Nie zwróciłam uwagi na odgłos niedźwiedzia. A przynajmniej nie widocznie. Znacie ten moment, kiedy przypominacie sobie o zadaniu na kolejny dzień, ale kompletnie nie chce wam się go robić, więc oglądacie/robicie dalej to co robiliście wcześniej, ale w stresie? To byłam ja teraz. Ruszając nerwowo uszami i czując sztywną sierść na karku, obierałam szybciej maliny z krzaka, ignorując zmarzniętą ziemię pod łapami i fakt, iż gdzieś z tyłu głowy mój organizm zaczął wyczuwać iż zacznie za jakiś czas porządnie sypać śniegiem. Moje umiejętności tutaj na niewiele się zdadzą. Poza tym nawet jeśli użyłabym luster, to zaraz by się rozsypały po wczorajszym treningu tej umiejętności. Opcje są dwie. Albo się pośpieszymy i szybko zbierzemy te wszystkie maliny, zanim dotrze tu ta podróba Kubusia puchatka i odlecimy, albo będę musiała liczyć na pomoc Antilii. Tu bokiem popatrzyłam na samicę, która zdenerwowana próbowała wyszukać miejsca przebywania niedźwiedzia, co jakiś czas węsząc w powietrzu, raz za razem rozkładając skrzydła do wzlotu. Uh... jak ja teraz żałowałam że nie wzięłam ze sobą tych kotów darmozjadów!
- Dałabyś radę jakoś odwrócić jego uwagę? - spytałam, nie odwracając wzorku od owoców na krzaku. Jeszcze połowa i wystarczy na ten sos.
- Jak tylko go namierzę, mogę wysłać wod- tutaj urwała, gdyż najprawdopodobniej właśnie dowiedziała się, gdzie znajduje się stworzenie. Po chwili zmaterializował się obok mnie dzik stworzony z wody, o którego swoją drogą zaczynałam się martwić, bo zaraz potem kopyta zaczęły mu blednąc, zamieniając się w gęstą śnieżno-zimową papkę, co jednak wcale mu nie przeszkadzało. Mogłabym powiedzieć, że to zignorował i po prostu popędził w stronę wskazaną przez Antilię. No, w przeciwieństwie do mnie ma jakąś przydatną umiejętność. Zdając się na wodnego przyjaciela dzika, zabrałyśmy się za kończenie zbierania malin, ignorując odgłosy niedźwiedzia i dzika. W pewnym momencie zapach niedźwiedzi był na tyle silny, że mogłam go poczuć bez chodzenia z nosem w powietrzu. Albo to po prostu wiatr się zmienił?
- Koniec! Tyle starczy! - oderwałam się, nagle wstając przez cały czas czując jakby mnie ktoś gonił. Zdenerwowanie przenosiło się na łapy, sprawiając że chciało mi się stąd uciec nie oglądając się za siebie.
- Na pewno? Mogę wysłać więcej wodnych stworzeń - zaproponowała Antilia, nadal zbierając z krzaka.
- Tak, tak, chodź już. - Chwyciłam w zęby koszyk zaraz po tym, jak wylądowała w nim ostatnia malina.
*kuchnia już, bo nam się Tsumi zestresowała*
Poczułam się pewnie dopiero wtedy, kiedy wylądowałam na zimnej posadzce. Chociaż przyjemniejsze wrażenie sprawiała stara, drewniana podłoga kuchenna, która nie ziębiła już i tak zmarzniętych łap. Po odstawieniu koszyka na blat, próbowałam wydostać spomiędzy opuszek zbrylony przyczepiony do futra śnieg, chociaż fakt iż to białe cholerstwo wtopiło się kolorystycznie w sierść, utrudniał pracę i irytował. Uznając iż więcej śniegu nie wydobędę, popatrzyłam na prawie całkiem suchą waderę, mrucząc pod nosem monolog niezadowolenia z powodu mokrego futra na brzuchu i łapach.
- Czas ucierać maliny - powiedziałam w końcu, widząc jak Antilia wyciąga dodatkową miskę z szafki.
<Antilia?>
13.02.2021
Od Tsumi do Antilii
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz