13.10.2020

Od Aidena do Wichny

Wadera stanęła ze świeżym jedzeniem w wejściu i spojrzała na mnie badawczo.

- Przyniosłam Ci jedzenie. - powiedziała. Uśmiechnąłem się lekko.

- Dziękuję, ale niegrzecznie będzie wykorzystywać Twoją dobroć do najedzenia się. W podzięce złożyłem koc i chyba odłożyłem na miejsce. Nie będę Cię dłużej zajmował głupotami. - poczułem się jak idiota, kiedy ogarnąłem, że pogryziony przez węże dotarłem do niej i nawet nie powiedziałem co się stało. Poczułem się jak przegryw. Padłem jak mucha, jak w ogóle to możliwe, że jeden mały wąż omal mnie nie zabił?

- Chyba żartujesz? Nie jesteś jeszcze w pełni zdrowy. Musisz tutaj zostać, zdrzemnąć się, a ja w tym czasie dokonam obserwacji. Muszę jeszcze sprawdzić na przestrzeni doby bądź dwóch w najgorszym przypadku, czy trucizna w pełni została usunięta z Twojego organizmu. Detoksykacja jaką Ci zrobiłam była w pełni uniwersalna, ponieważ nie wiedziałam jakie wąż dokładnie Cię pokąsał. - wadera wyjaśniła mi wszystko po czym w skrócie dodała jak tu trafiłem, nic kompletnie nie pamiętałem.

- Dobrze, ale pozwól, że zrobię w zamian za to jedzenie. Chciałbym się jakoś odwdzięczyć, a mam nawet pomysł na tego bażanta. - uśmiechnąłem się robiąc krok w stronę wadery. Odwzajemniła uśmiech i speszyła się. - Jestem Aiden. Dziękuję za pomoc i opiekę. - ukłoniłam się po czym zabrałem od niej pożywienie i skierowałem się w stronę ogniska.

- Wichna. Jestem Wichna. Gdybyś potrzebował ziół i przypraw to wszystko znajduje się po Twojej lewej na szafce ze szkatułkami. - uśmiechnęła się siadając obok mnie i patrząc na moje ruchy. Zgrabnie zabrałem się za przygotowywanie ruszta z drewna. Po piętnastu minutach składania patyków i gałęzi w idealny kształt wziąłem się za bażanta. Szybko, ale starannie i dokładnie przygotowałem go, zdarłam pióra i usunąłem niejadalne kończyny, z dziobem i głową. Opaliła go delikatnie nad ogniskiem po czym umieściłem na ruszcie. Wcześniej obsmarowali go wywarem z Czarnego Bzu, Orchideii i Miodu, aby nadać aromatu i smaku. W między czasie przygotowałem coś w rodzaju dodatku do mięsa z owoców, które przyniosła Wichna. Musieliśmy odczekać jednak jakieś piętnaście minut, aż mięso osiągnie odpowiedni stopień pieczenia. Nie mogłem popisać się surowym jedzeniem. Wadera uważnie mi się przyglądała, jakbym był jej celem. Od góry do dołu. W końcu odwróciłem się do niej i nawiązałem kontakt wzrokowy. Zrobiło się jakoś... Jakoś inaczej.

Wichna w końcu odezwała się pierwsza...


> Wichna? Wybacz że tak długo to trwało ,praca :c<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz