Jako nowo narodzone szczenię nie miałam dużo szczęścia. Moje rodzeństwo zmarło zaraz po urodzeniu. (Nie wiem co to było, może jakaś choroba genetyczna?) Więc zostałam sama.
Jak miałam kilka tygodni zaatakowała nas winegra. Tata kazał mamie brać małą (mnie) i uciekać. Mama biegła co sił w łapach. Kawałek od ,,Pola walki’’ włożyła mnie do opuszczonej nory i pobiegła w stronę domu. Czekałam, czekałam i czekałam, ale mama nie pojawiała się, by mnie zabrać. Zrozumiałam, że nie żyje. Wyjrzałam na zewnątrz i wtedy trach, dostałam pazurami po oku. Wsunęłam się głębiej w mój ,,dom’’ i zamarłam.
~*~*~*~*~*~
Gdy rano się ocknęłam, poszłam się przejść i znaleźć coś do jedzenia.
-padam z głodu.- powiedziałam do mojego jedynego przyjaciela Kamulca.
Gdy przechodziłam koło jeziora, zobaczyłam rysę na lewym oku. Nie przejęłam się tym zbytnio, bo głód był coraz silniejszy. Więc wybrałam się na bagna.
Próbowałam upolować sobie, chociażby jakąś żabę i wtem zaatakował mnie Oraktus. Próbowałam uciekać, ale lepki grunt nie pozwalał na szybką ucieczkę. Moim jedynym ratunkiem była samoobrona.
-Jak na pech, nie umiem się bronić- zamruczałam pod nosem. Skoczyłam na napastnika, za pierwszym razem zostałam powalona. Za drugim razem też posmakowała błota. Za trzecim razem ugryzłam potwora, co go jeszcze bardziej rozwścieczyło, walnął mnie swoją łapą i odleciałam 3 metry dalej. Na szczęście nie byłam już na podmokłym gruncie i mogłam uciekać.
Gdy biegłam na oślep przed siebie wpadłam na wilka zwanego Sokarem. Zaprosił on mnie do swojej watahy. Ja oczywiście się zgodziłam, ponieważ w watasze jest 1000 razy bezpieczniej niż w lesie.
<Sokar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz