąc na siebie zwracać uwagi. Myślałam o tegorocznej rocznicy watahy, która była moją pierwszą taką uroczystością, chociaż to słowo jest zbyt… sztywne. Stragany były bardziej kolorowe niż niejeden rajski ptak, a śmiech szczęśliwych wilków niósł się na wszystkie kierunki. Atrakcje były bardzo ciekawe, podobnie jak występy przejezdnych akrobatów, którzy prezentowali swoje magiczne i akrobatyczne sztuczki na niewielkiej scenie. Tsumi była bardzo zadowolona, że jej wilki dobrze się bawiły i wspólnie świętowały. Ja również byłam zadowolona, ponieważ wszystko, co zostało zaplanowane, udało się idealnie. Sama również doskonale się bawiłam, chociaż ciągle miałam pewną myśl z tyłu głowy…
Sokar… – pomyślałam, przywołując widok jego pyska. Mieliśmy porozmawiać po rocznicy… – przypomniałam sobie, myśląc. Rocznica była prawie miesiąc temu i dalej się nie spotkaliś…
Wyrwał mi się okrzyk zaskoczenia. W ostatniej chwili wzniosłam się w górę, unikając zderzenia z wysoką sosną. Unosiłam się w miejscu, słysząc trzepot swoich skrzydeł i swoje myśli. Rzadko kiedy podczas lotu byłam tak pochłonięta swoimi przemyśleniami, ponieważ skupiam się na tym co jest tu i teraz, aby nie skończyć na jakimś pniu, z gałęziami między piórami oraz wszech bylskimi liśćmi wśród sierści.
Westchnęłam. Nie lubiłam tego typu rzeczy, zwłaszcza, gdy jestem w pracy. Postanowiłam, że spotkam się z Sokarem dopiero po pracy. Nie mam ochoty na kolejną próbę przytulenia brzozy czy innego długiego patyka podczas następnych godzin lotu.

━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━

Po zdaniu okrojonego z mojego prawiewypadku raportu Stormy układałam plan spotkania z basiorem. Na szczęście droga powrotna była mi doskonale znana oraz leciałam na znacznej wysokości, tak więc mogłam pozwolić sobie na taki luksus. Gdy już miałam gotowy, porzucałam go i tworzyłam nowy… I tak w kółko, aż wylądowałam w Podniebnych Ścieżkach. Wtedy miałam totalną pustkę w głowie. Odetchnęłam jednak głęboko, biorąc w płuca rzadsze powietrze, i weszłam do wnętrza groty, która skrywała mój dom.
Powierzchnia sadzawki mieniła się w świetle południowego słońca, które wkradło się przez otwór na szczycie góry. Czasami zastanawiałam się czy kiedyś nie było to wnętrze wulkanu… Liście lili wodnych delikatnie kołysały się na wodzie a ich kwiaty wabiły kolorem i subtelnym, słodkim zapachem. Marzyło mi się dać tam kilka ślicznych rybek, lecz nigdy nie mogłem znaleźć na to czasu…
Może niedługo będę mieć trochę czasu dla siebie… – pomyślałam, zastanawiając się czy ta chwila nastanie przed czy po mojej emeryturze. Moje stanowisko wiązało się z dużą ilością zadań i zdążyłam do tego przywyknąć, ale… brakuje mi wolnego dnia, w którym mogłabym zachowywać się jak beztroski szczeniak.
Podeszłam do wejścia do jaskini Sokara i stanęłam. Jakiś czas temu zdążył się wprowadzić, ale nie zauważyłam tego, ponieważ cały ten czas spędzałam w pałacu gdzie pomagałam w przygotowaniach do rocznicy, również tam spałam, tak więc nie mogłam powitać swojego nowego sąsiada. Myśle, że być może go to ucieszyło, ponieważ miał chwilę spokoju ode mnie… Nadal stałam przed grotą, pogrążona w swoich myślach. Nagle pokręciłam głową, chcąc wrócić do rzeczywistości. Nawet się udało… Wzięłam głęboki wdech i stawiając pierwszy krok zawołałam nie za głośno, ale też nie za cicho:
– Sokar!
Jaskinia była nieco mniejsza od mojej ale za to niemal tak samo urządzona. Ostrożnie stawiałam kroki, czując się jakbym była nieproszonym gościem. A może nim jestem…?
Nagle usłyszałam z jednego z pokoi:
– Antilia? – Głos był ochrypły i lekko zmęczony.
– Tak, to ja.
Kierowałam się w stronę pokoju, z którego dochodził głos skrzydlatego wilka. W końcu bardzo powoli weszłam do pomieszczenia, które wyglądało jak sypialnia.
Sokar leżał w dziwnej pozycji przy swoim biurku, na którym leżał stos dokumentów w rozsypce i nieładzie. Sam wilk nie wyglądał najlepiej – lekko schudł, oczy miał zapadnięte oraz lekko opuchnięte a jego ciało lekko drżało. Sierść straciła swój blask, podobnie jak jego oczy, a skóra na nogach lekko zwisała. Oddychał ciężko i z dużym trudem, jednak starał się to ukryć. Niestety, z marnym skutkiem...
– Wszystko w porządku? – zapytałam, podchodząc szybko do niego. Położyłam mu łapę na czole a ten nie protestował, jedynie odwrócił lekko głowę w przeciwnym kierunku. – Masz wysoką gorączkę…
– To nic takiego… – mruknął słabo. Chciał wstać os biurka, lecz zamiast tego zsunął się z blatu. Traci siły szybciej, niż mu się wydaje… – pomyslałam, pomagając mu się podnieść.
– Idziesz się położyć – zadecydowałam, prowadząc go do jego łóżka.
– Dlaczego? – zapytał i chciał stawić opór, ale był na to za słaby. – Mam jeszcze tyle pracy…
– Trzeba Ci pomóc i to szybko – przerwałam. – A dokumenty poczekają, teraz musisz wyzdrowieć. – Położyłam ledwie żywego wilka na niewielkim łóżku a ten niemal natychmiast zasnął. Przykryłam go kocem i poszłam po potrzebne leki i przyrządy.
Będą potrzebne silne antybiotyki… – pomyślałam smutno, kiedy wybierałam fiolki z lekami.

━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━

Sokar kolejną godzinę majaczył przez sen a gorączki nadal nie udało mi się zbić. Zmieniłam mu ręcznik, dając świerzy, namoczony wywarem z kwiatu lipy oraz jagód czarnego bzu. Leki potrzebowały czasu, aby mogły dać widoczne efekty, tak więc pozostawało czekać… Zuważyłam, że brakowało mi pewnych ważnych wtedy ziół oraz kilka substancji. Przeklęłam w myślach. Była już noc, więc Tsumi pewnie spała, ale są takie noce, podczas których pracuje. Zaczęłam się bić z myślami. Z jednej strony te rzeczy nie są aż tak potrzebne, lecz z drugiej strony… mogą teraz bardzo pomóc i nie dopóścić do…
Zacisnęłam powieki, przypominając sobie ostatnie chwile życia Nuty nim zmarła na Księżycowy Pomór.
Postanowione! Chwyciłam pośpiesznie swoją torbę i wybiegłam, po czym wziosłam się w atramentową, ciemną noc.

Wróciłam niecałe półtorej godziny potem. Miałam wszystkie potrzebne mi składniki a Tsumi miała kolejną bezsenną noc. Nawet się ucieszył, kiedy mnie spotkała… Nie mogła znaleźc sobie zajęcia a dzięki mojej prośbie zajęła się poszukiwaniem ziół oraz wywarzeniem nowych eliksirów. Nie wiem skąd ona bierze pomysły, przepisy oraz składniki (mam nadzieję, że nie z żadnych dziwnych miejsc…) ale dobrze, że działają. Są bardzo pomocne w mojej pracy.
Weszłam cicho do jaskini Sokara, starając się nie hałasować wypełnionymi fiolkami, które miałam w torbie. Ostrożnie weszłam do jego sypialni i… przeżyłam szok.
Łóżko było puste!
– Gdzie on może być?! – powiedziałam do siebie, nie wierząc, że basior zniknął! Aż się uszczypnęłam. Bolało, ale upewniłam się, że nie śnię… Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech, starając uspokoić umysł i serce. Uchyliłam powieki, mając jasny plan działania przed oczami.
Położyłam torbę ostrożnie na podłodze, po czym wybiegłam z jaskini. Na samym środku góry zatrzymałam się jak wryta. Naprzeciw mnie, na trzęsących się nogach, stał Sokar. Ledwie się trzymał, skrzydła miał opuszczone po ziemi a jego wzrok lekko błądził.
– Gdzieś żesz Ty był?! – zawołałam, podchodząc do niego. – Dlaczego to zrobiłeś? Warto było?!

Sokar? Liczę na szybko odpis :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz