Gdy nieznajoma zdradziła mi swoje imię pierwszą emocją, jaka malowała się na mojej twarzy, było zakłopotanie zmieniające się powoli w dziwaczny grymas. Pomyślałem, że o wiele bardziej cieszyłbym się na widok jakiejś wrogo usposobionej wadery, która chciałaby mnie rozszarpać, nie zadając przy tym żadnych pytań i nie udzielając żadnej odpowiedzi. Na palcach jednej łapy nie policzyłbyś, ile wstydu mógłbym sobie wtedy zaoszczędzić!
Wystarczyłoby parę razy umiejętnie powtórzone chaps-gryz, abym raz na zawsze pożegnał się z powracającym krwawieniem z nosa i z życiem w ogóle. Nagle z zarośli wyłoniła się tygrysica, jak mogłem przypuszczać towarzyszka mojej nowo poznanej znajomej. Wzdrygnąłem się.
- [...] albo mogę cię poszczuć tygrysem - rzuciła Shira, spoglądając na swoją koleżankę.
W zasadzie mówiła też coś o dołączeniu do watahy, ale to właśnie jedne z ostatnich słów zupełnie mnie zmroziły. Mając przed sobą całkiem silnego zwierza, wizja bycia rozszarpanym nie brzmi tak dobrze, jak brzmiała przedtem. W myślach obiecałem sobie, że już nigdy nie będę narzekać na swój opłakany stan fizyczny. Byle ta nasza miła pogawędka nie zamieniła się w walkę, bo mój krwotok z nosa mógłby jakimś sposobem rozprzestrzenić się na całe ciało. A takiej dolegliwości jak przypuszczam jeszcze trudniej się pozbyć.
- Ell...Elliot - wydukałem pod nosem całkowicie pozbawiony pewności siebie.
Nastała chwila tak niezręcznego milczenia, że o mało co znowu nie zacząłem uderzać głową o pień.
- Jestem Elliot. Z chęcią dołączyłbym do jakiejś watahy… to znaczy, jeśli nie sprawiam tym żadnych kłopotów to chętnie, naprawdę chętnie, Szara - powiedziałem trochę głośniej, co mi ślina na język przyniosła.
- Shira - oschle poprawiła mnie tygrysica.
- A tak! No tak, Shira - spojrzałem w dół, żeby ukryć moje rosnące zażenowanie samym sobą.
Obie zmierzyły mnie rozbawionym wzrokiem.
- Świetnie, w takim razie zaprowadzę cię do alfy! - odrzekła radośnie, biła od niej czysta euforia, która mi także zaczęła się udzielać.
Zanim wyruszyliśmy, wreszcie dokładnie się jej przyjrzałem. Rozłożyste skrzydła wilczycy zrobiły na mnie niemałe wrażenie.
- Szara, wyglądasz zupełnie jak raniuszek. Tylko że w takiej wilczej wersji - rzuciłem, żeby podtrzymać rozmowę.
Ona tylko serdecznie się zaśmiała, puszczając kolejne przeinaczenie jej imienia mimo uszu.
- Ruszajmy więc! - zawołała.
Spoglądając na pojedynczą kropelkę krwi z mojego nosa, która ozdobiła teraz źdźbło trawy, doszło do mnie, że nawet nie zauważyłem swojego cudownego uzdrowienia, a decyzję o dołączeniu do watahy podjąłem zupełnie pod wpływem chwili.
A co mi tam. Raz się żyje!
<Shira prowadź!>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz