27.09.2021

Od Exana cd Maverick

 - Również nie chcę kłopotów - odparł stanowczo Exan.- Ale jeśli mnie zmusisz, dasz mi powód, aby sprawić ci kłopot, tak też uczynię. 
Jednakże wilk odwrócił się w stronę Exana, z niezdrowo wykrzywionym na pysku irytującym uśmiechem, poruszył dziwnie swymi, rogato zakończonymi uszami. 
- Oh, możesz być pewien, że nie dam ci żadnego powodu, zaręczam ci.
- Cieszę się niezmiernie. - Jednakże Exan z braku zaufania do dziwnie wyglądającego basiora, postanowił nie tracić gotowości do ewentualnej potyczki. Basior nie sprawiał wrażenia... przyjaźnie nastawionego, że się tak wyrażę, drogi czytelniku. 
 Spojrzawszy na ponownie na taflę jeziora, uniósł lewe ucho, jakby wsłuchując się w delikatny, cichy szum płynącej wody. 
- Jestem Maverick, a ty? Lubię wiedzieć z kim rozmawiam.
- Mów mi Exan... - odparł czerwono-biały wilk, a Maverick zaś, odpowiedział na jego słowa cichym mruknięciem, poprzedzonym chichotem. 
- Jesteś tu nowy? - tym razem on zadał pytanie. 
- Właśnie zapoznaję się z terenami na własną łapę, liczę kroki, aż zaszedłem tutaj... spotkałem ciebie... 
- A ta gadka o kłopotach... nie wiem, za kogo mnie wcześniej wziąłeś... jestem czujką dzienną i pilnuję, żeby żadnych kłopotów nie było, rozumiesz? 

<Maverick? Wybacz bardzo, że musiałeś tyle czekać.. po prostu nie miałem, ani motywacji, ani pomysłu na odpis. Mam nadzieję, że zasłużę sobie u ciebie na wybaczenie, hmmm?" 

23.09.2021

Od Vili do Kennego

W momencie wskoczenia w głąb dziwnej, drewnianej trumny dziwne stworzenia zawiłe z czarnego dymu przestały nas atakować. Jakby jakaś bariera uniemożliwiła im dalsze przejście w dół grobowca.
- Chyba zeszliśmy do jakiejś świątyni, albo grobowca. Nie jestem pewien czy powinniśmy tu jednak schodzić. - rzekł Kenny rozglądając się po kamiennych ścianach wnęki opatulonej pajęczynami i popękanej z każdych stron. Pęknięcia wskazywały na to, że od dawien dawna nikogo tu nie było, a co za tym idzie - powinniśmy być tutaj sami. Jednak po wcześniejszych wydarzeniach nie mogliśmy być tego pewni.
- Musimy iść dalej Kenny. Będzie tylko gorzej jeśli tu zostaniemy. - powiedziałam ruszając na przód z magiczną barierą i kulą ognia, która oświetliła nam wnękę i długi, wąski korytarz. Nie miałam pojęcia dokąd prowadzi, ale wolałam się o tym przekonać, niż czekać, aż kolejne zmutowane stworzenia dojdą do wniosku, że jesteśmy przeszkodą. Dziwił mnie fakt, że nie znały mojej osobistości. W końcu jestem Pani a Piekieł, nie sposób, żeby istoty pozaziemskie nie znały mnie czy mojego ojca... Ale, jeśli one mnie nie znały, to oznacza, że nie są pozaziemskie. Coś musiało je ewidentnie stworzyć poprzez magię i zaklęcia i uformować tak, aby celowo pozorowały duchy, dusze czy istoty z Zaświatów.
- Kenny, masz jakichś wrogów? - zapytałam nagle zagubiona myślami i krętym korytarzem. Jednak nikt się nie odezwał. - O nie... - pomyślałam zaniepokojona tym, że basior nagle zniknął, a mój niezwykle czuły słuch nie wyłapał co się stało.
- Kenny! - zawołałam z myślą, że może mnie usłyszy.
- Vila! Pomocy! - głos basiora rozbrzmiewał kilka metrów za mną, jednak kiedy tam wróciłam nikogo nie było. Postanowiłam cofnąć się z powrotem do miejsca, w którym słyszałam głos Kennego.
- Kenny? - wyszeptałam patrząc na postać wilka stojącego we wnęce na końcu korytarza.
- Tak Vila, to ja Kenny... - głos basiora zmienił się na ochrypły i szorstki. - Podejdź. Nie bój się. Moja łapa już mnie nie boli. - basior wyszczerzył kły.
W tym momencie zorientowałam się, że byt podaje się za mojego kompana by zwabić mnie w swoje sidła. Nie mogłam dać się zastraszyć, ale czułam niepokój. Moja bariera zaczęła słabnąć, a ogień nagle zgasł... Działo się coś dziwnego. Wystraszona biegłam przed siebie, ale basior rozpłynął się w powietrzu. Poczułam nagły przypływ adrenaliny, strachu i niekontrolowanego mroku. Nie mogąc poradzić sobie z presją biegłam dalej przed siebie nie patrząc się dookoła, ani nie zerkając wstecz, mimo wyraźnie słyszalnych, ciężkich łap podążających za mną.
- Co jest... - szepnęłam do siebie w duchu, czując że moja energia i magia są wręcz zerowe.
- Tracę Cię Vila, tracę Cię. - szept w mojej głowie nasilał się.
- Co się ze mną dzieje? - mówiłam sama do siebie nie odwracając się.
- Vila, stój. Nie odchodź. - po kolejnym głosie wnęka została rozpromieniona pięknym, białym światłem. Moja moc prawie całkowicie mnie opuściła. Nie mogłam zapanować nad swoimi łapami, które samoistnie niosły mnie w stronę światła. Nie kontrolując swoich ruchów patrzyłam na coraz bardziej rażące światło, które z każdą sekundą nasilało się. Rozpłynęłam się w jego blasku. Kiedy otworzyłam oczy widziałam jedynie pustą polanę pełną czarnych i czerwonych kwiatów. Był zachód słońca i pnącza obrastające drzewa oraz krzewy otaczające niemałe dęby i klony wyglądały obłędnie, ale moja moc totalnie straciła siłę pozostawiając mnie bezbronną. Odwróciłam się za siebie, żeby poznać krajobraz, ale za mną stał Kenny.
- Vila, nie odchodź. Nie możesz mi tego zrobić... Vila, ja... - Kenny z łzami w oczach patrzył na mnie nie wiedząc jak się zbliżyć. Moje ciało powoli pochłaniały pnącza czarnych kwiatów. Czerwone nie mogły mnie uchwycić.
- Vila...- głos Kennego doprowadzał mnie do obłędu. Czarujący, męski i warty ostatnich wdechów.
- Kenny, ja... - spojrzałam w dół, moje ciało w większej części opanował pnącza nieziemsko pięknych kwiatów.
- Vila... Vila nie! - Kenny ruszył w moim kierunku, ale mój pysk pochłonęły kwiaty...
Grunt nagle przestał istnieć. Otworzyłam oczy w totalnej otchłani, na bezdechu próbując ratować się i piąć w górę, bo całe moje ciało wraz z czarnymi kwiatami spadało w dół. Nie mogąc złapać poczucia czasu i wymyślić sposobu na ratunek zaczęłam panicznie się rozglądać. Kenny leciał w moją stronę od góry próbując jakkolwiek mnie uratować, ale czarne kwiaty zaślepiły mnie opadając mi na oczy i... Poczułam potężne uderzenie o ziemię. I ból jakiego nie można sobie wyobrazić.

* * *

- Vila! Vila błagam obudź się. Obudź się, proszę, nie rób tego. Nie odchodź. - głos Kennego łamał się zostawiając w moich uszach powłokę bólu i złości.
- Kenny? - powiedziałam ledwo łapiąc powietrze. - Co się dzieje Kenny? Gdzie ja jestem? - moje oczy powoli pozwoliły mi spojrzeć na basiora, roztrzęsionego i przygnębionego basiora.
- Jesteśmy w mojej jaskini Vila... Dobry Boże, ona żyje... To tylko zły sen kochana... Nie martw się tym już, najważniejsze, że nic ci nie jest... - Kenny zaczął pohamowywać łzy i ochotę przytulenia się do mnie, lecz sama tego potrzebowałam i przyciągnęłam go do siebie resztką sił.
- Kenny, co się dzieje... - nie mogłam znieść poczucia niewiedzy.
- Vila... Już wszystko Ci opowiem, ale najpierw odpowiedź mi na pytanie... Czy czujesz swoją łapę? - zapytał zmartwiony.
- Tak, a co nie tak jest z moją łapą?
- Dzięki Bogu... Zostałaś ugryziona przez potwornie jadowitego węża... To cud, że żyjesz. Jesteś w moim domu Vila. Opiekowałem się Tobą przez kilka dni, kiedy byłaś w ''śpiączce''...
- Kenny... Mów co się stało. - powiedziałam do basiora zaniepokojona jego słowami. Przecież to ja opiekowałam się nim w zasypanej głazami jaskini, to jego bolała łapa... Ja... Nic nie pamiętam...

>Kenny?<

20.09.2021

Od Shiry CD Achiego

Nikt nie zauważy, że jest już dawno po Rocznicy, prawda?

 Jednak naprawdę opłacało się tu przyjść! Ta rocznica watahy była super świetna! Tyle straganów, tyle rzeczy, tyle piękności, tyle cudów! Dawno nie widziała tylu świetnych i bezużytecznych lub ciut bardziej przydatnych przedmiotów w jednym miejscu. Dobrze, że nie wzięła Rayli, bo jeszcze by coś zepsuła swoim wielkim cielskiem. Albo by na nią nakrzyczała, że ma się zachowywać jak porządny wilk! Bo latała jak głupia od jednego stoiska do drugiego, nie mogąc się zdecydować, czego właściwie chce. A coś chciała na pewno! Tylko co by jej się przydało w domu? Albo co by ładnie wyglądało? Kurcze, wszystko! Jak wybrać cokolwiek sposób tego wszystkiego? I wtedy je zobaczyła. Piękne, śliczne, malutkie, słodziutkie, puchate kaczusie! KACZKO-ŻÓŁWIE. SHIRA MUSI MIEĆ KACZKO-ŻÓŁWIA.
Wręcz błyskawicznie znalazła się przy niewielkim basenie z upatrzonymi stworzonkami. Usiadła, chłonąc wzrokiem całą ich słodycz.
– Wszystkie są takie urocze…
Cała gromadka podpłynęła do niej, a ona ledwie powstrzymała zachwycony pisk. Mówiła do nich, że wzięłaby je wszystkie, a kiedy już bliżej podpłynąć nie mogły, że nie ma dla nich jedzenia. 
Nie spodziewała się, że pomoc spadnie jej z nieba. A właściwie, po prostu podejdzie i zaoferuje swoje małe marchewki. Jak miło! Nie mogła powstrzymać szerokiego, promiennego uśmiechu i lekkiego merdania ogonem.
– Jestem Shira – jej oczy aż zalśniły radością.
– Achi.
Achi! Zaczęła dreptać i przebierać łapami w miejscu, a gdy wręczył jej kilka marchewek, wydała z siebie tak długo tłumiony, wesoły pisk i odskoczyła z powrotem do kaczko-żółwi. Nie zdążyła nawet puścić warzyw, a zwierzątka już się do nich dobrały, pokwakując wesoło. Zwróciło to uwagę ich właściciela. Spojrzał na nich, mrużąc podejżliwie oczy.
– Hej, wy! Nie karmić kaczko-żółwi! Jak tak wam się podobają, to musicie za nie zapłacić.
– Ile? – natychmiast wypaliła waderka.
Parszywy uśmiech wpełzł na pysk mistrza biznesu.
– O nie, nie ma tak łatwo! Musicie wygrać w mojej grze. Jedna próba, jedna moneta.
Kiwnął łbem w stronę swojego straganu, prezentując go. Klasyczna gra z rzucaniem do celu, czyli okrągłej, drewnianej tarczy z zaznaczonym na czerwono środkiem. Trafić należało zabawną wyrzutnią na guzik, ze strzałkami z przyssawkami.
– Wchodzę w to! – Shira wpadła w bojowy nastrój, nie patrząc nawet ja nowo poznanego basiora. Nie podda się, dopóki nie zdobędzie kaczko-żółwia.

*Trzy nieudane rzuty później*

– Oszukista! – pisnęła waderka, poważnie rozsierdzona.
Pan "oszukista" jedynie wyszczerzył swe krzywe zęby w nierównym uśmiechu i wzruszył wymownie ramionami. Liczył, że Shira prędko się nie podda, a on zbije fortunę. Chociaż… Nie myślał, że tak szybko się zorientuje, iż on coś nieuczciwego majstrował. Białofutra tupnęła nogą. 
– Achiiiiiii! – jęknęła – pomożesz mi?
Zerknęła na basiora wzrokiem pięciolatka próbującego namówić rodzica na chrupki. Ten podszedł do niej i zbliżył pysk do jej ucha.
– Ty go zagadaj, a ja się zajmę resztą – szepnął.
Skrzydlata pokiwała energicznie głową. Podeszła bliżej właściciela stoiska i jeszcze raz tupnęła przednią łapą.
– To niesprawiedliwe! – zaczęła swój wywód – myśli pan, że może pan tak oszukiwać ludzi? To jest zdzierstwo! Naciąga pan inne wilki na kasę! I w dodatku nawet nic z tego nie mają. Liczą się tylko zyski, tak? Oszustwo, oszustwo!
W miarę słów Shiry, krzywy uśmiech basiora przeradzał się w niezadowolony grymas. Jak ona śmiała prawić mu kazania o moralności jego cudownego i genialnego biznesu?
– Wygrałem!
Dwie pary oczu spojrzały najpierw na Achiego, a potem na wszystkie trzy tarcze z przyczepionymi w sam środek strzałkami.
– Co!?– basior wyraźnie nie był zadowolony – nie możesz! Nie możesz tak po prostu-
– Tu są pieniądze.
Złość samca rosła, wystarczyła chwila, aby zaraz mógł wybuchnąć.
Biała wadera uśmiechnęła się szeroko i w kilku żwawych susach znalazła się przy basenie z kaczko-żółwiami. W mgnieniu oka zgarnęła trzy za pomocą skrzydła, ulokowała je sobie na grzbiecie i odskoczyła do Achiego, gotowa pognać przed siebie.
– Chodź, szybko!
I wystrzeliła wprzód tak szybko niczym te nieszczęsne strzałki, ignorując krzyki zdenerwowanego i zaskoczonego basiora. Automatycznie wymijała wszystkie stoiska i inne wilki, nie oglądając się za siebie, jednak z nadzieją, że Achi daje radę dotrzymywać jej tempa.
Wybiegli na polanę nieopodal, kawałek łąki niezakrytej przez stoiska. Przez chwilę Shira i Achi zagłuszali się wzajemnie swoim dyszeniem i tylko to byli w stanie wtedy słyszeć. A potem ciężkie oddechy przerodziły się w głośny, perlisty, dumny śmiech.
– Wykiwany, wykiwany!
Gdy w końcu udało im się uspokoić, Shira ostrożnie postawiła kaczko-żółwie przed sobą. Zakwalały wesoło, wlepiając w nią swoje ślepia.
– Co z nimi robimy?

<Achi?>

6.09.2021

Od Mavericka do Exana

- Raz dwa trzy cztery, raz dwa trzy cztery, raz dwa..
Liczyłem na głos kroki, stawiając je w szybkim truchcie na miękkim podszyciu leśnych terenów mojej nowej watahy. Nowej i miałem nadzieję, że takiej w której pozostanę na dłużej niż rok. Nie żeby coś, nigdy nie opuszczałem poprzednich z własnej woli, po prostu… eh, parszywy Flick, co by tu dużo gadać! Potrząsnąłem lekko łbem, przenosząc moje myśli w kierunku ponownego liczenia kroków. Tak, teraz lepiej, o wiele lepiej. Nie warto zaprzątać sobie głowy braciszkiem.
Na spacer dookoła nowego miejsca zamieszkania wybrałem się przed południem i od razu pożałowałem tego pomysłu. Pomimo wczesnej godziny, bijąca żarem, ohydnie ognista kula gazowa dawała się mnie i moim gęstym futrze we znaki.. Ah, gdyby tylko znaleźć jakiś większy cień, czy jezioro….
Nagle pod mój wrażliwy nos zaleciała chłodna bryza.. zaraz, chłodna bryza i.. Pociągnąłem nim jeszcze raz. A niech to. Nie ulegało zwątpieniu, że pomimo względnie dużego zbiornika wodnego, w moim najbliższym otoczeniu znajdował się ktoś jeszcze. Na szczęście (choć bardziej dla niego samego) nie był to Flick. Flick pachniał gniewem. Zaś ten tu osobnik.. no cóż, miejmy nadzieję, że nie rozszarpie mnie na strzępy.
- Widzę cię. - ostrzegłem, zatrzymując się, ale nie odwracając. - Czy też raczej czuję. Nie chcę problemów i zakładam, że ty też nie… mam rację?
Na mój irytująco czerwony pysk momentalnie wpełzł równie irytujący uśmieszek. Na szczęście stojąc tyłem ukryłem go przed wzrokiem nieznajomego; brak pokory przed nieznajomym, a możliwe że i silniejszym wilkiem aż prosiłby się o guza.
________

<Exan? Myślałam o tobie w tej roli :]>


3.09.2021

Od Kennego do Vili

Spojrzałem na waderę i westchnąłem. Nie zapowiadało się na szybkie wyjście z tej jaskini. Dodatkowo byłem bezużyteczny, a w każdej chwili mógł wrócić ten dziwny byt. Przemiana w inne stworzenie wydaje się najlepszą opcją, jednak odczuwalne zmęczenie i ból utrudniały mi wyobrażenie sobie odpowiedniej formy. Położyłem się na ziemi, mając nadzieję, że uda mi się choć trochę uspokoić, bym mógł użyć swojej mocy.
-Wszystko w porządku? - zapytała, gdy mój pysk dotknął zimnego kamienia.
-Tak, jestem tylko trochę zmęczony - odpowiedziałem i zamknąłem oczy.
Leżałem tak przez jakiś czas, a Vila postanowiła rozejrzeć się po jaskini. Dla bezpieczeństwa przyzwałem dwa duszki. Jeden ruszył za waderą, oświetlając jej drogę, drugi został ze mną. Cisza w jaskini pozwoliła mi usłyszeć potężny wiatr kołyszący drzewami na zewnątrz oraz deszcz. Dźwięki te były w pewien sposób kojące... po pewnym czasie nawet grzmot stał się wyczekiwanym odgłosem. Udało mi się zrelaksować do tego stopnia, że prawie zasnąłem, jednak wadera wróciła z niepokojącym znaleziskiem.
-Musimy się stąd wydostać - powiedziała, a ja usiadłem i wziąłem głęboki wdech, wyobrażając sobie gryfa, przed którym kiedyś uciekałem. Transformacja zakończyła się sukcesem, jednak zapomniałem, że mam ranną łapę i gdy tylko położyłem ją na ziemi, ryknąłem z bólu. Zirytowany tym, warknąłem i trzymając zranioną kończynę w górze, podszedłem do skał blokujących wyjście i spróbowałem je przepchnąć. Coś jednak blokowało je z drugiej strony i odblokowanie wyjścia było niemożliwe. Przestałem się siłować z kamieniami i po odwróceniu się do wadery, pokiwałem głową.
-Coś nie chce nas wypuścić - powiedziałem, odsuwając się od wyjścia.
Vila zaproponowała, że pokaże to, co znalazła. Mogło to mieć związek z bytami, które nas prześladowały. Dodatkowo mieliśmy się rozglądać za alternatywną wersją wyjścia. Kroczyłem jakiś czas za wilczycą, jednak po chwili podskakiwania na jednej łapie stwierdziłem, że przyjmę wygodniejszą formę. Przystanąłem i zastanowiłem się chwilę, jakie stworzenia spotkałem na swojej drodze. Przypomniała mi się wędrówka w góry, która zakończyłaby się tragicznie, gdybym nie został ostrzeżony przez stworzenie. Czarna czapla, która na końcu ogona oraz skrzydeł miała końcówki piór ubarwione na fioletowo. Gdy ptak ten używał swojej mocy, pióra te świeciły. Ranną mam przednią łapę, więc u czapli będzie to skrzydło. Forma wydawała się więc idealna. Przemieniłem się i dogoniłem waderę. Szło się znacznie lepiej. W końcu dotarliśmy do odkrycia Vili i po zobaczeniu tego zrozumiałem, dlaczego musimy się wydostać stąd jak najszybciej. Mniej więcej na środku jaskini, przed nami stał, wbity w ziemię pal, na którym była czaszka jakiegoś martwego stworzenia. Z oka wyrastały czarne i czerwone kwiatki, które owinięte wokół pala schodziły w dół, porastając ziemię. Wyglądało to dość pięknie i przerażająco. Na tej małej „polanie” znajdowały się trzy trupy. Dwie sarny oraz lis... Tak mi się przynajmniej wydawało. Ich ciała były już w pewnym stopniu rozłożone i porośnięte przez kwiaty, jednak nie wytwarzały żadnego zapachu. Powoli, uważając, by nie nadepnąć na kwiaty, kroczyliśmy przed siebie. Dopiero po chwili zauważyłem, że na suficie namalowany był krąg. Szkarłatna farba, którą był namalowany, świeciła lekko. Podeszliśmy tak blisko, jak tylko się dało.
-Też to słyszysz? - zapytała wadera, spoglądając w moją stronę.
-Chodzi ci o te szepty? - upewniłem się i Vila pokiwała twierdząco głową.
Po chwili obserwacji miejsca, wilczyca znalazła dalsze przejście. Było wąskie, ale powinniśmy się przez nie przecisnąć. Musieliśmy tylko przejść jakoś na drugą stronę, uważając na śmiertelną pułapkę, którą stanowił przeklęty ogród. Patrząc cały czas pod łapy, stawialiśmy uważnie każdy krok. Szliśmy przy lewej ścianie jaskini, ponieważ teren ten był najmniej zarośnięty. Z początku do przejścia planowaliśmy użyć magii, jednak krąg na suficie uniemożliwiał rzucenie zaklęcia. Przelecieć nie mogłem, bo skrzydło miałem ranne. Kolejna próba zamienienia się w inne stworzenie i przelecenie nad roślinami zakończyła się prawie tragicznie. Zamieniłem się w młodego smoka. Postanowiłem sprawdzić, czy miejsce zablokuje mi też formę, dlatego dla bezpieczeństwa Vila została przed porośniętą posadzką. Wzniosłem się w powietrze i zrobiłem dwa okrążenia nad kwiatami. Byłem pewien, że się uda, w końcu nic takiego się nie stało. Jednak nagle zielsko chwyciło mnie za łapę... Na szczęście byłem niedaleko kamiennego podłoża, więc wylądowałem tam i przegryzłem roślinę. Zostało nam więc tylko przeciskanie się między ścianą a śmiertelną pułapką. Na szczęście poszło nam to sprawnie i już po chwili byliśmy na drugiej stronie. Postanowiłem pierwszy iść przez szczelinę. Przejście było krótkie i bardzo wąskie. Po drugiej stronie znajdowało się coś na styl grobowca. Staliśmy przed czymś w rodzaju kamiennych trumien. Nie miałem zamiaru sprawdzać, czy są puste, czy zawierają jakichś nieszczęśników, którzy opuścili ten świat. Rozdzieliliśmy się, by zobaczyć czy znajdziemy dalsze przejście. Ja poszedłem w lewo, Vila w prawo. Gdyby coś się działo lub gdybyśmy coś znaleźli, mieliśmy wołać. Idąc pośród kamiennych trumien, rozglądałem się dokładnie, by niczego nie przegapić. Jednak nic przydatnego nie znalazłem. Wadera najwidoczniej też na nic nie trafiła, ponieważ spotkaliśmy się przed grobem leżącym najdalej ze wszystkich. Jedna, odosobniona, wykonana z drewna trumna leżała przy ścianie. Postanowiłem bliżej się jej przyjrzeć. W końcu wyróżniała się spośród wszystkich tak bardzo, że było to aż podejrzane. Podszedłem bliżej i obszedłem ją dookoła kilka razy. Na wieczku było coś wyryte, dlatego nachyliłem się, próbując przeczytać napis.
-Kenny - powiedziała Vila, a ja wiedziałem, że coś się dzieje. W końcu było za spokojnie. Odwróciłem się i zobaczyłem, że kamienne wieka zaczynają pękać, a ze szczelin wydobywa się czarny dym, z którego formowały się stworzenia. Jedne chodziły na dwóch łapach, inne na czterech, kolejne na sześciu. Przypominały zmutowane zwierzęta, chociaż ciężko było porównać je do czegokolwiek. Teraz na pewno nie było mowy o zawróceniu. Wróciłem do czytania napisu, w końcu musi to być jakaś podpowiedź, jak się stąd wydostać. Jedyny wyraz, który udało mi się zrozumieć to „w dół". Zamieniłem się szybko w skrzydlatego węża i zdjąłem wieko z trumny. Bingo! Zamiast trupa, były tam schody.
-Vila! - zawołałem waderę, która walczyła ze stworzeniami. Wilczyca podbiegła do trumny, niemal od razu wskakując na schody. Ogonem zmiotłem najbliższych przeciwników i wracając do formy czapli, zbiegłem w dół.

<Vila?>

2.09.2021

Od Vili do Arsena

Postanowiłam pomóc basiorowi. Nie wytężając się zbytnio użyłam mocy by zrzucić z niego ciężar gałęzi, które mimo niewielkich rozmiarów razem ważyły sporo.
- A więc? - zapytałam zaintrygowana opwieścią o patyku, który potrafi latać.
- Cóż... Może nie do końca siedziałem na drzewie w poszukiwaniach patyka. Przyszedłem tutaj zanim się pojawiłaś. Jestem tutaj nowy j po prostu zwiedzałem, a że nie chciałem Cię wystraszyć wszedłem na drzewo... Ale przysięgam, że nie podglądałem! - parchnął basior, by wyjść z niezręcznej dla niego sytuacji.
- Oh, spokojnie. Najważniejsze, że nic się nie stało i jesteś cały? Prawda? - przez jego tłumaczenia nie zdążyłam zauważyć, że lekko kuleje i trzyma tylnia łapę w górze, a jego ogon drży.
- W zasadzie to nie wiem, boli mnie łapsko. Myślę że mogłem sobie coś uszkodzić... - powiedział posykując z bólu.
- Trzeba się za to zabrać bez chwili dłużej. Muszę Ci pomoc, nie jesteś w stanie sam się teraz sobą zająć. Myślę że musimy znaleźć tutaj gdzieś jakieś bezpieczne miejsce i postaram się uleczyć Twoja łapę. Chodź, musimy poszukać schronienia. - słysząc co w zasadzie powiedziałam stanęłam przed nim w szoku, na co basior tylko spojrzał na mnie i zaśmiał się w głos.
- Gdybym tylko mógł chodzić kochana to nawet bym z Tobą pobiegł, ale niestety poruszanie się może mi trochę zająć...- parchnął śmiechem raz jeszcze.
Wlekliśmy się przez lasek dobre pół godziny, kiedy po prostu natrafiliśmy na dość głęboką i wąska wnękę w skałach. Była dobra, bo przez jej długość, mogliśmy oboje się schować, a przez szerokość mieć pełne pole do obserwacji,czy nikt inny się nie wkrada.
- Zostajemy tu długo? - zapytał po chwili, gdy zdążyliśmy się usadowić.
- Myślę że dopóki nie przejdzie Ci ból i nie staniesz sam na nogach... Nie możesz nawet chodzić, gdzie chcesz iść? - zapytałam.
- Nigdzie, po prostu pytam, bo nie lubię długiego siedzenia w jednym miejscu. - odparł tłumacząc swoje pytanie. Przytulając mu zaczęłam oglądać łapę.
- Na moje oko jest skręcona. Trzeba Ci ja jakoś usztywnić i zapewnić coś przeciwbólowego, oraz przeciw zapalnego. Może też przydać się coś na gorączkę.
- Widzę, że wolisz być ubezpieczona na zaś. Podoba mi się to. - odparł.
Wytłumaczyłam mu w jaki sposób trzymać boląca kończynę i sama pomaszerowałam po potrzebne rzeczy i składniki. Ledwo zdążyłam uwinąć się, ze wszystkim, kiedy nagle naszła mnie burza. Na szczęście miałam większość przedmiotów, a kilka mogłam mieć na już. W końcu władam istotami pozaziemskimi, które w większości mi sprzyjają. Biegiem wróciłam do wnęki. Miałam wrażenie, że wilk śpi, więc by go nie budzić za pomocą czarów rozpaliłam ognisko na zebranych przed deszczem patykach i mniejszych kawałkach drewna. Szybko zrobiłam mały stelaż z kamienia i sznurów na zagotowanie deszczówki i zrobienie czegoś w rodzaju syropu na ból, a także maści na łapę. Wszystkie dostępne lecznicze kwiaty i roślinność z owocami musiały wystarczyć na jedno i drugie, choć miałam ich stosunkowo mało. Podeszłam do wilka, by zrobić mu opatrunek i usztywnić łapę. Zrobiłam to bardzo delikatnie podkładając sztywna i twarda korę z drzewa i owijając to leczniczym, wielkim liściem Paproci Gigantycznej. Pięknie pachnie i szybko działa. Wszystko owienęłam dodatkowo lijankami i jakimiś sznurem znalezionym przy drzewie. Ktoś musiał go zgubić. Wilk najwidoczniej spał, bo nie ruszyło go żadne moje dotknięcie. Ciężko oddychał i dość twardo spał. Mimo małego uszkodzenia, bałam się, że zbyt bardzo go to rozłoży. Skończywszy opatrunek i usztywnienie przystąpiłam do przyrządzania wywaru i maści. Minęły trzy godziny zanim skończyłam i Arsen...

>Arsenie?<