Niebo zdawało się jaśniejsze niż zwykle, a odgłosy dochodzące ze wszystkich stron gór cichsze. Spokój, jaki czułem, był odzwierciedleniem wszystkich moich pragnień po trzech zarwanych nocach i dziewięciu mocnych kawach z rzędu. Natchnęło mnie na maraton z pisania poezji. Dwadzieścia kartek. Dwustronnie.
Zaparzyłem mocną kawę po raz dziesiąty, ale to także niewiele pomogło, bo w obliczu tak błogiego spokoju i wyczerpania całej weny, zanim zdążyła nieodwracalnie ulecieć, zasnąłbym nawet wrzucony do wrzątku. Po rozgrzewającym kubku czarnego napoju i w akompaniamencie cichego świergotu ptaków zasnąłem wręcz od razu, otoczony dziesięcioma filiżankami, dwudziestoma zapisanymi kartkami i milionem pokreślonych, podartych i pogniecionych papierzysk.
Śniły mi się gęste chmury i szczenięcy śmiech, otaczający mnie z każdej strony.
Kiedy wstałem następnego ranka, postanowiłem się przejść. Pogoda była nienaganna.
<ktoś? Trzeba rozruszać bloga!>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz