27.02.2021

Od Antilii do Shiry

 Dzień wolny! W końcu mogłam bez konsekwencji pospać sobie do południa i wylegiwać się w łóżku do woli. Brakowało mi tego… Ostatnio miałam dużo pracy ze względu na nieostrożne wilki, które mylnie odebrały, że skoro jest słońce i pozorne uczucie ciepła to można wyjść na zewnątrz bez niepotrzebnej czapki lub szalika. I w ten oto sposób praktycznie codziennie miałam kogoś do wyleczenia z mocnego kataru czy uciążliwego kaszlu. Każdemu dałam odpowiednie kazanie i odprawiłam każdego do domu z odpowiednim zaleceniem. Pewnego razu przyszła nawet do mnie Tsumi, podrzucając mi kilka pączków i prosząc o lek na niestrawność. Przez dłuższy czas zastanawiał się jakim cudem zdołała zjeść tyle łakoci… Przewróciłam się na lewy bok, przykrywając się kołdrą z owczej wełny. Czasami mogła być irytująca ale jedno jest pewne – jest bardzo ciepła. Rozciągnęła się pod materiałem, rozkoszując się ciepłem jakie popłynęło przez moje ciało. Uwielbiałam lenistwo jednakże nie lubiłam rozleniwiać się. Niektórzy mogą się kłócić, że to jedno i to samo ale nie dla mnie. Długotrwałe lenistwo jest bardzo szkodliwe ale raz na jakiś czas mogę zaszaleć… Plan na dzisiaj – brak planu. Zero. Num. Zapowiada się dzień idealny…
Nagle usłyszałam jakiś hałas dobiegający z kuchni. Początkowo myślałam, że to tylko mój wymysł ale dźwięk powtórzył się. I trzeci raz. Zaniepokojona i mocno rozdrażniona zaczęłam cicho przeklinać pod nosem, gramoląc się z łóżka i idąc w stronę kuchni.
– Nashi, jeśli to twój kolejny dowcip, to naprawdę nie jestem w humorze na… – zaczęłam ale nie dokończyłam, przyglądając się małemu, łuskowatemu intruzowi w jego paciorkowe oczka. Niewielki smoczek o zielonych, niemalże szmaragdowych łuskach przyglądał mi się a następnie wrócił do demolowania mi kuchni, biorąc kolejne przyrządy kuchenne i rozrzucając je dosłownie wszędzie. Ja natomiast przez chwilę stałam jak wryta ale po chwili ocknęłam się i ruszyłam w pościg za niewielkiej latającym gadem. Po krótkiej totalnej rozwałce mojego domu udało mi się złapać, w łazience. Rzuciłam na niego magiczne pęta aby nie rozwalił mojej jaskini do końca, oceniając w myślach skalę demolki i czas ogarniania tego bałaganu. W między czasie postanowiłam przyjrzeć się małemu smoczkowi. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to niewielka, czerwona obrączka na nodze stworzenia – takie coś mają zwierzęta jedynie hodowane przez wilki. Uśmiechnęłam się pod nosem, ponieważ już zaczęłam się obawiać, że niedaleko mnie smoki znalazły sobie nowe leże. Po szybkich, ogólnych oględzinach maluch stwierdziłam, że nie ma żadnych urazów, co również mnie ucieszyło, ponieważ hodowca udusiłby mnie pewnie gołymi łapami jakbym przyniosła mu poranionego zwierzaka. Westchnęłam, kiedy doszła do głosu myśl mówiąca, że trzeba będzie odstawić go do prawowitego właściciela czy hodowcy. "Nici z lenistwa…" – pomyślałam smutno, rzucając kolejno odpowiednie czary. Maluch był przy tym spokojny – nie wykonywał gwałtownych ruchów, był przyzwyczajony do obecności wilka i był również posłuszny. Nadal jednak patrzył na wszystko z błyskiem ciekawości w oczach. Przeniosłam malucha na swój grzbiet i ruszyłam w kierunku wyjścia. Pasażer zaczął lekko się wiercić, sądząc, że może się wznieść w powietrze jednak po chwili zrozumiał, że nic nie zdziała tak więc się uspokoił. Cieszyło mnie to, że został tak wychowany.
– No więc… – zaczęła a mój smoczy towarzysz spojrzał na mnie swoimi ciekawskimi oczami. – Kto jest twoim właścicielem? – Zaczęłam wymieniać znanych mi hodowców magicznych stworzeń. Na imię Shira zaczął kręcić smoczym łebkiem na boki. Dla mnie to był jasny sygnał, że zna ją a co za tym idzie – najprawdopodobniej ona jest jego obecną właścicielką. Postanowiłam pójść tym tropem.
Na szczęście dzisiejszy dzień, który miał być jednym z nielicznych, moich dni wolnych od czegokolwiek, miał dosyć ładną pogodę. Przyprószyło nieco śniegu w ciągu nocy ale ja i tak będę podróżować drogą powietrzną. Muszę jednak uważać, ponieważ wyczułam delikatny wiatr. Ten na wyższych wysokościach może być bardziej gwałtowniejszy. No nic. Będę musiała zaryzykować, jak zawsze zresztą. Gdybym miała iść w tym śniegu do Shiry, zajęłoby mi to lata… Powoli, aby przyzwyczaić się do zimnego powietrza, rozkładałam skrzydła. Smok również zaczął je rozkładać lecz jak spojrzałam na niego, szybko je złożył z powrotem.  Uśmiechnęłam się i pogłaskałam malucha po głowie. Ten natomiast wszedł mi na kłąb i wtulił się moją szyję. "Uroczy rozrabiaka…" – pomyślałam, kiedy odbiłam się od ziemi, lecąc w przestworza. Lot na szczęście minął nam szybko pomimo ziąbu panującego w górze. Mały smok chyba nie przywykł do zimna, ponieważ co jakiś czas czułam jak się trzęsie. Ale dzielnie zniósł całą podróż za co byłam mu wdzięczna. Wyobraziłam sobie jak próbuje go poskromić w powietrzu i nagle ląduje na jakiejś sośnie albo innym iglaku… Brr! Wolę zimny lot.
Wylądowałam łagodnie przy zachodniej jaskini w której mieszka poszukiwana przeze mnie wadera. Już miałam wejść do środka, chcąc się przywitać kiedy nagle usłyszałam dziwne hałasy ze środka. Zaciekawiona i lekko zaniepokojona weszłam do środka ze szmaragdowym smokiem na grzbiecie, który analizował wszystko swoimi ciekawskimi oczami. 

<Shira? Łubudubu? xd)>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz