Ciasto, tak? Zrobiłam koło głową, by rozprostować kark. Tylko jakie? Lubię piernik (bez orzechów bo niszczą cały smak), szarlotkę, zwykłe ciasto drożdżowe.... rabarbarowe... eeeee.....eeeeeeeeeeeee...... co tam jeszcze mi mama kiedyś piekła. Ech, dobra. Rabarbarowe i szarlotka odpada bo nie mamy aktualnie ani jabłek, ani rabarbaru. Niby mogłabym zamrozić, ale jakoś o tym nie pomyślałam.
- Chodź - powiedziałam do szczeniaka, po czym weszłam do odpowiedniej komory. O ile dobrze pamiętam kolorowałam tu kiedyś jajka, czy piekłam babeczki. I to wszystko z kimś. Westchnęłam zaglądając do półki, wcześniej wyskakując na jakiegoś grzyba. Starzeję się. Posłałam duszki po różne składniki. Powiecie może, że to one mogły mi robić za towarzystwo? Nic bardziej mylnego. Może były pomocne, i przyjaźnie nastawione, ale to duchy wiatru. Nie nadają się na rozmówcę, a tym bardziej nie na stałego towarzysza. W pewnym sensie dopiero jak się im przyjrzało, można było zobaczyć zarysy twarzy, jednak to nadal były bezcielesne istoty.
- Nie przeszkadzają ci rodzynki w pierniku, nie? - spytałam stawiając paczkę z mąką na blacie. Szczeniak pokiwał przecząco głową. No, czyli sprawa załatwiona. Wyciągnęłam rodzynki które do tej pory leżały sobie grzecznie w wiklinowym koszyku. Potem posłałam duszka po książkę kucharską. Oczywiście wszystko było, jednak znając mnie wyjdzie zakalec.
< Noe?>
28.05.2019
Nowy wilku! Lucas
Właściciel: Lucassss
Imię: Lucas
Wiek: Wilcze 4 lata
Płeć: Basuor
Żywioł: Cień i krew
Stanowisko: Taktyk
Cechy fizyczne: Dość szczupła budowa ciała umożliwia mu zwinne i szybkie poruszanie się. Jak na basiora nie jest zbyt umięśniony, ale wbrew temu wyjątkowo wytrzymały. W walce stara się jak najlepiej wykorzystać swoje dobre strony, przez co nie zawsze pozostaje uczciwy. Lucas, przez posiadanie tylko jednego skrzydła , nie jest zdolny do lotu, jednak sprytnie wykorzystuje je do utrzymywania równowagi oraz przedłużania czasu opadania na ziemię podczas skoku, co często powoduje zmieszanie u przeciwnika. Wyjątkowo dobrze porusza się przy użyciu jedynie dwóch tylnych łap.
Cechy charakteru: Lucas jest introwertykiem, dlatego lepiej czuje się w odosobnieniu. Pozostaje niechętnie nastawiony do nowo poznanych, ponieważ czuję się przy nich spięty i zagrożony. Będąc w centrum uwagi, podejmuje decyzje pod wpływem stresu, starając się jednak zachować rozsądek. Lucas potrafi dobrze panować nad swoimi emocjami, również w niespodziewanych sytuacjach pozostając opanowanym, dzięki czemu jest idealnym taktykiem. Nawiązując z kimś głębszą relację staję się bardziej otwarty oraz odczuwa większą swobodę. Zawsze pozostaje ostrożny w swoich ruchach i wciąż stara się jak najlepiej zrozumieć zachowania innych wilków. Lucas jest realistą z lekkim pociągiem w stronę pesymisty, ponieważ woli pozytywne zaskoczenie niż gorzkie rozczarowanie. Ciężko przychodzi mu szukanie nowych zainteresowań i rozwijanie nowych umiejętności, jednak kiedy coś go głęboko zainteresuje, stara się opanować to do perfekcji. Jedną z jego największych wad jest brak zaufania do innych, przez co wszystko stara się rozwiązywać samodzielnie w przekonaniu, że inna osoba może nie wykonać tego wystarczająco dobrze.
Cechy szczególne: Wyróżnia się posiadaniem tylko jednego skrzydła. Bardziej uważni mogą zauważyć prześwitujące pod jego futrem na prawym ramieniu czarne zygzaki na skórze.
Lubi: Ciszę i możliwość odpoczynku od innych. Wyjątkową przyjemność przynosi mu poznawanie wilczych kronik i książek. Również sam lubi tworzyć zarówno płaskie dzieła, jak i bardziej przestrzenne.
Nie lubi: Wyjątkowo odrażające jest dla niego całkowicie surowe mięso, które często pierw piecze nad ogniem, aby dopiero je spożyć. Zjada je nieprzygotowane tylko, gdy jest to konieczne lub w bardzo małych ilościach.
Boi się: Jego największym strachem jest wystawienie go przed innymi, co skupia na nim całą uwagę pozostałych. Zarówno gdy jest to negatywne, jak i pozytywne wyróżnienie go, czuje się równie tak samo sparaliżowany i zestresowany, co ciężko jest mu przełamać.
Moce: Jego moce są dość słabe z powodu utraty jednego skrzydła. Uniemożliwia mu to stosowanie bardziej skomplikowanej magii, jednak wciąż potrafi to nadrobić przez używanie słabszych zaklęć, ale w bardziej precyzyjny sposób. Jego głównymi zdolnościami jest nadawanie nowej formy cieniom, a tym samym tworzenie z nich drobnych istot oraz manipulowanie krwią innych stworzeń, co często stosuje w walce, aby zbić przeciwnika z tropu. Poza tym, dzięki cieniom, podczas nocy potrafi się skryć w cudzych cieniach.
Historia: Lucas ukrywa początki swojej historii z powodu strachu przed całkowitym odrzuceniem przez inne wilki, które poznając jego prawdziwe korzenie, mogłyby poczuć do niego zniesmaczenie lub całkowitą wrogość. Przyznaje się jednak, że jego wcześniejsi towarzysze wykorzystali go, a tym samym pozbawili go jednego skrzydła przez jego własną nieuwagę. Ucieczka przed nimi prawdopodobnie uchroniła go nie tylko przed utratą innych kończyn, ale także życia. Zmuszony do samotniczego życia oraz nie znający do końca praw natury, nabierając powoli nowych doświadczeń, uświadomił sobie, że przetrwa jedynie poprzez przyłączenie się do watahy.
Zauroczenie: Nie jest aktualnie zainteresowany szukaniem swojej połówki.
Głos: Link
Partner: -
Szczeniaki: Nie planuje nigdy mieć.
Rodzina: Jego relacje z rodziną są obecnie dość skomplikowane i nie ma możliwości spotkania się z nią.
Jaskinia: Link
Medalion: Link
Towarzysz: -
Inne zdjęcia: -
przedmioty kupione w sklepie: -
Dodatkowe informacje: -
Umiejętności:
: Siła: 100
: Zręczność: 150
: Wiedza: 150
: Spryt: 180
: Zwinność: 150
: Szybkość: 120
:Mana: 50
27.05.2019
Od Misia do nwm
Niebo zdawało się jaśniejsze niż zwykle, a odgłosy dochodzące ze wszystkich stron gór cichsze. Spokój, jaki czułem, był odzwierciedleniem wszystkich moich pragnień po trzech zarwanych nocach i dziewięciu mocnych kawach z rzędu. Natchnęło mnie na maraton z pisania poezji. Dwadzieścia kartek. Dwustronnie.
Zaparzyłem mocną kawę po raz dziesiąty, ale to także niewiele pomogło, bo w obliczu tak błogiego spokoju i wyczerpania całej weny, zanim zdążyła nieodwracalnie ulecieć, zasnąłbym nawet wrzucony do wrzątku. Po rozgrzewającym kubku czarnego napoju i w akompaniamencie cichego świergotu ptaków zasnąłem wręcz od razu, otoczony dziesięcioma filiżankami, dwudziestoma zapisanymi kartkami i milionem pokreślonych, podartych i pogniecionych papierzysk.
Śniły mi się gęste chmury i szczenięcy śmiech, otaczający mnie z każdej strony.
Kiedy wstałem następnego ranka, postanowiłem się przejść. Pogoda była nienaganna.
<ktoś? Trzeba rozruszać bloga!>
Zaparzyłem mocną kawę po raz dziesiąty, ale to także niewiele pomogło, bo w obliczu tak błogiego spokoju i wyczerpania całej weny, zanim zdążyła nieodwracalnie ulecieć, zasnąłbym nawet wrzucony do wrzątku. Po rozgrzewającym kubku czarnego napoju i w akompaniamencie cichego świergotu ptaków zasnąłem wręcz od razu, otoczony dziesięcioma filiżankami, dwudziestoma zapisanymi kartkami i milionem pokreślonych, podartych i pogniecionych papierzysk.
Śniły mi się gęste chmury i szczenięcy śmiech, otaczający mnie z każdej strony.
Kiedy wstałem następnego ranka, postanowiłem się przejść. Pogoda była nienaganna.
<ktoś? Trzeba rozruszać bloga!>
26.05.2019
Od Aarona cd. Gemini
Sześć miesięcy to kupa czasu. Nie mam pojęcia, kiedy to minęło. Z przerażeniem przyjąłem do wiadomości taki upływ czasu. Minęło już kilka dni, odkąd wróciliśmy do watahy. Nigdy bym sobie nie wyobrażał tego, jak bardzo mogłem tęsknić za swoją jaskinią. I za pracą! Powrót do codziennej rutyny zrobiła mi dobrze. Brakowało mi jedynie dawnej bliskości z Gemini. Ostatnio rzadko się widywaliśmy. Czas spędzony z nią był jednym z najlepszych. Teraz każde z nas ma swoje obowiązki. Właśnie szykowałem się do wyjścia do biblioteki. Pół roku zaległości. Kiedy przechodziłem przez las, dojrzałem nad swoją głową kruka. Instynktownie przywarłem do ziemi, jak najbliżej krzaków. Nienawidzę tych ptaków.
Dotarłem do biblioteki bez większych problemów. Przywitał mnie znajomy zapach książek i cisza. Tak bardzo mi tego brakowało. W ostatnim czasie nie wiedziałem nawet czy przeżyję. Jednak kocham spokój. Na szczęście już po wszystkim. Ja i Gemini jesteśmy bezpieczni. Ciekawe co u niej słychać. Ostatnio byliśmy zbyt zajęci, by się spotkać. Pójdę poszukać jej zaraz po skończonej pracy. Może będzie miała czas po pracy?
Zabrałem się więc do układania książek na półkach. Im szybciej skończę, tym szybciej spotkam się z przyjaciółką. Robiłem to szybko, jednak dokładnie. Nie mogę przecież pozwolić, by zapanowało tutaj jakiekolwiek zamieszanie. Wiem, że nawet gdybym się pomylił i odłożył tom na inne miejsce, nikt by od tego nie umarł, ale dla własnej satysfakcji musi być idealnie. Zresztą, nie było mnie tyle czasu, muszę pokazać, że dalej zależy mi na watasze. W końcu zaczęły przychodzić inne wilki. To cudowne, że jest tutaj chociaż tych kilku miłośników książek. Wydałem im odpowiednie powieści. To moja praca. Bardzo za tym tęskniłem.
Dzień minął zaskakująco szybko. Właściwie, tak jak każdy ostatnio. Żyłem ubiegłymi wspomnieniami. Nie było jeszcze późno. Mam czas, by spotkać się z Gemini. Prawda jest taka, że nie mogłem doczekać się, kiedy znowu ją zobaczę. Udałem się prosto do jej jaskini. Na szczęście, nie była daleko od miejsca mojej pracy.
- Gemini! - zawołałem przy wejściu do domu wadery. Odpowiedziała mi jedynie cisza. Nie ma jej? Racja. Teraz, skoro jesteśmy wolni, robi na co ma ochotę. Postanowiłem na nią poczekać z myślą, że niedługo się tutaj zjawi. Położyłem się przy wejściu.
W końcu było ciepło. Słońce przyjemnie grzało mnie przyjemnie w grzbiet. Wokoło radośnie śpiewały ptaki. Było przyjemnie ich posłuchać. Rozkoszowałem się chwilą. Wtedy krzaki przede mną zaszeleściły. Wyłoniła się z nich biała wilczyca.
- Gemini! - przywitałem się z nią.
Wyglądała na zaskoczoną. Ale tak pozytywnie.
- Dobrze cię widzieć - odezwała się wesoło. - Co się do mnie sprowadza?
- Pomyślałem, że moglibyśmy wybrać się na spacer - zaproponowałem. - O ile, oczywiście, masz czas.
Wilczyca pokiwała energicznie głową.
- Jasne, chodźmy - zgodziła się. - Jak minął ci dzień?
Pogrążeni w rozmowie, spacerowaliśmy dosyć długo. Las był coraz bardziej gęsty. Byliśmy tak pochłonięci, że nie zauważyliśmy jak ciemno się zrobiło. W końcu zdecydowaliśmy się wrócić do naszych domów. Przechodziliśmy właśnie niedaleko jakiś zarośli, gdy usłyszeliśmy dziwny hałas.
- Co to? - zapytałem zdziwiony, spoglądając w tamtym kierunku. Gemini również wyglądała na zaciekawioną.
- Sprawdźmy! - postanowiła, wbiegając między krzaki.
- Zaczekaj, nie możemy tak po prostu... - Nie słuchała mnie. Więc jednak możemy.
Na znajdującej się przed nami polanie leżał... Gryf! Najprawdziwszy gryf! Jego skrzydła były skrępowane grubą liną. Przechodziła ona również pomiędzy jego łapami i łbem, całkowicie uniemożliwiając mu ruch. Czyżby wpadł w pułapkę? Wyglądał młodo - był niewiele większy od nas. Jego pióra były jasno szare, zmierzwione tu i ówdzie od motania się po ziemi. Próbował uwolnić się z więzów, szamotając się w każdą stronę. Kto mógł mu to zrobić? Zresztą. Nieważne. Zwierze wyglądało, jakby było gotowe rozszarpać każdego.
- To niebezpieczne - szepnąłem do wadery, cofając się do tyłu.
<Gemini?>
Dotarłem do biblioteki bez większych problemów. Przywitał mnie znajomy zapach książek i cisza. Tak bardzo mi tego brakowało. W ostatnim czasie nie wiedziałem nawet czy przeżyję. Jednak kocham spokój. Na szczęście już po wszystkim. Ja i Gemini jesteśmy bezpieczni. Ciekawe co u niej słychać. Ostatnio byliśmy zbyt zajęci, by się spotkać. Pójdę poszukać jej zaraz po skończonej pracy. Może będzie miała czas po pracy?
Zabrałem się więc do układania książek na półkach. Im szybciej skończę, tym szybciej spotkam się z przyjaciółką. Robiłem to szybko, jednak dokładnie. Nie mogę przecież pozwolić, by zapanowało tutaj jakiekolwiek zamieszanie. Wiem, że nawet gdybym się pomylił i odłożył tom na inne miejsce, nikt by od tego nie umarł, ale dla własnej satysfakcji musi być idealnie. Zresztą, nie było mnie tyle czasu, muszę pokazać, że dalej zależy mi na watasze. W końcu zaczęły przychodzić inne wilki. To cudowne, że jest tutaj chociaż tych kilku miłośników książek. Wydałem im odpowiednie powieści. To moja praca. Bardzo za tym tęskniłem.
Dzień minął zaskakująco szybko. Właściwie, tak jak każdy ostatnio. Żyłem ubiegłymi wspomnieniami. Nie było jeszcze późno. Mam czas, by spotkać się z Gemini. Prawda jest taka, że nie mogłem doczekać się, kiedy znowu ją zobaczę. Udałem się prosto do jej jaskini. Na szczęście, nie była daleko od miejsca mojej pracy.
- Gemini! - zawołałem przy wejściu do domu wadery. Odpowiedziała mi jedynie cisza. Nie ma jej? Racja. Teraz, skoro jesteśmy wolni, robi na co ma ochotę. Postanowiłem na nią poczekać z myślą, że niedługo się tutaj zjawi. Położyłem się przy wejściu.
W końcu było ciepło. Słońce przyjemnie grzało mnie przyjemnie w grzbiet. Wokoło radośnie śpiewały ptaki. Było przyjemnie ich posłuchać. Rozkoszowałem się chwilą. Wtedy krzaki przede mną zaszeleściły. Wyłoniła się z nich biała wilczyca.
- Gemini! - przywitałem się z nią.
Wyglądała na zaskoczoną. Ale tak pozytywnie.
- Dobrze cię widzieć - odezwała się wesoło. - Co się do mnie sprowadza?
- Pomyślałem, że moglibyśmy wybrać się na spacer - zaproponowałem. - O ile, oczywiście, masz czas.
Wilczyca pokiwała energicznie głową.
- Jasne, chodźmy - zgodziła się. - Jak minął ci dzień?
Pogrążeni w rozmowie, spacerowaliśmy dosyć długo. Las był coraz bardziej gęsty. Byliśmy tak pochłonięci, że nie zauważyliśmy jak ciemno się zrobiło. W końcu zdecydowaliśmy się wrócić do naszych domów. Przechodziliśmy właśnie niedaleko jakiś zarośli, gdy usłyszeliśmy dziwny hałas.
- Co to? - zapytałem zdziwiony, spoglądając w tamtym kierunku. Gemini również wyglądała na zaciekawioną.
- Sprawdźmy! - postanowiła, wbiegając między krzaki.
- Zaczekaj, nie możemy tak po prostu... - Nie słuchała mnie. Więc jednak możemy.
Na znajdującej się przed nami polanie leżał... Gryf! Najprawdziwszy gryf! Jego skrzydła były skrępowane grubą liną. Przechodziła ona również pomiędzy jego łapami i łbem, całkowicie uniemożliwiając mu ruch. Czyżby wpadł w pułapkę? Wyglądał młodo - był niewiele większy od nas. Jego pióra były jasno szare, zmierzwione tu i ówdzie od motania się po ziemi. Próbował uwolnić się z więzów, szamotając się w każdą stronę. Kto mógł mu to zrobić? Zresztą. Nieważne. Zwierze wyglądało, jakby było gotowe rozszarpać każdego.
- To niebezpieczne - szepnąłem do wadery, cofając się do tyłu.
<Gemini?>
Od Elliota CD Shiry
Gdy nieznajoma zdradziła mi swoje imię pierwszą emocją, jaka malowała się na mojej twarzy, było zakłopotanie zmieniające się powoli w dziwaczny grymas. Pomyślałem, że o wiele bardziej cieszyłbym się na widok jakiejś wrogo usposobionej wadery, która chciałaby mnie rozszarpać, nie zadając przy tym żadnych pytań i nie udzielając żadnej odpowiedzi. Na palcach jednej łapy nie policzyłbyś, ile wstydu mógłbym sobie wtedy zaoszczędzić!
Wystarczyłoby parę razy umiejętnie powtórzone chaps-gryz, abym raz na zawsze pożegnał się z powracającym krwawieniem z nosa i z życiem w ogóle. Nagle z zarośli wyłoniła się tygrysica, jak mogłem przypuszczać towarzyszka mojej nowo poznanej znajomej. Wzdrygnąłem się.
- [...] albo mogę cię poszczuć tygrysem - rzuciła Shira, spoglądając na swoją koleżankę.
W zasadzie mówiła też coś o dołączeniu do watahy, ale to właśnie jedne z ostatnich słów zupełnie mnie zmroziły. Mając przed sobą całkiem silnego zwierza, wizja bycia rozszarpanym nie brzmi tak dobrze, jak brzmiała przedtem. W myślach obiecałem sobie, że już nigdy nie będę narzekać na swój opłakany stan fizyczny. Byle ta nasza miła pogawędka nie zamieniła się w walkę, bo mój krwotok z nosa mógłby jakimś sposobem rozprzestrzenić się na całe ciało. A takiej dolegliwości jak przypuszczam jeszcze trudniej się pozbyć.
- Ell...Elliot - wydukałem pod nosem całkowicie pozbawiony pewności siebie.
Nastała chwila tak niezręcznego milczenia, że o mało co znowu nie zacząłem uderzać głową o pień.
- Jestem Elliot. Z chęcią dołączyłbym do jakiejś watahy… to znaczy, jeśli nie sprawiam tym żadnych kłopotów to chętnie, naprawdę chętnie, Szara - powiedziałem trochę głośniej, co mi ślina na język przyniosła.
- Shira - oschle poprawiła mnie tygrysica.
- A tak! No tak, Shira - spojrzałem w dół, żeby ukryć moje rosnące zażenowanie samym sobą.
Obie zmierzyły mnie rozbawionym wzrokiem.
- Świetnie, w takim razie zaprowadzę cię do alfy! - odrzekła radośnie, biła od niej czysta euforia, która mi także zaczęła się udzielać.
Zanim wyruszyliśmy, wreszcie dokładnie się jej przyjrzałem. Rozłożyste skrzydła wilczycy zrobiły na mnie niemałe wrażenie.
- Szara, wyglądasz zupełnie jak raniuszek. Tylko że w takiej wilczej wersji - rzuciłem, żeby podtrzymać rozmowę.
Ona tylko serdecznie się zaśmiała, puszczając kolejne przeinaczenie jej imienia mimo uszu.
- Ruszajmy więc! - zawołała.
Spoglądając na pojedynczą kropelkę krwi z mojego nosa, która ozdobiła teraz źdźbło trawy, doszło do mnie, że nawet nie zauważyłem swojego cudownego uzdrowienia, a decyzję o dołączeniu do watahy podjąłem zupełnie pod wpływem chwili.
A co mi tam. Raz się żyje!
<Shira prowadź!>
Wystarczyłoby parę razy umiejętnie powtórzone chaps-gryz, abym raz na zawsze pożegnał się z powracającym krwawieniem z nosa i z życiem w ogóle. Nagle z zarośli wyłoniła się tygrysica, jak mogłem przypuszczać towarzyszka mojej nowo poznanej znajomej. Wzdrygnąłem się.
- [...] albo mogę cię poszczuć tygrysem - rzuciła Shira, spoglądając na swoją koleżankę.
W zasadzie mówiła też coś o dołączeniu do watahy, ale to właśnie jedne z ostatnich słów zupełnie mnie zmroziły. Mając przed sobą całkiem silnego zwierza, wizja bycia rozszarpanym nie brzmi tak dobrze, jak brzmiała przedtem. W myślach obiecałem sobie, że już nigdy nie będę narzekać na swój opłakany stan fizyczny. Byle ta nasza miła pogawędka nie zamieniła się w walkę, bo mój krwotok z nosa mógłby jakimś sposobem rozprzestrzenić się na całe ciało. A takiej dolegliwości jak przypuszczam jeszcze trudniej się pozbyć.
- Ell...Elliot - wydukałem pod nosem całkowicie pozbawiony pewności siebie.
Nastała chwila tak niezręcznego milczenia, że o mało co znowu nie zacząłem uderzać głową o pień.
- Jestem Elliot. Z chęcią dołączyłbym do jakiejś watahy… to znaczy, jeśli nie sprawiam tym żadnych kłopotów to chętnie, naprawdę chętnie, Szara - powiedziałem trochę głośniej, co mi ślina na język przyniosła.
- Shira - oschle poprawiła mnie tygrysica.
- A tak! No tak, Shira - spojrzałem w dół, żeby ukryć moje rosnące zażenowanie samym sobą.
Obie zmierzyły mnie rozbawionym wzrokiem.
- Świetnie, w takim razie zaprowadzę cię do alfy! - odrzekła radośnie, biła od niej czysta euforia, która mi także zaczęła się udzielać.
Zanim wyruszyliśmy, wreszcie dokładnie się jej przyjrzałem. Rozłożyste skrzydła wilczycy zrobiły na mnie niemałe wrażenie.
- Szara, wyglądasz zupełnie jak raniuszek. Tylko że w takiej wilczej wersji - rzuciłem, żeby podtrzymać rozmowę.
Ona tylko serdecznie się zaśmiała, puszczając kolejne przeinaczenie jej imienia mimo uszu.
- Ruszajmy więc! - zawołała.
Spoglądając na pojedynczą kropelkę krwi z mojego nosa, która ozdobiła teraz źdźbło trawy, doszło do mnie, że nawet nie zauważyłem swojego cudownego uzdrowienia, a decyzję o dołączeniu do watahy podjąłem zupełnie pod wpływem chwili.
A co mi tam. Raz się żyje!
<Shira prowadź!>
25.05.2019
Od Krzemienia
- Tato?- Wadera mruknęła mi do ucha, leżąc obok. To już jej trzecie zapytanie tej nocy.
- Próbuję spać.- Jęknąłem.
- Czyli sen jest ważniejszy ode mnie? Nieźle, nie ma to jak priorytety.
Szturchnąłem ją bokiem, śmiejąc się gardłowo.
- To było poniżej pasa. No, gadaj co tym razem.- Nadal leżałem jak do snu, ale już z uśmiechem. Zamyśliła się.
- Co byś powiedział, gdybym wyszła na wycieczkę?
- Często wychodzisz.- Westchnąłem.- Więc pewnie nic.
- Ale to byłaby taka dłuższa wycieczka...no wiesz, poważna.
- Jak długa.
- Właśnie nie wiem.
Otworzyłem jedno oko.
- Miesiąc?
- Nie.
- Pół roku?
- Nie...
- No nie mów, że rok.
- Tato...
- Na jak długo?
- Nie wiem. - Jej pyszczek wykrzywił grymas.- Chcę odejść. Po prostu chcę.
Poczułem się, jakby jakiś żelazny klin wbił mi się pomiędzy płuca. Długo milczałem.
- A-ale nie martw się, nie będę sama. Dzieciaki z makowych wzgórz chcą iść ze mną. Też mają trochę dość, chcą zasmakować trochę dojrzałości.
"Dość"? Ałć.
- Ha, uciekanie na złamany kark na pewno jest baaardzo dojrzałe!- Zaśmiałem się trochę zbyt uszczypliwie.
- Jakbyś ty sam mnie tego nie nauczył. Całe życie tylko uciekałeś.
- Byłem dorosły i o wiele silniejszy. Parę miesięcy góra i coś cię w końcu tam zabije, zobaczysz.
- Oh, daj spokój! Będę z nimi bezpieczna.
- Z tą bandą żółtodziobów? Przestań, ty ich przecież w ogóle nie znasz!
- To ty ich nie znasz! Mnie też nie najwyraźniej. Inaczej zrozumiałbyś moje potrzeby.
- Ale ja je znam. Zaspokajam je, od kiedy pamiętam jak cholerny robocik. Chciałaś piosenek i zabawy, dawałem ci to. Jedzenia, ciepła, zajęcia, pocieszenia, pochwały, przytulenia, proszę bardzo!
- Zaspokajałeś tylko swoje. Wiem, nikt nie lubi się czuć samotny i niepotrzebny, to nic złego, ale mógłbyś zrozumieć, że to dla mnie robi się męczące. Przepraszam, jeśli chcę być taka jak ty; dorosła. Pozwól mi być samowystarczalną, być gdzieś indziej niż pod twoją ochroną, być trochę bardziej...szczęśliwą.
- A tutaj nie jesteś?
- Spójrz chociaż raz na szczęście inne niż swoje własne, dobra?
Nozdrza falowały mi jak u byka. Zaciskałem zęby tak mocno, że aż myślałem, że szkliwo nie wytrzyma. Byłem wściekły i zraniony jednocześnie. Nie chciałem jej puścić, nie miałem niczego prócz tej małej.
Musiałem ochłonąć aż do następnego wieczora.
- Rób, jak chcesz. Idź, jak musisz, zgoda.- Burknąłem, bijąc się z sumieniem.- Tylko zrób to bez ogłaszania, nie mam ochoty tego oglądać.
- Dziękuję. Wiedziałam, że zmienisz zdanie.- Przytuliła mnie.- Kiedyś wrócę, odwiedzę cię, obiecuję.
Każdego dnia budziłem się jak poparzony, by sprawdzić, czy obok mnie leży. Gdy porabiała cokolwiek za moimi plecami, byłem pewien, że gdy się odwrócę, jej już tam nie będzie. Mogła to zrobić kiedykolwiek, więc każdy kolejny dzień był grą w ruletkę. Nie dziś. Nie dziś.
Kiedy pewnego poranka obudziłem się sam, coś we mnie uderzyło. To mordercze oczekiwanie w końcu się skończyło, ale szoku nie czułem. Byłem już tak zaznajomiony z tą sytuacją, przeżywałem ją w głowie każdego poranka, że nie poczułem nic. Posmęciłem się po kuchni, wziąłem herbatę, przysiadłem pod wyjściem do jaskini i wbrew logicznemu rozsądkowi szukałem jej sylwetki gdzieś pośród drzew. Nie czułem nic, tylko łzy same leciały mi po policzkach.
***
To się chyba stało moją poranną rutyną. Codziennie po wstaniu muszę przez parę minut obserwować widok z wyjścia to nory, jaskini, pieczary, dziupli, czy gdzie ja tam nocowałem. Zawsze wypatrywałem, zawsze było tak samo pusto, a ja i tak jak głupek się upewniałem. Zostawiałem w każdym noclegu małą, metalową figurę wilczycy dla oznaczenia miejsc, gdzie mogłaby mnie szukać. Jak naiwnie.
Minął rok. Trochę podróżowałem, smęciłem się po świecie, próbowałem się zabić, pogodziłem się z losem i smęciłem się dalej. Z czasem mi chyba przeszło. Kiedy samotność zaczęła doskwierać mi na tyle, że gadałem z obiadem, gdzieś tam dołączyłem, chyba to nawet wataha. A czemu nie, wydają się mili i chyba nie chcą mnie zabić. Jedna ja robię się coraz starszy, słabszy, potrzeba mi watahy. Heh, a kiedy będę już na tyle zdesperowany i zacznę siwieć, może nawet nazwę to rodziną.
***
Wypatrywałem jak zwykle co ranek. Nie spodziewałem się, że coś mi w końcu wybuchnie przed oczami. Gęsty las daleko ode mnie przeszył nagły błysk i jakby chałas, który rozniósł się po okolicy. Apokalipsa jak nic, heh. Albo mroczny kosiarz w końcu odgrzebał mnie z rejestru i postanowił zabrać. A może moja malutka naprawdę wróciła, przecież obiecała. Popędziłem przez las, bardziej z ciekawości niż by wpaść w ramiona śmierci. Nie tak szybko złotko, schowaj kosę na inną okazję.
(Ktoś dotrwał do końca?)
- Próbuję spać.- Jęknąłem.
- Czyli sen jest ważniejszy ode mnie? Nieźle, nie ma to jak priorytety.
Szturchnąłem ją bokiem, śmiejąc się gardłowo.
- To było poniżej pasa. No, gadaj co tym razem.- Nadal leżałem jak do snu, ale już z uśmiechem. Zamyśliła się.
- Co byś powiedział, gdybym wyszła na wycieczkę?
- Często wychodzisz.- Westchnąłem.- Więc pewnie nic.
- Ale to byłaby taka dłuższa wycieczka...no wiesz, poważna.
- Jak długa.
- Właśnie nie wiem.
Otworzyłem jedno oko.
- Miesiąc?
- Nie.
- Pół roku?
- Nie...
- No nie mów, że rok.
- Tato...
- Na jak długo?
- Nie wiem. - Jej pyszczek wykrzywił grymas.- Chcę odejść. Po prostu chcę.
Poczułem się, jakby jakiś żelazny klin wbił mi się pomiędzy płuca. Długo milczałem.
- A-ale nie martw się, nie będę sama. Dzieciaki z makowych wzgórz chcą iść ze mną. Też mają trochę dość, chcą zasmakować trochę dojrzałości.
"Dość"? Ałć.
- Ha, uciekanie na złamany kark na pewno jest baaardzo dojrzałe!- Zaśmiałem się trochę zbyt uszczypliwie.
- Jakbyś ty sam mnie tego nie nauczył. Całe życie tylko uciekałeś.
- Byłem dorosły i o wiele silniejszy. Parę miesięcy góra i coś cię w końcu tam zabije, zobaczysz.
- Oh, daj spokój! Będę z nimi bezpieczna.
- Z tą bandą żółtodziobów? Przestań, ty ich przecież w ogóle nie znasz!
- To ty ich nie znasz! Mnie też nie najwyraźniej. Inaczej zrozumiałbyś moje potrzeby.
- Ale ja je znam. Zaspokajam je, od kiedy pamiętam jak cholerny robocik. Chciałaś piosenek i zabawy, dawałem ci to. Jedzenia, ciepła, zajęcia, pocieszenia, pochwały, przytulenia, proszę bardzo!
- Zaspokajałeś tylko swoje. Wiem, nikt nie lubi się czuć samotny i niepotrzebny, to nic złego, ale mógłbyś zrozumieć, że to dla mnie robi się męczące. Przepraszam, jeśli chcę być taka jak ty; dorosła. Pozwól mi być samowystarczalną, być gdzieś indziej niż pod twoją ochroną, być trochę bardziej...szczęśliwą.
- A tutaj nie jesteś?
- Spójrz chociaż raz na szczęście inne niż swoje własne, dobra?
Nozdrza falowały mi jak u byka. Zaciskałem zęby tak mocno, że aż myślałem, że szkliwo nie wytrzyma. Byłem wściekły i zraniony jednocześnie. Nie chciałem jej puścić, nie miałem niczego prócz tej małej.
Musiałem ochłonąć aż do następnego wieczora.
- Rób, jak chcesz. Idź, jak musisz, zgoda.- Burknąłem, bijąc się z sumieniem.- Tylko zrób to bez ogłaszania, nie mam ochoty tego oglądać.
- Dziękuję. Wiedziałam, że zmienisz zdanie.- Przytuliła mnie.- Kiedyś wrócę, odwiedzę cię, obiecuję.
Każdego dnia budziłem się jak poparzony, by sprawdzić, czy obok mnie leży. Gdy porabiała cokolwiek za moimi plecami, byłem pewien, że gdy się odwrócę, jej już tam nie będzie. Mogła to zrobić kiedykolwiek, więc każdy kolejny dzień był grą w ruletkę. Nie dziś. Nie dziś.
Kiedy pewnego poranka obudziłem się sam, coś we mnie uderzyło. To mordercze oczekiwanie w końcu się skończyło, ale szoku nie czułem. Byłem już tak zaznajomiony z tą sytuacją, przeżywałem ją w głowie każdego poranka, że nie poczułem nic. Posmęciłem się po kuchni, wziąłem herbatę, przysiadłem pod wyjściem do jaskini i wbrew logicznemu rozsądkowi szukałem jej sylwetki gdzieś pośród drzew. Nie czułem nic, tylko łzy same leciały mi po policzkach.
***
To się chyba stało moją poranną rutyną. Codziennie po wstaniu muszę przez parę minut obserwować widok z wyjścia to nory, jaskini, pieczary, dziupli, czy gdzie ja tam nocowałem. Zawsze wypatrywałem, zawsze było tak samo pusto, a ja i tak jak głupek się upewniałem. Zostawiałem w każdym noclegu małą, metalową figurę wilczycy dla oznaczenia miejsc, gdzie mogłaby mnie szukać. Jak naiwnie.
Minął rok. Trochę podróżowałem, smęciłem się po świecie, próbowałem się zabić, pogodziłem się z losem i smęciłem się dalej. Z czasem mi chyba przeszło. Kiedy samotność zaczęła doskwierać mi na tyle, że gadałem z obiadem, gdzieś tam dołączyłem, chyba to nawet wataha. A czemu nie, wydają się mili i chyba nie chcą mnie zabić. Jedna ja robię się coraz starszy, słabszy, potrzeba mi watahy. Heh, a kiedy będę już na tyle zdesperowany i zacznę siwieć, może nawet nazwę to rodziną.
***
Wypatrywałem jak zwykle co ranek. Nie spodziewałem się, że coś mi w końcu wybuchnie przed oczami. Gęsty las daleko ode mnie przeszył nagły błysk i jakby chałas, który rozniósł się po okolicy. Apokalipsa jak nic, heh. Albo mroczny kosiarz w końcu odgrzebał mnie z rejestru i postanowił zabrać. A może moja malutka naprawdę wróciła, przecież obiecała. Popędziłem przez las, bardziej z ciekawości niż by wpaść w ramiona śmierci. Nie tak szybko złotko, schowaj kosę na inną okazję.
(Ktoś dotrwał do końca?)
24.05.2019
Info v2
Haj ludy! Z racji tego, iż mój czas oraz chęci są ograniczone, a nie chcę żeby ta wataha umarła, to chcę kogoś na zastępcę, żeby podtrzymywał życie. Musi być to ktoś aktywny, z zasobem czasu i obeznaniem z takimi blogami. Chciałabym zobaczyć co o tym myślicie, więc napiszcie swoje zdanie w komentarzach.
~Pozdrawiam, Lia c:
Nowy basior! Krzemień (apokalipsa nowych wilków xDD)
Autor grafiki: MykalaBlue
Właściciel: Wysowca@gmail.com
Imię: Krzemień
Wiek: 9 lat
Płeć: Basior
Żywioł: Metal i Elektryczność
Stanowisko: Opiekun szczeniaków i Nauczyciel czytania i pisania
Cechy fizyczne: Jest ze mnie wysoki, ale mało postawny wilk. Lata młodości mam dawno za sobą, więc i formę mam godną politowania. Poza tym trochę żylasty, ale nie kościsty. Futro w kolorach grafitu, kredy i żółci.Kiedy używam żywiołu metalu, grafitowe elementy rozlewają się na całe ciało i nabierają metalicznego blasku, kiedy elektryczności- żółć strzela iskrami. Czarne tęczówki przkrywają większość gałki, a oczy wyglądają na często przekrwione przez alergię na kurz, przez którą w zapylonych wilczych jaskiniach zdarza mi się kichać. Irytujące, wiem.
Cechy charakteru: Część wilków, widzących podstarzałego pana uganiającego się za maluchami, automatycznie nie ma o nim zbyt dobrego zdania. Rozumiem, że to podejrzane, ale nie macie się co bać o swoje szczeniaki, nie jestem pedofilem, przyrzekam. Jest ze mnie po prostu świetny opiekun- dzieciaki mnie kochają, nieskromnie mówiąc. Nic dziwnego, nie mam żadnych oporów przed wygłupianiem się. Mogę być świetnym kompanem do zabaw, potworem który "wrrr, zaraz cię zjeeeem", przeciwnikiem do zapasów, nauczycielem i obrońcą (kiedy trzeba) w jednym. Dla szkrabów wszystko. Jednak dla dorosłych bywam już bardziej oschły. Arogancki czy sarkastyczny to za dużo powiedziane, jakieś pokłady wyrozumiałości jeszcze posiadam. Dobroci również, coś tam wyskrobię. Czasami rzucę czymś niemiłym i zrzędliwym, albo będę się stawiać wyżej od rozmówcy, taki już mój odruch wyrobiony podczas kryzysu wieku średniego. Cóż, kiedyś byłem bardziej życzliwy niż teraz. Stałem się chciwy, zrzędliwy i straciłem honor. Za to nabrałem wiedzy, poczucia humoru, trochę ekscentryczności, dostałem łatkę dziwaka, obsesyjnie unikającego dojrzałej płci pięknej. Cholibka...już mówiłem, że nie jestem pedofilem?
Cechy szczególne: Wieczny, ciągnący się za mną pech i niezdarność oraz brak części tylnych zębów. Jakoś tak powypadały ze starości.
Lubi: Warzywka( na czele z bakłażanem), szczeniaki, Aloes, świecidełka i drogie błysotki, czytać stare zakurzone księgi i zwoje, nadużywać słowa "cholibka" i tworzyć hobbistycznie biżuterię.
Nie lubi: Surowego mięsa, długich biegów, jak ktoś jest mądrzejszy od niego, rozkapryszenia, kurzu, odczuwa awersję względem żywiołów mrocznych. Sądzi, że to od nich pochodzi jego klątwa pecha.
Boi się: czarnej magii, wader (To tak z boku wygląda, jednak nie do końca tak jest. Doczytaj w historii)
Moce:
- Zamiana własnego futra w gładką, lśniącą powłokę ze metalu.
- Wyginanie i zmiana stanu skupienia każdego rodzaju metalu siłą woli (im większa masa obiektu tym gorzej to wychodzi)
- Uziemienie ( ciało działa wtedy jak piorunochron i odzyskuje energię)
- Naelektryzowanie (Można kogoś porazić, działa lepiej w połączeniu z metalowym futrem)
- Sprowadzanie chwilowego pecha na blisko znajdujące się wilki (nic groźnego: potknięcia, poślizgnięcia, wytręcanie z rąk, ugryzienia w język). To nie jest moc wynikająca z żywiołu, mój pech może być po prostu bardzo zaraźliwy.
Historia: W moim życiu zaczęło się źle dziać kiedy postanowiłem się ożenić. Znaczy, samo małżeństwo nie było takie złe, wadera była miła, dobra i młoda, nie ma co narzekać. Problem pojawił się gdy umarła. Tragicznie, niedługo po ślubie, zagryziona przez niedźwiedzia. Horror. Myślałem, już nigdy się nie pozbieram, opłakiwałem, przestałem jeść, milczałem - ale jak to w życiu bywa, wkrótce zapomniałem. Znalazłem drugą, równie uroczą. Pół roku później trafiona piorunem. Trzecia- zmiażdzenie przez głazy. Czwarta- śmierć przy porodzie, razem ze szczeniakiem. Piąta- przedawkowanie magii. Szósta- samobójstwo. Siódmej nawet nie odnaleziono. Reszta watahy była bezradna, stopniowo odcinała mnie od grupy, wadery zaczęły mnie unikać, jakby się bały. Mówili że przyciągam pecha, że "przeklęty, przeklęty". Może mieli rację, sam nie wiem. Postanowiłem zasięgnąć pomocy u tamtejszej szeptuchy. Stara wiedźmia odprawiła nade mną parę czarów, zapaliła kadzidła, próbowała czytać z mojej aury, czymkolwiek to było. Wataha miała rację, coś niedobrego się we mnie zalęgło. Szeptucha opisywała to jako rozpiejące paskudztwo w trzewiach, obrzydliwe piętno pecha. Wiedziała oczywiście, jak takie dziwactwa się wygania, ale nie do końca już jakie to może mieć skutki uboczne. Oczywiście, że się zgodziłem, cholibka. Po tylu latach głód samotności nie dawał żyć, ja chciałem żony, rodziny i dachu nad głową, żebym miał gdzie umrzeć w spokoju. Przygotowania trwały długo, może nawet miesiącami. Poddała mnie rytuałowi, jak to pięknie nazwała, "rytułałowi pisanki". Chciała wycisnąć ze mnie tą bestię pecha, jak wyciska się jajko z wydmuszki. Nie ma co ukrywać, bolało. Jednak nie udało się, pech częściowo pozostał. Przez takie ilości napierających czarów wsiąkł we mnie jeszcze bardziej, ukrył się, stał się częścią mnie. Nie wiem czy nadal może mi zabijać żony, ale szczerze to boję się przekonywać. Nie chcę więcej rozczarowań ani kolejnych śmierci. Jednak nadal chcę rodziny. Nie miałem własnej, więc z potrzeb rodzicielskich zostałem opiekunem. Szczeniaki dawały tą namiastkę ojcostwa, której nigdy nie mogłem sporzytować. Jakiś czas później zaadoptowałem jednego nygusa, wredny diaboł, ale i tak mi się spodobał. Nazwałem ją Aloes. Wataha i tak mnie nie chciała, więc sam odszedłem- ale nygusa wziąłem ze sobą. Od dawna widziałem w niej kogoś wielkiego. Nie bała się niczego, była dzielniejsza i zdolniejsza od basiorków w swoim wieku, bardziej pyskata i zabawna, ma to po mnie, haha. Jednak kiedyś musiała dorosnąć, a gdy ten czas nastał, pożegnała się i odeszła. Trochę mi jej brakuje, ale obiecała, że wróci. Na pewno wróci.
Zauroczenie: Lepiej dla pań, że nawet nie próbuję.
Głos: Chrapliwy, niezbyt melodyjny i do tego niski.
Partner: Wdowiec, aktualnie nie posiadam.
Szczeniaki: brak
Rodzina: Mam adoptowaną córkę Aloes.
Jaskinia: Ze względu na moją alergię na kurz, jaskinię mam wyrytą w gładkiej, twardej białej skale. Nie ma miejsca na brud, a ten, który trafia do środka przez wiatr- musi zniknąć. Natychmiast. Won. W najgłębszym pokoju mam bibliotekę i pracownię jubilerską, bliżej wyjścia spiżarnię z warzywami i tego typu zapasami, obok palenisko i kąt do spania dla dwóch osób. Kto wie, może kiedyś wróci.
Medalion: Wisi na lewym uchu- drobny, gładki, szeroki kolczyk z białego złota.
Towarzysz: Brak
Inne zdjęcia: brak
Przedmioty kupione w sklepie: brak
Dodatkowe informacje: Z powodu braku części zębów przerzuciłem się na pokarm, który o wiele łatwiej przeżuwać. Preferuję warzywka, wszelaką zieleninę i owocki,a mięso- tylko w postaci rozgotowanej paćki pływającej w bulionie.
Umiejętności:
: Siła: 50
: Zręczność: 100
: Wiedza: 190
: Spryt: 150
: Zwinność: 80
: Szybkość: 30
: Mana: 200
22.05.2019
Od Tenshi do Seibutsu
Więc trzeba teraz szukać gdzie mieszka? Pfff, jeszcze czego! Jakbym miała mało na głowie. Wiosna to najlepsza pora roku na hodowanie zwierząt, a nie włóczenie się szukając domu, dla jakiegoś randoma. Przyznam, że nie chętnie tam chodzę, więc ryzyko ugryzienia mnie jest prawie zerowe.
- Dobra, chodź. Potem się zajmiemy formalnościami - westchnęłam idąc powolnym krokiem w stronę gór. Drewno powlekł się za mną. Po jakimś czasie doszliśmy do miejsca, w którym wyraźnie czuć było zgniliznę. Z kwaśną miną przeskoczyłam przez wystający korzeń, który już lekko podsychał, po czym znalazłam się przed kamienisto-błotnistą ścieżką, prowadzącą w górę. Przekazałam Drewnu wzrokiem, że musimy się spieszyć. Żwawo wyszliśmy do góry, skąd było widać kawałek gór, oraz tło drzew.
- Poznajesz teren? - spytałam. Samiec popatrzył nie pewnie na ścieżkę i powęszył w powietrzu
- Powinniśmy iść w prawo - powiedział po chwili, zeskakując z głazu. Zlazłam za nim, gdyż-bądźmy szczerzy-moje łapy zaczęły dawać o sobie znać. Przez zimę nigdzie szczególnie się nie ruszałam, więc takie nagłe wędrówki po górach nie były za ciekawym pomysłem. Po jakimś czasie basior zboczył ze ścieżki, więc również skręciłam, najpierw upewniając się czy w okolicy nie ma umarlaków. I teraz falowanie. W górę, potem w dół, potem znowu w górę.... i w dół aż się wyrównało. Znaleźliśmy się w miejscu, w którym mogłam wyraźnie zobaczyć miejsce w którym stałam, gdy jakiś umarlak przeleciał mi kilka dni temu przed twarzą. W oddali usłyszałam wycie zmarłego, ale jakoś się tym na razie nie przejmowałam. Basior najwyraźniej wiedział gdzie ma iść, po pewnym krokiem schodził coraz bardziej w dół, aż w końcu na jakąś polankę. Potem lasek, potem sama nie wiem co, trza było ominąć grupkę trupów, nic nadzwyczajnego. W końcu się zagapiłam, przez co z impetem i zadławiając się powietrzem wpadłam w dziurę, lądując na paprotkach
- I widzisz coś zrobiła? Kwiatki mi zniszczyłaś - Usłyszałam z góry głos Seby. Czyli to jest jego jaskinia, tak?
<Seibutsu?>
- Dobra, chodź. Potem się zajmiemy formalnościami - westchnęłam idąc powolnym krokiem w stronę gór. Drewno powlekł się za mną. Po jakimś czasie doszliśmy do miejsca, w którym wyraźnie czuć było zgniliznę. Z kwaśną miną przeskoczyłam przez wystający korzeń, który już lekko podsychał, po czym znalazłam się przed kamienisto-błotnistą ścieżką, prowadzącą w górę. Przekazałam Drewnu wzrokiem, że musimy się spieszyć. Żwawo wyszliśmy do góry, skąd było widać kawałek gór, oraz tło drzew.
- Poznajesz teren? - spytałam. Samiec popatrzył nie pewnie na ścieżkę i powęszył w powietrzu
- Powinniśmy iść w prawo - powiedział po chwili, zeskakując z głazu. Zlazłam za nim, gdyż-bądźmy szczerzy-moje łapy zaczęły dawać o sobie znać. Przez zimę nigdzie szczególnie się nie ruszałam, więc takie nagłe wędrówki po górach nie były za ciekawym pomysłem. Po jakimś czasie basior zboczył ze ścieżki, więc również skręciłam, najpierw upewniając się czy w okolicy nie ma umarlaków. I teraz falowanie. W górę, potem w dół, potem znowu w górę.... i w dół aż się wyrównało. Znaleźliśmy się w miejscu, w którym mogłam wyraźnie zobaczyć miejsce w którym stałam, gdy jakiś umarlak przeleciał mi kilka dni temu przed twarzą. W oddali usłyszałam wycie zmarłego, ale jakoś się tym na razie nie przejmowałam. Basior najwyraźniej wiedział gdzie ma iść, po pewnym krokiem schodził coraz bardziej w dół, aż w końcu na jakąś polankę. Potem lasek, potem sama nie wiem co, trza było ominąć grupkę trupów, nic nadzwyczajnego. W końcu się zagapiłam, przez co z impetem i zadławiając się powietrzem wpadłam w dziurę, lądując na paprotkach
- I widzisz coś zrobiła? Kwiatki mi zniszczyłaś - Usłyszałam z góry głos Seby. Czyli to jest jego jaskinia, tak?
<Seibutsu?>
21.05.2019
Od Stromy- Włóżmy Cienie między bajki... I z II
Gdy w końcu się ustatkowałam postanowiłam rozpocząć dzień od pracy. Nie widziałam na razie aby jakiś maluch chciał uczyć się latać, dlatego postanowiłam udać się na patrol. Rozejrzałam się jeszcze po przyjemnej okolicy i wzbiłam się w powietrze.
**Time skip- Jaskinie Dziurawe**
Myślałam, że już nic ciekawego się nie wydarzy. Od ponad godziny latałam nad terenami watahy i nie zauważyłam nic niepokojącego. Gdy doleciałam nad Jaskinie Dziurawe mój wzrok przykuł dziwny cień. Wylądowałam przy jednej z dziur. "Przykleiłam" się do skały i wypatrywałam tajemniczego cienia. Wypatrzyłam moją "ofiarę" i uważnie ją skanowałam wzrokiem. Tajemniczy cień to tak naprawdę dziwny wilk. Był średniej wielkości, zamiast normalnego ciała był czarną mgłą. Złote, błyszczące i złowrogie ślepia doskonale się wyróżniały. Wyglądał groźnie.
Siedziałam tam jeszcze chwilę, aż zauważyłam, że dziwny stwór unika światła. Nabrałam odwagi i ostrożnie wleciałam przez otwór do jaskini. Byłam gotowa by w razie potrzeby błyskawicznie odlecieć.
-Kim jesteś i co robisz na terenach Watahy Mrocznych Skrzydeł?!- Złote ślepia zwróciły się w moją stronę
-Ssssssprawili ssssobie sssstrażnika powietrza. - zignorował moje pytanie.
-Kim jesteś?!- Spytałam ponownie
-Nie widać? Jesssstem cieniem... Przybliż ssssie drogie dziecko. Nie zrobię Ci krzywdy.- Niepewnie obniżyłam lot. Byłam już w częściowym cieniu. Złotooki nagle podszedł i dodał
-Jesssstem Roko. Alfa upadłych wilczych dusssz. Dołącz do mnie wilku wolnośśśści...- zmaterializował się i na mnie wskoczył. Nie spodziewając się takiego ataku ledwo zrobiłam unik, ale wtedy całkiem znalazłam się w cieniu. Nagle zauważyłam jeszcze 3 inne pary oczu. Trzy kolejne postacie wyglądały zupełnie jak Roko. Różniły się tylko kolorami oczu. Zaczęły się szepty: "Wilku wolności... Dołącz do nassss. Czekamy na Ciebie..."
Nie zauważyłam nawet kiedy zostałam otoczona.
Nadal latałam ale powoli się męczyłam byłam w powietrzu ponad godzinę, a jeszcze nie zregenerowałam w pełni sił po podróży. Powoli byłam zmuszona obniżyć lot. Nie miałam szans na ucieczkę. Zmęczona gwałtownie opadłam na skałę. Nastroszyłam sierść i obserwowałam wrogów, cicho warczałam. Nagle jeden z tych cieni do mnie doskoczył, a ze mnie tak samo z siebie wystrzeliło światło.
-wow...- *Nie sądziłam że tak umiem*-pomyślałam. Cienie się cofnęły.
Ich Roko jednak został tam, gdzie stał (jeśli można powiedzieć o niematerialnej postaci, że stoi).
-Jesssszcze do nasss dołączysssz... Przed przeznaczeniem nie uciekniessssz wilku wolności. Kiedyśśś ssstracisssz ssskrzy- przerwałam mu
-KŁAMIESZ!- Zrobiło mi się gorąco, a po chwili rozbłysło intensywne światło. Cienie gdzieś znikły. Mogłam tylko usłyszeć ich śmiechy.
Światło zgasło, mi zrobiło się słabo. Zobaczyłam jeszcze kilka mroczków i straciłam przytomność...
20.05.2019
Od Gemini cd Aarona
Pierwszy raz od bardzo dawna nie spałam tak spokojnie. Przede wszystkim, nie dręczyły mnie koszmary. Odetchnęłam głęboko i z uśmiechem otworzyłam oczy. Nie powiem, było mi bardzo mięciutko i ciepło. Po chwili zdałam sobie sprawę, że przygniotłam biednego Aarona, lecz on spał równie twardo jak ja przed chwilą. Wstałam i rozciągnęłam się. Przez chwilę wpatrywałam się w Aarona, zastanawiając się, czy go obudzić, czy jednak zostawić i później wrócić z jedzeniem. Całe szczęście nie musiałam podejmować decyzji, ponieważ basior sam ją podjął. Mruknął i zaczął się rozciągać, jeszcze śpiąc.
- Cześć! - powiedziałam i uśmiechnęłam się do Aarona. Zaspany odpowiedział mi uśmiechem.
- Idę poszukać czegoś do jedzenia, więc zaraz będę.
- Czekaj idę z tobą!
***
- Jak się czujesz? - zapytałam Aarona. Szliśmy wydeptaną ścieżką, pod drzewami, gdzie promienie słońca przyjemnie grzały futro. Dopiero teraz zauważyłam upływ czasu. Jeszcze niedawno była zima, a wiosny nawet nie poczułam. Teraz powoli zbliża się lato! Ciekawe jak długo nas nie było...
- Dobrze. A ty? - odparł Aaron. Zadrżałam lekko. Nie wiem, czy jest mi wewnętrznie dobrze, czy może nazwać to poprostu pustką. Tak, dzisiaj chyba nic nie czuję.
- Też. - uśmiechnęłam się i lekko westchnęłam. Po chwili wrzasnęłam
- Kto ostatni przy tamtym drzewie to frajer! - ze śmiechem popędziłam przed siebie. Aaron nie wiele myśląc pobiegł za mną, ze zdziwieniem i rozbawieniem na pysku.
***
-Gemini, znowu odpłynęłaś. - zaśmiał się Aaron. Rzeczywiście, znowu odleciałam gdzieś myślami. Najgorsze jest to, że niewiele pamiętam z poprzednich paru godzin. W tym polowania. Zawsze parę dni po przemianie tak mam. Męczące to jest. Spojrzałam na swoje futerko i moje serce zaczęło bić jak oszalałe, gdy po chwili uświadomiłam sobie, że krew na mnie jest przecież po jedzeniu. Skarciłam siebie w myślach i zaczęłam wylizywać ostrożnie futro. Nie zauważyłam jak Aaron bacznie mi się przyglądał.
***
- Jesteśmy już blisko! - powiedział Aaron i przyspieszył kroku. Gdy w końcu dotarliśmy na tereny watahy, wilki zdziwione się na nas patrzyły. Spojrzałam na siebie, ale nic na futerku nie miałam. To chyba musiała być grubsza sprawa. W pewnym momencie podeszła do nas Lia i ze stoickim spokojem odezwała się.
- Coś długo was nie było. Wataha uznała waszą dwójkę za martwą. - Wciągnęłam ze świstem powietrze i zapytałam się.
- Ile dokładnie nas nie było?
- Hm... Gdzieś tak 6 miesięcy, czy coś. Już myślałam, że skonczyliście tak jak Mateo. - Aaron wzdrygnął się, a ja przekrzywiłam głowę.
- Kto to Mateo? - zapytałam
- To Aaron Ci nie opowiadał? Mateo wpadł do rzeki i tak jakoś zaginął.
- Ojć, przykro mi. - powiedziałam i spojrzałam na Aarona. Starał się wyglądać neutralnie, lecz zdenerwowanie i ból wzięły nad nim górę. Szybko odwróciłam się i popchnęłam go nosem, po czym ruszyliśmy do biblioteki.
***
- Jakim cudem tak długo nas nie było? - zapytałam się. Aaron zmarszczył brwi i siedział na fotelu. Ja dreptałam wkoło zdenerwowana.
- Najwidoczniej Erato przetrzymała nas dłużej niż nam się mogło wydawać.
- A co jeśli usunęła nam wspomnienia? Choziaż nie, raczej nie... Ona aż tyle nie potrafiła. Chyba. A ty co o tym myślisz? - zmartwiona westchnęłam i usiadłam przed Aaronem.
- Nie wiem. Narazie należy się uspokoić i przede wszystkim, odpocznij. Tyle wrażeń jak na tak krótki dla nas czas to dużo. - odparł. Westchnęłam cicho i spojrzałam na niego.
- Jestem już tym wszystkim zmęczona... - powiedziałam i oparłam pysk na łapach. Zanim się zorientowałam, zasnęłam, zmęczona dosłownie wszystkim.
<Aaron? :3 Może jakaś nowa przygoda ich czeka? 😂 I sorki, że tak krótkie, ale ciężko było mi coś wymyślić :c >
- Cześć! - powiedziałam i uśmiechnęłam się do Aarona. Zaspany odpowiedział mi uśmiechem.
- Idę poszukać czegoś do jedzenia, więc zaraz będę.
- Czekaj idę z tobą!
***
- Jak się czujesz? - zapytałam Aarona. Szliśmy wydeptaną ścieżką, pod drzewami, gdzie promienie słońca przyjemnie grzały futro. Dopiero teraz zauważyłam upływ czasu. Jeszcze niedawno była zima, a wiosny nawet nie poczułam. Teraz powoli zbliża się lato! Ciekawe jak długo nas nie było...
- Dobrze. A ty? - odparł Aaron. Zadrżałam lekko. Nie wiem, czy jest mi wewnętrznie dobrze, czy może nazwać to poprostu pustką. Tak, dzisiaj chyba nic nie czuję.
- Też. - uśmiechnęłam się i lekko westchnęłam. Po chwili wrzasnęłam
- Kto ostatni przy tamtym drzewie to frajer! - ze śmiechem popędziłam przed siebie. Aaron nie wiele myśląc pobiegł za mną, ze zdziwieniem i rozbawieniem na pysku.
***
-Gemini, znowu odpłynęłaś. - zaśmiał się Aaron. Rzeczywiście, znowu odleciałam gdzieś myślami. Najgorsze jest to, że niewiele pamiętam z poprzednich paru godzin. W tym polowania. Zawsze parę dni po przemianie tak mam. Męczące to jest. Spojrzałam na swoje futerko i moje serce zaczęło bić jak oszalałe, gdy po chwili uświadomiłam sobie, że krew na mnie jest przecież po jedzeniu. Skarciłam siebie w myślach i zaczęłam wylizywać ostrożnie futro. Nie zauważyłam jak Aaron bacznie mi się przyglądał.
***
- Jesteśmy już blisko! - powiedział Aaron i przyspieszył kroku. Gdy w końcu dotarliśmy na tereny watahy, wilki zdziwione się na nas patrzyły. Spojrzałam na siebie, ale nic na futerku nie miałam. To chyba musiała być grubsza sprawa. W pewnym momencie podeszła do nas Lia i ze stoickim spokojem odezwała się.
- Coś długo was nie było. Wataha uznała waszą dwójkę za martwą. - Wciągnęłam ze świstem powietrze i zapytałam się.
- Ile dokładnie nas nie było?
- Hm... Gdzieś tak 6 miesięcy, czy coś. Już myślałam, że skonczyliście tak jak Mateo. - Aaron wzdrygnął się, a ja przekrzywiłam głowę.
- Kto to Mateo? - zapytałam
- To Aaron Ci nie opowiadał? Mateo wpadł do rzeki i tak jakoś zaginął.
- Ojć, przykro mi. - powiedziałam i spojrzałam na Aarona. Starał się wyglądać neutralnie, lecz zdenerwowanie i ból wzięły nad nim górę. Szybko odwróciłam się i popchnęłam go nosem, po czym ruszyliśmy do biblioteki.
***
- Jakim cudem tak długo nas nie było? - zapytałam się. Aaron zmarszczył brwi i siedział na fotelu. Ja dreptałam wkoło zdenerwowana.
- Najwidoczniej Erato przetrzymała nas dłużej niż nam się mogło wydawać.
- A co jeśli usunęła nam wspomnienia? Choziaż nie, raczej nie... Ona aż tyle nie potrafiła. Chyba. A ty co o tym myślisz? - zmartwiona westchnęłam i usiadłam przed Aaronem.
- Nie wiem. Narazie należy się uspokoić i przede wszystkim, odpocznij. Tyle wrażeń jak na tak krótki dla nas czas to dużo. - odparł. Westchnęłam cicho i spojrzałam na niego.
- Jestem już tym wszystkim zmęczona... - powiedziałam i oparłam pysk na łapach. Zanim się zorientowałam, zasnęłam, zmęczona dosłownie wszystkim.
<Aaron? :3 Może jakaś nowa przygoda ich czeka? 😂 I sorki, że tak krótkie, ale ciężko było mi coś wymyślić :c >
19.05.2019
Info
Haj! Tu Alpha, i przepraszam bardzo za małą aktywność, która nie ukrywam, u mnie umarła. Nie jestem pewna czym jest to spowodowane, ale jakoś nie mam do tego głowy. Postaram się to naprawić w najbliższym czasie. To tyle, pa
Nowa wadera! Stormy
Właściciel: wikizamarski@gmail.com wikizamarski -Doggi @Wika #4684 -DC
Imię: Stormy (Czyt. Stormi) Nazwał ją tak ojciec. Żartobliwie mówią na nią Si
Wiek: 2 lata
Płeć: wadera
Żywioł: Wolność, Pogoda, Powietrze i Światło
Stanowisko: Strażnik powietrzny, Nauczyciel latania
Cechy fizyczne: Stormy jest szczupłą i niewysoką waderą. Ma gęste, ciepłe i mięciutkie futro, które idealnie sprawdza się na wysokie loty. Na głowie futro się wydłuża i tworzy włosy z niebieskimi końcówkami. Ma duże ale proporcjonalne, pierzaste skrzydła z niebieskimi końcówkami i niebieskie skarpetki na łapach. W ciemnościach na pewno zauważysz jej duże, świecące i głębokie, niebieskie oczy. Niektórzy mówią, że widać w nich gwiazdy.
Cechy charakteru: Stormy jest niezwykle żywiołową waderą. Gdy tylko usłyszy słowo „Wyścig” albo „Zawody” od razu się podrywa i czeka przygotowana przy właścicielu słowa. Prawie zawsze zobaczysz u niej uśmiech. Czasami jest on sztuczny, ale 99% jej uśmiechów jest szczera. Zawsze chodzi z głową w chmurach i to dosłownie! Potrafi zastanawiać się nad sensem życia i przyszłością całymi godzinami, siedząc na jednej z chmur. Zawsze porównywała się do wiatru, z którym szczerze mówiąc nie ma większej styczności, mimo wielu prób samo powietrze nigdy nie wystarczyło jej do stworzenia tak pięknej i potężnej siły natury. Uwierzcie mi na słowo! Stormy to niezwykle uparta wadera. Zawsze dąży do wytyczonego sobie celu. Próbuje mnóstwa nowych rzeczy, co związane jest z jej mottem. Do wszystkich podchodzi z pozytywnym nastawieniem. jeśli spotkasz na swojej drodze waderę całą w skowronkach możesz mieć pewność, że to Si.
Cechy szczególne*:
Lubi: Kocha zapach lasu po burzy. Uwielbia jeść wiewiórki. Najlepsze są te pulchniutkie. Lubi kolor niebieski i zabawę w powietrznego berka, uważa, że na to nigdy nie będzie za stara.
Nie lubi: Nie lubi, a raczej nie znosi Biedronek. Te nakrapiane demony to najgorsze stworzenia które mogli stworzyć bogowie.
Boi się: Boi się miłości, a konkretnie bólu z nią związanego.
Moce:
-Kontroluje pogodę- burze, deszcze, wiatry, opady i upały to jej sprawki, a konkretnie humorki. Jeszcze nie opanowała tego w pełni,a sama pogoda nieraz odbija jej uczucia.
-Tworzy iluzje- dzieje się to za sprawą zmiany gęstości powietrza i odpowiedniego załamania się światła. Umiejętność tą doprowadziła do perfekcji. Potrafi nawet stworzyć iluzję bólu. Bez tlenu nie może tworzyć iluzji.
-Lata i siedzi na chmurach. Czasami ucina sobie na nich drzemki.
-Potrafi, tak sama z siebie, wytworzyć światło i skupiać jego promienie w tak zwane "Kule światła". Można nimi atakować lub tworzyć stałe źródło światła. Aby stworzyć stałe źródło światła należy przekazać energię "Kuli światła" na jakiś kamień szlachetny np. rubin.
-Nie potrzebuje tlenu do oddychania, aczkolwiek tlen sprawia że jest silniejsza. W wodzie ma problemy z oddychaniem (przecież nie ma skrzeli) aczkolwiek wytrzymuje pod wodą 3 minuty potem musi się wynurzyć, inaczej się utopi.
-Potrafi sprawić by w jej otoczeniu(w promieniu jakiegoś kilometra) było dodatkowo o 15% więcej tlenu. Przydaje się to na w jaskiniach albo w wysokich górach. Pomaga w ten sposób innym wilkom.
Historia:
"*Kronika Rodowa- Wpis 3029*
Na świat przyszło pierwsze i ostatnie szczenię Nike i moje. Nie mogłem w to uwierzyć ale malutka ma żywioł wolności. Udało się! Ród Nike przetrwa. Prawdopodobnie to jeden z moich ostatnich wpisów...
*Kronika Rodowa-Wpis 3030* Młoda Stormy w końcu nauczyła się latać i pisać. Już wkrótce przekażę jej kronikę...
*Kronika Rodowa- Wpis 3031*
Jestem Stromi ostatnia z rodu "Uskrzydlonych" od dzisiaj moim zadaniem jest dbać o dobro mojego rodu i postarać się go przedłużyć. Na moje szczęście skończyłam 6 miesięcy i zostałam zaręczona z synem Alfy, Frydrigo. Ciekawe jaki jest.
*Kronika Rodowa-Wpis 3083* Nie było mnie zaledwie 3 dni, bo byłam na swoim pierwszym polowaniu. Wróciłam i zastałam okropny widok. Ktoś wymordował prawie wszystkich członków mojej watahy. Został tylko Ezechiel, mój nauczyciel. Czy bogowie są przeciwko mnie?..."
Tak oto zaczęła się moja epoka, mój czas. Wtedy byłam blisko załamania się. Ezechiel mi pomógł. Od tamtej pory obiecałam sobie, że będę szczęśliwa. Razem z Ezechielem wędrowałam ponad pół roku. Później mój opiekun oddał za mnie swoje życie. Tuż przed śmiercią przekazał mi swój amulet. Wyjątkowy naszyjnik który miałam założyć parę dni później- na moje 2 urodziny.
Kilka tygodni później trafiłam na tereny pewnej watahy.
Z nadzieją rozpoczęłam nowy rozdział swojej historii. Ciekawe co się wydarzy.
Zauroczenie: Boję się miłości, boję się bólu z jej powodu. Nie chcę już nikogo kochać.
Głos: Brave- Touch The Sky
Partner: brak
Szczeniaki: brak
Rodzina: Ojciec mówił, że jestem idealną kopią mojej matki, Nike. Ale tak szczerze to znałam tylko ojca, Grzmota. Pamiętam już tylko jego złote i mądre oczy.
Jaskinia: 1 Link 2 Link
Towarzysz: na chwilę obecną nie ma towarzysza, ale ma nadzieję, że wkrótce się to zmieni.
Inne zdjęcia: brak
Przedmioty kupione w sklepie: brak
Dodatkowe informacje: Pochodzi z wysokogórskiej watahy, musiała się tam przyzwyczaić do zmiany ciśnień. Nie zmienia to jednak faktu, że są pewne granice, po których przekroczeniu zaczyna świrować, a później rozsadza ją od środka, w konsekwencji czego umiera. Maksymalna wysokość którą może osiągnąć to trochę ponad 5 km nad poziomem morza, a głębokość w zbiornikach wodnych to około 50 m. I tak to niezwykle dużo.
Umiejętności:
: Siła: 100
: Zręczność: 100
: Wiedza: 100
: Spryt: 100
: Zwinność: 150
: Szybkość: 150
:Mana: 100
Od Videtura CD Mauvais
Miałem wspaniały sen. Na początku byłem z Fellą,
moją zastępczą matką, w przytulnej jaskini. Opowiadałem jej wszystko,
co się mi przytrafiło. W zasadzie to miałem zamiar. Tak bardzo mi jej
brakowało, a do opowiedzenia miałem jej tak wiele. Nie zmieniła się
wcale. Nadal te same bure futro z drobnymi białymi cętkami, oczy pełne
ciepła. Czułem się, jakbym opowiadał jej historię od kilku godzin i gdy w
końcu dotarłem do miejsca, w którym trafiłem na Watahę Mrocznych
Skrzydeł i na Mauvais przestałem mówić. Jak ja się tu znalazłem...?
Dotarło do mnie, że to wszystko to sen. SEN! Obraz słuchającej wilczycy
to tylko moja wyobraźni.
Wtedy wszystko wróciło gwałtownie na miejsce. Poczułem osłabienie i ból w całym ciele, mimo to wstałem.
- Vais? - zapytałem, czując czyjąś obecność obok. Dopiero teraz otworzyłem oczy, widząc przed sobą uśmiechającą się wilczycę. - Co się stało...? Powstrzymałaś to coś?
- Można tak powiedzieć... Dobrze z tobą?
- Bardziej nie, niż tak - Z każdą sekundą czułem się lepiej. - Ale to minie... Daj mi pięć minut... W tym czasie powiedz mi, co zaszło...
Po opowiedzeniu mi o dziwnym stworzeniu i o jeszcze dziwniejszej rozmowie z nim czułem się zdrów.
- Więc... - zacząłem - Możemy stąd uciekać?
- Tak, lepiej znajdźmy stąd wyjście.
Włóczyliśmy się kilka minut, lecz nie dotarliśmy do żadnego sensownego miejsca. A co jeśli wyjściu stąd musi towarzyszyć jakieś zaklęcie albo rymowanka w stylu ,, Sezamie, otwórz się"? Zanim zacząłem wymyślać nowe rymowanki, Vais lekko popchnęła mnie łapą. Odwróciłem się w jej stronę.
- Tam ktoś stoi - szepnęła. Faktycznie, przed nami stała wilcza postać. Wyglądała na zagubionego starszego, ale nie starego wilka.
< Vais? To ja przepraszam xd 41 dni to stanowczo za dużo ;c >
Wtedy wszystko wróciło gwałtownie na miejsce. Poczułem osłabienie i ból w całym ciele, mimo to wstałem.
- Vais? - zapytałem, czując czyjąś obecność obok. Dopiero teraz otworzyłem oczy, widząc przed sobą uśmiechającą się wilczycę. - Co się stało...? Powstrzymałaś to coś?
- Można tak powiedzieć... Dobrze z tobą?
- Bardziej nie, niż tak - Z każdą sekundą czułem się lepiej. - Ale to minie... Daj mi pięć minut... W tym czasie powiedz mi, co zaszło...
Po opowiedzeniu mi o dziwnym stworzeniu i o jeszcze dziwniejszej rozmowie z nim czułem się zdrów.
- Więc... - zacząłem - Możemy stąd uciekać?
- Tak, lepiej znajdźmy stąd wyjście.
Włóczyliśmy się kilka minut, lecz nie dotarliśmy do żadnego sensownego miejsca. A co jeśli wyjściu stąd musi towarzyszyć jakieś zaklęcie albo rymowanka w stylu ,, Sezamie, otwórz się"? Zanim zacząłem wymyślać nowe rymowanki, Vais lekko popchnęła mnie łapą. Odwróciłem się w jej stronę.
- Tam ktoś stoi - szepnęła. Faktycznie, przed nami stała wilcza postać. Wyglądała na zagubionego starszego, ale nie starego wilka.
< Vais? To ja przepraszam xd 41 dni to stanowczo za dużo ;c >
10.05.2019
Od Aarona cd. Gemini
Gemini wyglądała na zdruzgotaną. Oparłem o nią swoją głowę. Chciałem ją pocieszyć, ale nie wiedziałem jak. Nie bardzo rozumiałem to, co się przed chwilą stało. Erato, wściekła Gemini... Za dużo jak na przygody zwykłego bibliotekarza.
- Wszystko będzie dobrze - szepnąłem do niej. Nie wyglądała na wcale uspokojoną. Wprawdzie nie dziwię się jej. Jednak to jej zawdzięczamy wolność. Teraz wystarczy wrócić do watahy i wszystko po staremu. Gemini mocniej wtuliła się w moje futro. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Musi się uspokoić, ale mamy mało czasu. Nie wiem czy nie grozi nam jeszcze jakieś niebezpieczeństwo. Im będziemy dalej od tego miejsca, tym lepiej.
- Ja... - zaczęła niepewnie i odsunęła się ode mnie. Nie odrywała wzroku od swoich łap.
- Nie teraz - przerwałem jej. Teraz najważniejsze jest to, by odejść stąd jak najdalej. - Opowiesz mi o tym, jak wrócimy, dobrze?
Wadera spojrzała na mnie i pokiwała wolno głową. Pomogłem jej stanąć na nogach. Była bardzo zmęczona. Czułem się okropnie z tym, że muszę ją pośpieszać. Niestety, to nasza jedyna szansa ny wyjść z tego cało. Nie wiem, co stało się z Erato. Na prośbę Gemini, oddaliliśmy się. Jeżeli wroga wilczyca żyje, pewnie nie puści nas tak łatwo. Będziemy bezpieczni dopiero na terenach watahy. Znaczy się. Na pewno będziemy bezpieczniejsi niż jesteśmy teraz na nieznanych terenach. Przeszliśmy kilka chwiejnych kroków. Gemini najwyraźniej odzyskiwała kontakt ze światem. Pewniej stawiała łapy na ziemi. Po chwili była w stanie iść sama. Nagle usłyszałem znajomy trzepot. Boże, tylko nie to. Kruk zanurkował w naszym kierunku. Nim zdążyłem zareagować, Linos wyciągnął długi sztylet i przebił nadlatującego ptaka. O, więc elf jednak wcale nie jest taki beznadziejny. Pierzaste truchło spadło na ziemię. Nie było mi go nawet żal. Zwykle przy martwych zwierzętach rzucam wiązankę dziękczynną i tak dalej, ale ten pomiot nie zasługiwał na to. Warknąłem w jego kierunku, tak jakby miał zaraz postawić i wydłubać mi oczy. Po wyrazie pyska Gemini, widziałem, że poczuła ulgę. Nigdy więcej. Ruszyliśmy do dalszej drogi. Zdałem sobie sprawę, że znam te tereny - pokonywałem ten las, gdy pierwszy raz dotarłem do watahy. Dziwne, że nie kojarzę tego zamczyska i duchów. Może i lepiej, że tego nie zauważyłem. Jeśli dobrze pamiętam, wystarczy iść cały czas przed siebie, aż do momentu spotkania rzeki. Dalej lepiej iść wzdłuż niej. Nie byliśmy wcale tak daleko. Czułem, jak wzbiera we mnie nowa energia. Gemini również wyglądała na bardziej zdeterminowaną. Jedynie Linos się wahał.
- Co się dzieje? - zagadnąłem do niego, chociaż i tak wiedziałem, że niewiele zrozumie. Elf spojrzał na mnie niepewnie.
- Aa-ron, Gemi-ni - wydukał, patrząc za siebie. Zrozumiałem. Tutaj nasze drogi rozchodzą się. Posłałem mu uśmiech. Stojąca obok mnie wadera spojrzała na niego przyjaźnie. Zyskaliśmy całkiem dobrego sojusznika. Szkoda, że pewnie nigdy się już nie spotkamy. Linos stracił siostrę. Może chce odnaleźć i wrócić do swoich? Mam taką nadzieję. Pożegnanie było krótkie, ale bardzo emocjonalne. Mimo, że znałem go krótko, wiem, że będę odczuwał jego brak. Szybko się przywiązałem do tego spontanicznego, nie grzeszącego intelektem elfa. Razem z przyjaciółką, udaliśmy się w przeciwległym kierunku. Gemini wyglądała na zmęczoną, ale mniej kulała. Sam zdałem sobie sprawę, że doskwierają mi rany. Damy radę. Już dużo przeszliśmy. Zdałem sobie sprawę, że nawet nie wiem, ile nas nie było. Kompletnie straciłem rachubę! Ciekawe, czy ktoś zauważył nasze zniknięcie.
Po dość długim marszu przyszła pora na małą przerwę. Jesteśmy wystarczająco daleko, by choć na chwilę odetchnąć. Poprosiłem Gemini, by odpoczęła, a sam poszedłem na polowanie. Chciała iść ze mną, ale z takimi obrażeniami, nie ma mowy! Czekałem krótko - w końcu z gąszczu wyskoczyła młoda sarna. Szkoda, że będę musiał ukrócić jej żywota. Skoczyłem jej na kark, szybko kończąc jej cierpienie na tym świecie.
- Dziękuję ci - szepnąłem do ucha sarny i resztkami sił zawlokłem ją do tymczasowego obozu. Gemini drzemała. Głowę opierała o przednie łapy. Wyglądała tak spokojnie. Nie chciałem przerywać jej snu, bo musi być wyczerpana, ale lepiej byłoby, gdyby zjadła coś teraz świeżego.
- Hej, obiad gotowy, wstawaj. - Pacnąłem ją delikatnie łapą w bok. Wadera powoli otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Później obrzuciła spojrzeniem leżącą nieopodal sarnę. Pomogłem jej wstać. Po chwili oboje zajęliśmy się posiłkiem.
Słońce zachodziło, gdy doszliśmy pod rzekę. Woda wartko płynęła w korycie, ochlapując nasze futra. O tak. O niczym nie marzyłem tak bardzo jak o kąpieli. Moje futro jest brudne i poklejone. Podobnie z białą sierścią Gemini. Zanurzyłem się w strumieniu. Prąd nie był mocny, a przyjemnie uderzał w moje łapy. Wadera poszła moim śladem. Widzę, że nie tylko ja chcę porządnie zmyć z siebie wszystko. Woda była trochę zimna, ale na tę chwilę nie przeszkadzało mi to. Czułem, że ożywam od nowa. Przemycie ran upewniło mnie w tym, że nie dostanę zakażenia. Pluskaliśmy się dłuższą chwilę. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy słońce całkowicie zaszło. Czas było zrobić jakiś obóz. Bez sensu byłaby dalsza podróż nocą. Nie chciałbym się zgubić i znowu trafić pod zamek Erato. Nigdy więcej. Po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy całkiem przytulną, małą jaskinię. Idealnie na nas dwoje! Zmęczeni całą tą przygodą, usnęliśmy obok siebie w małej norce. W końcu trochę spokoju.
<Gemini?>
- Wszystko będzie dobrze - szepnąłem do niej. Nie wyglądała na wcale uspokojoną. Wprawdzie nie dziwię się jej. Jednak to jej zawdzięczamy wolność. Teraz wystarczy wrócić do watahy i wszystko po staremu. Gemini mocniej wtuliła się w moje futro. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Musi się uspokoić, ale mamy mało czasu. Nie wiem czy nie grozi nam jeszcze jakieś niebezpieczeństwo. Im będziemy dalej od tego miejsca, tym lepiej.
- Ja... - zaczęła niepewnie i odsunęła się ode mnie. Nie odrywała wzroku od swoich łap.
- Nie teraz - przerwałem jej. Teraz najważniejsze jest to, by odejść stąd jak najdalej. - Opowiesz mi o tym, jak wrócimy, dobrze?
Wadera spojrzała na mnie i pokiwała wolno głową. Pomogłem jej stanąć na nogach. Była bardzo zmęczona. Czułem się okropnie z tym, że muszę ją pośpieszać. Niestety, to nasza jedyna szansa ny wyjść z tego cało. Nie wiem, co stało się z Erato. Na prośbę Gemini, oddaliliśmy się. Jeżeli wroga wilczyca żyje, pewnie nie puści nas tak łatwo. Będziemy bezpieczni dopiero na terenach watahy. Znaczy się. Na pewno będziemy bezpieczniejsi niż jesteśmy teraz na nieznanych terenach. Przeszliśmy kilka chwiejnych kroków. Gemini najwyraźniej odzyskiwała kontakt ze światem. Pewniej stawiała łapy na ziemi. Po chwili była w stanie iść sama. Nagle usłyszałem znajomy trzepot. Boże, tylko nie to. Kruk zanurkował w naszym kierunku. Nim zdążyłem zareagować, Linos wyciągnął długi sztylet i przebił nadlatującego ptaka. O, więc elf jednak wcale nie jest taki beznadziejny. Pierzaste truchło spadło na ziemię. Nie było mi go nawet żal. Zwykle przy martwych zwierzętach rzucam wiązankę dziękczynną i tak dalej, ale ten pomiot nie zasługiwał na to. Warknąłem w jego kierunku, tak jakby miał zaraz postawić i wydłubać mi oczy. Po wyrazie pyska Gemini, widziałem, że poczuła ulgę. Nigdy więcej. Ruszyliśmy do dalszej drogi. Zdałem sobie sprawę, że znam te tereny - pokonywałem ten las, gdy pierwszy raz dotarłem do watahy. Dziwne, że nie kojarzę tego zamczyska i duchów. Może i lepiej, że tego nie zauważyłem. Jeśli dobrze pamiętam, wystarczy iść cały czas przed siebie, aż do momentu spotkania rzeki. Dalej lepiej iść wzdłuż niej. Nie byliśmy wcale tak daleko. Czułem, jak wzbiera we mnie nowa energia. Gemini również wyglądała na bardziej zdeterminowaną. Jedynie Linos się wahał.
- Co się dzieje? - zagadnąłem do niego, chociaż i tak wiedziałem, że niewiele zrozumie. Elf spojrzał na mnie niepewnie.
- Aa-ron, Gemi-ni - wydukał, patrząc za siebie. Zrozumiałem. Tutaj nasze drogi rozchodzą się. Posłałem mu uśmiech. Stojąca obok mnie wadera spojrzała na niego przyjaźnie. Zyskaliśmy całkiem dobrego sojusznika. Szkoda, że pewnie nigdy się już nie spotkamy. Linos stracił siostrę. Może chce odnaleźć i wrócić do swoich? Mam taką nadzieję. Pożegnanie było krótkie, ale bardzo emocjonalne. Mimo, że znałem go krótko, wiem, że będę odczuwał jego brak. Szybko się przywiązałem do tego spontanicznego, nie grzeszącego intelektem elfa. Razem z przyjaciółką, udaliśmy się w przeciwległym kierunku. Gemini wyglądała na zmęczoną, ale mniej kulała. Sam zdałem sobie sprawę, że doskwierają mi rany. Damy radę. Już dużo przeszliśmy. Zdałem sobie sprawę, że nawet nie wiem, ile nas nie było. Kompletnie straciłem rachubę! Ciekawe, czy ktoś zauważył nasze zniknięcie.
Po dość długim marszu przyszła pora na małą przerwę. Jesteśmy wystarczająco daleko, by choć na chwilę odetchnąć. Poprosiłem Gemini, by odpoczęła, a sam poszedłem na polowanie. Chciała iść ze mną, ale z takimi obrażeniami, nie ma mowy! Czekałem krótko - w końcu z gąszczu wyskoczyła młoda sarna. Szkoda, że będę musiał ukrócić jej żywota. Skoczyłem jej na kark, szybko kończąc jej cierpienie na tym świecie.
- Dziękuję ci - szepnąłem do ucha sarny i resztkami sił zawlokłem ją do tymczasowego obozu. Gemini drzemała. Głowę opierała o przednie łapy. Wyglądała tak spokojnie. Nie chciałem przerywać jej snu, bo musi być wyczerpana, ale lepiej byłoby, gdyby zjadła coś teraz świeżego.
- Hej, obiad gotowy, wstawaj. - Pacnąłem ją delikatnie łapą w bok. Wadera powoli otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Później obrzuciła spojrzeniem leżącą nieopodal sarnę. Pomogłem jej wstać. Po chwili oboje zajęliśmy się posiłkiem.
Słońce zachodziło, gdy doszliśmy pod rzekę. Woda wartko płynęła w korycie, ochlapując nasze futra. O tak. O niczym nie marzyłem tak bardzo jak o kąpieli. Moje futro jest brudne i poklejone. Podobnie z białą sierścią Gemini. Zanurzyłem się w strumieniu. Prąd nie był mocny, a przyjemnie uderzał w moje łapy. Wadera poszła moim śladem. Widzę, że nie tylko ja chcę porządnie zmyć z siebie wszystko. Woda była trochę zimna, ale na tę chwilę nie przeszkadzało mi to. Czułem, że ożywam od nowa. Przemycie ran upewniło mnie w tym, że nie dostanę zakażenia. Pluskaliśmy się dłuższą chwilę. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy słońce całkowicie zaszło. Czas było zrobić jakiś obóz. Bez sensu byłaby dalsza podróż nocą. Nie chciałbym się zgubić i znowu trafić pod zamek Erato. Nigdy więcej. Po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy całkiem przytulną, małą jaskinię. Idealnie na nas dwoje! Zmęczeni całą tą przygodą, usnęliśmy obok siebie w małej norce. W końcu trochę spokoju.
<Gemini?>
Od Shiry CD. Lee
Obudziło mnie głośne ziewnięcie Rayli. Rzuciłam jej pełne wyrzutów, zmęczone spojrzenie, na co ta tylko się uśmiechnęła. No cóż, skoro już nie śpimy, to przydałoby się coś ze sobą zrobić. Może wybierzemy się do biblioteki poszukać czegoś o różnych gatunkach magicznych zwierząt? W końcu miałam być ich hodowcą...
- No no, Rayla, kierunek biblioteka! - zawołałam pogodnie, wstając z posłania.
Wyszłam więc z jaskini, a tygrysica potulnie za mną i ruszyłyśmy w kierunku wcześniej wspomnianego miejsca. W sumie, to dlaczego wszędzie z nią chodzę? No nic. Po stosunkowo niedługiej drodze, byłyśmy już przy wejściu.
- Możesz zostać tu, jeśli chcesz - zaproponowałam towarzyszce zostanie przed budynkiem, nie chciałam żeby postrącała książki, albo nawet poprzewracała całe regały. Była po prostu za duża.
Ta tylko usiadła, na znak, że tak właśnie zrobi. Przekroczyłam więc próg sama, a pierwsze co ukazało mi się przed oczami, to zupełnie obcy mi wilk, widocznie wadera. Chyba mnie usłyszała, bo upuściła książkę, gwałtownie się odwracając. W pierwszej chwili chciałam zawołać Raylę, ale ona została na zewnątrz. A poza tym, dam sobie radę.
- Co ty tu robisz? To nasza biblioteka - powiedziałam w końcu, po chwili przyglądania się obcej.
Raczej nie wyglądała na groźną, albo chętną do walki, prędzej wyglądała tak, jakby chciała uciec. No, zobaczymy co z tego będzie.
<Lee?>
- No no, Rayla, kierunek biblioteka! - zawołałam pogodnie, wstając z posłania.
Wyszłam więc z jaskini, a tygrysica potulnie za mną i ruszyłyśmy w kierunku wcześniej wspomnianego miejsca. W sumie, to dlaczego wszędzie z nią chodzę? No nic. Po stosunkowo niedługiej drodze, byłyśmy już przy wejściu.
- Możesz zostać tu, jeśli chcesz - zaproponowałam towarzyszce zostanie przed budynkiem, nie chciałam żeby postrącała książki, albo nawet poprzewracała całe regały. Była po prostu za duża.
Ta tylko usiadła, na znak, że tak właśnie zrobi. Przekroczyłam więc próg sama, a pierwsze co ukazało mi się przed oczami, to zupełnie obcy mi wilk, widocznie wadera. Chyba mnie usłyszała, bo upuściła książkę, gwałtownie się odwracając. W pierwszej chwili chciałam zawołać Raylę, ale ona została na zewnątrz. A poza tym, dam sobie radę.
- Co ty tu robisz? To nasza biblioteka - powiedziałam w końcu, po chwili przyglądania się obcej.
Raczej nie wyglądała na groźną, albo chętną do walki, prędzej wyglądała tak, jakby chciała uciec. No, zobaczymy co z tego będzie.
<Lee?>
9.05.2019
Od Lee
Po zielonej i dotąd nienaruszonej trawie, rozbryzgała się
świeża krew niewielkich rozmiarów zająca, którego szyję brutalnie rozerwałam jednym,
ale za to szybkim ruchem. Trochę szkoda, bo ten kolor był całkiem przyjemny dla
oka, ale cóż… Jedno poświęca się za drugie, taka jest naturalna kolej rzeczy. Zagubiona
na tak wielkiej połaci terenu, od kilku dni błąkałam się bez celu, poszukując
kogokolwiek żywego i zdolnego do chociaż krótkiej rozmowy. Mimo tego, że minęło
już naprawdę dużo czasu, dalej nie mogłam się z tym pogodzić z żałosną śmiercią
Lycana. Jak on w ogóle mógł do tego doprowadzić? Kto normalny prowokuje takie
walki? Chyba tylko głupcy… Zmuszona
przez dręczącą mnie samotność, po prostu ruszyłam przed siebie, nie bacząc
nawet na ewentualne konsekwencje swoich decyzji. Chociaż powoli zaczynałam je
odczuwać na własnej skórze.
Uniosłam pysk nieznacznie do góry i przez promienie słońca,
które złośliwie i nachalnie, oślepiały każdego ciekawskiego obserwatora,
musiałam zmrużyć oczy i wrócić do poprzedniej pozycji, aby w spokoju skonsumować
swoje kaloryczne śniadanie, robiące jednocześnie za obiad i być może kolację.
Surowe mięso było strasznie gumowe i nieco mdłe, jednak nie będę marudzić,
ponieważ ten smak ma swój urok. Metaliczny posmak krwi dodawał takiej
naturalnej dzikości, której brakuje w pieczonym mięsie. No nic. Teraz nie czas
na filozoficzne gadki o jedzeniu.
Upewniwszy się, że mój ogon i medalion są na swoim miejscu,
zostawiłam resztki posiłku leciutko zasypane ziemią i pobiegłam dalej.
Aktualnie znajdowałam się na skraju lasu, który powoli zmieniał się w pełną
kwiatów i drobnych nor łąkę. Oczywiście wolałam trzymać się w bezpiecznej
odległości od niepokojących, kamiennych dziur, aby nie zostać zauważona.
Osobiście wolałam obserwować, aniżeli być obserwowaną, dlatego myślę, że moje
przyzwyczajenia są dość uzasadnione.
Po kilkunastu chwilach, które łatwo można porównać do
długości zjedzenia wyrośniętego jedzenia w pojedynkę, znalazłam się w naprawdę
dziwnym miejscu. Zamyślenie poprowadziło mnie do sporego i widocznie
opuszczonego budynku, w którym jednak ku mojemu zaskoczeniu, roznosił się
zapach starych ksiąg i innych wilków. Z braku lepszego pomysłu nawet nie
zwracając uwagi na ewentualne niebezpieczeństwo, podreptałam do pierwszej
lepszej półki. Jedna z ksiąg, obita ciemnobrązową skórą, została otoczona przez
półprzeźroczystą, czerwoną mgiełkę, która po chwili poruszyła książką i
otwierając ją na pierwszej stronie, podsunęła ją mnie. Zaczęłam wertować
kartki, używając telekinezy, która okazała się naprawdę przydatną umiejętnością
w takich chwilach. W każdym razie, niewiele mogłam odczytać, ponieważ większość
tekstu była starta i nieczytelna. Mimo tego zaskoczył mnie całkiem przyzwoity
stan używalności tej książki. Nagle upuściłam przedmiot na ziemię i gwałtownie
odwróciłam się do tyłu, gotowa do natychmiastowej ucieczki, słysząc szmer i
czyjś głos przy wejściu do biblioteki.
<Ktoś? uwu>
8.05.2019
Nowa wadera! Lee
Autor: QuillCoil (DA)
Właściciel: veenare@onet.pl || ~Yuuki (HW)
Imię: Ponoć dostała imię po swoim praprzodku, jednak oczywiście to tylko bajka opowiada przez jej ojca, która chcąc odciąć się od starych wspomnień, wołał na nią Kova. Sama przedstawia się jako Lee, przez to, że po prostu ta ksywka jest powszechniejsza i bardziej praktyczna.
Wiek: Jest stosunkowo młodym wilkiem, bowiem liczy sobie niewiele ponad cztery zimy.
Płeć: Wadera
Żywioł: Błyskawica || Energia || Iluzja
Stanowisko: Obrońca Alph || Zaganiacz
Cechy fizyczne: Ciało Lee jest smukłe i dobrze zbudowane. Posiada długie łapy, które umożliwiają jej osiągnięcie ponadprzeciętnej prędkości, mimo iż wygląda na wątłą i delikatną. Klatka piersiowa jest obszerna, a talia wąska. Pasmo dłuższych, nieco szpiczastych włosów, przebiegające od karku, aż po barwi, tworzy grzywę okalającą jej szyję i pysk. Dzięki ciemnemu ubarwieniu jest w stanie łatwo się ukryć w nocy, a szczególnie w lasach i nieoświetlonych jaskiniach. Samica wyróżnia się dużymi, czerwonymi oczami, które w ciemności i pod odpowiednim kątem odbijają światło, umożliwiając jej bezproblemowe widzenie w nocy. Minusem jest długi i puchaty ogon, który najczęściej plącze się pod łapami i tylko przeszkadza, jednak czasem się przydaje, robiąc za całkiem miłą poduszkę.
Cechy charakteru: Naiwność i prostota są cechami charakteryzującymi Lee. Często, aby cokolwiek zrozumieć, potrzebuje konkretnego i przy tym uproszczonego wytłumaczenia, dlatego w relacji z nią, potrzeba naprawdę dużo cierpliwości, jak do szczeniaka. Momentami potrafi być spostrzegawcza, dostrzegając istotne szczegóły. Poczucie, że reguły i kodeksy moralne ograniczają, towarzyszy jej już od dawna. Przez życie w izolacji ciężko jest jej zrozumieć hierarchie i powszechnie uznane pozycje, jednak jako naturalnie przystosowany do tego wilk, po prostu się im podporządkowuje. Uznaje autorytet jedynie silniejszych od niej samej, ale istnieją wyjątki, jeśli kogoś obdarzy większym szacunkiem. Do obcych nawet nie stara się być miła.
Jest płochliwa, dlatego zazwyczaj ucieka, unikając od bliższych starć, oczywiście jeśli ma taką możliwość. Zwykle bywa nieufna i jasno wytacza granice, do których może się posunąć w relacji. Jako nieuważna i dość ciekawska, jest niezwykle lekkomyślną samicą. Sama pakuje się w kłopoty, których tak skrupulatnie stara się unikać, aby potem i tak uciec, zwalając je na kogoś innego.
Wbrew pierwszemu odczuciu, jakie może wywołać przy pierwszym spotkaniu, jest inteligentna. Jednak, niestety, często o tym zapomina i najpierw działa, a dopiero później myśli. Zna swoje możliwości i ograniczenia, dlatego nie przecenia się, jednocześnie starając się maksymalnie wykorzystać swój potencjał. Niezwykła pewność siebie dodaje jej animuszu i odwagi w dążeniu do celu, nawet wliczając w to zwykłą walkę.
Cechy szczególne: Czerwone oczy, charakteryzujące Kove, dodatkowo są podkreślone przez drobne kępki białego futerka, które umiejscowione są również na jej uszach i jako pręgi, na ogonie.
Lubi: Szczególnie uwielbia polowania. Wszechobecny zapach krwi i adrenalina płynąca we krwi najzwyczajniej w świecie jest czymś cudownym, zresztą tak samo jak zapuszczanie się głęboko w nieodkryte dotąd miejsca. Niebezpieczeństwo i ciągłe poczucie śmierci, która w każdym momencie może cię dopaść, jest jak narkotyk dla Lee. Ciągle chce więcej. Dodatkowo bardzo lubi kwiaty i stare, na wpół zburzone świątynie, ponieważ przepełnione są niesamowitą atmosferą i tajemniczą nostalgią, gdy odczytuje się z nich runy.
Nie lubi: Wilki, od których niemal bije zabójcza aura, po prostu ją odstraszają. Nie lubi wplątywać się w niepotrzebne nikomu walki, szczególnie takie, gdzie oponent kieruje się jedynie swoją arogancką chęcią poczucia zwycięstwa. Ciekawostką jest to, że mimo swojego zamiłowania do roślin, nie przepada za zbyt słodkimi owocami.
Boi się: Z całego serca nienawidzi otwartych przestrzeni, w których czuje się, jak w pułapce. Poczucie, że nie ma się gdzie ukryć i jest wystawiona na wzrok wszystkiego dookoła, jest dla niej czymś okropnym. Dlatego też unika łąk i ogólnie rozległych, niezalesionych terenów.
Moce:
- Błyskawica jest pierwszym i jednocześnie głównym żywiołem, który opanowała. Poprzez zwiększenie impulsów elektrycznych w swoim ciele, jest w stanie wytworzyć niewielkie wyładowania, które po chwili tworzą sieć błyskawic, okalających i przechodzących przez ciało Lee. Mają większą moc od przeciętnych błyskawic, dlatego są w stanie niemal od razu spalić przedmiot, w który trafią. Niebezpieczeństwo polega na tym, że wadera nie jest w stanie ich do końca kontrolować, szczególnie jeśli jest pod wpływem adrenaliny.
- Kolejną umiejętnością Lee jest możliwość kontrolowania energii życiowej. Z jej pomocą, jest w stanie leczyć nawet śmiertelne rany, jednak oczywiście nadużycie tej mocy powoduje nagłe osłabnięcia. Dodatkowo może materializować energię, tworząc z niej niewielkie, czerwone kule światła. Przydatną cechą tej zdolności jest też możliwość używania telekinezy, jednak w ograniczeniu do średniej wielkości przedmiotów.
- Jeśli chodzi o iluzję, to po kontakcie wzrokowym, potrafi wtopić się w otoczenie i stać się kompletnie niewidoczna, nawet do kilku godzin. Sporym ograniczeniem jest możliwość użycia tej mocy tylko na jednej osobie, przez co dla innych jest widoczny.
Historia: Urodziła się w starej watasze, która według opowieści Ojca, trzymała się jeszcze starych obrządków, które polegały głównie na poświęcaniu młodych wilków jako ofiary dla bóstw. Oczywiście jako bękart poprzedniej Bety i wygnanej Omegi, Lee wydawała się być niemal idealnym kandydatem do tego zadania. Kapłani uznali, że działania rodziców wadery, którzy chcieli wprowadzić nowy i bezkrwawy system rządów, były zdradą, a ofiara szczeniaka mogłaby odkupić ich winy. Lycan, główny szaman i bliski przyjaciel ojca Kovy, czuł się za nią odpowiedzialny i za wszelką cenę nie chciał pozwolić do jej śmierci. Dlatego pod osłoną nocy uciekł razem z kilkumiesięczną Kovą, zrzekając się stanowiska i watahy.
Przez te lata zdołali uciec wystarczająco daleko, aby wieść dość spokojne życie, unikając innych watah. Lycan starał się wychować Kovę na perfekcyjnego łowcę, aby mogła spokojnie przeżyć, nie musząc być zależna od innych. Tak samo zaszczepił w młodej wilczycy stały lęk przed obcymi wilkami, wmawiając jej, że każdy z nich pragnie krwi i niepotrzebnej śmierci. Oczywiście, dzięki niemu zdobyła również wiele przydatnych umiejętności, jak na przykład rozpoznawanie podstawowych ziół i korzystanie z ich medycznych właściwości, czy odczytywania starych run ze świątyń, w których najczęściej przebywali.
Podczas jednego z cięższych polowań, szaman zapuścił się za daleko i wdał się w walkę z mieszańcem, z której wrócił ledwo żywy. Mutant zdołał przegryźć szyję Lycana, przez co ten oprócz dostania się wirusa do jego organizmu, powoli się wykrwawiał. Lee wiedziała o rychłej śmierci Ojca, dlatego, nie chcąc, żeby więcej cierpiał, po prostu go zabiła, chowając jego zwłoki w opuszczonej świątyni, którą do dzisiaj często odwiedza.
Po roku od całego zdarzenia miała dość samotności, dlatego zbawieniem dla niej było przypadkowe spotkanie Alfy Watahy Mrocznych Skrzydeł, do której w końcu dołączyła.
Zauroczenie: Być może jest ktoś taki.
Głos: LOLO — Hit and Run
Partner: Aktualnie brak.
Szczeniaki: Mimo miłości zamiłowania do tych małych istotek, to sama boi się takowe mieć, przez swoje roztargnienie.
Rodzina: Nigdy nie miała okazji poznać swoich biologicznych rodziców. Od kiedy pamięta opiekowała się nią Lycan, którą z czasem zaczął nazywać Ojcem. Podobno była córką wygnanej Omegi, która próbowała wybić połowę własnej watahy. Właśnie z tego powodu Lee niechętnie się do tego przyznaje.
Jaskinia: Mimo tego, że posiada jaskinię, to bardzo często spędza noce poza nią, oczywiście, gdy jest ciepło i nie zamarznie od samego kontaktu z ziemią Link
Medalion: Medalionem jest średnich rozmiarów, czarny kompas, których dostała od Ojca. On również nauczył ją prawidłowego posługiwania się nim. Dodatkowo ukrywa go pod prowizoryczną, materiałową obrożą, aby go przypadkiem nie zgubić. Link
Towarzysz: --
Inne zdjęcia: Link
Przedmioty kupione w sklepie: --
Dodatkowe informacje:
✷ Jest niezbyt doświadczona w związkach, jednak czuje, że lubi tak samo wadery, jak i basiory.
✷ Lee doskonale poznała, co to znaczy doświadczyć iluzji na sobie, dlatego od dawna bardziej polega na swoim wyostrzonym zmyśle węchu i słuchu, aniżeli wzroku. Dzięki temu zaczęła częściej polować nocą, przez co ostre słońce potrafi ją nawet oślepić.
✷ Ojciec nauczył ją odczytywania starych run, co z czasem stało się jej ulubionym zajęciem.
✷ Mimo swojego lęku przed przestrzenią, bardzo lubi podróżować, dlatego też przez jakiś czas rozważała przejęcia stanowiska odkrywcy nowych terenów.
✷ Spanie i długi odpoczynek jest jej drugim ulubionym zajęciem.
✷ Często zapomina imion nowo poznanych wilków, dlatego po prostu wymyśla im pseudonimy i najczęściej się nimi posługuje.
✷ Czasami mówi w formie męskiej, jednak głównie dlatego, aby zmylić rozmówcę.
✷ Nie znosi towarzystwa innych, niezależnie od płci. Od spędzania czasu z innymi, już woli umówić się z Ukorem. Chociaż czasami potrafi zagadać do losowego wilka, szczególnie jeśli nie ma nic ciekawszego do roboty.
Umiejętności:
:Siła: 70
:Zręczność: 110
:Wiedza: 90
:Spryt: 100
:Zwinność: 110
:Szybkość: 200
:Mana: 120
1.05.2019
Od Gemini cd Aarona
Stałam przed bramą z Aaronem i Linosem, nerwowo przełykając ślinę. Na plecach czułam żar płonącego pałacu.
Linos powiedział coś w swoim języku i wskazał na wisiorek. Z trudem przetłumaczyłam to Aaronowi.
- Mówi, że ten talizman chroni przed duszami z lasu. Prawdopodobnie jego aura jest w stanie objąć też nas, ale musimy być ostrożni. - spojrzałam na Aarona. Starał się oddychać spokojnie, ale wiedziałam, że był tak samo przerażony jak ja.
- To co, idziemy? - zapytałam.
- Nie tak szybko! - zaśmiał się kpiąco aż za dobrze znany mi głos. Gwałtownie odwróciliśmy się. Erato stała przed nami, lekko poszarzała przez dym i popiół, przez co wyglądała jeszcze bardziej niezdrowo. Z szaleńczym uśmiechem zbliżała się do nas, bardzo powoli. Staliśmy sparaliżowani ze strachu. Na brudnym i chudym ramieniu Erato usiadł kruk. Jego czarne oczka zaświeciły złowieszczo, a jego błękitne znamiona jakby pojaśniały bladym światłem. Gdy Erato była już niebezpiecznie blisko, wrzasnęłam wystraszona i ruszyliśmy biegiem do bramy. Kątem oka zauważyłam, że Erato również zaczęła biec z ogromną radością goniąc nas, jakby była szczeniakiem. To naprawdę nie jest zdrowa psychicznie wilczyca. Nagle kruk wzniósł się w powietrze i rzucił się z szponami prosto na mój pysk. Ptaszysko drapało, szarpało i skrzeczało, czułam jak zewsząd płynie ciepła krew, która zalewała mi nos i pysk. Z coraz większym trudem oddychałam, biegłam i patrzyłam przed siebie. Nie byłam w stanie już walczyć, obraz mi czerniał przed oczami, starałam się jak mogłam żeby dogonić Aarona i efla, lecz coraz gorzej mi to wychodziło. W pewnym momencie zakręciło mi się w głowie i łapy mi się pode mną ugięły. Kruk z tego skorzystał i wleciał we mnie całą mocą, przewracając przy tym na ziemię. Gdy uderzyłam głową o podłoże, jęknęłam z bólu i wyczerpania. Erato stanęła nade mną i uśmiechnęła się z satysfakcją. Bardzo blisko przybliżyła swój pysk do mojego i spojrzała się mi w oczy. Napawała się swoim zwycięstwem. Nagle Erato coś powaliło na ziemię. Zaskoczona spojrzałam w jej kierunku. To Aaron rzucił się jej do gardła. Duchy stały dosyć blisko, ale bały się podejść bliżej. Linos zdezorientowany stał dalej, nie wiedząc co robić. Jaki to jest życiowy przegryw. Westchnęłam i wstałam na łapy. Poczułam przeszywający ból, znowu mnie zamroczyło. Zrobiłam chwiejny krok do przodu. Dobra, jakoś stoję. Drugi kroczek. Jest moc. Nie myśląc dłużej rzuciłam się pędem na Erato aby pomóc Aaronowi. Wilczyca śmiała się szaleńczo, patrząc jak Aaron unika jej ciosów i kul magii, które potrafiły odrzucić przeciwnika dosyć daleko i do tego bardzo boleśnie. Kiedy byłam jej uczennicą, jeden raz potraktowała mnie taką kulką i nie powiem, ale cholernie bolało i nie potrafiłam się ruszyć przez kolejny tydzień. Erato całe szczęście mnie nie zauważyła i bardzo się zdziwiła kiedy poczuła mój ciężar na sobie. Z łatwością mnie odepchnęła i ponownie skupiła się na Aaronie, któremu udało się już dosyć zbliżyć. Resztkami sił, które wspomagał gniew i nienawiść do Erato, wyrzuciłam z siebie energię, która ją oblepiła i zamieniła się w lód. Jeśli kojarzycie mamuty zatopione w lodzie, to wiedzcie, że Erato właśnie wyglądała tak jak taki mamut. Z ulgą upadłam na ziemię, a Aaron do mnie podszedł. Oboje spojrzeliśmy się na siebie i usmiechneliśmy. Z wyczerpania i szczęścia, że nam się udało, nie potrafiłam się odezwać, a co do tego ruszyć. Aaron już otwierał pysk, gdy usłyszeliśmy, że lód zaczął pękać. Odwróciłam łeb w tym kierunku i z przerażeniem powiedziałam:
- Aaron, ona chyba się zaraz uwolni.
- No nie...
Lód gwałtownie rosprysnął się na miliony kawałeczków, boleśnie nas raniąc. Aaron syknął cicho. Erato stała i uśmiechała się z rozbawieniem. Nagle poczułam przemożny gniew i furię. Miałam już dość tej kretynki. Czułam jak furia zalewa moją krew, a gniew zaślepia mi oczy. Ryknęłam głośno i widziałam jak futro mi ciemnieje, łapy się wydłużają, a ja powoli traciłam kontrolę nad kończynami.
- Uciekaj - szepnęłam do Aarona. Drżałam na całym ciele i okropnie bałam się, że zranię Aarona. Erato stała przede mną i patrzyła na mnie z zafascynowaniem i dumą. Aaron stał i z szoku nie potrafił się ruszyć.
- Uciekaj. - powiedziałam z trudem głośnej. - Uciekaj! - wrzasnęłam i usłyszałam potępieńczy ryk. Nie dowierzałam, ale to byłam ja, lecz nie miałam już nad sobą kontroli. Aaron i Linos rzucili się przed siebie, a ja w postaci furii zaatakowałam Erato. Początkowo nie zdawała sobie sprawy z tego co się dzieje, w końcu nie sądziła, że jej twór jest w stanie się na nią rzucić, bądź też zabić... Całe szczęście kiedy miało nastąpić rozszarpanie jej kłami, straciłam świadomość.
- Gemini... Gemini, obudź się. - usłyszałam czyjś głos.
- Jeszcze pięć minut. - mruknęłam niezadowolona i odwróciłam się na drugi bok. Po chwili zdałam sobie sprawę gdzie jestem i co się niedawno stało. Otworzyłam oczy i gwałtownie usiadłam. Przede mną stał Aaron i patrzył na mnie zaniepokojony. Spojrzałam na swoje futro. Nie było już nieskazitelnie białe, lecz czerwono-brązowe od zeschniętej krwi. Z przerażeniem zaczęłam szlochać, później przerodziło się to w spazmatyczny płacz. Znowu kogoś zabiłam, nie wiem czy była to tylko Erato, czy może jeszcze ktoś inny, jak zawsze nic nie pamiętałam. Płacząc, traciłam oddech i w tej chwili bardzo siebie nienawidziłam. Łzy spadały na ziemię, a ja nieświadomie oparłam łeb na piersi Aarona. Zamknęłam oczy i nie myśląc o niczym, starałam się uspokoić.
<Aaron? :3>
Linos powiedział coś w swoim języku i wskazał na wisiorek. Z trudem przetłumaczyłam to Aaronowi.
- Mówi, że ten talizman chroni przed duszami z lasu. Prawdopodobnie jego aura jest w stanie objąć też nas, ale musimy być ostrożni. - spojrzałam na Aarona. Starał się oddychać spokojnie, ale wiedziałam, że był tak samo przerażony jak ja.
- To co, idziemy? - zapytałam.
- Nie tak szybko! - zaśmiał się kpiąco aż za dobrze znany mi głos. Gwałtownie odwróciliśmy się. Erato stała przed nami, lekko poszarzała przez dym i popiół, przez co wyglądała jeszcze bardziej niezdrowo. Z szaleńczym uśmiechem zbliżała się do nas, bardzo powoli. Staliśmy sparaliżowani ze strachu. Na brudnym i chudym ramieniu Erato usiadł kruk. Jego czarne oczka zaświeciły złowieszczo, a jego błękitne znamiona jakby pojaśniały bladym światłem. Gdy Erato była już niebezpiecznie blisko, wrzasnęłam wystraszona i ruszyliśmy biegiem do bramy. Kątem oka zauważyłam, że Erato również zaczęła biec z ogromną radością goniąc nas, jakby była szczeniakiem. To naprawdę nie jest zdrowa psychicznie wilczyca. Nagle kruk wzniósł się w powietrze i rzucił się z szponami prosto na mój pysk. Ptaszysko drapało, szarpało i skrzeczało, czułam jak zewsząd płynie ciepła krew, która zalewała mi nos i pysk. Z coraz większym trudem oddychałam, biegłam i patrzyłam przed siebie. Nie byłam w stanie już walczyć, obraz mi czerniał przed oczami, starałam się jak mogłam żeby dogonić Aarona i efla, lecz coraz gorzej mi to wychodziło. W pewnym momencie zakręciło mi się w głowie i łapy mi się pode mną ugięły. Kruk z tego skorzystał i wleciał we mnie całą mocą, przewracając przy tym na ziemię. Gdy uderzyłam głową o podłoże, jęknęłam z bólu i wyczerpania. Erato stanęła nade mną i uśmiechnęła się z satysfakcją. Bardzo blisko przybliżyła swój pysk do mojego i spojrzała się mi w oczy. Napawała się swoim zwycięstwem. Nagle Erato coś powaliło na ziemię. Zaskoczona spojrzałam w jej kierunku. To Aaron rzucił się jej do gardła. Duchy stały dosyć blisko, ale bały się podejść bliżej. Linos zdezorientowany stał dalej, nie wiedząc co robić. Jaki to jest życiowy przegryw. Westchnęłam i wstałam na łapy. Poczułam przeszywający ból, znowu mnie zamroczyło. Zrobiłam chwiejny krok do przodu. Dobra, jakoś stoję. Drugi kroczek. Jest moc. Nie myśląc dłużej rzuciłam się pędem na Erato aby pomóc Aaronowi. Wilczyca śmiała się szaleńczo, patrząc jak Aaron unika jej ciosów i kul magii, które potrafiły odrzucić przeciwnika dosyć daleko i do tego bardzo boleśnie. Kiedy byłam jej uczennicą, jeden raz potraktowała mnie taką kulką i nie powiem, ale cholernie bolało i nie potrafiłam się ruszyć przez kolejny tydzień. Erato całe szczęście mnie nie zauważyła i bardzo się zdziwiła kiedy poczuła mój ciężar na sobie. Z łatwością mnie odepchnęła i ponownie skupiła się na Aaronie, któremu udało się już dosyć zbliżyć. Resztkami sił, które wspomagał gniew i nienawiść do Erato, wyrzuciłam z siebie energię, która ją oblepiła i zamieniła się w lód. Jeśli kojarzycie mamuty zatopione w lodzie, to wiedzcie, że Erato właśnie wyglądała tak jak taki mamut. Z ulgą upadłam na ziemię, a Aaron do mnie podszedł. Oboje spojrzeliśmy się na siebie i usmiechneliśmy. Z wyczerpania i szczęścia, że nam się udało, nie potrafiłam się odezwać, a co do tego ruszyć. Aaron już otwierał pysk, gdy usłyszeliśmy, że lód zaczął pękać. Odwróciłam łeb w tym kierunku i z przerażeniem powiedziałam:
- Aaron, ona chyba się zaraz uwolni.
- No nie...
Lód gwałtownie rosprysnął się na miliony kawałeczków, boleśnie nas raniąc. Aaron syknął cicho. Erato stała i uśmiechała się z rozbawieniem. Nagle poczułam przemożny gniew i furię. Miałam już dość tej kretynki. Czułam jak furia zalewa moją krew, a gniew zaślepia mi oczy. Ryknęłam głośno i widziałam jak futro mi ciemnieje, łapy się wydłużają, a ja powoli traciłam kontrolę nad kończynami.
- Uciekaj - szepnęłam do Aarona. Drżałam na całym ciele i okropnie bałam się, że zranię Aarona. Erato stała przede mną i patrzyła na mnie z zafascynowaniem i dumą. Aaron stał i z szoku nie potrafił się ruszyć.
- Uciekaj. - powiedziałam z trudem głośnej. - Uciekaj! - wrzasnęłam i usłyszałam potępieńczy ryk. Nie dowierzałam, ale to byłam ja, lecz nie miałam już nad sobą kontroli. Aaron i Linos rzucili się przed siebie, a ja w postaci furii zaatakowałam Erato. Początkowo nie zdawała sobie sprawy z tego co się dzieje, w końcu nie sądziła, że jej twór jest w stanie się na nią rzucić, bądź też zabić... Całe szczęście kiedy miało nastąpić rozszarpanie jej kłami, straciłam świadomość.
- Gemini... Gemini, obudź się. - usłyszałam czyjś głos.
- Jeszcze pięć minut. - mruknęłam niezadowolona i odwróciłam się na drugi bok. Po chwili zdałam sobie sprawę gdzie jestem i co się niedawno stało. Otworzyłam oczy i gwałtownie usiadłam. Przede mną stał Aaron i patrzył na mnie zaniepokojony. Spojrzałam na swoje futro. Nie było już nieskazitelnie białe, lecz czerwono-brązowe od zeschniętej krwi. Z przerażeniem zaczęłam szlochać, później przerodziło się to w spazmatyczny płacz. Znowu kogoś zabiłam, nie wiem czy była to tylko Erato, czy może jeszcze ktoś inny, jak zawsze nic nie pamiętałam. Płacząc, traciłam oddech i w tej chwili bardzo siebie nienawidziłam. Łzy spadały na ziemię, a ja nieświadomie oparłam łeb na piersi Aarona. Zamknęłam oczy i nie myśląc o niczym, starałam się uspokoić.
<Aaron? :3>
Subskrybuj:
Posty (Atom)