Przez długi czas przyglądałam się basiorowi z zainteresowaniem. Bardzo wprawnie przygotowywał jedzenie, czego szczerze się nie spodziewałam. Obserwowałam jak dorzuca kolejne składniki i szykuje je do podania. W pracowni zaczął unosić się piękny aromat ziół i pieczonego mięsa. Wilk wydawał się odzyskiwać siły, miałam więc nadzieję, że moje antidotum zadziałało odpowiednio i nie spowoduje żadnych powikłań. Jedyne do mnie zaniepokoiło to ciemna aura, która coraz bardziej wzbierała wokół niego. Nieświadomie zaczęłam mierzyć basiora wzrokiem jakby był obiektem badawczym, jak przez lupę, próbując określić czym dokładnie jest smolista łuna. Nie zauważyłam kiedy on odwrócił się w moją stronę.
Poczułam jakby coś wyrwało mnie z czasu. Przez chwilę nie znajdowałam się już w mojej pracowni, ale w pustej przestrzeni, jakby próżni. Nic nie słyszałam, widziałam tylko zarys smug czarnego dymu, który odczepił się od nieznajomego i podążył za mną. Po chwili zaczęłam słyszeć ciche, syczące głosy, dochodzące to do jednego, to do drugiego ucha. Nie rozlegały się w przestrzeni, tylko jakby w mojej głowie.
Nie raz doświadczyłam już przeniesienia do Otchłani, ale jeszcze nigdy nie wyrwano mnie ze świata tak brutalnie. Przejście zawsze odbywało się po długich przygotowaniach, medytacji, rozmowach z istotami, które miały być moimi przewodnikami albo pomocnikami. Tym razem to było coś innego. Coś wciągnęło mnie na drugą stronę wbrew mojej woli jak zakładniczkę.
Nagle coś dotknęło mojej sierści na grzbiecie i zaczęło przesuwać się w stronę głowy. Poczułam, jak coś śliskiego oplata powoli moje nogi i coraz bardziej się zaciska. Spojrzałam w dół i zobaczyłam czarne, nieprzeniknione macki pochłaniające powoli całe moje ciało. Nie mogłam się ruszyć i zaczęłam panikować. Do głowy przyszło mi tylko jedno rozwiązanie. Jeśli mi się nie uda, prawdopodobnie zginę. Nie chcę tego robić. Muszę to zrobić.
Nabrałam powietrza, o ile można mówić o powietrzu w tym miejscu. Jadowity odór sparzył mi drogi oddechowe jak żrący kwas. Wreszcie wydusiłam z siebie kilka słów, które utknęły w niemej próżni. Macki coraz szybciej mnie oplatały, połowa mojego ciała pogrążyła się już w cieniu. Moje białe futro zamieniało się w popiół.
Zaczęłam zapadać się w nicość.
W ostatnim momencie, kiedy na powierzchni pozostała już tylko moja kufa, poczułam jak coś wyszarpuje mnie z odmętów. Usłyszałam wrzaski, przeraźliwe krzyki i odgłosy rozrywanego ciała. Uścisk zelżał, ale nadal czułam ciężar czarnego cielska. Po chwili i on zniknął. Moim oczom ukazała się znajoma postać, której nigdy nie chciałam zobaczyć w pełni. Ujrzałam stworzenie, które towarzyszyło mi od miesięcy, a które zawsze kryło się w innych formach. Głos, który zawsze słyszałam przy swoim uchu. Zobaczyłam jak unosi kończynę. Wykonał drobny ruch i nagle znalazłam się z powrotem w mojej pracowni.
Wilk wpatrywał się we mnie jakby nigdy nic. Dało się poznać, że w tym świecie nie minęła nawet sekunda. Wzięłam głęboki wdech i z ulgą powitałam świeże, chłodne powietrze. Powoli wypuściłam je z płuc. Spróbowałam sprawiać wrażenie jakby nic się nie stało. Niestety, w ogóle mi się to nie udało. Patrzyłam na basiora jak na wybuchającą gwiazdę, która śle w moją stronę miliardy śmiercionośnych odłamków. On za to złapał ze mną kontakt wzrokowy i czekał aż coś powiem.
- Słuchaj… Jak ty właściwie masz na imię? - zapytałam, otrząsając się. Widziałam, że basior patrzy na mnie jakoś szczególnie.
- Aiden. Przepraszam, zapomniałem, że wcześniej się nie przedstawiłem. Wyglądasz na zmieszaną, coś się stało?
- Nie… Chociaż tak, tak, chyba się stało. Jednak nie wiem jeszcze co. Przypuszczam jednak, że to może mieć związek z tym, co cię ukąsiło. Możliwe, że przeniosło na ciebie coś, jakby chorobę. Obawiam się, że możesz mieć przez to kłopoty.
- O czym mówisz? Przecież to był tylko wąż. Może i jadowity, ale nadal wąż…
- Jeszcze nie wiem co to, naprawdę. Wiem tylko tyle, że zaprezentowało mi przed chwilą próbkę swoich mocy. Jak mówiłam, to może być coś w rodzaju rozszerzającej się choroby, tyle że nie z tego świata. Z tego drugiego, poza osłoną śmiertelności… Nie wiem jak ci to wytłumaczyć, tak żebyś nie uciekł albo nie uznał mnie za wariatkę. Chcę ci pomóc.
Aiden cały czas spoglądał na mnie z niekrytą ciekawością. Mówiłam chaotycznie, może nawet nie powinnam mu wspominać o swoich przeżyciach sprzed kilku minut. Oczywiście nie zamierzałam ujawnić mu wszystkiego, tym bardziej tego kto mnie uratował. Czułam jednak, że musi wiedzieć, że coś może mu grozić.
- Może usiądźmy i zjedzmy - odezwał się - i przy okazji powiesz mi coś więcej?
- Nie obiecuję, ale tak, usiądźmy i zjedzmy.
Aiden postawił przede mną naczynie z jedzeniem, po tym wziął swoją i usiadł naprzeciwko mnie. Wzięłam kilka gryzów w milczeniu. Z zadowoleniem przyznałam, że to, co przygotował było wyborne.
- Może najpierw ty powiesz mi coś o sobie? - zagadnęłam - Wpadłeś tutaj właściwie bez słowa i nie wiem nawet kim jesteś. Chciałabym wiedzieć kogo leczę i z kim jem. - uśmiechnęłam się do niego zachęcająco.
<Aiden?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz