Usiadłem obok wadery niepewny co mam jej odpowiedzieć. Jednak koniec końców przytaknąłem pomimo że w głębi serca czułem, że jednie będę jej tutaj przeszkadzał. Niepewny co mam mówić tylko siedziałem przy jej boku obserwując jak woda w sadzawce porusza się muskana delikatnym, buszującym między kamieniami wiatrem. Po chwili przymknąłem oczy pozwalając aby ten sam żywioł łagodnie przebierał moim przydługawym futrem. Do głowy nie przyszło mi jednak żeby je ściąć. Skracam je minimalnie tylko latem kiedy jest najbardziej uciążliwe ze względu na swój kolor i gęstość. Teraz jednak odleciałem znowu myślami do wysokich traw odległej stąd o tysiące, jak nie miliony kilometrów, sawanny. Moje wyobrażenie stania nad jedną z niewielu rzek w tamtym rejonie przerwał cichy głos.
"Przydałoby się coś zjeść" Uchyliłem oczy i spojrzałem na waderę. Dalej obserwowała wodę zamyślona i wtedy też olśniło mnie. Przekląłem cicho pod nosem. Czasami nie panuję nad tą przeklętą umiejętnością. Widziałem jak Antilia patrzy na mnie niezrozumiale. Jedynie pokiwałem głową chcąc jej dać znać że to właściwie nic wielkiego i wstałem.
-Przydałoby się coś zjeść. A potem mogę szybko uleczyć swoje złamania. - zaproponowałem.
-Nie trzeba Delta, naprawdę.- sama także wstała i uśmiechnęła się życzliwie.
-Trzeba czy nie niedługo też będę medykiem i, i tak bym to zrobił. Poza tym to doskonały sposób na odwdzięczenie się za całą tą opiekę i właściwie uratowanie mojego zacnego kupra. Więc w porównaniu to drobnostka. Ale najpierw posiłek. Jestem głodny jak...wilk- zaśmiałem się cicho. I stanąłem czekając na jakiś jej ruch, ponieważ jeszcze kompletnie nie znam okolic. Właściwie gdyby nie ona wtedy nie trafiłbym do domu i zapewne skończyłbym jako lodowa rzeźba. Głupi jednak ma zawsze szczęście.
Wadera po chwilce namysłu ruszyła prowadząc mnie w kierunku kolejnego nieznanego mi miejsca. Nie kłóciła się już ze mną i nie oponowała na moje propozycje, więc w głębi serca uparłem się że wykonam swoją pracę i uleczę ją. Cichutko westchnąłem kiedy przyszło mi w końcu usiąść w świętym spokoju kiedy Antilia wyraźnie powiedziała, że SAMA idzie przygotować jedzenie a ja mam odpoczywać. Niby dalej byłem nieco (mocno) obolały, ale im więcej siły miałem tym szybciej moja moc sama z siebie zaczynała na mnie działać. Więc tak siedziałem i czekałem aż Antilia wróci.
Posiłek spożyliśmy w kompletnej ciszy, jednak tej z rodzaju przyjemnych i spokojnych, które nie powodują że twój żołądek ściska się ze stresu, a umysł pragnie cię jak najszybciej z niej w
Dłuższą chwilę wykłócaliśmy się o to i końcowo to moja upartość wygrała. Więc Anti ułożyła się wygodnie bo tak jej kazałem a ja zabrałem się do roboty. Najdelikatniej jak umiałem odwinąłem bandaż z jej skrzydła. Nie za bardzo znam się na jego budowie jednak kiedy tylko przyłożyłem do niego łapę od razu wyczułem złamanie i nawet pęknięcie. Skupiłem się dość mocno z wrażenia aż przymykając oczy. Obrażenia nie były poważne jednak wymagały nieco wysiłku aby je porządnie naprawić, aby potem były równie trwałe jak przed wypadkiem. Potem zająłem się jej mostkiem, na który już nie bardzo chciała przystać. Jednak takie małe nacięcia, nawet jak nie głębokie zawsze zostawiają blizny na dość długi czas, a ja nie cierpię tego widoku. Sam mam tylko jedną, niedługą, ale widoczną pod lewą łapą w okolicach brzucha. Na szczęście skutecznie maskowało ją moje futerko. Po skończonym zabiegu usiadłem obok Tilli i przyglądałem się jak zadowolona rozciąga skrzydło, które działało jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
-Dziękuję.- powiedziała po chwili patrząc na mnie.
-Nie masz za co. W końcu to taka mała drobnostka względem tego co się stało. No ale. Niedługo przydałoby się żebym wrócił do domku. - westchnąłem. Szkoda mi było zostawiać to miejsce. Moja jaskinia przy składziku ziół była cicha i było samotno. Ewentualnie mogłem przenieść się do jakiejś innej jednak trudno byłoby mi się zasymilować. Dlatego o dziwo ciężko przyszła mi myśl o tym że kiedyś będę musiał sobie pójść. Towarzystwo wadery było mi bardzo pasujące o dziwo. Na chwilę także usłyszałem o czy myśli moja towarzyszka jednak szybko to zgłuszyłem. Jedyne co zdołałem wychwycić to wyraźną nutę smutku pomieszanej między niewyraźnymi słowami. Nie lubię mojego czytania w myślach dlatego też nigdy go nie oszlifowałem, skąd ciężko mi niekiedy to kontrolować. Jednak dalej nie zamierzałem tego trenować, nie było o tym myśli a co dopiero mowy. Żeby to zrobić musiałbym używać niczego nieświadomych wilków, bo często gdy ktoś wokół mnie dowie się o tej umiejętności dystansuje się znaczenie bardziej niż to potrzebne. Nie chciałbym więc aby i ta lodowa wadera zniechęciła się z tego powodu do mojej osoby. Spojrzałem na nią niepewnie, bo nie bardzo wiedziałem co mam teraz ze sobą zrobić i tym razem cisza zrobiła się szumna i ciężka, przynajmniej dla mnie. Nie chciałem iść, ale czułem w sercu ciche ponaglenie że już za bardzo nadużywam gościnności.
-Może ja pozmywam naczynia- wypaliłem chcąc uciec od tej ciszy, która niespokojnie zaczęła piszczeć mi w uszach...
<Antilia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz