12.11.2021

Od Sokara CD. Antilii

 — Sokar? Co ty tu robisz? — Wilczyca o chłodnych barwach futra zatrzymała się tuż przed wyjściem z jaskini. Sokar mógł dostrzec lekki ruch, świadczący o tym, że jeszcze przed momentem chciała rozłożyć skrzydła. Dawno nie był w Podniebnych Ścieżkach, a w tej części tym bardziej, więc zdziwienie Antilii jego widokiem nie było czymś dziwnym. Nawet gdyby to przypadkiem trafił na nią, byłoby to raczej w dalszej części jaskini, tuż przed zbiornikiem wodnym. Teraz jednak stał przed wejściem do jej części domostwa. Medyczka zmarszczyła brwi.

— Antilia... Ja... — Basior nie miał zielonego pojęcia, jakich słów miałby użyć, zwracając się do stojącej przed nim wilczycy, dlatego w jakimś szaleńczym uniesieniu zaczął wypowiedź, na którą nie miał ani krzty weny. Zmieszał się konkretnie, jego spojrzenie wypełniło się nagłym zmieszaniem i pokorą w stosunku do niej. Nie wiedział w jaki sposób to, co miał w głowie, miało stać się choć w minimalnym stopniu możliwe do wyrażenia. Sam nie wiedział, dlaczego postanowił przyjść do niej akurat teraz. W ostatnim czasie ostro się zapracowywał, nawet nie zauważając, że Antilia również zajęła się pracą, w większości papierkową robotą. Nie bywał w jaskini na noc, tym bardziej nie na dzień, a jedyne wizyty tam, odbywały się ze względu na to, że nie mógł nosić wszystkich zarobionych pieniędzy przy sobie. W większości nie spał, czując, jak dech z piersi wyrywają mu kolejne okropne koszmary, poczucie winy czy też męczące, natrętne myśli... Te ostatnie, nawiasem mówiąc, nawiedziły go na nowo, kiedy zobaczył wyraz twarzy wilczycy, czekającej już od tak długiego czasu na koniec rozpoczętego zdania. — Przepraszam cię.

Wilczyca naprzeciw przekrzywiła głowę w zaskoczeniu, jednak po jej już łagodniejszym spojrzeniu i mniej zaborczej postawie można było stwierdzić, że próbuje ona zrozumieć sens słów półboga. W końcu do reszty się uspokoiła. Głęboko pod skórą mogła poczuć, jak poważne są przeprosiny basiora o czekoladowo-mlecznej sierści. Domyślała sie, za co przeprasza ją Sokar. Chociaż trudno było się nie domyślić — było to aż nadto oczywiste. I mimo całego ciężaru, który spadł z jej barków w tamtej chwili, nie umykało jej uwadze, że Sokar przeżywał coś wręcz zupełnie odwrotnego. Każda upływającą sekunda sprawiała, że czuł coraz to większy ciężar na sercu. Czas jakby stanął dla niego w miejscu, nie pozwalając na uwolnienie się spod natłoku negatywnych myśli i strachu przed odrzuceniem. Krytykował się w duchu za arcygłupi pomysł pójścia do wadery akurat wtedy, kiedy ta najwyraźniej była zajęta. Szykowała się do wyjścia, więc miała plany. Nie miała czasu na rozmowę. Sokar miał absolutną świadomość tego, że ich wymiana zdań niebawem urwie się i że ponownie będzie musiał spędzić kilka godzin, przełamując mentalne bariery, aby ponownie zdecydować się na ten krok. 

Pewnym było, że ich relacja nie mogła pozostać taka na zawsze — pełna niedopowiedzeń i przykrych skojarzeń. Musieli przegadać to wszystko na spokojnie. Nie teraz, w pośpiechu, ale w dogodnych warunkach przy innej okazji, gdy żadne z nich nie będzie zajęte akurat pracą, a więc najwcześniej po festiwalu, a najpóźniej... to się okaże. 

— Przyjmę przeprosiny, jeśli coś się zmieni — odparła poważnie, wychodząc z jaskini. — Teraz nie mam czasu na dłuższą rozmowę. Muszę się zająć Rocznicą Watahy... Myślę, że to rozumiesz, sam masz dużo na głowie. — Jedyny ocalały z boskiego rodzeństwa skinął głową, a przez myśl przemknęły mu wszystkie jego zawody z którymi już teraz czasem nie mógł sobie poradzić. Antilia spojrzała w stronę nieba. — Będę już lecieć, muszę zanieść coś Tsumi. — Zrobiła kilka kroków na przód, aby mieć swobodę ruchów, więc dosc sporo, mając na uwadze jak dużą przestrzeń zajmowały jej rozłożone skrzydła. Przed odlotem zaskoczyły ją jednak słowa Sokara. 

— ...Nie będę Cię już unikać! — Na ten głos Antilia zwróciła jeszcze głowę w jego stronę. Wydawało się, jakby na wyrzucenie z siebie tego zdania zużył większość energii, jaką miał do dyspozycji.

— Porozmawiajmy po festiwalu. 

Basior mógł już tylko obserwować, jak jego współlokatorka wzbija się w powietrze. 


***


Nie raz zdarzało mu się pracować w gorączce, z wymalowaną na ustach agonią. Ze śmiercią w przyćmionym przeżytą tragedią i żałobnym smutkiem spojrzeniu, ale to właśnie teraz czuł się najbardziej wykończony. Zderzenia z nią już jakiś czas temu zaczęły tak na niego działać... Jednak już postanowił. Przełamie się. Bez względu na wszystko.



<Antilia? Trochę ściek, ale na lepszy mnie nie stać>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz