11.02.2021

Od Tsumi do Antilii

 Arararara

Kompletnie o tym zapomniałam.
Ostatnim razem, gdy był tłusty czwartek, z ciekawości robiłam pączki w sierocińcu, z Vespre jako asystentem. Miało to oczywiście tragiczne skutki i to był właśnie ten moment, kiedy zaczęłam zastanawiać się kiedy Zahira mnie zabije za narażanie zdrowia i życia jej syna podczas wymyślania swoich jakże genialnych pomysłów. Wstałam gwałtownie, przez co koty rozproszyły się na różne strony, pobudzone gwałtownym ruchem i popatrzyły na mnie z wyrzutem. Po rozciągnięciu swoich kończyn, uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Antilia najpewniej jeszcze nie miała pojęcia co to oznacza, jednak właśnie wtedy mój mózg przetwarza jedno: Mam plan. 
- No nic, Vespre napakuję tym później - mruknęłam sama do siebie
- Mówiłaś coś? - wadera wyglądała jak wybudzona z transu, przerywając tym samym wykładanie pączków. 
- Chodź! - krzyknęłam entuzjastycznie, wcześniej chwytając w pysk zrobionego przez nią pączka i popchnęłam ją w stronę wyjścia. Nie specjalnie oglądając się za siebie, poprowadziłam ją po schodach w dół, potem skręciłam w prawo i tak oto znalazłyśmy się w kuchni, która była używana tylko kiedy się komuś chciało robić coś bardziej wymagającego niż po prostu świeżo upolowany zając. Otworzyłam drewniane drzwi, zlizując z warg resztki pączka. 
- Oprócz kolejnej tony pączków, swoją drogą dobre ci wyszły, mam zamiar zrobić jeszcze faworki i oponki. I może jeszcze rogale! - Samica zdawała się być zdezorientowana - A.... wybacz że tak nagle - zaczęłam się denerwować, przebierając łapami - Zazwyczaj nikt sam nie proponuje żeby coś zrobić, więc no... a moi opiekunowie raczej się do tego nie nadają... -zaczęłam się tłumaczyć.
- A, nie, nic nie szkodzi. I tak został mi teraz czas wolny więc... - Odpowiedziała, poruszając skrzydłami, próbując na mnie nie patrzeć. Ja, chcąc to zignorować, podreptałam do jakiejś półki i całkowicie nie przejmując się kurzem, wyjęłam jakąś starą książkę z przepisami.
- Wszystkie składniki raczej mamy... - mruknęłam do siebie, szukając odpowiedniej strony. - Twaróg, jajko, cukier, miska..... mąka. O! Na pewno mamy spirytus! - ucieszyłam się ze swojej wiedzy, którą raczej nie powinnam się chwalić. 
- Tu jest coś jeszcze o sosie malinowym - odezwała się Antilia, patrząc na odległość w kartkę. 
- O, rzeczywiście - przejechałam wzrokiem nieco w dół - Malinki. 
- Macie jakieś zapasy? - spytała, nadal jakby nie obecna. 
- Ech, dobre py-.... tak, chyba mamy. Kiedyś radni poprosili o pomoc jakiegoś wilka z watahy żeby zrobił nam mini lodówkę za pomocą swojego żywiołu. Nie jestem pewna czy nadal jest. O Boże jak dawno to było? Tego wilka od wieków nie widziałam - zaczęłam mamrotać do siebie, kierując się w stronę spiżarki. Antilia została w pomieszczeniu kuchennym. Zastanawiałam się tylko, czy gdy wrócę to ona nadal tam będzie, czy gdzieś zniknie. Otworzyłam pierwsze drzwi, a zaraz potem drugie, od których bił chłód. O, czyli jednak magia tego wilka nadal działa. Nabrałam w płuca nieco powietrza, po czym ruszyłam w zimową otchłań, szukając zakopanego w lodzie i śniegu pojemnika, czy koszyka z malinami. 

<Antilia? Czas na męczenie twojego wilka>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz