21.02.2018

Od Pampucha do Kijacha

- Nie ty to będziesz rozsądzać, skoro nie masz żadnych - skontrowałem, zauważając przy okazji, że szczeniaki posnęły na siedząco. Bycie dzieckiem ma parę zalet, ale to tylko przysparza starszym trudności.
- Pomóż mi je nieść - mruknąłem, łapiąc dwa w zęby i kierując się do najczystszego pomieszczenia na statku. Głupia Szmija oczywiście mnie zignorowała i tylko poszła za mną.
Najmniej brudnym pomieszczeniem, do którego, zapewne z racji prestiżu, prowadziły nawet tabliczki na ścianach, okazał się schowek na szczotki. Dziecioki musiały więc spocząć na kilku zwiniętych szmatach do podłóg, z pojemnikiem detergentu w miejscu poduszki. Z powodu niesubordynacji Kija musiałem oczywiście robić po nie dwa kursy.
- Ale odpowiedzialny... - syczał mi do ucha. - Dzieci z detergentem zostawić...
Postanowiłem go jednak nie słuchać i polegać na inteligencji rodzeństwa, jakakolwiek wysoka miałaby nie być.
*jakieś 32 1/13 godziny później*
Ze snu wybudził mnie upadek dzwonu pokładowego.
- Co do... - wymruczałem, przecierając oczy i spadając przy tym z koi -...jasnej Anielki się tu dzieje?!
- Huehuehue - rozległo się nade mną. O nie. Co tu robi Szmija? I czy... Czy może mieć ona związek z tą nadprzyrodzoną siłą, która zrzuciła mnie z... Nie, nawet ona nie posunęła by się do takich okropieństw!
W związku jednak z narastającą głupawką Wykija musiałem uznać jej udział w wypadku za prawdopodobny. Było to bezpośrednią przyczyną powstania dużego siniaka na jej boku.
- Wstawać, gamonie! Dopłynęliśmy! - wrzasnął Morgan z górnego pokładu. Życie nabrało sensu.
Śmignąłem na górę, zanim Potwór zdążył mi oddać, i odetchnąłem...
Nie, niestety australijski posmak w powietrzu wciąż był przytłumiony rybim odorem łódki, od którego zachciało mi się wymiotować. Wtedy jednak nikły egzotyczny wietrzyk przywiał do mnie zapach kangura. Potem... potem nie mam pojęcia, co się zadziało, gdyż według wszelkich relacji zgarnąłem szczenioki do kuferka, wrzasnąłem coś o lisach-dromaderach i niczym szaleniec wyskoczyłem na ląd, od razu tracąc przytomność.
***
- Pi, pi, pi - nad uchem zadźwięczała mi medyczna maszyneria. Pisk mnie wkurzył, więc na nią naplułem. Uspokoiła się i zaczęła dymić.
- Och, zepsuło się - westchnąłem teatralnie do zgromadzonych. Odwrócili się w moją stronę jak poparzeni. Zdawało mi się, czy w oczach Kija dostrzegłem troskę...?
Ten nikły błysk, niezależnie od faktu swojego istnienia, został jednak zaraz zastąpiony przez zwykłą, szyderczą obojętność.
- Głupawka powrotna - stwierdził krótko 'lekarz', zaraz wracając do swoich papiurów. Ponieważ przestał się mną interesować, zacząłem przegryzać przewody obok mojego łóżka. Moich zębów nie poskromiło nawet ostrzegawcze kopnięcie prądu.
Kij tymczasem chwilę pogapił się na mnie z politowaniem, a następnie poszedł załatwiać mi wypis ze szpitala.
Bo to chyba był szpital..?
<Kiju?>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz