14.09.2019

Od Nadara do kogoś



Dzień chylił się ku końcowi, kiedy postawiłem łapy na gruzie, pokrywającym dno kanionu. Miałem już serdecznie dość rzadkiego, górskiego powietrza i wiecznie huczącego między skałami wiatru. Od kilku dni schodziłem na coraz to niższe tereny. Niestety, zajmuje to niesłychanie dużo czasu kiedy drogę co chwilę przecinają rwące rzeki albo rozpadliny, niemożliwe do przebycia pieszo. Siłą rzeczy, również głód zaczął dawać mi się we znaki.
Podniosłem łapę i spojrzałem na drobne kamyki, które przyczepiły się do jej wnętrza. Strząsnąłem je i ruszyłem przed siebie. Głęboki kanion coraz gęściej zasnuwał się mgłą. Wciągnąłem wilgotne, rześkie powietrze, które aż łaskotało, spotykając się z moim podrażnionym, suchym nosem.
Jeszcze nie wiedziałem, w co się właśnie pakowałem.
Stąpałem ostrożnie, cały czas nasłuchując. Nauczony doświadczeniem, nawet w tak spokojnym miejscu wolałem nie tracić czujności. W górach mieszka wiele nieprzyjaznych stworzeń, które często tylko czekają aż byle wychudzona ofiara wpadnie w ich łapy. Rozejrzałem się. Pionowe ściany z litej skały otaczały mnie już praktycznie ze wszystkich stron, ponieważ wąski kanion wił się ostrymi zakosami. Nie widziałem co jest za mną, ani tego, co mogłem napotkać tuż za kolejnym zakrętem. Przejmująca cisza zaczynała dzwonić mi w uszach. Czy w takim miejscu nie powinno być echa? Mgła zrobiła się już tak gęsta, że zamiast swoich łap widziałem tylko poruszające się, szare kształty.
W oddali rozległ się głuchy ryk. Zamarłem. Cisza w żadnym wypadku nie wskazywała na obecność innych żyjących istot poza mną. Byłem pewny, że nie było wokół mnie nikogo. A jednak coś miało na tyle silny głos, by przebić się przez głuchą taflę mgły. Zacząłem stawiać powoli kolejne kroki.
W mojej głowie coś zakołatało i nagle poczułem dzwonienie w uszach. Co się dzieje, do cholery? Nagle silny wstrząs poderwał mnie z ziemi. Czułem drgania w całym ciele. Czy jestem zbyt osłabiony, by użyć którejś z mocy? Jeśli nawet nie, mogę mieć tylko jedną szansę, której nie mogę zmarnować. Co chwilę przez moje łapy przechodziły mocne drgania, jakby od trzęsienia ziemi. Kanion zaczynał się poszerzać, co poznałem po oddalających się ode mnie i znikających we mgle kamiennych ścianach.
Niestety, na planowanie wykorzystania jakichkolwiek umiejętności, okazało się być już za późno. Dosłownie kilka metrów przede mną z mgły wyłonił się olbrzymi, siny słup, który chwilę później okazał się być gigantyczną nogą. Spojrzałem w górę i zrozumiałem, dlaczego nie mogłem zlokalizować kierunku, z którego dochodził ryk. Sino-blada istota przemieszczała się powoli, niosąc swój wielki, kilkudziesięciu metrowy łeb wysoko nad kanionem. W panice rozejrzałem się wokół, ale nie odnalazłem wzrokiem żadnej kryjówki. Zwierze zauważyło mnie i zaczęło obniżać głowę, zbliżając do mnie ogromną paszczę. Znalazłem się w potrzasku. Zacząłem cofać się ku wąskiemu, skalnemu gardłu, ale już po chwili otarłem się o ścianę ślepego zaułka. Gdzie podziało się przejście? Długie, szablaste zęby, wyrastające do wewnątrz paszczy stwora, były coraz bliżej. Zamarłem.
Nagle poczułem, że coś szarpnęło mną w bok. Ocknąłem się i ruszyłem za postacią, która zdążyła już zniknąć we mgle. Ominąłem ciasny zakręt, w którym wcześniej utknąłem i dogoniłem mojego wybawiciela. Biegliśmy, aż kanion nie oczyścił się z siwej poświaty. Kiedy było już bezpiecznie, wilk stanął w miejscu i zwrócił się do mnie lekko zdyszany dziką gonitwą. Ja również potrzebowałem chwili na złapanie oddechu.
- Co to, do diabła, było? – rzuciłem w eter, nie spodziewając się, żeby wilk miał zamiar odpowiadać.

<Wilku?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz