Moje ciało i umysł były niezwykle ciężkie i wiele problemu sprawiło mi choćby uchylenie pyska aby móc brać głębsze wdechy. Moje wyczerpane mięśnie drgały delikatnie pod wpływem ciepła jakie mnie otoczyło. Zderzenie się przyjemnego gorąca z moim zziębniętym ciałem spowodowało delikatne zachwianie mojej gospodarki wewnętrznej o ile to wszystko można tak nazwać. Czułem delikatnie mdłości i silny ból głowy, oba zapewne spowodowane też dużym zużyciem mocy.
Leżałem tak pozwalając sobie na odrobinę odpoczynku, którego nie zaznałem już od tak dawna. Ciągle podróże jednak są męczące. Z każdą chwilą było coraz lepiej i lepiej jednak nie pozostawało idealnie. Gdy tylko moje mięśnie poczuły się lepiej dopadło do mnie pragnienie i głód. Uderzyły ze zdwojoną siłą skręcając mnie od środka i pozostawiając ze świadomością że ciężko teraz będzie o choćby parę korzonków, a w takim stanie o polowaniu nie mogę nawet wspominać. Jednak dudniące w uszach przekonanie o potrzebie dalszego życia zmusiło mnie do uchylenia powiek. Nie mam pojęcia gdzie byłem i ile byłem. Jedyne czego jestem pewien to że cały czas było mi ciepło i tylko dzięki temu nie poległem martwy dołączając do mojej matki pośród niebios. Chociaż czy ja zasługuję na niebiosa.
Wspomnienia dopadły do mnie niczym wygłodniały tygrys do ofiary utwierdzając mnie tylko w przekonaniu, że moje miejsce jest jednak wśród piekielnych otchłani, nie ważne ile żałowałbym podjętych przez siebie decyzji. Dłuższą chwilę zajęło mi pozbycie się niechcianych napastników z przeszłości, którzy jednak dalej niż w kąt mojego umysłu nie odeszły. Czułem w obolałych kościach że jeszcze tej nocy powrócą w koszmarach aby nękać moje biedne serce i zmuszać sumienie do nieustannego przypominania o sobie.
Uniosłem głowę w górę węsząc wokoło. Sytuacje sprzed paru...godzin, minut kto wie czy nawet nie lat, wróciły dużo delikatniej niż mógłbym zakładać. Stopniowo poprzez zaćmiony bólem umysł przeszedł mi powód mojego złego samopoczucia. Zemdlałem z wysiłku. Teraz, nieco wypoczęty byłem w stanie podnieść się na własne łapy. Przynajmniej tak sądziłem gdyż już przy pierwszym kroku stoczyłem się z łóżka i zawiedziony własnymi łapami wylądowałem na ziemi. Nieprzyjemny chłód i ból rozeszły się po moim ciele. Mimo to jednak wstałem z zacięciem typowym dla osłów, co aktualnie bardzo pasowało do określenia mojej upartości. Niepewnie uniosłem tylną, prawą łapę, z której promieniował głuchy i piekący ból. Zapewne jest nieco obita, bo przy złamaniu nie byłbym w stanie na niej ustać, nawet pomimo drobnego i lekkiego ciała. Na chwilę pogrążyłem się w myślach, gdzie znajdę jedzenie i jak je upoluję taki słaby. Moje krótkie odpłynięcie przerwała wchodząca do pokoju wadera.
-Powinieneś dalej leżeć...
-Baranie...tak wiem. - dokończyłem za nią. Nadal czułem się słaby ale pragnienie uwidaczniające się w moim głosie nie dawało mi spokoju.
-To do łóżka. Potrzeba ci czegoś?- spytała podchodząc. Dopiero teraz mój zdezorientowany i otępiały umysł dostrzegł bandaże na jej ciele i skrzydłach oraz nieco przemoknięte furto.
-Nie...i nie. Ja. Wystarczająco już nabroiłem. Wrócę do domu.- zakomunikowałem ruszając przed siebie i nie stawiając tylniej łapy na ziemi. Kiedy wrócę i już coś zjem, uleczę ją, wrócę tutaj i to samo zrobię z jej skrzydłem, bo rana zapewne jest choćby po części moją winą.
-Nigdzie nie idziesz- zostałem brutalnie przeciągnięty za kark w stronę łóżka. Piekący ból zaatakował moją łapę, jednak nie pisnąłem ani słówkiem. Widząc w jej oczach, że z nią nie wygram położyłem się zerkając na nią. Ta zniknęła na chwilę i wróciła z posiłkiem i wodą. Pozostawiła to bez słowa i groźnym spojrzeniem przekazała mi że mam leżeć. Zostać w łóżku. Nie kłóciłem się i skorzystałem z gościnności. Skoro i tak już jej nadużyłem. Gdy skończyłem nie chcąc narażać się na gniew wadery ułożyłem się, zwinięty w kulkę w samym rogu łóżka. Nie wiem gdzie jestem, ale to posłanie pachnie Antilią, przez co czułem że już za mocno się narzucam samą swoją obecnością tutaj. Pomimo pękającej głowy skupiłem się i uleczyłem swoją łapę zaraz potem zapadając w sen.
Nie pomyliłem się.
"Wiatr wiał gdzieś niespokojnie poruszając wysoką trawą. Siedziałem na jednym z wielu kamieni w obrębie wzroku. Sawanna o tej porze roku przypominała niespokojne morze. Obok mnie wylegiwała się lwica, podczas gdy reszta jej stada zajmowała inne głazy. Wszyscy relaksowaliśmy się w słońcu, które tego dnia było wyjątkowo lekkie i niezbyt zabójcze, nawet mimo południa. To przypominało mi też, że niedługo spadnie upragniony przez wszystkich deszcz. Odetchnąłem głęboko zerkając na Safirę, która uniosła jedno ucho. Po chwili jej złote oczy spojrzały w te moje.
-Coś nie tak Delto?- spytała unosząc pysk z łap.
-Mam złe przeczucia przyjaciółko. Bardzo złe. - odpowiedziałem. Serce zabiło mi mocniej. Wszystko nagle się rozmyło zlewając w jedną masę kolorów. Wirując i krążąc mąciło mi w głowie przysparzając o jeszcze większy ból. Chwilę zajęło mi zorientowanie gdzie i w czym stoję. Czerwona plama krwi widniała na mojej łapie. Kiedy się rozejrzałem przeszłość doskoczyła do mnie jak wygłodniały lew. Dobrze pamiętałem ten moment, to wspomnienie i za wszelką cenę nie chciałem się odwracać. Jednak moja głowa miała co do tego inne palny odbierając mi rzeczywiste panowanie nad ciałem. Samoistnie moje łapy odwróciły mnie w kierunku Safiry, która zastygła w pozycji siedzącej. Wpatrywała się we mnie pustym wzrokiem, w który nie było ani krzty życia.
-Zawiodłam, jako przywódca. Jako przyjaciel- do moich uszu dotarł szept.
-Nie ty zawiodłaś. To moja wina.- mój mózg sam z siebie wydarł ze mnie te słowa. Słowa winy. I pomimo że wtedy Safira powtarzała przed śmiercią, że nie ja jestem winien, wiedziałem że gdybym jednak zawrócił tak wiele istnień mogłoby dalej żyć. Skuliłem się na chwilę obok niej pozwalając sobie na łzy. - Moja przyjaciółko..."
Nie otworzyłem oczu. Spałem dalej rozpaczając po dawnych czasach i nurtującej mnie przeszłości. Płakałem przy tym przez sen, nie rzucając się, a jedynie pozwalając aby słone krople luźno spływały i gubiły się w czarnym futrze. Łkanie wychodziło jakoś poza moją kontrolą, gdyż otoczony skrzydłami koszmaru nie umiałem tego kontrolować...
<Antilia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz