W momencie wskoczenia w głąb dziwnej, drewnianej trumny dziwne stworzenia zawiłe z czarnego dymu przestały nas atakować. Jakby jakaś bariera uniemożliwiła im dalsze przejście w dół grobowca.
- Chyba zeszliśmy do jakiejś świątyni, albo grobowca. Nie jestem pewien czy powinniśmy tu jednak schodzić. - rzekł Kenny rozglądając się po kamiennych ścianach wnęki opatulonej pajęczynami i popękanej z każdych stron. Pęknięcia wskazywały na to, że od dawien dawna nikogo tu nie było, a co za tym idzie - powinniśmy być tutaj sami. Jednak po wcześniejszych wydarzeniach nie mogliśmy być tego pewni.
- Musimy iść dalej Kenny. Będzie tylko gorzej jeśli tu zostaniemy. - powiedziałam ruszając na przód z magiczną barierą i kulą ognia, która oświetliła nam wnękę i długi, wąski korytarz. Nie miałam pojęcia dokąd prowadzi, ale wolałam się o tym przekonać, niż czekać, aż kolejne zmutowane stworzenia dojdą do wniosku, że jesteśmy przeszkodą. Dziwił mnie fakt, że nie znały mojej osobistości. W końcu jestem Pani a Piekieł, nie sposób, żeby istoty pozaziemskie nie znały mnie czy mojego ojca... Ale, jeśli one mnie nie znały, to oznacza, że nie są pozaziemskie. Coś musiało je ewidentnie stworzyć poprzez magię i zaklęcia i uformować tak, aby celowo pozorowały duchy, dusze czy istoty z Zaświatów.
- Kenny, masz jakichś wrogów? - zapytałam nagle zagubiona myślami i krętym korytarzem. Jednak nikt się nie odezwał. - O nie... - pomyślałam zaniepokojona tym, że basior nagle zniknął, a mój niezwykle czuły słuch nie wyłapał co się stało.
- Kenny! - zawołałam z myślą, że może mnie usłyszy.
- Vila! Pomocy! - głos basiora rozbrzmiewał kilka metrów za mną, jednak kiedy tam wróciłam nikogo nie było. Postanowiłam cofnąć się z powrotem do miejsca, w którym słyszałam głos Kennego.
- Kenny? - wyszeptałam patrząc na postać wilka stojącego we wnęce na końcu korytarza.
- Tak Vila, to ja Kenny... - głos basiora zmienił się na ochrypły i szorstki. - Podejdź. Nie bój się. Moja łapa już mnie nie boli. - basior wyszczerzył kły.
W tym momencie zorientowałam się, że byt podaje się za mojego kompana by zwabić mnie w swoje sidła. Nie mogłam dać się zastraszyć, ale czułam niepokój. Moja bariera zaczęła słabnąć, a ogień nagle zgasł... Działo się coś dziwnego. Wystraszona biegłam przed siebie, ale basior rozpłynął się w powietrzu. Poczułam nagły przypływ adrenaliny, strachu i niekontrolowanego mroku. Nie mogąc poradzić sobie z presją biegłam dalej przed siebie nie patrząc się dookoła, ani nie zerkając wstecz, mimo wyraźnie słyszalnych, ciężkich łap podążających za mną.
- Co jest... - szepnęłam do siebie w duchu, czując że moja energia i magia są wręcz zerowe.
- Tracę Cię Vila, tracę Cię. - szept w mojej głowie nasilał się.
- Co się ze mną dzieje? - mówiłam sama do siebie nie odwracając się.
- Vila, stój. Nie odchodź. - po kolejnym głosie wnęka została rozpromieniona pięknym, białym światłem. Moja moc prawie całkowicie mnie opuściła. Nie mogłam zapanować nad swoimi łapami, które samoistnie niosły mnie w stronę światła. Nie kontrolując swoich ruchów patrzyłam na coraz bardziej rażące światło, które z każdą sekundą nasilało się. Rozpłynęłam się w jego blasku. Kiedy otworzyłam oczy widziałam jedynie pustą polanę pełną czarnych i czerwonych kwiatów. Był zachód słońca i pnącza obrastające drzewa oraz krzewy otaczające niemałe dęby i klony wyglądały obłędnie, ale moja moc totalnie straciła siłę pozostawiając mnie bezbronną. Odwróciłam się za siebie, żeby poznać krajobraz, ale za mną stał Kenny.
- Vila, nie odchodź. Nie możesz mi tego zrobić... Vila, ja... - Kenny z łzami w oczach patrzył na mnie nie wiedząc jak się zbliżyć. Moje ciało powoli pochłaniały pnącza czarnych kwiatów. Czerwone nie mogły mnie uchwycić.
- Vila...- głos Kennego doprowadzał mnie do obłędu. Czarujący, męski i warty ostatnich wdechów.
- Kenny, ja... - spojrzałam w dół, moje ciało w większej części opanował pnącza nieziemsko pięknych kwiatów.
- Vila... Vila nie! - Kenny ruszył w moim kierunku, ale mój pysk pochłonęły kwiaty...
Grunt nagle przestał istnieć. Otworzyłam oczy w totalnej otchłani, na bezdechu próbując ratować się i piąć w górę, bo całe moje ciało wraz z czarnymi kwiatami spadało w dół. Nie mogąc złapać poczucia czasu i wymyślić sposobu na ratunek zaczęłam panicznie się rozglądać. Kenny leciał w moją stronę od góry próbując jakkolwiek mnie uratować, ale czarne kwiaty zaślepiły mnie opadając mi na oczy i... Poczułam potężne uderzenie o ziemię. I ból jakiego nie można sobie wyobrazić.
* * *
- Vila! Vila błagam obudź się. Obudź się, proszę, nie rób tego. Nie odchodź. - głos Kennego łamał się zostawiając w moich uszach powłokę bólu i złości.
- Kenny? - powiedziałam ledwo łapiąc powietrze. - Co się dzieje Kenny? Gdzie ja jestem? - moje oczy powoli pozwoliły mi spojrzeć na basiora, roztrzęsionego i przygnębionego basiora.
- Jesteśmy w mojej jaskini Vila... Dobry Boże, ona żyje... To tylko zły sen kochana... Nie martw się tym już, najważniejsze, że nic ci nie jest... - Kenny zaczął pohamowywać łzy i ochotę przytulenia się do mnie, lecz sama tego potrzebowałam i przyciągnęłam go do siebie resztką sił.
- Kenny, co się dzieje... - nie mogłam znieść poczucia niewiedzy.
- Vila... Już wszystko Ci opowiem, ale najpierw odpowiedź mi na pytanie... Czy czujesz swoją łapę? - zapytał zmartwiony.
- Tak, a co nie tak jest z moją łapą?
- Dzięki Bogu... Zostałaś ugryziona przez potwornie jadowitego węża... To cud, że żyjesz. Jesteś w moim domu Vila. Opiekowałem się Tobą przez kilka dni, kiedy byłaś w ''śpiączce''...
- Kenny... Mów co się stało. - powiedziałam do basiora zaniepokojona jego słowami. Przecież to ja opiekowałam się nim w zasypanej głazami jaskini, to jego bolała łapa... Ja... Nic nie pamiętam...
>Kenny?<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz