27.02.2021

Od Tsumi do Zahiry (Vespre...?)

 Ile to czasu minęło? 5 minut? 15? Wieczność? Nie jestem pewna, ale po wykładzie jaki dał mi Arietes i po ich wyjściu z komnaty, było strasznie cicho. Przebierałam nerwowo łapami, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Za karę zabrali mi moje księgi do eksperymentowania. Bez nich byłam niczym żołnierz bez rąk i nóg. Taka dżdżownica, ale bezużyteczna. Kiri patrzyła na mnie dziwnie, z przerwami na wygładzanie sobie sierści. Reszty kotów nie widziałam, ale ta jedna najwyraźniej nie miała ochoty mnie pocieszać. W pewnym sensie się nie dziwię. Po kolejnej wieczności, do moich uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi. Zerwałam się na równe nogi (o ile można w moim galaretowatym stanie), myśląc że to pora na kolejny opierdziel. Myliłam się. Do pomieszczenia wślizgnął się Vespre, od którego nie było widać radości. No cóż, nie dziwię się. 
- Było źle, czy bardzo źle - spytałam, co zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. Samiec tylko burknął coś pod nosem, po czym usiadł gdzieś obok, a ja mogłam wrócić do pozy bochenka, tyle że z dwoma łapami z przodu. Mój spokój zakłócał jednak bijący od niego, niczym ciepło z kaloryfera, uczucie niepokoju. I to nie takie zestresowane jak przed wykładem Zahiry. Tylko to kłujące, upierdliwe. 
- Mama dziwnie się zachowała - Powiedział w końcu, patrząc na jakiś niewidzialny punkt w przestrzeni. 
- To znaczy? 
- Na początku było normalnie, ale kiedy powiedziałem jej o sytuacji w lesie, jakby ją coś przyćmiło - kontynuował swój wywód. 
- Czekaj, co się tak właściwie stało, że tak pędziłeś w drodze powrotnej - Spytałam całkiem się już gubiąc. Po chwili dostałam swoją odpowiedź, jednak wcale jakoś nie biło potem ode mnie entuzjazmem. Obcy, najwyraźniej silny basior na naszych terenach, do tego z ciekawą umiejętnością. Ciekawą, jeśli nie brać pod uwagę możliwego niebezpieczeństwa. Zwinęłam do siebie ogon. Zaraz, czemu go jeszcze patrole nie zauważyły? To przez niego ta kwarantanna w brunatnym lesie? Miałam wrażenie, że moje futro na karku zostało opętane przez wijące się larwy. 
-I mam zakaz... opuszczania pałacu. Całkowity. Do odwołania - powiedział ciężko, patrząc sobie w łapy. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, gdy w końcu wstałam, gdy poczułam że moje ciało wraca do normalności. 
- Chodź, poszukajmy twojej mamy. Może możemy coś zrobić w pałacu, nigdzie nie wychodząc. - skierowałam się w stronę wyjścia - A skoro nie masz możliwości wychodzenia, to będę mogła ci przynosić coś co uda mi się upolować. Zobaczymy po jakim czasie będziesz miał dość jedzenia ryb i ptaków - dodałam nieco weselej, po czym gdy upewniłam się  że za mną podąża, poszliśmy na poszukiwanie Zahiry.

< Zahira/Vespre? Kurde, dwóch wilków w jednym to trochę jak rozdwojenie jaźni>

Od Antilii do Shiry

 Dzień wolny! W końcu mogłam bez konsekwencji pospać sobie do południa i wylegiwać się w łóżku do woli. Brakowało mi tego… Ostatnio miałam dużo pracy ze względu na nieostrożne wilki, które mylnie odebrały, że skoro jest słońce i pozorne uczucie ciepła to można wyjść na zewnątrz bez niepotrzebnej czapki lub szalika. I w ten oto sposób praktycznie codziennie miałam kogoś do wyleczenia z mocnego kataru czy uciążliwego kaszlu. Każdemu dałam odpowiednie kazanie i odprawiłam każdego do domu z odpowiednim zaleceniem. Pewnego razu przyszła nawet do mnie Tsumi, podrzucając mi kilka pączków i prosząc o lek na niestrawność. Przez dłuższy czas zastanawiał się jakim cudem zdołała zjeść tyle łakoci… Przewróciłam się na lewy bok, przykrywając się kołdrą z owczej wełny. Czasami mogła być irytująca ale jedno jest pewne – jest bardzo ciepła. Rozciągnęła się pod materiałem, rozkoszując się ciepłem jakie popłynęło przez moje ciało. Uwielbiałam lenistwo jednakże nie lubiłam rozleniwiać się. Niektórzy mogą się kłócić, że to jedno i to samo ale nie dla mnie. Długotrwałe lenistwo jest bardzo szkodliwe ale raz na jakiś czas mogę zaszaleć… Plan na dzisiaj – brak planu. Zero. Num. Zapowiada się dzień idealny…
Nagle usłyszałam jakiś hałas dobiegający z kuchni. Początkowo myślałam, że to tylko mój wymysł ale dźwięk powtórzył się. I trzeci raz. Zaniepokojona i mocno rozdrażniona zaczęłam cicho przeklinać pod nosem, gramoląc się z łóżka i idąc w stronę kuchni.
– Nashi, jeśli to twój kolejny dowcip, to naprawdę nie jestem w humorze na… – zaczęłam ale nie dokończyłam, przyglądając się małemu, łuskowatemu intruzowi w jego paciorkowe oczka. Niewielki smoczek o zielonych, niemalże szmaragdowych łuskach przyglądał mi się a następnie wrócił do demolowania mi kuchni, biorąc kolejne przyrządy kuchenne i rozrzucając je dosłownie wszędzie. Ja natomiast przez chwilę stałam jak wryta ale po chwili ocknęłam się i ruszyłam w pościg za niewielkiej latającym gadem. Po krótkiej totalnej rozwałce mojego domu udało mi się złapać, w łazience. Rzuciłam na niego magiczne pęta aby nie rozwalił mojej jaskini do końca, oceniając w myślach skalę demolki i czas ogarniania tego bałaganu. W między czasie postanowiłam przyjrzeć się małemu smoczkowi. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to niewielka, czerwona obrączka na nodze stworzenia – takie coś mają zwierzęta jedynie hodowane przez wilki. Uśmiechnęłam się pod nosem, ponieważ już zaczęłam się obawiać, że niedaleko mnie smoki znalazły sobie nowe leże. Po szybkich, ogólnych oględzinach maluch stwierdziłam, że nie ma żadnych urazów, co również mnie ucieszyło, ponieważ hodowca udusiłby mnie pewnie gołymi łapami jakbym przyniosła mu poranionego zwierzaka. Westchnęłam, kiedy doszła do głosu myśl mówiąca, że trzeba będzie odstawić go do prawowitego właściciela czy hodowcy. "Nici z lenistwa…" – pomyślałam smutno, rzucając kolejno odpowiednie czary. Maluch był przy tym spokojny – nie wykonywał gwałtownych ruchów, był przyzwyczajony do obecności wilka i był również posłuszny. Nadal jednak patrzył na wszystko z błyskiem ciekawości w oczach. Przeniosłam malucha na swój grzbiet i ruszyłam w kierunku wyjścia. Pasażer zaczął lekko się wiercić, sądząc, że może się wznieść w powietrze jednak po chwili zrozumiał, że nic nie zdziała tak więc się uspokoił. Cieszyło mnie to, że został tak wychowany.
– No więc… – zaczęła a mój smoczy towarzysz spojrzał na mnie swoimi ciekawskimi oczami. – Kto jest twoim właścicielem? – Zaczęłam wymieniać znanych mi hodowców magicznych stworzeń. Na imię Shira zaczął kręcić smoczym łebkiem na boki. Dla mnie to był jasny sygnał, że zna ją a co za tym idzie – najprawdopodobniej ona jest jego obecną właścicielką. Postanowiłam pójść tym tropem.
Na szczęście dzisiejszy dzień, który miał być jednym z nielicznych, moich dni wolnych od czegokolwiek, miał dosyć ładną pogodę. Przyprószyło nieco śniegu w ciągu nocy ale ja i tak będę podróżować drogą powietrzną. Muszę jednak uważać, ponieważ wyczułam delikatny wiatr. Ten na wyższych wysokościach może być bardziej gwałtowniejszy. No nic. Będę musiała zaryzykować, jak zawsze zresztą. Gdybym miała iść w tym śniegu do Shiry, zajęłoby mi to lata… Powoli, aby przyzwyczaić się do zimnego powietrza, rozkładałam skrzydła. Smok również zaczął je rozkładać lecz jak spojrzałam na niego, szybko je złożył z powrotem.  Uśmiechnęłam się i pogłaskałam malucha po głowie. Ten natomiast wszedł mi na kłąb i wtulił się moją szyję. "Uroczy rozrabiaka…" – pomyślałam, kiedy odbiłam się od ziemi, lecąc w przestworza. Lot na szczęście minął nam szybko pomimo ziąbu panującego w górze. Mały smok chyba nie przywykł do zimna, ponieważ co jakiś czas czułam jak się trzęsie. Ale dzielnie zniósł całą podróż za co byłam mu wdzięczna. Wyobraziłam sobie jak próbuje go poskromić w powietrzu i nagle ląduje na jakiejś sośnie albo innym iglaku… Brr! Wolę zimny lot.
Wylądowałam łagodnie przy zachodniej jaskini w której mieszka poszukiwana przeze mnie wadera. Już miałam wejść do środka, chcąc się przywitać kiedy nagle usłyszałam dziwne hałasy ze środka. Zaciekawiona i lekko zaniepokojona weszłam do środka ze szmaragdowym smokiem na grzbiecie, który analizował wszystko swoimi ciekawskimi oczami. 

<Shira? Łubudubu? xd)>


22.02.2021

Od Tsumi do Antilii

Ignorując fakt iż nienawidziłam oparzeń (serio, lepsze jest nawet dźgnięcie nożem) moją głowę zaczęła zaprzątać nowa myśl. Właśnie. Co z tym zrobić? Przez chwilę patrzyłam w przestrzeń nad wypiekami, szacując wszystko.
- W tydzień dam radę zjeść połowę, jak nie wszystko - uśmiechnęłam się szeroko - Ale, bierzesz połowę. Więc zjem połowę - dodałam, obojętnym tonem. Samica popatrzyła na mnie, jakby zaczęła się bać o stan mojego żołądka po zeżarciu ich wszystkich. Nie pomijajmy również faktu, iż sama przyniosła do mnie pączki, które też trzeba by było zjeść. - Jeszcze wcisnę coś pewnie Vespre i komuś z rady... może zaniosę też Rose...? - zaczęłam od nowa myśleć, przypominając sobie że prawie wszystkie szczeniaki w sierocińcu są już dorosłe, a budynek sam w sobie za jakiś czas stanie się opustoszały. 
- Możliwe że mam komu coś wcisnąć... chyba..?- powiedziała, patrząc w sufit 
- No, czyli nie ma się czym martwić - odpowiedziałam, coraz bardziej żałując że wszystkie moje maści zostawiłam w bazie za wodospadem. No ale nic, przynajmniej zaklęcie działa. 
- Ile nam jeszcze zostało do pieczenia? - dotarł do mnie głos samicy 
- Trochę blach - mruknęłam, spoglądając przez okno. Haaaa..... późno skończymy. No nic. 

Przez następne kilka godzin, oprócz robienia ciastek zdążyło się również zrobić więcej pączków, oponek i faworków, jednakże gdy patrzyłam na ten olej, miałam ochotę schować moje i jak już poparzone łapy do śniegu, co oczywiście również zrobiłam, tylko że weszłam do niego cała, nie zważając na  fakt, iż potem będę miała mokre, przylegające futro, jednak jako iż miałam zimową sierść, nagrzana kuchnia była dla mnie zbyt duszna. Patrząc na górę jedzenia zastanawiałam się, czy rzeczywiście dam radę zjeść chociaż ćwiartkę tego. Znaczy, dać radę -dam, ale zajmie mi to gdzieś z dwa tygodnie. Zwłaszcza jeśli chodzi o chrust. Niby jest dobre, ale w małej ilości, bo strasznie zatyka. I potrzeba cukru pudru. Właśnie, została tylko końcówka. Bogowie, ześlijcie na mnie więcej tego zmielonego cukru. Ale niech będzie trzcinowy, bo zwykły jest taki bez smaku. 
Zrobił ktoś kiedyś tak właściwie cukier puder z cukru trzcinowego? 
- Koniec... ~! - Antilia usiadła ciężko na podłodze, patrząc na nasze wielkie dzieło. Czyt: Góra jedzenia. Omyłam łapy wodą, po czym poszukałam tych fajnych lnianych toreb. Podczas gdy wadera pozwoliła odpocząć swoim łapom, ja, która jakiś czas siedziała w śniegu, zaczęłam zgarniać połowę tego wszystkiego do toreb. Wyszło tego... dużo. 
- Uh... 
- Będę do tego potrzebowała pomocy - mruknęła, patrząc na poukładaną połowę 
- Tak, mam wrażenie że twoja umiejętność  tworzenia stworzeń będzie tutaj idealna - kiwnęłam głową, jakby potwierdzić swoje słowa. Ogólnie to tak minął cały dzień, a już pod koniec, kiedy Antilia miała iść, ciemność za oknem była przebijana tylko przez blask śniegu. 

<Koniec. Trochę późno ale koniec. Końcówka boli ale nie miałam pomysłu jak to zakończyć.>

20.02.2021

Od Vespre c.d Tsumi

Mama zgromiła mnie wzrokiem. Usiadłem, kuląc ogon oraz kładąc uszy w wyrazie uległości. Nawet bez żadnych słów wiedziałem, jak zdenerwowana była Zahira. Chciałbym mieć to już za sobą, myślałem zestresowany.
– Czy zdajesz sobie sprawę, że to co zrobiłeś razem z Tsumi było nieodpowiedzialne? – zaczęła. – Nieodpowiedzialne to za lekko powiedziane. Wasza głupota mogła spowodować, że któreś z was mogłoby skończyć tak, jak ta zwierzyna. Tsumi zapewne powiedziała ci, że las będzie objęty nadzorem, więc oboje pewnie wiedzieliście jakie to niebezpieczeństwo. Nawet jeśli ty tego nie zaproponowałeś, to wykazałeś się kompletnym brakiem rozumu, że się na to zgodziłeś. Tym bardziej, jeśli to jednak ty zaproponowałeś ten spacerek. Nie wiemy co grasuje w tym lesie, jeśli by wam się coś stało nie wiedzielibyśmy nawet gdzie jesteście. Myślisz, że przyjemnym dla matki byłoby znalezienie ciała swojego syna i jego przyjaciółki? – mówiła ciągiem.
Patrzyłem w dół, nie będąc w stanie spojrzeć matce w twarz. Ściśnięte gardło dawało wrażenie, że gdybym teraz się odezwał, najpewniej załamałby mi się głos. Milczałem, słuchając mamy.
Westchnęła ciężko, jakby chcąc się uspokoić.
– Więc? Czemu tak nagle wróciliście z lasu? – zapytała już spokojniejszym głosem.
Chwila ciszy. Musiałem się zastanowić zanim cokolwiek powiedziałem, bo byłem zbyt przejęty wcześniejszym krzykiem.
– Odebrało Ci języka? – pośpieszyła zniecierpliwiona.
– …Był tam basior – wydukałem z trudem, nie wiedząc od czego zacząć. – Zaatakował mnie. – Wymruczałem.
– Ktoś z watahy? – Jej głos się zmienił.
Pokręciłem głową.
– On… Chyba mamę zna – powiedziałem niepewnie.
Cisza. Czekałem na odpowiedź, jednak ona nie nastąpiła. Spojrzałem niepewnie na matkę. Patrzyła na mnie oczami, z których całkowicie wyparowała złość. Na jej miejsce wstąpił… strach? Serce zabiło mi mocniej. Czułem, jakby stało się coś nie dobrego. Jakbym popełnił błąd, że wpadłem na tego basiora.
– Masz zakaz wychodzenia z pałacu – powiedziała szybko, idąc pośpiesznie w stronę wyjścia z pomieszczenia. – Całkowity.
– Ale. – Mamy już nie było.
Wstałem niepewnie, zdezorientowany nagłą zmianą Zahiry. Coś naprawdę tu nie grało, a ja nie miałem zbyt dobrych przeczuć. Wychyliłem głowę z pomieszczenia. Ani śladu po matce. Jeżeli mnie zostawiła, to znaczyło że chyba mogłem już pójść do Tsumi? Niepewnie ruszyłem w stronę kwatery waderki.
 
<Tsumi? Następne opowiadanie daj do Zahiry bo mi bardziej pasuje>

17.02.2021

Nowy wilczu, Lillia


Autor grafiki: KylieMarch

Właściciel: howrse - soraakila
Imię: Ma na imię Lillia ale lubi jak się na nią mówi Lola. Mama tak na nią mówiła i rodzeństwo zanim zginęli, ale o tym później.
Wiek: 4 lata
Żywioł: Miłość, muzyka, blask
Stanowisko: Zabójca
Cechy fizyczne: Lillia jest mała i baaaardzo puchata. Sierść jest jak jedwab w dotykaniu. Jest biało-szara, ale ma tęczowe przebarwienia. Oczy ma niebieskie i duże. Oprucz tego ma naszyjnik na szyi w kształcie srebrnego kwiata od ojca z którym się nie rozstaje.
Cechy charakteru: Lillia jest nieśmiała i cicha, nie lubi dużego towarzystwa woli siedzieć z daleka od innych wilków. Gdy ktoś do niej podejdzie, ucieka, bo się boi… Boi się odrzucenia. Bo kiedyś została odrzucona i boi się, że to się powtórzy, dlatego unika ludzi. Zdarza jej się płakać w samotności. Jest trochę chora psychicznie, dlatego przez to co działo się w jej przeszłości ma momenty, w których nie jest wrażliwa i empatyczna tak jak na co dzień i potrafi z zimną krwią kogoś zabić. Dlatego została zabójcą, bo potrafi to bardzo dobrze. Jednakże boli ją to, bo tak naprawdę nie chce krzywdzić innych, ale musi. Pomaga jej to. Dlatego może i boi się wilków, ale chciałaby znaleźć drugą połówkę, która by ją oswoiła i dzięki której przestałaby mordować. Ale czy jej się uda….?
Cechy szczególne: Czasem jak słońce na nią świeci to powstaje nad nią tęcza.
Lubi: Samotność, szczeniaki, kwiaty, książki, oglądanie chmur, herbatę
Nie lubi: bezczelności, głośnej muzyki (ma wrażliwe uszy), krwi
Boi się: odrzucenia, duchów
Moce:
- Potrafi zakochać kogoś w sobie na trzy dni za pomocą pocałunku
- Wytwarza światło, które może oślepić przeciwnika
- Ma syreni śpiew którym może zwabić do siebie kogoś
- Umie wytworzyć dowolny instrument z nicości na godzinę
- Kontroluje światło
- Umie ładnie śpiewać, usypiająco
Historia: Kiedyś jak była małym szczeniakiem to miała bardzo dobre relacje rodzinne. Wszyscy się kochali i dbali o siebie, nie było co narzekać. Lilia była ulubienicą i była w dodatku bardzo towarzyska. Niestety pewnego razu przyszedł pewien basior, który zakochany był w mamie Lilii i chciał ją odebrać od ojca Lili, ale mama się nie zgodziła… Dlatego zabił na jej oczach ojca, rodzeństwo i matkę. Lilia zdążyła uciec. Przybyła do jednej watahy jako nastolatka i odnalazła tam towarzystwo. Byli dla niej mili, a w szczególności Ernest, jednakże kiedy wyznała mu swoje uczucia, on ją odrzucił i zaczął się z niej śmiać. Uciekła z watahy w upokorzeniu i z płaczem. W końcu dotarła do Watahy Mrocznych Skrzydeł i tutaj odnalazła spokój. Koszmary jej się śniły co noc, ale teraz już jest okej.
Zauroczenie: -
Głos: Link
Partner: Nie ma, ale chciałaby…..
Szczeniaki: Też by chciała, ale nie wie, czy nadawałaby się na mamę
Rodzina:
Mama – Andrea
Tata – Gray
Brat – Tony
Siostra – Lexy
Brat - Archie
Jaskinia: Południe 4
Medalion: Link
Towarzysz: -
Inne zdjęcia: -
Przedmioty kupione w sklepie: -
Dodatkowe informacje:
- Czasem jej się śni noc morderstwa, ale rzadko, ale jak już się to dzieje to budzi się zalana potem i krzyczy przez sen.
- Miała kedyś zwierzątko, ale niechcący je zamordowała przez co nie chce mieć już ich więcej
Umiejętności:
: Siła: 50
: Zręczność: 150
: Wiedza:150
: Spryt: 100
: Zwinność: 200
: Szybkość: 150
:Mana: 13h

15.02.2021

Od Antilii CD Tsumi

 Zaczęłam szykować odpowiednie przybory kuchenne oraz pozostałe składniki. Tsumi skoczyła jeszcze po butelkę spirytusu, uważając, że musi on być. Nie kłóciłam się z nią – miałam okazję pić kilka rodzajów tego trunku. Jedne wersje są lepsze od innych, tyle w temacie. Zaczęłyśmy mieszać jajka, mleko, cukier i mąkę, tworząc jednolitą masę aby potem stworzyć oddzielne warianty różnych ciastek. Zaczęłam szykować piekarnik, nagrzewając piekarnik do wymaganej temperatury pieczenia, tak aby mogłyśmy zacząć piec od razu po przygotowaniu surowej masy. Przygotowałam za ten czas sos malinowy, którym będziemy nadziewać pączki i inne gotowe łakocie. Wystarczyło trochę cukru oraz substancji żenującej aby stworzyć z tego prawdziwą malinową marmoladę. Kilkanaście minut później timer zadzwonił, ogłaszając, że pierwsza partia właśnie została upieczona. Nie mogłam znaleźć czegoś co nazywa się rękawem cukierniczym więc poszłam na zaplecze. Wcześniej moja towarzyszka nakreśliła mi wygląd tego czegoś. Nagle z kuchni usłyszałam krzyk. Szybko znalazłam się z powrotem w głównym pomieszczeniu. Blacha z pączkami częściowo wystawała z piekarnika a niedaleko piecyka była Tsumi, siedząc i oglądając swoje łapy. Od razu włączył mi się tryb medyka.
– Wszystko w porządku? – zapytałam, szybkim krokiem podchodząc do alfy.
– Nie mogłam znaleźć rękawic i myślałam, że blacha nie będzie aż tak gorąca… – wyjaśniła Tsumi.
– Mogę? – zapytałam grzecznie. Czasami bywam lekko narwana i oglądam ranę bez "zgody" właściciela co go denerwowało a to powodowało trudności podczas badania. Teraz zapytałam, pamiętając swoje błędy aby jeszcze bardziej nie zdenerwować alfy. Poparzenia mają to do siebie, że wprowadzają innych w zły nastrój – ten typ ran jest dosyć drażniący. Pamiętam jak raz musiałam zbliżyć się do lawy żeby odzyskać swoje rzeczy co skończyło się dotkliwymi poparzeniami… Wilczyca podsunęła mi wierzch obu łap, pokazując lekkie acz nadal bolesne oparzenia. Dałam najprostsze zaklęcie znieczulające i poprosiłam Tsumi, aby obmyła łapy zimną, bieżącą wodą. Ja natomiast znalazłam rękawice bardzo głęboko wepchnięta w kuchenną szufladę. Gdy alfa wróciła, nowa partia słodyczy właśnie zaczęła się piec a ta z pieca – studzić na blacie.
– Dziękuję – powiedziała z uśmiechem, biorąc się za rękaw cukierniczy, chcąc nadziać pierwszą partię. Nałożyła marmoladę (wcześniej dodając trochę procentów) do rękawa i zaczęła nadziewać pączki. Ja natomiast pilnowałam piekących się sztuk i formowałam nową partię.
– Cholera… – zaklęła pod nosem Tsumi. Zaciekawiona, podeszłam do niej, co było błędem. Wadera zaczęła naciskać na rękaw a gdy zbliżyłem swoją głowę do niego, worek pękł przez co znaczna część słodkiego nadzienia wylądowała na mnie. Przez chwilę była cisza lecz po chwili alfa wybuchła szczerym śmiechem. Naprawdę, trudno było mi nie zachichotać. Nie byłam na nią zła, ponieważ nie zrobiła tego złośliwie a czasami lepiej się śmiać niż marnować życie na powagę. Poszłam zmyć słodką marmoladę z twarzy a gdy wróciłam, Tsumi wyciągnęła drugą partię z piekarnika, tym razem w rękawicach ochronnych co mnie bardzo ucieszyło.
– Co zrobimy z tymi wypiekami? – zapytałam, zastanawiając się jak my to wszystko zjemy. 

(Tsumi? Nie bij że zrobiłam z Miśki ofiarę ataku gorącej blachy xd) 


13.02.2021

Od Tsumi do Antilii

 Nie zwróciłam uwagi na odgłos niedźwiedzia. A przynajmniej nie widocznie. Znacie ten moment, kiedy przypominacie sobie o zadaniu na kolejny dzień, ale kompletnie nie chce wam się go robić, więc oglądacie/robicie dalej to co robiliście wcześniej, ale w stresie? To byłam ja teraz. Ruszając nerwowo uszami i czując sztywną sierść na karku, obierałam szybciej maliny z krzaka, ignorując zmarzniętą ziemię pod łapami i fakt, iż gdzieś z tyłu głowy mój organizm zaczął wyczuwać iż zacznie za jakiś czas porządnie sypać śniegiem. Moje umiejętności tutaj na niewiele się zdadzą. Poza tym nawet jeśli użyłabym luster, to zaraz by się rozsypały po wczorajszym treningu tej umiejętności. Opcje są dwie. Albo się pośpieszymy i szybko zbierzemy te wszystkie maliny, zanim dotrze tu ta podróba Kubusia puchatka i odlecimy, albo będę musiała liczyć na pomoc Antilii. Tu bokiem popatrzyłam na samicę, która zdenerwowana próbowała wyszukać miejsca przebywania niedźwiedzia, co jakiś czas węsząc w powietrzu, raz za razem  rozkładając skrzydła do wzlotu. Uh... jak ja teraz żałowałam że nie wzięłam ze sobą tych kotów darmozjadów! 
- Dałabyś radę jakoś odwrócić jego uwagę? - spytałam, nie odwracając wzorku od owoców na krzaku. Jeszcze połowa i wystarczy na ten sos. 
- Jak tylko go namierzę, mogę wysłać wod- tutaj urwała, gdyż najprawdopodobniej właśnie dowiedziała się, gdzie znajduje się stworzenie. Po chwili zmaterializował się obok mnie dzik stworzony z wody, o którego swoją drogą zaczynałam się martwić, bo zaraz potem kopyta zaczęły mu blednąc, zamieniając się w gęstą śnieżno-zimową papkę, co jednak wcale mu nie przeszkadzało. Mogłabym powiedzieć, że to zignorował i po prostu popędził w stronę wskazaną przez Antilię. No, w przeciwieństwie do mnie ma jakąś przydatną umiejętność. Zdając się na wodnego przyjaciela dzika, zabrałyśmy się za kończenie zbierania malin, ignorując odgłosy niedźwiedzia i dzika. W pewnym momencie zapach niedźwiedzi był na tyle silny, że mogłam go poczuć bez chodzenia z nosem w powietrzu. Albo to po prostu wiatr się zmienił? 
- Koniec! Tyle starczy! - oderwałam się, nagle wstając przez cały czas czując jakby mnie ktoś gonił. Zdenerwowanie przenosiło się na łapy, sprawiając że chciało mi się stąd uciec nie oglądając się za siebie. 
- Na pewno? Mogę wysłać więcej wodnych stworzeń - zaproponowała Antilia, nadal zbierając z krzaka. 
- Tak, tak, chodź już. - Chwyciłam w zęby koszyk zaraz po tym, jak wylądowała w nim ostatnia malina.

*kuchnia już, bo nam się Tsumi zestresowała*

Poczułam się pewnie dopiero wtedy, kiedy wylądowałam na zimnej posadzce. Chociaż przyjemniejsze wrażenie sprawiała stara, drewniana podłoga kuchenna, która nie ziębiła już i tak zmarzniętych łap. Po odstawieniu koszyka na blat, próbowałam wydostać spomiędzy opuszek zbrylony przyczepiony do futra śnieg, chociaż fakt iż to białe cholerstwo wtopiło się kolorystycznie w sierść, utrudniał pracę i irytował. Uznając iż więcej śniegu nie wydobędę, popatrzyłam  na prawie całkiem suchą waderę, mrucząc pod nosem monolog niezadowolenia z powodu mokrego futra na brzuchu i łapach. 
- Czas ucierać maliny - powiedziałam w końcu, widząc jak Antilia wyciąga dodatkową miskę z szafki.

<Antilia?>

Od Antilii do Tsumi

 Tsumi rzucała mi składniki a ja starałam się je wszystkie złapać. "Dobrze, że mam taki dobry refleks" – pomyślałam, łapiąc ostatni słoiczek z konfiturą. Wyszła na chwilę do innego pomieszczenia, szukając lodówki. Skorzystałam z okazji i przeczytałam listę składników potrzebnych do tych wyrobów cukierniczych. Po pewnej chwili zaczęłam myśleć o osobowości Tsumi. Nie wiem dlaczego, ale czasami zdarza mi się mimowolnie analizować wilki które obecnie są w moim towarzystwie ale niewiele o nich wiem… "Kolejny dziwny nawyk…" – pomyślałam, nadal myśląc o wilczycy. Wcześniej spotkałam ją tylko kilka razy i tylko przelotnie wymieniliśmy zdania, mówiąc tylko o jakimś sztywnym temacie na temat watahy. Wydawała się być w porządku, zarówno jako wilk jak i alfa, choć sprawiała wrażenie lekko… nieogarniętej. Wtedy, kiedy powiedziałam jej, że dzisiaj jest Tłusty Czwartek, podskoczyła jak poparzona i równie szybko wybiegła ze swojego gabinetu. Z pozoru przypominała mi nieco Nashi – nie potrafiąca usiedzieć w miejscu na dłużej niż minutę a poziom entuzjazmu były prawie że równy u obu dziewczyn. W międzyczasie postanowiłam przygotować potrzebne przyrządy – miski, rózgi, łyżki, wałki… Musiałam się trochę naszukać ale udało mi się znaleźć odpowiednią miarkę. Nagle z zaplecza wyszła Tsumi, niosąc pudełeczko które tak szukała w lodówce. Nie mogłam powstrzymać cichego chichotu, gdy zobaczyłam twarz alfy całą w śniegu i w lodzie. Nos był cały w białym puchu, podobnie jak czoło jak i uszy, które dodatkowo miały małe sopelki.
– Nie wiem kto był taki cwany ale nie ma już malin – burknęła wadera, kładąc ze złością puste pudełeczko. Szybko ponownie przebrałam neutralny wyraz twarzy, aby jeszcze bardziej nie jej zdenerwować. Zajrzałam do środka, ciekawa czy rzeczywiście nie tam nie ma. Malin nie było ale było coś innego.
"TSUMIŚ, KRADNĘ MALINKI NA TEGOROCZNY TŁUSTY CZWARTEK! NIE GNIEWAJ SIĘ, TEŻ CIĘ KOCHAM!!!
~ Vespre"

– Znamy przynajmniej złodzieja malin – skomentowałam po przeczytaniu nieco przymarzniętego liściku. Odłożyłam na bok pojemnik i spojrzałam pytająco na przywódczynię watahy. – Robimy bez sosu malinowego?
– Sos musi być, inaczej głupio smakuje ze spirytusem… – mruknęła lekko zdenerwowana. Coś mi się wydaje, że Vespre doskonale zna Tsumi ponieważ żaden normalny wilk nie wkurzyłby tak alfy. A przynajmniej tak mi się wydaje.
– Tyle że mamy zimę tak więc znalezienie żywego krzaka malin graniczy z cudem – dodała po chwili.
– Niekonieczne – wtrąciłam się. Wadera spojrzała na mnie pytająco a więc po chwili dodałam: – Czasami niektóre doliny mają bardzo łagodne zimy więc niektóre rośliny rosną i owocują w środku zimy – wyjaśniłam. Przez chwilę patrzyła się na mnie w bezruchu aż nagle wystrzeliła tak, jakby piorun ją poraził.
– Nowa misja – szukanie malin! – Jakimś cudem, podczas swojego wzbicia się, nie trafiła w sufit, co mnie bardzo ucieszyło. Nie miałam ochoty zajmować się teraz nabitym guzem. Chociaż z drugiej strony cieszyłam się, że Tsumi nie jest taka sztywna, jakby ktoś jej wsadził patyk do kręgosłupa. Umie być sobą, choć widzę, że jest nieco podobna do mnie – stara się zachowywać neutralnie w obecności innych wilków ale pewnie z innych powodów niż ja. Przejmuje się też swoją watahą, co zauważyłam przy wcześniejszych spotkaniach z nią oraz po dokumentach, jakie dzisiaj akurat miała na biurku. Nawet nie zauważyłam kiedy mnie o coś zapytała.
– Co? – wypaliłam, od razu żałując, że nie powiedziałam czegoś bardziej złożonego.
– Znasz jakieś doliny gdzie znajdziemy krzewy malin? – powtórzyła pytanie, tym razem z lekką irytacją w głosie.
– W okolice gór Ciętych. Dzisiaj miałam tam patrol i widziałam kilka zielonych kęp trawy z powietrza. Możemy tam zacząć – powiedziałam i ruszyłam do wyjścia. Alfa podążała za mną jakbym to ja była przywódczynią stada. Dziwnie się czułam… 

~*~*~*~

– Dalekooo jeszczeee? – po raz etny Tsumi przeciągała głoski, aby pokazać jak bardzo jest zniecierpliwiona.
– Jeszcze kawałek – odpowiedziałam ponownie. – Niecierpliwisz się? – zapytałam, ciekawa dlaczego średnio co 3 minuty pyta jak długo będziemy jeszcze lecieć.
– Po prostu mi się nie chce… Najchętniej poszłabym spać. – Na dowód tego ziewnęła długo. Szczerze mówiąc też powoli byłam senna. W myślach przeklęłam cholerną zimę, kiedy zawsze jestem senna. Na szczęście zauważyłam rysy doliny, nad którą dzisiaj przelatywałam.
– To tutaj – oznajmiłam, szukając wzrokiem jakiegoś fajnego miejsca do lądowania. – Tam. – Wskazałam łapa i zniżyłam lot. Tsumi zrobiła podobnie i chwilę później byłyśmy na miękkiej, trawiastej ziemi. Wilczyca chwyciła kępkę trawy aby sprawdzić, czy jest prawdziwa.
– Ciekawe… – powiedziała.
– Zasługa mikroklimatu, jaki teraz tutaj panuje. – Ziewnęłam dosadnie. Co ciekawe, po chwili Tsumi również ziewnęła. "Jakie to bywa zaraźliwe" – pomyślałam, już myśląc o ciepłym łóżku. Czułam silne bicie czystej magii tak więc skorzystałam ze swoich magicznych zdolności i rzuciłam zaklęcie pobudzające oraz regeneracyjne, żeby pozbyć się nieznośnego uczucia zmęczenia. Myśl o odpoczynku nadal jednak trzymała się, jak natarczywy owad latający wokół twojego ucha.
– Chodźmy tam – zasugerowała alfa, przejmując pałeczkę dowodzenia nad naszą dwójką. Poszukiwania zajęły nam dwie godziny, trzy moje ziewnięcia i dziewięć Tsumi oraz kilkunastu minutowe wspólne marudzenie. Naprawdę chciałam już wrócić do domu, do mojego ciepłego domku…
– TAM SĄ! – zawołała uradowana wadera, podbiecając do dorodnego krzaka malin. Owoce były niestety niedojrzałe, choć powoli przybierały odcień soczystego różu.
– Naprawdę?! – krzyknęła, zauważając jasnozielony kolor malin. Powoli podeszłam do rośliny, przyglądając się jej. – Taki szmat drogi po niedojrzałe jagódki?!
Nie zwracając uwagi na Tsumi przeklinającą wszystko co żywe i martwe, ja skupiłam spojrzenie na krzewie, kierując do jego owoców magię z pobliskich podziemnych źródeł, nakazują tej mocy aby owoce dojrzały. Po kilku chwilach maliny przybrały swój dojrzały, różowo–czerwony kolor.
– Już! – zawołałam i zaczęłam zbierać maliny.
– Co już? – spytała zaskoczona wadera
– Maliny dojrzały – odpowiedziałam. – Masz koszyk? Nie mam gdzie je dać.
– Jak? I jaki koszyk?
– Przecież jestem białym magiem – wyjaśniłam. – Masz ten koszyk?
– ...nie…? – Tsumi każdą literę dawała na wyższą tonację. – Ale zaraz skołuję jakiś kosz! – I zniknęła w lesie. Nie czekałam długo, ponieważ kilka minut później niosła w zębach koszyk z gałęzi. Postawiła go na ziemi i już chciała wziąć się za zbieranie malin gdy nagle leśną ciszę przerwał jakiś ryk. "Błagam, tylko nie to" – przypominając sobie raport jaki składałam Stormy. Niestety, jak na złość bogowie zesłali nam tutaj dużą, niewyspaną kulę brązowego futra.
– Czy choć raz mogę zrobić coś bez ataku niedźwiedzi, gryfów czy innych smoków?! – krzyknęłam na całe gardło, mając dość takich komplikacji przy tak prostym zadaniu jak zbieranie głupich malin. 

(Tsumi? Włochaty kolega się nie wyspał więc będzie się pruł)


11.02.2021

Od Tsumi do Antilii

 Arararara

Kompletnie o tym zapomniałam.
Ostatnim razem, gdy był tłusty czwartek, z ciekawości robiłam pączki w sierocińcu, z Vespre jako asystentem. Miało to oczywiście tragiczne skutki i to był właśnie ten moment, kiedy zaczęłam zastanawiać się kiedy Zahira mnie zabije za narażanie zdrowia i życia jej syna podczas wymyślania swoich jakże genialnych pomysłów. Wstałam gwałtownie, przez co koty rozproszyły się na różne strony, pobudzone gwałtownym ruchem i popatrzyły na mnie z wyrzutem. Po rozciągnięciu swoich kończyn, uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Antilia najpewniej jeszcze nie miała pojęcia co to oznacza, jednak właśnie wtedy mój mózg przetwarza jedno: Mam plan. 
- No nic, Vespre napakuję tym później - mruknęłam sama do siebie
- Mówiłaś coś? - wadera wyglądała jak wybudzona z transu, przerywając tym samym wykładanie pączków. 
- Chodź! - krzyknęłam entuzjastycznie, wcześniej chwytając w pysk zrobionego przez nią pączka i popchnęłam ją w stronę wyjścia. Nie specjalnie oglądając się za siebie, poprowadziłam ją po schodach w dół, potem skręciłam w prawo i tak oto znalazłyśmy się w kuchni, która była używana tylko kiedy się komuś chciało robić coś bardziej wymagającego niż po prostu świeżo upolowany zając. Otworzyłam drewniane drzwi, zlizując z warg resztki pączka. 
- Oprócz kolejnej tony pączków, swoją drogą dobre ci wyszły, mam zamiar zrobić jeszcze faworki i oponki. I może jeszcze rogale! - Samica zdawała się być zdezorientowana - A.... wybacz że tak nagle - zaczęłam się denerwować, przebierając łapami - Zazwyczaj nikt sam nie proponuje żeby coś zrobić, więc no... a moi opiekunowie raczej się do tego nie nadają... -zaczęłam się tłumaczyć.
- A, nie, nic nie szkodzi. I tak został mi teraz czas wolny więc... - Odpowiedziała, poruszając skrzydłami, próbując na mnie nie patrzeć. Ja, chcąc to zignorować, podreptałam do jakiejś półki i całkowicie nie przejmując się kurzem, wyjęłam jakąś starą książkę z przepisami.
- Wszystkie składniki raczej mamy... - mruknęłam do siebie, szukając odpowiedniej strony. - Twaróg, jajko, cukier, miska..... mąka. O! Na pewno mamy spirytus! - ucieszyłam się ze swojej wiedzy, którą raczej nie powinnam się chwalić. 
- Tu jest coś jeszcze o sosie malinowym - odezwała się Antilia, patrząc na odległość w kartkę. 
- O, rzeczywiście - przejechałam wzrokiem nieco w dół - Malinki. 
- Macie jakieś zapasy? - spytała, nadal jakby nie obecna. 
- Ech, dobre py-.... tak, chyba mamy. Kiedyś radni poprosili o pomoc jakiegoś wilka z watahy żeby zrobił nam mini lodówkę za pomocą swojego żywiołu. Nie jestem pewna czy nadal jest. O Boże jak dawno to było? Tego wilka od wieków nie widziałam - zaczęłam mamrotać do siebie, kierując się w stronę spiżarki. Antilia została w pomieszczeniu kuchennym. Zastanawiałam się tylko, czy gdy wrócę to ona nadal tam będzie, czy gdzieś zniknie. Otworzyłam pierwsze drzwi, a zaraz potem drugie, od których bił chłód. O, czyli jednak magia tego wilka nadal działa. Nabrałam w płuca nieco powietrza, po czym ruszyłam w zimową otchłań, szukając zakopanego w lodzie i śniegu pojemnika, czy koszyka z malinami. 

<Antilia? Czas na męczenie twojego wilka>

Nowy wilczu! Alexei

Autor grafiki: Link

Właściciel: Głównie discord: Weercia#5853 Doggie: Roshae 
Imię: Alexei, choć w dużej mierze jest nazywany Axel, bądź Alex. Stara się odciąć od swojego rosyjskiego pochodzenia.
Wiek: 5 lat i 7 miesięcy
Płeć: Basior
Żywioł: Natura, Drewno, Noc, Mgła
Stanowisko: Jego główną profesją jest zwiad, jednak pobocznie zajmuje się również również nauczaniem czytania oraz pisania młodszych wilków.
Cechy fizyczne: Basior jest stosunkowo dużym wilkiem. Na jego sierść składa się kilka odcieni brązowego, szarego i złotego. Mocne łapy umożliwiają wspinaczkę po drzewach, jednak utrudniają szybki, długi bieg. Tak samo, jak jego spora masa ciała, która pomaga mu jednak w walce i obalaniu wrogów.
Cechy charakteru: Alexei bywa skryty i apatyczny na większość otaczających go bodźców, jednak szybko przekonuje się do otoczenia i towarzystwa innych. Trzyma się bardziej na uboczu zawsze schowany w cieniu. Idealny obserwator, zauważa i zapamiętuje rzeczy, wręcz szczegóły, o których inni nie pomyśleliby, co dobrze wykorzystuje w walce; zwinny, szybki, inteligentny, nawet bez używania swoich mocy potrafi obronić się bez uciekania – bez problemu gra na czas. Mistrz pertraktacji. Nie toleruje tchórzostwa, przez co bywa bezwzględny. Jako wilk z honorem nigdy nie zostawiłby kogoś w potrzebie. Sprawiedliwy, byle pretekst nie ułaskawi go. Basior starający się, aby plan był jak najlepszy czasami lekceważy zagrożenie całkowicie ignorując wszystkie zasady. Jak większość uczy się na błędach, aczkolwiek często nękają go wątpliwości; nie znosi porażek, krytykuje się za każdym razem kiedy popełni błąd. Łatwo podaje się emocjom; nie trzeba wiele, by go sprowokować. Wbrew pozorom Axel jest opiekuńczy – nawet za bardzo - i czuje się odpowiedzialny za innych.
Jeśli chodzi o towarzystwo – jest otwarty na nowe znajomości. Nie przeszkadza mu pracować w grupie, jednak woli trzymać się w parze lub grupce trzy osobowej. Wychowano go na porządnego, z manierami, ale nie mówi z dumą, wyższością. Miły, przyjemny. Zabawny basior. Co prawda nie potrafi rozśmieszać i opowiadać żartów, ale mimo to uśmiech na pysku zdaje się nie odstępować go na krok. Axel nie lubi się tym chwalić, ale lubi słuchać innych. Wysłucha czyichś problemów, a jeśli zajdzie taka potrzeba, to postara się pomóc – idealny materiał na przyjaciela. Ceni sobie szczerość oraz zaufanie. Na jego nie trzeba dużo pracować, ale kiedy popełnisz jakiś błąd, będziesz to długo nadrabiać. Mimo jakiegoś życia towarzyskiego, Alexei lubi zniknąć bez słowa, odpocząć od codzienności. Spokój i cisza pomagają mu w koncentracji, łapaniu myśli. Uparty, ale nie w złym kontekście. Alex stara się, alby zdanie było po jego stronie, nie chce, aby inni wtrącali się w jego słowo, i decydowali za niego.
Cechy szczególne: Alexei wyróżnia się przenikliwym, wręcz przeszywającym spojrzeniem. Posiada piękne, miodowe oczy, wokół których zauważyć można wiele zagojonych już blizn, związanych z jego nieprzyjemną przeszłością.
Lubi: W związku ze swoim żywiołem, Alexei uwielbia nocne, leśne spacery. W szczególności w towarzystwie. Mimo dystansu, który ma na początku znajomości, jest to bardzo towarzyski wilk.
Nie lubi: Wbrew pozorom preferuje przebywać w towarzystwie. Nie lubi samotności, choć często mu ona doskwiera.
Boi się: Skrywa lęki bardzo głęboko w sobie, tłumi je, jednak czasem, w samotności nachodzą go obrazy z jego młodości. Wracają wspomnienia. Basior boi się, że jego mroczna przeszłość wróci po niego i zaciągnie z powrotem.
Moce: 

- Alexei posiada standardowe moce związane z żywiołem natury.

- W trakcie podróży żywioł drzew okazuje się być szczególnie pomocny – wilk wchodzi na drzewa a one pomagają mu przedostawać się przez pnącza bez większych problemów.

- Wilk, dzięki żywiołowi mgły podczas walki może dosłownie rozpłynąć się w powietrzu, stając się niewidzialnym dla swojego przeciwnika.

- Żywioł mgły pozwala również wilkowi uśpić przeciwnika, bądź go podtruć, gdyż mgła jest nieszkodliwa

- Dysponując żywiołem nocy, wilk w trakcie tej pory dnia jest dużo silniejszy. Jego moce wyzwalają się, aby wraz ze wzejściem słońca, rozpłynąć. Dlatego w trakcie dnia wilk jest apatyczny i zmęczony.

Historia: Jak zostało wspomniane wcześniej, jest to wilk pochodzący z rejonów rosyjskich. Tam urodził się i wychował. Jako młody, dorastający basior, członek rozległej watahy, został wyznaczony na jednego z wojowników, gdyż w tamtym okresie rejony rosyjskie były szczególnie atrakcyjne dla wielu watah, co wywołało liczne walki między wrogimi obozami. Alexei, przez pochodzenie swoich rodziców oraz braki w wilkach, został wyznaczony na dowódcę jednego z oddziałów. Pod sobą miał kilkanaście wilków. Niedoświadczony i zbyt młody Alexei poprowadził cały odział wprost w pułapkę wrogiej watahy. Na własne oczy widział, jak raz za razem giną jego przyjaciele. Axel zdołał zbiec. Jednak obrazy z tego krwawego pola bitwy pozostały w jego głowie do dzisiaj.
Zauroczenie: Jest lekkoduchem w stosunku do miłości. Choć jest już w takim wieku, iż jego zegar biologiczny sam mówi, że to już czas, aby się ustatkować.
Głos: Bardzo dobrze pasuje do niego tekst piosenki Silence: „I’d rather be a lover than a fighter”.
Partner: -
Szczeniaki: -
Rodzina: Pozostawił ją za sobą, czując zbyt wielki wstyd, aby spojrzeć im się w oczy.
- Matka, Samira
- Ojciec, Aaron
- Malutka siostra. To właśnie za nią Alexei tęskni najbardziej. W momencie, kiedy uciekł nie przyjęła ona jeszcze medalionu. Axel nienawidzi się za to, że nie był na tym wydarzeniu.
Jaskinia: łagodna część gór śnieżnych
Medalion: Mały, miodowy kamyk pasujący do oczu Alexeia zawieszony na jego szyi cienką linką.
Towarzysz: -
Inne zdjęcia: Link autor: Link
Przedmioty kupione w sklepie:  -
Dodatkowe informacje: -

Umiejętności:
: Siła: 120
: Zręczność: 130
: Wiedza: 120
: Spryt: 130
: Zwinność: 100
: Szybkość: 100
: Mana: 100

Od Antilii ,,Pączki"

 Z zamkniętymi oczami wsłuchiwałam się w szum wody, siedząc na krawędzi jednej z kaskad Wodospadu Niedźwiedzi, delektując się porannymi promieniami słońca tańczących na powierzchni płynącej wody. Stormy poprosiła mnie, abym dzisiaj przyjrzała się terenom na wschodzie tak więc zrobiłam. Przymierzyłam zarówno Grot Szpiczaste jak i Cięte, nie znajdując nic podejrzanego. Wracając, zauważyłam, że mam jeszcze trochę czasu do odprawy, tak więc postanowiłam zrelaksować się, korzystając z siły krystalicznie czystej wody aby zasilić swoje rezerwy magii. Przysiadłam na płytkim brzegu, kilka centymetrów nad przepaścią, pozwalając, by woda obmywała moje futro, zabierając wszystkie złe myśli i odczucia ze sobą w dół rzeki. Uwielbiałam ten moment – panował spokój oraz czułam potęgę jednego z czterech moich żywiołów. Z mojego transu wyrwało mnie skrzeczenie jakiś ptaków, które odbiło się echem wśród szczytów chroniących wodospad. Uznałam, że to czas, aby wrócić. Wstałam i rozłożyłam swoje skrzydła, podobne do tych, które posiadają ptaki i wzbiłam się w powietrze. Mimo panującej zimy i niskich temperatur na ziemi, górna warstwa powietrza była wystarczająco ciepła, abym mogła pozwolić sobie na lot szybowy. Kierowałam się na północ, w stronę Jaskini Patroli, gdzie spotykałam się z moją przełożoną, składając jej raport i ucinając sobie szybką pogawędkę. Kilkanaście minut później zobaczyłam charakterystyczne elementy krajobrazu, wiedząc, że zaraz będę musiała nieco zwolnić aby bezpiecznie wylądować. Już z daleka widziałam sylwetkę Stormy, czekająca na mnie. Kilka uderzeń skrzydeł dalej byłam już na stałym gruncie, witając się z wilczycą.
– Cisza i spokój, tak jak zawsze – powiedziałam na przywitanie.
– Ciebie też miło widzieć. – Uśmiechnęła się, pokazując zadbane zęby. – Znalazłaś coś ciekawego?
– Kilka niedźwiedzi robił rozwałkę w dolinie Gór Ciętych. Pewnie za mało się obżarły na zimę… – Na to Stormy zaczęły się śmiać, mówiąc, że pewnie mam rację. Złożyłam jej szczegółowy raport, opisując pogodę, obecność i liczebność zwierząt oraz ewentualne niuanse, które przykuły moją uwagę. Już miałam się zbierać do siebie, kiedy wadera zadała mi ciekawe pytanie.
– Masz już pączki?  – spytała skrzydlata wilczyca.
– Słucham? – zapytałam, lekko zdziwiona pytaniem.
– No na Tłusty Czwartek. To już dzisiaj – odparła, lekko unosząc jedną brew.
– Nie wiem o co Ci chodzi… – odparłam lekko burkliwie.
– Naprawdę nie wiesz co to Tłusty Czwartek? – Zdziwiona Stormy sprawiała wrażenie zaskoczonej. Zaprzeczyłam, kiwając głową na boki. – Tłusty Czwartek to czas, w którym robimy słodycze, by się później nimi zajadać. Głównie robimy pączki ale też jemy inne tłuste potrawy czy smakołyki. Myślałam, że wszystkie wilki znają to święto…
Ja się nic nie odzywałam, jedynie słuchałam. Jako medyk nie popieram jedzenia tłustych rzeczy jednak nie jestem niewinna – czasami lubię zjeść coś bardziej kalorycznego.
– Masz sprzęt do robienia pączków?
– A co potrzeba? – odpowiedziałam na pytanie pytaniem. Stormy zamiast powiedzieć, zniknęła gdzieś w dalszych częściach jaskini. Nagle rozległ się brzęk a następnie krótkie szuranie. Po chwili wilczyca wyszła, niosąc ze sobą pudło wypełnione różnymi przyborami kuchennymi oraz składnikami. Położyła pudło na ziemi, objaśniając co jest potrzebne. W środku była jeszcze instrukcja wykonania samych pączków. Podziękowałam za wszystko, a gdy wilczyca uniosła się w przestworza, ja zaczęłam się zastanawiać jak to wszystko sensownie przetransportować…

~*~*~*~

– Cholera! – zawołałam, kiedy już udało mi się wylądować przed moją jaskinią ale przy okazji z kartonu wyleciała co najmniej połowa zawartych w nim rzeczy. Szybko pozbierałam rozsypane przyrządy kuchenne i inne składniki, po czym zaczęłam ciągnąć karton po surowej skale, modląc się, aby jego dno nagle nie rozwaliło się. Na szczęście udało mi się bezpiecznie przetransportować wszystko do mojej kuchni. Zaczęłam wszystko wyjmować i przygotowałam blat kuchenny, bym mogła spokojnie pracować. Początki nie były najlepsze, ponieważ pierwsze partie albo wyszły surowe albo zbyt spalone. W końcu znalazłam rytm, dzięki czemu pączki wyszły niemalże idealnie, przynajmniej dla mnie. Znalazłam kilka słoików z dżemami, które bardzo lubię, i zaczęłam nadziewać pączusie. Kilka pierwszych nie wyszły najlepiej ale nie chciałam marnować dobrego ciasta dlatego je zjadłam. “Już mam jakiś wynik” – pomyślałam radośnie, starając się nie myśleć ile kalorii wchłaniam. “A co! Zima jest i muszę nieco przytyć, żeby było mi ciepło!” – pomyślałam, dalej tworząc nowe sztuki. Postanowiłam lekko zaszaleć i przyozdobiłam kilka pączków wymyślnymi wzorkami. Zadowolona ze swojej pracy, zaczęłam je pakować i przygotowywać do podróży. Stormy napisała, abym wzięła gotowe oponki do Tsumi – alfy watahy. Szczerze mówiąc zastanawiałam się dlaczego właśnie do niej a nie do kogoś innego. Nie dyskutowałam z tym tylko postanowiłam zrobić tak jak napisała a sama się dowiem dlaczego właśnie mam lecieć ze swoimi pączkami do alfy Watahy Mrocznych Skrzydeł.

~*~*~*~

Tym razem udało mi się wylądować bez niepotrzebnego bałaganu i, dzięki bogom, bez pączkowej rozwałki. Udałam się do gabinetu Tsumi, mając nadzieję tam ją zastać. I rzeczywiście, była tam. Zapukałam do drzwi a gdy usłyszałam “wejść!”, delikatnie otworzyłam je, wchodząc do środka. Poczułam się jakbym znów po raz pierwszy tutaj wchodziła – duże okno wychodziło na południową część pałacu, która, moim zdaniem, była najpiękniejsza. Wilczyca siedziała przy oknie na poduszkach, patrząc na coś w oddali.
– Coś się stało, że mnie odwiedziłaś? – zapytała alfa, spoglądając na mnie.
– Tłusty Czwartek się stał – odpowiedziałam żartobliwym tonem.
– To już dzisiaj?! – zawołała wadera, zrywając się na nogi.
– Też nie wiedziałam, że to dzisiaj… – odpowiedziałam, po czym odchrząknęła. – Stormy przekazała mi, abym Ci je przyniosła. – Położyłam pączki na biurku, mając nadzieję, że jej zasmakują. “Czy można wyrzucić kogoś z watahy za pączki?” – zaczęłam gorączkowo myśleć.


(Tsumi?) 


2.02.2021

Od Antilii CD Nashi

 Przyglądałam się Nashi, będąc pełna podziwu jak bardzo wyrosła i dojrzała lecz nie straciła swojej ikry. Nadal miała w oczach swoją iskierkę i do tej pory nie mogła opędzić się od kłopotów…
– Nawet nie wiesz ile miałaś szczęścia… – powiedziałam, nakładając opatrunek na ranę na karku wilczycy. – A co do Twojej wyprawy… – westchnęłam. – Nie sądzę, żebym udało mi się Ciebie odwieść od tego pomysłu, ba – nawet nie wiem czy ktoś taki istnieje… – Zaśmiałam się pod nosem, wadera również zaczęła chichotać. – …ale proszę, zostać przynajmniej u mnie na noc, aby zobaczyć jak rany będą się goić, dobrze?
– No okej… – zgodziła się. – Ale następnego dnia wyruszam!
–  A ja z tobą – powiedziałam, po czym wyszłam do herbaty, zastanawiając się jaką ma minę ma wilczyca. Z stamtąd zawołałam: – Jaką chcesz herbatę? 

~*~*~*~

– Pokaż mi tą mapę – poprosiłam, siedząc w mojej sypialni i popijając zieloną herbatę. Nashi natomiast dałam napar z kilku ziół leczniczych, które mają pomóc jej w regeneracji. Sięgnęła ponownie do swojej torby, wyciągając pergamin na którym utworzona była mapa. Rysunek był estetycznie wykonany, z dokładnymi wskazówkami lecz część pisma była zapisana w nieznanym mi języku.
– Wiesz, co tam pisze?
– Nie – odpowiedziałam, analizując kartkę papieru. Przyciągnęłam ją bliżej aby przyjrzeć się detalom. Nie byłam kartografem ale kilka razy przydzielono mi Góry Szpiczaste do patrolu, tak więc rozpoznałam sylwetkę. Gdy tylko skojarzyłam miejsce, mogłabym przysiąc, że słyszałam jakieś… szepty. W równie nieznanym mi języku. Potrząsnęłam głową aby pozbyć się bełkotu.
– W porządku? – spytała lekko zaniepokojona Nashi. Zaprzeczam, tłumacząc się, że miałam wizję wspomnienia. Wilczyca wie, że w wyniku tajemniczego wypadku straciłam pamięć i wie, że zdarzają mi się takie… transy. Nie chciałam jej mówić prawdy i szczerze mówiąc, nie wiem dlaczego… Uznałam to za nic nie warty szczegół.
– Chyba wiem gdzie to jest… – powiedziałam w końcu na głos, przerywając dziwną ciszę.
– Naprawdę? – Wadera wyskoczyła na stół, opierając się przednimi nogami o blat. Spojrzałam na nią, wysyłając jasny sygnał z prośbą o zejście. – O… Sorek… – mruknęła, schodząc ze stołu, przekazując mi przepraszające spojrzenie. Uśmiechnęłam się lekko na znak zgody.
– Mapa pokazuje szczyty gdzieś na północno-zachodniej części gór. Myślę, że powinnam odnaleźć to miejsce. – Postukałam pazurem w punkt na mapie. – Jednak zanim ruszymy, muszę dowiedzieć czegoś więcej o… tym czymś. – Spojrzałam na torbę Nashi. – Nadal masz tą krew?
– Tak. – Już sięgała po nią ale jej przerwałam.
– Nie teraz – powiedziałam, po czym po chwili dodałam – Masz siłę aby iść ze mną do biblioteki?
– Jeszcze pytasz?! – Nim się obejrzałam, wadera była już przy wyjściu i poganiała mnie – No chodź, szybko!
"Mam nadzieję, że nigdy się nie zmieni" – pomyślałam i wzięłam coś na plecy. Ostatnio bolały mnie krzyże a dzisiaj podobno mocno wieje. "Cholera, starzeje się…".

~*~*~*~

– Masz coś? – zapytała po raz etny Nashi, przynosząc mi kolejne księgi do przejrzenia. A ja po raz kolejny odpowiedziałam jej, że nadal nic nie znalazłam. Siedzimy w bibliotece od kilku godzin, przeglądając już kilkanaście ksiąg. I nadal nic. Zapał wilczycy nieco osłabł jednak nie zamierza rezygnować z wyprawy. Ja również nie zamierzam rezygnować ale z przygotowania. Czuje, że bez niego szybko popadniemy w lodowych czeluściach… Odpędziłam te myśli, skupiając się na swoim zadaniu, szukając jakichkolwiek informacji. Wyciągnęłam jedną z fiolek z torby, wpatrując się w ciemną zawartość wewnątrz probówek, próbując siłą swojego spojrzenia wyciągnąć z niej jakiekolwiek informacje. Nashi krzyknęła z oddali, że idzie do działu alchemii czegoś poszukać. Dobrze, że nie ma tutaj żadnego prawdziwego bibliotekarza inaczej już by dostawała kazanie na temat zachowania w tej świątyni wiedzy. Przez kilka chwil patrzyłam w krew aż ta nagle zaczęła się… ruszać. Nie mam tu na myśli efekt podczas ruszania probówki lecz coś innego. Ciesz zaczęła się… formować. Ciemny płyn zamiast opierać się o ścianki naczynia zaczęły tak jakby lewitować… I nagle znowu te głosy. Dziwne szepty znowu zaczęły lamentować lecz nagle odkryłam, że niektóre słowa umiem rozszyfrować i przetłumaczyć. Dziwna, ożywiona substancja zaczęła niespodziewanie lęgnąć do mnie, miotając się w ciasnym naczyniu. Zaczęłam się dziwnie czuć – byłam otumaniona i mogłabym spełnić każde życzenie. Próbowałam włączyć z tym ale czułam się jakby ktoś zabrał mi duszę. Zupełnie jakby ktoś rzucił na mnie bardzo silny urok… Udało mi się znaleźć lukę w zaklęciu, którą natychmiast wykorzystałam. Upuściłam probówkę, przerywając połączenie między mną  a tym czymś. Na szczęście upadła ona na książkę więc szkło nie roztrzaskało się. Ciężkie szepty zniknęły a krew przestała być ożywioną cieczą tylko zwykłym ciemnym płynem. Serce jeszcze dudniło mi w piersi. Zasłoniłam oczy łapami, chcąc nieco się uspokoić.
– Wszystko w porządku? – zapytał ktoś. Ja, wystraszona, wrzasnęłam, ale po chwili, gdy rozpoznałam Nashi, nieco się uspokoiłam. Nadal jednak miałam serce w gardle.
– Co się stało? – Położyłam swoją łapę na mojej łopatce, przyglądając mi się z troską.
– Coś… Jakoś… Nie wiem – wydukałam, przecierając twarz. – Co przyniosłaś? – Postanowiłam zmienić temat a wilczyca zrozumiała moje intencje. Przejrzałyśmy kilka tomów aż szara wadera znalazła interesującą stronę…
– Antilia, chodź zobaczyć – poprosiła. Podeszłam do niej i szybko przeczytałam znajdujący się tam tekst. Gdy skończyłam, wszystko zaczęło nabierać kształtu.
Tekst opowiadał o rytuale, którzy poniekąd przejmuje kontrolę nad ciałem i umysłem danej istoty kosztem jej duszy oraz zatruciem organizmu gospodarza. Magia ta pozwalała również na zmiennokształtność opętanych zwierząt jednak przyśpiesza ona wyniszczenie ciała. Co ciekawe, zaklęcie te zachowują się jak choroba – poprzez ugryzienie czy kontakt z zakażoną krwią można stać się zarażonym. "To w takim razie czemu ta krew tak na mnie działa?" – zastanawiałam się.
– Miałaś kontakt z krwią tego zajęcopumy kiedy ją zbierałaś? – zapytałam, mając nadzieję, że zaprzeczy.
– Nie – odparła głucho Nashi. Kamień spadł mi z serca. Spojrzała na mnie. – Ja i tak tam pójdę.
– Idę z Tobą ale musimy kogoś powiadomić o naszej wyprawie… Myślałam o Stormy, ponieważ muszę wziąć wolne na ten czas. Poza tym mogła szybko nas znaleźć, w razie czego…
Szara wilczyca potaknęła. Obydwie doskonale znałyśmy moją przełożoną. Czyli jedna kwestia jest już załatwiona…
– Chodźmy – zatrzasnęłam księgę a warstwa kurzu wzniosła się w powietrze, powodując kaszel u mojej towarzyszki, na szczęście szybko jej przeszło. Wzięłam księgę na plecy i rzuciłam na nią zaklęcie lekkości dzięki czemu kręgosłup później nie będzie mnie aż tak bolał. – Musimy się przygotować.

~*~*~*~

– Masz wszystko? – zapytałam, stojąc przed jaskinią Nashi. Z wnętrza groty słyszałam jakieś dźwięki, niektóre dziwne ale nie słyszałam głosu szarej wadery, co mnie ucieszyło. "Brakuje jeszcze urazów zanim wycieczka zacznie się na dobre…" – pomyślałam, nadal czekając. Kilka minut później ze środka wyszła Nashi, ubrana podobnie jak ja – gruby płaszcz i wyposażona w linę oraz czakran. Na jej plecach był plecak z żywnością natomiast w moim był spakowany zapasowy sprzęt wspinaczkowy. Góry Spiczaste nie są łatwym terenem do wspinaczki – tamtejsze szczyty są bardzo zdradliwe i w mgnieniu oka pogoda gwałtownie się zmienia, tak więc moja zdolność do lotu w pewnym momencie może okazać się bezużyteczna. Ściany gór miejscami są niemalże idealnie pionowe i gładkie. Nasz cel jest dosyć wysoko umieszczony więc przed rozpoczęciem wyprawy należy przygotować odpowiedni sprzęt. Na szczęście udało nam się go skompletować.
– Gotowa? – zapytałam moją towarzyszkę, całą uradowana wizją wspólnej wycieczki. Ja jednak czułam lekki niepokój lecz nie chciałam go okazywać. Ostatnie, czego mi trzeba, to strach.
– Urodziłam się gotowa! – zawołała z entuzjazmem i ruszyła przed siebie.
Tak więc ruszamy… 

(Nashi? Co opęta An? xD)