Zimny wiatr zaczął szarpać moim futrem, kiedy stałam na zewnątrz. Podniebne Ścieżki kołysały się niespokojnie w rytm silnego, jesiennego podmuchu. Dopiero co wróciłam ze swojej części patrolu na południu i dobrze, że wzięłam ze sobą swój ulubioną apaszkę. Zima się zbliża… – pomyślałam, wtulając się w swój szalik. Ostatnio źle się czułam i nie chciałam ryzykować jakimś zapaleniem czy przewianiem, dlatego za każdym razem, gdy wychodzę na zewnątrz, ubieram na siebie swój ulubiony, szafirowy szal w liliowe wzory. Czułam w kościach, że zbliżała się coś nieprzyjemnego, choć obecna sytuacja, zarówno wewnątrz naszej watahy jak i u innych, jest wystarczająco nieprzyjemna oraz skomplikowana.
Wiatr dmuchnął jeszcze mocniej, a ja schowałam się jeszcze bardziej w aksamitnym szaliku. Przytuliłam do siebie skrzydła, po czym jeszcze raz spojrzałam na białawe, zachmurzone niebo, z białą kropką chylącą się na zachów Wysoko na niebie leciały jakieś ptaki, chyba czaple, które krzyczały do siebie nawzajem, zupełnie, jakby próbowały znaleźć drogę do cieplejszych miejsc, dyskutując na temat drogi do celu. Gdy zniknęły za horyzontem, i ja ukryłam się w swojej jaskini, gdzie już zaczęłam ją grzać odpowiednimi zaklęciami. Lubię zimno i to bardziej od ciepła, lecz nie teraz. Klimat się zmienia… – pomyślałam ponuro, idąc przez grotę wewnątrz góry, która była swego rodzaju przedsionkiem wszystkich siedmiu jaskiń. Wewnątrz była niewielka sadzawka, która na zimę traciła swoje kolory oraz życie, lecz to tylko tymczasowa hibernacja na czas zimy. Chętnie bym popływała w górskim jeziorku… – pomyślałam, myśląc, czy aby nie podgrzać nieco chłodną wodę. Roślinność tam żyjąca dobrze znosi działanie mojej magii, o ile nie rzucam zaklęć zbyt silnych oraz o gwałtownym działaniu. Uśmiechnęłam się pod nosem, powoli ogrzewając wodę do przyjemnej temperatury, aż zaczęła delikatnie wrzeć. Nie potrafię oprzeć się bąbelkom… – westchnęłam, szeroko się uśmiechając. Ostatnio nie mam zbyt dużo chwil dla siebie, ponieważ w okolicznych watahach wręcz wrzało – dziwne stworzenia atakowały wilki, które zapadały na różnego rodzaju choroby, których nie znaliśmy nigdy dotąd. Sytuacja była napięta, ponieważ przywódcy kilku stad mają swoją teorię na temat tego problemu – jedni twierdzą, że to boska kara, drudzy – że to stworzenia stworzone, przez któregoś maga z danej watahy, inni – że to demony… Ale jedno jest pewne – te potwory, które nazwaliśmy Nihilami, nie mają przyjaznych zamiarów…
Nazwaliśmy je Nihilami, ponieważ słowo nihile oznacza nicość. Te stwory nie mają kształtu czy konkretnego wyglądu, lecz są swego rodzaju latającą, czarną chmurą, wewnątrz której nie ma nic. Gdy się spojrzy na nie, widać jedynie atramentową ciemność. Nihile trują każdą żywą istotę i stworzenie, jakie zamieszkują tereny dotknięte tą zarazą. Narazie tych terenów, przynajmniej u nas, jest bardzo niewiele, są to na dodatek północne, nieprzyjazne granice, a samych chorych jest zaledwie dwóch.
Zanurzyłam się w przyjemnie ciepłej wodzie, pozwalając, by moje ciało dryfowało na powierzchni, myśląc o całej tej sytuacji, lecz po chwili porzuciłam te rozmyślenia, delektując się chwilą dla siebie. Teraz taka rzecz była wręcz luksusem.
Jednak nie było mi dane nacieszyć się zbyt długo… Zostałam wezwana przez Alfę w trybie natychmiastowym.
Wiatr dmuchnął jeszcze mocniej, a ja schowałam się jeszcze bardziej w aksamitnym szaliku. Przytuliłam do siebie skrzydła, po czym jeszcze raz spojrzałam na białawe, zachmurzone niebo, z białą kropką chylącą się na zachów Wysoko na niebie leciały jakieś ptaki, chyba czaple, które krzyczały do siebie nawzajem, zupełnie, jakby próbowały znaleźć drogę do cieplejszych miejsc, dyskutując na temat drogi do celu. Gdy zniknęły za horyzontem, i ja ukryłam się w swojej jaskini, gdzie już zaczęłam ją grzać odpowiednimi zaklęciami. Lubię zimno i to bardziej od ciepła, lecz nie teraz. Klimat się zmienia… – pomyślałam ponuro, idąc przez grotę wewnątrz góry, która była swego rodzaju przedsionkiem wszystkich siedmiu jaskiń. Wewnątrz była niewielka sadzawka, która na zimę traciła swoje kolory oraz życie, lecz to tylko tymczasowa hibernacja na czas zimy. Chętnie bym popływała w górskim jeziorku… – pomyślałam, myśląc, czy aby nie podgrzać nieco chłodną wodę. Roślinność tam żyjąca dobrze znosi działanie mojej magii, o ile nie rzucam zaklęć zbyt silnych oraz o gwałtownym działaniu. Uśmiechnęłam się pod nosem, powoli ogrzewając wodę do przyjemnej temperatury, aż zaczęła delikatnie wrzeć. Nie potrafię oprzeć się bąbelkom… – westchnęłam, szeroko się uśmiechając. Ostatnio nie mam zbyt dużo chwil dla siebie, ponieważ w okolicznych watahach wręcz wrzało – dziwne stworzenia atakowały wilki, które zapadały na różnego rodzaju choroby, których nie znaliśmy nigdy dotąd. Sytuacja była napięta, ponieważ przywódcy kilku stad mają swoją teorię na temat tego problemu – jedni twierdzą, że to boska kara, drudzy – że to stworzenia stworzone, przez któregoś maga z danej watahy, inni – że to demony… Ale jedno jest pewne – te potwory, które nazwaliśmy Nihilami, nie mają przyjaznych zamiarów…
Nazwaliśmy je Nihilami, ponieważ słowo nihile oznacza nicość. Te stwory nie mają kształtu czy konkretnego wyglądu, lecz są swego rodzaju latającą, czarną chmurą, wewnątrz której nie ma nic. Gdy się spojrzy na nie, widać jedynie atramentową ciemność. Nihile trują każdą żywą istotę i stworzenie, jakie zamieszkują tereny dotknięte tą zarazą. Narazie tych terenów, przynajmniej u nas, jest bardzo niewiele, są to na dodatek północne, nieprzyjazne granice, a samych chorych jest zaledwie dwóch.
Zanurzyłam się w przyjemnie ciepłej wodzie, pozwalając, by moje ciało dryfowało na powierzchni, myśląc o całej tej sytuacji, lecz po chwili porzuciłam te rozmyślenia, delektując się chwilą dla siebie. Teraz taka rzecz była wręcz luksusem.
Jednak nie było mi dane nacieszyć się zbyt długo… Zostałam wezwana przez Alfę w trybie natychmiastowym.
━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━
– Jak wygląda sytuacja? – zapytałam rzeczowo, od razu po wejściu do gabinetu Tsumi. Alfa stała tyłem do wejścia, patrząc na widok zza ogromną szybą. Przez chwilę stałyśmy w głuchej ciszy, aż wadera odezwała się, odwracając się od pejzażu pałacowych ogrodów.
– U nas jeszcze w miarę w porządku, lecz w sąsiedniej watasze, Srebrnego Kła, nie jest tak dobrze. Nihile zajęły większą część ich terenów oraz zainfekowały jedną trzecią tamtejszej populacji.
– Zgaduję, że zaraz powiesz, że proszą nas o pomoc – powiedziałam neutralnie, gdy wilczyca skończyła mówić.
– Zgadza się.
– I mam Ci towarzyszyć w ewentualnej podróży do aktualnej siedziby Alfy Srebrnego Kła?
Przytaknięcie ze strony rozmówczyni.
– Dlaczego ja?
– Ponieważ jesteś jedynym medykiem, jaki jest na stanie a tamtejszy lekarz zmarł już jakiś czas temu – wyjaśniła. – Szczenięta chorują a na ich uratowaniu zależy i Alfie i starszyźnie. Inne wilki, zwłaszcza rodzice maluchów, również tego chcą – dodała. Miała kamienną twarz, co nieco mnie niepokoiło. Nie żeby Tsumi była wulkanem emocji, lecz w nielicznych momentach przybiera maskę bez emocji. Sprawa jest poważna… – pomyślałam, zaniepokojona.
– Kiedy ruszamy?
– Jak najszybciej.
Szybko wróciłam do swojej jaskini, szukając potrzebnych mi rzeczy. Musiałam się spieszyć, ponieważ miałyśmy ruszyć lada chwila, aby przeprawić się przez Góry Szpiczaste, a następnie przez kolejny łańcuch górski o nieznanej mi nazwie. Dróg jest wiele ale ta, którą przebędziemy, jest najkrótsza ale też i bardziej niebezpieczna od innych.
Może dzięki temu będzie ciekawie? – pomyślałam, od razu żałując swoich słów.
– Nie wywołuj wilka z lasu… – mruknęłam, chodząc po sypialni, szukając swojej dużych toreb. Odpowiedni sprzęt weźmie Tsumi, mi, jako że jestem medykiem, przypadło zgromadzić odpowiednie medykamenty. Na tą chwilę jest kilka znanych, lecz bardzo rzadkich, leków, które pozwalają wilkowi przeżyć ciężkie zatrucie, natomiast niegroźne przypadki można wyleczyć przy użyciu prostej mieszanki ziół lub lekkich antybiotyków, albo przynajmniej próbować... Nie lekceważę jednak tych istot, ponieważ wydaje mi się, że są w stanie zmutować w każdej chwili. Niestety, nie wszyscy mają taki luksus jak zasoby pozwalające leczyć lub nawet mieć na stanie medyka, który będzie w stanie pomóc potrzebującym. W takiej patowej sytuacji znalazły się wilki Srebrnego Kła…
Znalazłam poszukiwaną przeze mnie fiolkę z wywarem z korzeniem lukrecji, który pomimo specyficznego smaku, jest bardzo ceniony w medycynie ze względu na jego właściwości wirusobójcze. Powinien pomóc co poniektórym. Miałam jeszcze kilka minut, zanim Tsumi pojawi się w Podniebnych Ścieżkach i wyruszymy w drogę. Część podróży odbędziemy lotem a drugą połowę – wspinając się po górach. Znalazłam jeszcze kilka innych flakoników z leczniczymi wywarami i płynami wewnątrz, po czym jeszcze sprawdziłam zawartość torby, czy aby wszystko mam. Gdy upewniłam się, że spakowałam to co trzeba, zabezpieczyłam swoją jaskinię przed złodziejami, obcą magią czy innymi takimi… Gdy już wychodziłam, spojrzałam na sadzawkę wewnątrz ogromnej groty. Lillie, które tam były, miały miły dla oka zielony odcień, lecz dostrzegłam kilka plam wskazujące na zmianę ich stanu. Zatrzymałam się a fiolki w mojej torbie zadzwoniły. Przez kilka chwil stałam, szukając odpowiedniego zaklęcia. Znalazłam treść czaru, po czym rzuciłam go na sadzawkę. Liście kwiatu delikatnie zalśniły na znak przyjęcia daru. Ja natomiast wybiegłam na spotkanie z alfą watahy, by wyruszyć w podróż, mając nadzieję, że zaklęcie witalności wytrzyma do mojego powrotu.
Wiatr szalał, więc utrzymanie się w powietrzu było bardzo trudne, zwłaszcza gdy ma się bagaż na sobie. Szkło grzechotało coraz głośniej przy kolejnej beczce, aż postanowiłam rzucić czar wytrzymałości, aby fiolki nie roztrzaskały się a ich zawartość przepadła. Tsumi leciała obok mnie, po mojej lewej. Miałam wrażenie, że dziwnie leci, zupełnie, jakby była nieco zmęczona. Nie chciałam zadać tego pytania, ponieważ nie chciałam urazić naszej przywódczyni, lecz poniekąd brałam teraz odpowiedzialność za jej stan zdrowia. Chwilę biłam się z myślami, aż zdecydowałam się zadać owe pytanie.
– Trzymasz się? – zapytałam głośno, licząc, że moje pytanie dotarło. Alfa spojrzała w moim kierunku, po czym odpowiedziała:
– W porządku, po prostu jestem lekko zmęczona i nieco trudno się leci w tym wietrze, ale chyba to zauważyłaś!
Zaśmiałam się i przyznałam jej rację. Musiałam zrobić kolejną, wymuszoną akrobację powietrzną aż w końcu zobaczyłam cel naszej podróży – Góry Lodowe znajdujące się na granicy Watahy Srebrnego Kła.
– Lądujemy tam! – wskazała wadera, po czym zanurkowała w dół a ja za nią.
– Na pewno zdążymy przed zmrokiem? – zapytałam, patrząc na zachodnią linię horyzontu.
– Musimy spróbować – powiedziała wilczyca, wyciągając sprzęt do wspinaczki. Stałyśmy przed niemal pionową skałę, którą pokonać można jedynie wspinając się po niej. Lot nad nią byłby samobójstwem, ponieważ wiatr tam panujący jest chaotyczny i nie można zapanować nad trajektorią lotu. Alfa jako pierwsza wbiła czakran i zaczęła się powoli wspinać, a ja za nią.
Wbijałyśmy linę co jakieś pięć metrów. Wiatr szarpał niemiłosiernie, lecz udawało mi się utrzymać przy lodowej ścianie. Tsumi co jakiś czas zatrzymywała się, biorąc kilkuminutową przerwę od wspinaczki. Bardzo mnie to martwiło, ponieważ wadera jest w stanie spokojnie przebyć taki dystans w krótszym czasie. Pytałam czy czuje się dobrze lub czy coś jej nie dolega. Odpowiadała wymijająco, co wzbudziło mój niepokój.
W pewnym momencie ściana zaczęła się nachylać, dzięki czemu wspinaczka była mniej wymagająca, lecz trzeba było zachować czujność. Co jakiś czas pojawiały się ukryte jaskinie oraz kieszenie lodowe, które na szczęście, udało się ominąć. Szczyt był coraz bliżej, lecz nadal musiałyśmy przebyć kawał drogi, aby zejść i ruszyć dalej. Na dodatek zaczęło się ściemniać i to bardzo szybko. Zmartwiłam się, po czym postanowiłam zapytać Tsum co dalej.
– Idziemy dalej… – odpowiedziała ciężkim głosem.
– Na pewno? – dopytałam się. – Możemy zatrzymać się w tamtej jaskini… – Wskazałam łapą jamę niedaleko.
– Na pew… – Tsumi przerwała, gdy usłyszała dziwny, głęboki pomruk. Po chwili huk trzasku i dźwięk łamiącego się lodu.
Lawina!
– Musimy się ukryć! – krzyknęłam, po czym ruszyłam w stronę najbliższego schronienia. Nagle poczułam jak coś zatrzaskuje się wokół mojej lewej tylnej nogi. Cholera! – przeklęłam w myślach, po czym zaczęłam się siłować z lodem o moją nogę. Po kilku uderzeniach swojego przerażonego serca udało mi się uwolnić kończynę, ale przepłaciłam to głęboką raną. Natychmiast zaczęłam kuśtykać w stronę jaskini, w której już była Tsumi.
– Antilia! – zawołała. Pięć metrów, cztery… Trzy… Dwa…
Gdy już miałam wskoczyć w lodową jamę, poczułam mocny, przytłaczający ucisk, który wycisnął z moich płuc zaczerpnięte powietrze oraz opatulił mnie lodowatym zimnem.
Nastała śnieżna biel…
– U nas jeszcze w miarę w porządku, lecz w sąsiedniej watasze, Srebrnego Kła, nie jest tak dobrze. Nihile zajęły większą część ich terenów oraz zainfekowały jedną trzecią tamtejszej populacji.
– Zgaduję, że zaraz powiesz, że proszą nas o pomoc – powiedziałam neutralnie, gdy wilczyca skończyła mówić.
– Zgadza się.
– I mam Ci towarzyszyć w ewentualnej podróży do aktualnej siedziby Alfy Srebrnego Kła?
Przytaknięcie ze strony rozmówczyni.
– Dlaczego ja?
– Ponieważ jesteś jedynym medykiem, jaki jest na stanie a tamtejszy lekarz zmarł już jakiś czas temu – wyjaśniła. – Szczenięta chorują a na ich uratowaniu zależy i Alfie i starszyźnie. Inne wilki, zwłaszcza rodzice maluchów, również tego chcą – dodała. Miała kamienną twarz, co nieco mnie niepokoiło. Nie żeby Tsumi była wulkanem emocji, lecz w nielicznych momentach przybiera maskę bez emocji. Sprawa jest poważna… – pomyślałam, zaniepokojona.
– Kiedy ruszamy?
– Jak najszybciej.
━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━
Szybko wróciłam do swojej jaskini, szukając potrzebnych mi rzeczy. Musiałam się spieszyć, ponieważ miałyśmy ruszyć lada chwila, aby przeprawić się przez Góry Szpiczaste, a następnie przez kolejny łańcuch górski o nieznanej mi nazwie. Dróg jest wiele ale ta, którą przebędziemy, jest najkrótsza ale też i bardziej niebezpieczna od innych.
Może dzięki temu będzie ciekawie? – pomyślałam, od razu żałując swoich słów.
– Nie wywołuj wilka z lasu… – mruknęłam, chodząc po sypialni, szukając swojej dużych toreb. Odpowiedni sprzęt weźmie Tsumi, mi, jako że jestem medykiem, przypadło zgromadzić odpowiednie medykamenty. Na tą chwilę jest kilka znanych, lecz bardzo rzadkich, leków, które pozwalają wilkowi przeżyć ciężkie zatrucie, natomiast niegroźne przypadki można wyleczyć przy użyciu prostej mieszanki ziół lub lekkich antybiotyków, albo przynajmniej próbować... Nie lekceważę jednak tych istot, ponieważ wydaje mi się, że są w stanie zmutować w każdej chwili. Niestety, nie wszyscy mają taki luksus jak zasoby pozwalające leczyć lub nawet mieć na stanie medyka, który będzie w stanie pomóc potrzebującym. W takiej patowej sytuacji znalazły się wilki Srebrnego Kła…
Znalazłam poszukiwaną przeze mnie fiolkę z wywarem z korzeniem lukrecji, który pomimo specyficznego smaku, jest bardzo ceniony w medycynie ze względu na jego właściwości wirusobójcze. Powinien pomóc co poniektórym. Miałam jeszcze kilka minut, zanim Tsumi pojawi się w Podniebnych Ścieżkach i wyruszymy w drogę. Część podróży odbędziemy lotem a drugą połowę – wspinając się po górach. Znalazłam jeszcze kilka innych flakoników z leczniczymi wywarami i płynami wewnątrz, po czym jeszcze sprawdziłam zawartość torby, czy aby wszystko mam. Gdy upewniłam się, że spakowałam to co trzeba, zabezpieczyłam swoją jaskinię przed złodziejami, obcą magią czy innymi takimi… Gdy już wychodziłam, spojrzałam na sadzawkę wewnątrz ogromnej groty. Lillie, które tam były, miały miły dla oka zielony odcień, lecz dostrzegłam kilka plam wskazujące na zmianę ich stanu. Zatrzymałam się a fiolki w mojej torbie zadzwoniły. Przez kilka chwil stałam, szukając odpowiedniego zaklęcia. Znalazłam treść czaru, po czym rzuciłam go na sadzawkę. Liście kwiatu delikatnie zalśniły na znak przyjęcia daru. Ja natomiast wybiegłam na spotkanie z alfą watahy, by wyruszyć w podróż, mając nadzieję, że zaklęcie witalności wytrzyma do mojego powrotu.
━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━
Wiatr szalał, więc utrzymanie się w powietrzu było bardzo trudne, zwłaszcza gdy ma się bagaż na sobie. Szkło grzechotało coraz głośniej przy kolejnej beczce, aż postanowiłam rzucić czar wytrzymałości, aby fiolki nie roztrzaskały się a ich zawartość przepadła. Tsumi leciała obok mnie, po mojej lewej. Miałam wrażenie, że dziwnie leci, zupełnie, jakby była nieco zmęczona. Nie chciałam zadać tego pytania, ponieważ nie chciałam urazić naszej przywódczyni, lecz poniekąd brałam teraz odpowiedzialność za jej stan zdrowia. Chwilę biłam się z myślami, aż zdecydowałam się zadać owe pytanie.
– Trzymasz się? – zapytałam głośno, licząc, że moje pytanie dotarło. Alfa spojrzała w moim kierunku, po czym odpowiedziała:
– W porządku, po prostu jestem lekko zmęczona i nieco trudno się leci w tym wietrze, ale chyba to zauważyłaś!
Zaśmiałam się i przyznałam jej rację. Musiałam zrobić kolejną, wymuszoną akrobację powietrzną aż w końcu zobaczyłam cel naszej podróży – Góry Lodowe znajdujące się na granicy Watahy Srebrnego Kła.
– Lądujemy tam! – wskazała wadera, po czym zanurkowała w dół a ja za nią.
– Na pewno zdążymy przed zmrokiem? – zapytałam, patrząc na zachodnią linię horyzontu.
– Musimy spróbować – powiedziała wilczyca, wyciągając sprzęt do wspinaczki. Stałyśmy przed niemal pionową skałę, którą pokonać można jedynie wspinając się po niej. Lot nad nią byłby samobójstwem, ponieważ wiatr tam panujący jest chaotyczny i nie można zapanować nad trajektorią lotu. Alfa jako pierwsza wbiła czakran i zaczęła się powoli wspinać, a ja za nią.
Wbijałyśmy linę co jakieś pięć metrów. Wiatr szarpał niemiłosiernie, lecz udawało mi się utrzymać przy lodowej ścianie. Tsumi co jakiś czas zatrzymywała się, biorąc kilkuminutową przerwę od wspinaczki. Bardzo mnie to martwiło, ponieważ wadera jest w stanie spokojnie przebyć taki dystans w krótszym czasie. Pytałam czy czuje się dobrze lub czy coś jej nie dolega. Odpowiadała wymijająco, co wzbudziło mój niepokój.
W pewnym momencie ściana zaczęła się nachylać, dzięki czemu wspinaczka była mniej wymagająca, lecz trzeba było zachować czujność. Co jakiś czas pojawiały się ukryte jaskinie oraz kieszenie lodowe, które na szczęście, udało się ominąć. Szczyt był coraz bliżej, lecz nadal musiałyśmy przebyć kawał drogi, aby zejść i ruszyć dalej. Na dodatek zaczęło się ściemniać i to bardzo szybko. Zmartwiłam się, po czym postanowiłam zapytać Tsum co dalej.
– Idziemy dalej… – odpowiedziała ciężkim głosem.
– Na pewno? – dopytałam się. – Możemy zatrzymać się w tamtej jaskini… – Wskazałam łapą jamę niedaleko.
– Na pew… – Tsumi przerwała, gdy usłyszała dziwny, głęboki pomruk. Po chwili huk trzasku i dźwięk łamiącego się lodu.
Lawina!
– Musimy się ukryć! – krzyknęłam, po czym ruszyłam w stronę najbliższego schronienia. Nagle poczułam jak coś zatrzaskuje się wokół mojej lewej tylnej nogi. Cholera! – przeklęłam w myślach, po czym zaczęłam się siłować z lodem o moją nogę. Po kilku uderzeniach swojego przerażonego serca udało mi się uwolnić kończynę, ale przepłaciłam to głęboką raną. Natychmiast zaczęłam kuśtykać w stronę jaskini, w której już była Tsumi.
– Antilia! – zawołała. Pięć metrów, cztery… Trzy… Dwa…
Gdy już miałam wskoczyć w lodową jamę, poczułam mocny, przytłaczający ucisk, który wycisnął z moich płuc zaczerpnięte powietrze oraz opatulił mnie lodowatym zimnem.
Nastała śnieżna biel…
Tsum? Ancie pogrzebało. Postawisz ją na nogi czy obie będą zombie? xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz