Spokojnie, Zahira. Nie myśl o tym co będzie. Skup się na tym co możesz teraz zrobić. Jak możesz w chwili obecnej uratować Vespre. Rassvet najpewniej podąży jego tropem do pałacu. Zwykłe zamknięcie bramy głównej nic nie da. Trzeba ją opieczętować. Egzorcysta na pewno będzie wiedzieć jaką pieczęć nałożyć. Z czego kojarzę to jedyny mieszka w jaskini koło rzek pajęczych. To dosyć daleko od pałacu, ale sądzę że powinnam zdążyć. Ruszyłam biegiem w stronę wyjścia.
– Mamo! – usłyszałam bardzo znajomy mi głos wtedy, kiedy miałam już wybiegać z pałacu.
Odwróciłam się jak poparzona, o mało nie przewracając się od nagłego zahamowania. Syn podbiegł do mnie, a za nim przytruchtała Tsumi.
– Wracaj do komnaty – powiedziałam twardo, nie mając czasu na pogawędki.
– Ale… – próbował coś powiedzieć.
Na jego twarzy malowało się zakłopotanie, zdawało się że zmieszane z nutką zdziwienia.
– Nie mam teraz czasu – burknęłam, coraz bardziej odczuwając narastające napięcie.
Mogłam wyczuć jak Arya i Agyar powoli przestają się ruszać. Z tych emocji najpewniej zaczęłam roztaczać w okół siebie niską temperaturę. Mogłam zobaczyć to również po Vespre jak i Tsumi, którzy najeżyli sierść, najpewniej by się trochę ogrzać.
– O co tu chodzi?! – zapytał podniesionym głosem, najpewniej zniecierpliwiony i zaniepokojony.
– Wracaj do komnaty – wysyczałam powstrzymując się od krzyku.
Tsumi tylko stała z boku, wyglądając jakby nie wiedziała czy w ogóle powinna tu być.
– Nie! – krzyknął. – Nie wrócę dopóki mama nie powie o co tutaj chodzi.
Krew się we mnie zgotowała. Wiedziałam doskonale, że Vespre ma zadatki na buntownika, jednak w tej sytuacji jest to jeszcze bardziej upierdliwe niż zazwyczaj. Otworzyłam pysk by mu odpowiedzieć.
– Czyżbyś mu nic o tym nie powiedziała? – Znajomy mi głos, którego nigdy więcej nie chciałam usłyszeć przerwał mi nawet nie zaczętą wypowiedź. – Cóż za wyrodna matka – zaszydził.
Odwróciłam łeb w jego stronę. Basior uśmiechał się szyderczo, podchodząc w naszą stronę wolnym krokiem. Obnażyłam kły, stając przed Vespre. Najeżyłam sierść, rozpostrzewając skrzydła.
– Wynoś się stąd – warknęłam, czując napływający do ust jad.
Zatrzymał się, utrzymując pozycje dominanta.
– Wracam po dwóch latach zobaczyć się ze swoim synem, a ty mnie tak witasz?
Parę żrących kropel opadło na posadzkę. Serce zdawało się jeszcze bardziej przyśpieszać, nawet jeśli niemożliwym wydawało się posiadać szybsze tętno.
– No proszę Cię, Zahira. Nie ma co się denerwować – mówił dalej jadowitym głosem. – Przecież wam nic nie zrobię. – Uśmiechnął się szerzej, choć zdawało się że szerszego uśmiechu już być nie może.
– Mamo…? – Nieśmiały głos Vespre zadziałał na mnie jak kubeł zimnej wody.
– Tsumi! – zawołałam nie spuszczając basiora z oczu. – Biegnij po Tamashiego, Arietesa i resztę radnych.
Brak odpowiedzi. Cisza z tyłu.
– Już!! – krzyknęłam zniecierpliwiona, nie słysząc jej kroków.
Nic to nie dało.
Rassvet zmrużył oczy pokazując swoje zadowolenie.
Niemożliwe.
Odwróciwszy łeb zrozumiałam w jak skomplikowanej sytuacji się znajdywaliśmy.
Tsumi wpatrzona w podłogę szeroko otwartymi oczami. Do zaszklonych ślepi napływało coraz więcej krystalicznych łez. Jej ciało opanowały przeraźliwe drgawki. Skuliła ogon, kładąc po sobie uszy. Vespre spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, nie wiedząc w ogóle co stało się z jego przyjaciółką. Wiedziałam, że się boi.
– Schowaj kły – jego głos spoważniał. – Albo pogrążę również twojego syna w rozpaczy.
Spojrzałam na niego zagryzając zęby. Wargi mimo wszystko dalej się marszczyły.
– Doskonale wiedziałaś o tej obietnicy. To tylko i wyłącznie twoja wina że jestem zmuszony używać takich środków – warknął.
– Nie obchodzi mnie ta obietnica. Nie chcę by Vespre żył z takim czymś jak ty – wysyczałam.
– Obietnica została zawarta, a ty nie masz tu żadnego słowa głosu. Nyks obiecała mi, że urodzisz moje potomstwo, które wytrenuję na moich następców. Okazujesz jedynie nieposłuszeństwo względem swojej matki nie chcąc oddać mi twojego syna.
– Zamknij się!!! – wrzasnęłam, skacząc w jego stronę.
Błysk metalu. Zatrzymałam się tuż przed murem ze skrzyżowanych metalicznych igieł. Ruszyłam od prawej, chcąc wyminąć przeszkodę. Jednak co nowsze belki wyrastały w mgnieniu oka, torując mi drogę. Byłam zmuszona wzbić się w powietrze, zyskując tym samym przewagę nad Rassvetem. Skierowałam lot w jego stronę, otwierając pysk z zamiarem utopienia swoich kłów w jego skórze.
– Mamo uważa… – krzyk mojego syna nie zdążył mnie uprzedzić.
Przedzierający się przez całe ciało ból. Brak powietrza. Zimny przedmiot nie pozwalający mi zamknąć ust.
Jad pociekł po igle, mieszając się z czerwoną cieczą.
– To wszystko twoja wina, szmato. – Zaśmiał się basior. – Gdybyś wcześniej oddała mi bachora nie musiałbym cię zabijać.
<Vespre? Synu mój twoja mama stała się szaszłykiem>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz