Po zielonej i dotąd nienaruszonej trawie, rozbryzgała się
świeża krew niewielkich rozmiarów zająca, którego szyję brutalnie rozerwałam jednym,
ale za to szybkim ruchem. Trochę szkoda, bo ten kolor był całkiem przyjemny dla
oka, ale cóż… Jedno poświęca się za drugie, taka jest naturalna kolej rzeczy. Zagubiona
na tak wielkiej połaci terenu, od kilku dni błąkałam się bez celu, poszukując
kogokolwiek żywego i zdolnego do chociaż krótkiej rozmowy. Mimo tego, że minęło
już naprawdę dużo czasu, dalej nie mogłam się z tym pogodzić z żałosną śmiercią
Lycana. Jak on w ogóle mógł do tego doprowadzić? Kto normalny prowokuje takie
walki? Chyba tylko głupcy… Zmuszona
przez dręczącą mnie samotność, po prostu ruszyłam przed siebie, nie bacząc
nawet na ewentualne konsekwencje swoich decyzji. Chociaż powoli zaczynałam je
odczuwać na własnej skórze.
Uniosłam pysk nieznacznie do góry i przez promienie słońca,
które złośliwie i nachalnie, oślepiały każdego ciekawskiego obserwatora,
musiałam zmrużyć oczy i wrócić do poprzedniej pozycji, aby w spokoju skonsumować
swoje kaloryczne śniadanie, robiące jednocześnie za obiad i być może kolację.
Surowe mięso było strasznie gumowe i nieco mdłe, jednak nie będę marudzić,
ponieważ ten smak ma swój urok. Metaliczny posmak krwi dodawał takiej
naturalnej dzikości, której brakuje w pieczonym mięsie. No nic. Teraz nie czas
na filozoficzne gadki o jedzeniu.
Upewniwszy się, że mój ogon i medalion są na swoim miejscu,
zostawiłam resztki posiłku leciutko zasypane ziemią i pobiegłam dalej.
Aktualnie znajdowałam się na skraju lasu, który powoli zmieniał się w pełną
kwiatów i drobnych nor łąkę. Oczywiście wolałam trzymać się w bezpiecznej
odległości od niepokojących, kamiennych dziur, aby nie zostać zauważona.
Osobiście wolałam obserwować, aniżeli być obserwowaną, dlatego myślę, że moje
przyzwyczajenia są dość uzasadnione.
Po kilkunastu chwilach, które łatwo można porównać do
długości zjedzenia wyrośniętego jedzenia w pojedynkę, znalazłam się w naprawdę
dziwnym miejscu. Zamyślenie poprowadziło mnie do sporego i widocznie
opuszczonego budynku, w którym jednak ku mojemu zaskoczeniu, roznosił się
zapach starych ksiąg i innych wilków. Z braku lepszego pomysłu nawet nie
zwracając uwagi na ewentualne niebezpieczeństwo, podreptałam do pierwszej
lepszej półki. Jedna z ksiąg, obita ciemnobrązową skórą, została otoczona przez
półprzeźroczystą, czerwoną mgiełkę, która po chwili poruszyła książką i
otwierając ją na pierwszej stronie, podsunęła ją mnie. Zaczęłam wertować
kartki, używając telekinezy, która okazała się naprawdę przydatną umiejętnością
w takich chwilach. W każdym razie, niewiele mogłam odczytać, ponieważ większość
tekstu była starta i nieczytelna. Mimo tego zaskoczył mnie całkiem przyzwoity
stan używalności tej książki. Nagle upuściłam przedmiot na ziemię i gwałtownie
odwróciłam się do tyłu, gotowa do natychmiastowej ucieczki, słysząc szmer i
czyjś głos przy wejściu do biblioteki.
<Ktoś? uwu>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz