UWAGA! PONIŻSZE OPOWIADANIE ZAWIERA (szczątkowe ale są) ELEMENTY GORE (wnętrzności, krew i wszystko co ma w środku wilk oraz inne stworzonka ale to zaczyna się pojawiać gdzieś od połowy – trzeba zbudować napięcie :v) za zgodą oraz ofertą Administracji (Milord pożyczył mi grabki:).
Między “rozdziałami” dałam różne kolorki rozdzielaczy, żeby było łatwiej zapamiętać gdzie się kończy. Mam nadzieję, że się przydało :)
~*~*~*~*~*~
Trzy młode wilki bawiły się między sobą przy brzegu gorących źródeł, ukrytych w górach na północ od centrum watahy. Pogoda dopisywała jak na przedwiośnie – było ciepło i słonecznie a śnieg topniał coraz szybciej z każdym dniem. Można już było zauważyć pierwsze kępki trawy na ziemi oraz pąki na gałęziach drzew i krzewów. Dwa basiory – jeden z mleczną sierścią i dwoma ogonami oraz drugi z szarawym futrem i białymi rogami – oraz jedna, puszysta czerwona wadera goniły się nawzajem, lub chowały się przed sobą. Śmiech młodych odbijał się od strzelistych granitowych ścian, niosąc się echem po okolicy. Figlowali i szaleli od kilku godzin, lecz najwidoczniej posiadali oni nieskończony zapas energii, być może od boskiego pochodzenia a może po prostu dzięki młodym, zdrowym ciału. Teraz bawili się berka – Hirvi, najmłodszy z pół–boskiego miotu, gonił pozostałą dwójkę. Nie był najszybszy z całej trójki wilczków, ale udawało mu się co jakiś czas złapać siostrę czy starszego brata za ogon. Tsuri, środkowy z miotu pół–boskich szczeniaków, nagle odszedł na bok, chcąc położyć się tuż przy ciepłej wodzie ogrzewanej siłą geotermalną bijącą z głębi ziemi. Oddychał ciężko i głęboko, gdy siadał na ziemię. Przymknął oczy, chcąc skupić się na życiodajnej czynności, jaką właśnie było oddychanie. Pozostała dwójka natychmiast zauważyła brak swojego brata, lecz nadal bawili się między sobą. Po kilku minutach w końcu przerwali swoją zabawę i podeszli do swojego brata.
– Wszystko w porządku, Tsuri? – zapytała Nuta, przy siadając się obok swojego brata. Hivri, jak prawie zawsze, trzymał się z boku, pozwalając siostrze mówić. Zazwyczaj był on apatyczny, mało ruchliwy oraz równie małomówny. Można powiedzieć, że jest nieśmiały, ale wobec swojego rodziny jest bardziej otwarty i aktywny niż w przypadku nieznajomych.
– Tak, tak… – powiedział, dodając po chwili: – Ostatnio miałem trochę do zrobienia i dźwigania, przez co szybciej się męczę…
– Musiałeś znowu przenosić rzeczy Rose? – zażartowała czerwona wadera.
– Nie tym razem. Tsumi mnie prosiła o pomoc – wyznał szczerze jej brat. Zwrócił swój wzrok na źródlaną wodę i przyjrzał się swojemu odbiciu na jej powierzchni. Wpatrywał się w nie, zastanawiając się, czy powiedzieć coś. Postanowił jednak przemilczeć. „To nie jest odpowiednia chwila” – pomyślał smętnie.
– Kto pierwszy przy tamtym źródle ten jest jeleń! – zawołał Tsuri, zrywając się do biegu, zaskakując swojego brata i siostrę. Po chwili jednak podjęli próbę dogonienia dwuogonowego wilka. Przez kilka minut szli łeb w łeb, lecz wyścig ostatecznie wygrała Nuta, drugi na mecie był starszy basior a na końcu – ostatni z miotu. Byli zdyszani, ale szczęśliwi obecnością swojego rodzeństwa. Nashi oraz Sokar nie mogli się z nimi spotkać z powodu swoich nowych obowiązków – najstarsza z sióstr miała dzisiaj dużo zaplanowanych polowań, natomiast najstarszy z miotu basior dostał kilka zadań od Alfy watahy. Jakie dokładnie – nie chciał zdradzić. . Jego młodsze rodzeństwo zaczęło snuć rozmaite teorie spiskowe na temat powierzonych mu zadań, zwłaszcza że nadal nie wybrał stanowiska w watasze. Oczywiście, to były jedynie żarty, choć miejscami byli prawie pewni, że wybrał się w podróż poza watahę w jakimś celu, mającym na przykład szpiegowanie lub inne zadanie pełne akcji.
– Chcecie coś jeszcze robić? – zapytała Nuta, patrząc na swoich braci. – Czy już wracamy do siebie? – Delikatny wiatr zaczął poruszać jej puszystą sierścią, wprawiając włosy w delikatny ruch, przypominający delikatne fale na morzu. Hirvi uniósł swój rogaty łeb ku górze, przyglądając się gwałtownej zmianie pogody. W jednej chwili niebo pociemniało – przyjemny błękit nieba został zastąpiony szarymi jak popiół gęstymi chmurami, a Słońce ukryło swoje ciepłe spojrzenie za nimi. Wiatr z każdym uderzeniem serca wilków przybierał na sile, a drzewa drżały swoimi gałęziami pod jego wpływem. Najmłodszy wilk przyłożył uszy do głowy zaniepokojony nagłą zmianą pogody.
– Może lepiej wracajmy… – zasugerował szary wilk lekko drżącym głosem, szykując swój organizm do ewentualnej szybkiej ucieczki. Rodzeństwo przytaknęło i już mieli ruszyć, kiedy nagle tuż przed nimi uderzył piorun! Kilka kroków przed nimi znajdował się fragment wypalonej, poczerniałej ziemi gdzie przed chwilą była śmiertelna wiązka elektryczna. Tsuri, Nuta i Hirvi przytulili się do siebie bokami, ścieśniając swoje ciała. Gdzieś w sercu chmur huknął grzmot, a chwilę przed nim był charakterystyczny, biało–niebieski błysk. Chwilę potem uderzył kolejny piorun, na prawo od nich. A potem kolejne w różnych miejscach i odległościach. Niespodziewanie z nieba zaczął padać deszcz – na początku przyjmował on formę mżawki, ale po chwili krople deszczu były tak duże, jak dojrzałe jabłko. Tsuri przytulił swoje rodzeństwo, chcąc ochronić je przed gwałtowną pogodą i zamknął oczy, modląc się do bogów, aby jak najszybciej to się skończyło. Niespodziewanie na trójkę wilków padły promienie słoneczne. Biały basior ostrożnie otworzył jedno oko, chcąc sprawdzić co się dzieje. Gdy zobaczył co się dzieje, oniemiał.
Zjawisko to przypominało nieco Zaćmienie Słońca z tą różnicą, że niebo oraz coś, co miało być księżycem, miało ciemnokrwisty kolor natomiast Słońce a raczej jego promienie, które otaczały ciemny okrąg, miały blady, lekko szarawy odcień. Przytulił mocniej swoje rodzeństwo, które również go przytuliło, jakby wyczuwając jego strach. Po chwili całą trójka poczuła słabość i ospałość oraz pewne dziwne uczucie którego nie dało się opisać. Resztką swoich sił Hirvi oraz Tsuri otworzyli swoje zaciśnięte wcześniej oczy i zobaczyli coś, co ich przeraziło jeszcze bardziej niż niezwykłe zjawisko na niebie.
Ich ciała zaczęły zmieniać się w pył.
– Kocham was, nieważne jak bardzo byliście upierdliwi – Basior o mlecznej sierści uśmiechnął się słabo na pożegnanie, widząc, że Nuta już zniknęła a Hirvi zaraz do niej dołączy. Przymknął oczy, czekając na swoją kolej ale również chcąc nie patrzeć w przerażone oczy najmłodszego z rodzeństwa. Kiedy pomyślał, że tak wygląda jego koniec – przemianą w kupkę popiołu – był w dużym błędzie.
To był dopiero początek.
~*~*~*~*~*~
Sokar poczuł dziwny dreszcz na swoim ciele. Odwrócił się i rozejrzał, szukając powodu swojego niepokoju. Był w nieznanym mu miejscu, szukając czegoś, czego sam do końca nie rozumiał ale ufał swojej Alfie i postanowił spełnić swoje zadanie – znaleźć pewien artefakt. Miał być on ukryty gdzieś za północnym łańcuchem górskim, gdzie według legend mieszkał tam strażnik skarbu. Tak więc od dwóch dni przemierzał śnieżne pustkowia, kierując się drogą wskazaną przez mapę a raczej jej połowę. Tsumi nie wiedziała co się stało z tą mapą ale na szczęście była na tyle czytelna, że Sokarowi udało się je odczytać. Wyciągnął ją ze swojej torby, ponownie analizując napisany tekst. Niespodziewanie ponownie przez jego kręgosłup przebiegł dziwny dreszcz. Ponownie się rozejrzał ale nagle coś przykuło jego uwagę na niebie. Spojrzał na Słońce, którego blask nieco zbladł czego początkowo basior nie zauważył. Jego serce zamarło gdy zobaczył co się stało z nieboskłonem. Przybrało ono krwisty kolor, podobnie jak byt zasłaniających słońce. Patrząc na nie wilk poczuł osłabienie i lekkie mdłości. Nogi niespodziewanie odmówiły mu posłuszeństwa i bezwiednie upadł na zimny, biały puch. Leżąc, spoglądał na nieznane zjawisko astronomiczne, zastanawiając się co się dzieje. Nagle coś przykuło jego uwagę – jakieś szare płatki porywane przez wiatr. Spojrzał on na swoje ciało i przeżył kolejny szok – zmieniało się ono w ciemny, szary pył przypominający popiół. Odwrócił głowę z powrotem ku Słońcu, próbując znaleźć odpowiedzi na pytania kłębiące się w jego głowie, szukając ich w zasłoniętej gwieździe. W pewnym momencie w jego umyśle pojawiła się myśl którą zdążył powiedzieć zanim jego ciało zmieniło się w pył.
– To nie jest śmierć tylko coś innego…
W głębi duszy obawiał się tego dnia. Z początku nie zrozumiał znaku jakim było Krwawe Zaćmienie ale teraz już wiedział. Teraz pozostało mieć nadzieję, że Nashi uda się ostrzec kogo trzeba zanim będzie za późno.
Po chwili ciało, dusza i umysł Sokara. pod postacią popiołu, został przeniesiony w inne miejsce, które być może stanie jego grobem.
~*~*~*~*~*~
– GOŃ GO! – krzyknęła Nashi, ścigając kilka dużych jeleni wraz z resztą zaganiaczy – Tibią i Indrą. Jedna z nich odłączyła się od grupy, wykonując polecenie szarej wadery, ścigając jednego z samców jeleni. Był to kolejny dzień pracy dla Nashi i reszty zaganiaczy zwierzyny. Prowadzili oni zwierzęta w stronę łowców, którzy czekali na ofiary kilkaset metrów dalej. Kolejny jeleń się odłączył od stada. Tibia, która była została z Nashi przy stadzie chciała ruszyć jego tropem, ale szara wadera ją wyprzedziła.
– Ja go wezmę! – zawołała do swojej towarzyszki, znikając w krzakach. Skakała wysoko, starając przeskoczyć się nad rozległym, leśnym runem. Dorodny samiec jelenia ścigany przez wilczyce z każdą sekundą oddalał się od niej, jakby z każdą chwilą odzyskiwał siły i szybkość. Ścigający go wilk również starał się przyspieszyć, lecz w przeciwieństwie do swojej ofiary, łowca tracił już siły. Młoda wadera zwolniła i zatrzymała się. Ostatni raz spojrzała na jelenia, który jednym susem zniknął jej z oczu, chowając się za drzewami. Nashi stanęła i wzięła głęboki oddech, chcąc nieco odetchnąć po tym szaleńczym biegu. Przysiadła na cienkim śniegu, biorąc kolejny oddech oraz przymykając oczy, myśląc co dalej zrobić. Na pewno wrócić do reszty załogi odpowiedzialnej za łowy, to przede wszystkim. „Dobrze, że zima już minęła” – pomyślała. „Dzięki temu szybko nadrobimy stratę” – dodała, spuszczając głowę w dół. Podniosła ciało z ziemi oraz uniosła łeb ku górze. Ponownie odetchnęła i już chciała ruszyć, kiedy nagle coś poczuła. Jakby ciarki, ale takie… dziwne. Spojrzała na słońce, a gdy to zrobiła, serce zatrzepotało jej jak skrzydła kolibra. Niebo przybrało kolor ciemnoczerwony kolor, a Słońce zostało zasłonięte co dawało łącznie efekt upiornego zaćmienia Słońca. Nashi zaczęła powoli się cofać, jakby zobaczyła ogromnego niedźwiedzia i chciała się wycofać z jego terytorium a po chwili odwróciła się i zaczęła uciekać ile sił w nogach. Biegła, nie zwracając uwagi na gałęzie chłostające jej ciało. Wiedziała, co oznaczał ten znak, ale miała nikłą nadzieję w sercu, że zdąży jeszcze ostrzec swoje rodzeństwo.
Nagle z czymś się zderzyła. To coś wydało okrzyk zaskoczenia oraz bólu.
– Nashi, co się dzieje? – zapytała Tibia, wstawając z ziemi. – Pędziłaś jak za jakąś zwierzyną…
– Nie mam czasu… Muszę… Muszę ostrzec rodzeństwo… Nie mamy czasu… Muszę… – Nie mogła wydusić z siebie logicznego zdania. – Krwiste zaćmienie… – powiedziała na do widzenia i ruszyła przed siebie, pędząc niczym wiatr. Tibia spojrzała na niebo – było bezchmurne, a słońce jasno świeciło swoim złotym blaskiem. Jednak tylko Nashi i jej rodzeństwo mogło zobaczyć boski znak, które oznaczało coś, czego wraz z Sokarem bardzo się obawiała.
– Coś się stało? – spytałam Indra, wychodząc zza drzewa.
– Nie wiem, ale musimy zawiadomić Alfę – powiedziała wadera, bardzo zaniepokojona zachowaniem towarzyszki. – Zbierzmy resztę i migiem do gabinetu Tsumi! – Ruszyła w stronę łowców, aby potem razem udać się do Pałacu.
~*~*~*~*~*~
Pierwszy obudził się Hirvi. Ostrożnie otworzył jedno oko, a gdy zobaczył ciemność, powoli otworzył drugie. Uważnie rozejrzał się wokół, starając się być subtelny w swoim działaniu. Wokół było ciemno, a na ziemi leżała cienka warstwa szarej mgły, która ograniczała widoczność. Spojrzał w górę, szukając źródła światła, które rzucało słaby blask na jego nieprzytomne rodzeństwo. Niczego jednak nie znalazł. Zaczął odczuwać zimno, a kłębek pary wydostał się z jego pyska podczas wydechu. Zaczął trzeć łapy i dmuchać na nie, aby się ogrzać. Podszedł do swojego rodzeństwa, które nieprzytomne leży na środku kręgu światła. Szturchał ich i próbował ocucić aż w końcu Sokar zaczął coś mruczeć pod nosem. Hirvi zobaczył szansę i zaczął męczyć brata, aby w końcu się obudził. Najstarszy z miotu w końcu otworzył oczy. Szary wilk z rogami prawie się popłakał ze szczęścia.
– Sokar, obudziłeś się! – zawołał najmłodszy z rodzeństwa, wtulając się w sierść basiora. Sokar uścisnął młodego, po czym poprosił go, aby dalej budził resztę. Tak więc zrobili. Nashi obudziła się jako trzecia, potem Nuta. Sokar i Nashi próbowali obudzić Tsuriego z dziwnego letargu, ale szło im to mozolnie. W końcu po pewnym czasie biały wilk zaczął coś jojczeć pod nosem typu „Rose, jeszcze chwilę…”. W końcu udało się obudzić największego śpiocha z rodzeństwa – nie obyło się bez standardowego marudzenia, z jakiego powodu został obudzony jednak gdy zobaczył gdzie on i jego bracia oraz siostry obecnie się znajdują, zamilkł.
– Gdzie my do diabła jesteśmy? – zapytał po dłuższej chwili basior. Nikt nie odpowiedział, a jego pytanie w głąb pieczary niosło echo, powtarzając co chwila zadane pytanie.
– Co tutaj się dzieje? – spytała wystraszona Nuta, wtulając się w swoją starszą siostrę. Nashi przyciągnęła młodą do siebie, chcąc mieć ją przy sobie.
– Najprawdopodobniej bogowie postanowili wystawić nas na jakiegoś rodzaju próbę – odpowiedział Sokar, patrząc na szarą waderę wciąż przytulającą młodszą siostrę. Ta jedynie delikatnie spuściła głowę, przyznając mu rację.
– Ale dlaczego? – Powiedzieć, że Hirvi był przerażony to jakby stwierdzić oczywisty fakt. Mówił wysokim, cienkim głosikiem. Schował się on za zaspanym Tsurim, który powoli coraz bardziej zdawał sobie powagę z zaistniałej sytuacji. Rozglądał się dookoła, chcąc najpewniej poszukać wyjścia.
– Nie wiem… – Sokar nie okłamał najmłodszego brata, ale też nie powiedział całej prawdy. Nie wiedział, czy Nashi również znała powód ich zesłania w te mroczne czeluści, ale ona również nie miała ochoty powiedzieć prawdy. Basior bał się również pomyśleć o prawdziwym powodzie, choć doskonale go znał.
Bogowie chcieli ich krwi. Krwi jego lub jego rodzeństwa, które tak bardzo starał się chronić.
– Sokar, możesz się wzbić w powietrze? – zapytała Nashi, przerywając dziwną ciszę podczas której każdy z obecnych wilków rozmyślał o tym co się dzieje i co może się stać. Basior rozłożył swoje skrzydła i uderzył skrzydłami o powietrze, jednocześnie podskakując w górę. Jednak zamiast unieść się w górę i odlecieć twardo wylądował na surowej skale, mocno uderzając czaszką i częścią żeber o ciemny kamień. Po chwili podniósł się i spojrzał zrezygnowany na szarą waderę, poniekąd przepraszając ją, że mu się nie udało.
Nagle dziwna mgła rozstąpiła się, a utworzona ścieżka została oświetlona przez nieznane światło – wyglądała upiornie, ponieważ była oświetlona jakby ze wszystkich stron i znikąd. Dym po bokach przypomniał wzburzone morze, któremu kazano się rozstąpić, lecz cierpliwie czekało aż będzie można pochłonąć przynajmniej jedną ofiarę. Jako pierwszy na ścieżkę wszedł najstarszy z miotu. Sokar z lekkim wahaniem położył łapę na ziemi, lecz gdy nic się nie stało, wypuścił zaciskane w płucach powietrze. Jego rodzeństwo odetchnęło z nim, po czym ruszyli w jego ślady. Szli gęsiego, starając się unikać kontaktu z tajemniczym gazem. Nie wiedzieli niczego o tym miejscu oraz o ich obecnej sytuacji (nie licząc Sokara oraz domysłów Nashi) tak więc uznawali wszystko za niebezpieczne i śmiercionośne. Szli tak przez pewien czas aż w końcu natrafili na litą ścianę. Znaleźli się w kozim rogu, ponieważ ścieżka za ostatnim wilkiem zamykała się a światło z niewiadomego źródła gasło. Nie wiedzieli co dalej zrobić tak więc każdy zaczął robić cokolwiek. Aż nagle Nuta dotknęła jakiegoś wybrzuszenia, które po chwili ukryło się w głębi litej skały. Przez moment nic się nie działo ale cisza nie trwała wiecznie. Z góry zaczęły się sypać niewielkie kamienie a ściana oraz podłoga trząść. Niespodziewanie ściana zaczęła się osuwać na dół, trzęsąc się jak podłoże. W końcu skaa opadła w dół otwierając jakieś przejście dalej. Jednak gdy wilki ujrzały wnętrze, stach przejął kontrolę nad ich ciałem i umysłem.
~*~*~*~*~*~
– Mówiła coś poza tym? – zapytała Tsumi, dalej wałkując temat, próbować zrozumieć cokolwiek z wypowiedzi dwóch wader odpowiedzialnych za zaganianie zwierzyny podczas łowów. Ja siedziałam przy ogromnym oknie wychodzącym na dziedziniec Pałacu, obserwując przebieg rozmowy. Przybyłam złożyć raport zamiast Stormy na kilka chwil przed wpadnięciem dwóch zaganiaczy do gabinetu Alfy, ponieważ nadwyrężyła sobie skrzydło podczas powrotu do Jaskini Patrolów. Tak więc siedzę i czekam aż Alfa skończy rozmowę z Tibią i Indrą, abym mogła skończyć raportowanie.
– Nie. Mówiła o tym, że musi ostrzec rodzeństwo, zanim będzie za późno czy coś… – powtórzyła Tibia. Indra jedynie siedziała i co jakiś czas przytakiwała. Tylko Tibia miała okazję porozmawiać z Nashi, tak więc to ona była ciągle wypytywana.
– Na pewno? Proszę, to ważne – powiedziała Alfa, masując skronie łapami. Chciała już powoli kończyć, ale była bardzo zaniepokojona. Martwiło ją nie tylko dziwne zachowanie szarej wilczycy, ale również brak kontaktu z Sokarem – była już u wilków z żywiołami magii, zarówno białej, jak i czarnej, w tym i u mnie. Ja i każdy inny mag powiedział jej to samo – nie są w stanie znaleźć basiora. Nie wiedziała co z resztą dzieci boga Seikatsu, ale miała już pewne obawy, że oni również zaginęli. Widziałam to w jej mowie ciała – martwiła się i mała do tego powodu. Wadera zaczęła się zastanawiać nad czymś, aż w końcu wyznała:
– Chyba wspominała o jakiś krwawym zaćmieniu… – powiedziała zamyślony głosem. Gdy Tsumi usłyszała te słowa, zbladła. Ja również poczułam niepokój, ale nie wiedziałam do końca, dlaczego na te słowa nasza Alfa tak zareagowała.
– Dziękuję, możecie odejść – powiedziała czarno skrzydła wadera, powoli wstając ze swojego miejsca. Zaganiaczki pożegnały naszą przywódczynią ukłonem i wyszły. Spojrzałam pytająco na nią, zastanawiając się, czy też wyjść. Już miałam wstać, kiedy Tsumi odwróciła się w stronę okna, a następnie spojrzała na mnie.
– Zostań – poprosiła, jakby czytając mi w myślach. Posłuchałam i zostałam na swoim miejscu. Przez pewien czas Alfa spoglądała w dal, najpewniej zastanawiając się co dalej.
– Słyszałaś o Krwawym Zaćmieniu? – zapytana po dłuższej chwili, przerywając niezręczną ciszę. Ja po usłyszeniu pytania przez kilka sekund zastanawiałam się, szukając odpowiedzi na to pytanie. Ostatecznie jednak zaprzeczyłam.
– Chodźmy do biblioteki – powiedziała i szybkim krokiem poszła w stronę drzwi wyjściowych, kierując się do pałacowego księgozbioru. Gdy dotarliśmy na miejsce, Tsumi natychmiast znalazła odpowiednią księgę i przekazała mi ją, podając dokładny numer strony. Po otwarciu jej i znalezieniu odpowiedniego fragmentu znalazłam odpowiedź na wcześniejsze pytanie wadery. Krew zmroziło mi w żyłach, gdy kończyłam czytać ostatnie fragmenty na temat zaćmienia.
„Niechaj bogowie mają Nashi i resztę jej rodzeństwa w opiece” – pomyślałam mimowolnie, po czym cofnęłam swoje życzenie. Teraz nawet bogowie są przeciwko młodej i jej rodzeństwu…
Krwawe Zaćmienie było znakiem zsyłanym przez bogów na te wilki, które nie były godne daru zwanego życiem – zaćmienie widzą jedynie wilki, które żyją wbrew boskiej woli. Jednak dają oni szansę na udowodnienie, że ów wilk jest jednak godny posiadania duszy oraz bijącego serca. Niestety, nieszczęśnik ten musi przejść bardzo trudne próby, które pomogą naszym bóstwom zdecydować czy darować mu życie, czy go pozbawić. Co ciekawe, zaćmienie to widzą jedynie wilki, które będą przechodzić boską próbę, zwaną inaczej Czerwonym Niebem. Podobno, gdy zobaczą znak, ich ciało zmienia się w popiół a umysł i dusza za sprawą Aurory, najwyższej Bogini, przenoszone jest do nowego, odtworzonego ciała, identycznego jak na Ziemi, znajdującym się w innym wymiarze, do którego nikt oprócz garstki wilczych bóstw nie ma dostępu. To tam była przeprowadzana Boska Próba pod okiem Zwiastunów Zguby. Niektórzy nazywają ten rytuał Próba Rzeki Krwi, ponieważ wiele wilków nie zdało egzaminu narzucanego przez samych bogów.
Ponownie zadrżałam a sierść na moim grzbiecie zjeżyła się.
– Musimy coś zrobić – powiedziałam twardo, zatrzaskując księgę, a huk niósł się echem przez korytarze biblioteki. Wstałam szybko, kierując się w stronę wyjścia.
– Nic nie można zrobić – powiedziała Tsumi, odwracając się w moją stronę, ale nadal siedziała przy stole, gdzie nadal leżała przeklęta księga.
– Na pewno można coś zrobić… – powiedziałam jeszcze twardszym tonem, nie chcąc słyszeć słowa sprzeciwu, nawet jeśli pochodził on od Alfy.
– Nie można.
Zatrzymałam się.
– Na pewno można coś zrobić… – szepnęłam łamiącym się głosem. Usłyszałam jak biała wadera wstała i podeszła do mnie.
– Nie chce siedzieć bezczynnie… – powiedziałam, dając upust emocjom, pozwalając, by mój głos niósł je ze sobą. Byłam zrozpaczona, ale równie zdeterminowana. Nienawidziłam bezsilności, a zwłaszcza, gdy ktoś bliski jest w niebezpieczeństwie, a ja muszę stać z boku i czekać na rozwój sytuacji.
– Przykro mi… – powiedziała wadera, kładąc łapę na mojej łopatce, po czym odsunęła się i zaczęła się kierować do wyjścia.
– Tsumi? – zawołałam za wilczycą, wypowiadając jej imię.
– Tak? – spytała, odwracając się do mnie.
– Czy mogę, chociaż… Szukać Nashi i jej rodzeństwa? Podczas patrolów… i nie tylko.
Wadera chwilę patrzyła na mnie w milczeniu, ale w końcu odezwała się.
– Zgoda. Chociaż to nadal leży w twoich obowiązkach, więc nie musiałaś mnie pytać… Jeśli chcesz, możesz poprosić Stormy o pomoc. Myślę, że się zgodzi… – odparła z lekkim uśmiechem i tlącą się nadzieją w oczach, choć ta powoli przygasała. Opuściła głowę i wyszła cicho z budynku. Ja postanowiłam jeszcze przeanalizować księgę, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, aby spokojnie móc rozpocząć poszukiwania, bez obawy, że coś mogę przegapić.
~*~*~*~*~*~
– Dlaczego nas to spotyka?! – łkała Nuta, trzymając się puszystego ogona Sokara, który wpatrywał się w puste oczodoły czaszki leżącej na stalowoszarej skale naprzeciwko niego. Były zimne oraz bez życia, jak całe to przeklęte miejsce, w które trafiły szczeniaki z boskiego miotu. Czaszka była miejscami podziurawiona a na twarzoczaszce zaschły rozpryśnięte krople krwi. Dookoła walały się inne kości, nie tylko czaszki, ale również kręgi, miednicę czy żebra budujące klatkę piersiową w prawie nienaruszonym stanie. Wszędzie była krew – przede wszystkim na ścianach, ale również na owych kościach. Tsuri wyszedł na przód, zauważając coś na ziemi. Początkowo reszta rodzeństwa nie chciała, aby szedł, ale nie uległ ich woli. Podszedł powoli do czaszki, która, jak mu się wydawało, wołała go. Zbliżył się do niej i chciał ją podnieść, lecz ta zmieniła się w pył, tak jak jego ciało, zanim tu trafił. Jednak nim kość rozpadła się, jakby zdołała mu coś przekazać. Że są tu z jakiegoś powodu. Oraz że jego starszy brat doskonale wie, co tu się dzieje.
– Ukrywałeś prawdę przed nami? Że Bogowie zesłają nam znak pod postacią Krwawego Zaćmienia? – zapytał cicho Sokara Tsuri, siedząc tyłem do rodzeństwa. Zacisnął łapy, wbijając pazury w litą skałę. Był wściekły na brata, ponieważ nie ostrzegł ich przed tym – nie przygotowali się na ten dzień, nie trenowali walk ani swoich mocy, które mogłyby im teraz pomóc, a jedynie co robili to trwali w niewiedzy aż w końcu nastało Krwawe Zaćmienie – sygnał boskich prób, które sprawdzą, czy półboskie bękarty mogą żyć na ziemi. Przez chwilę słychać było jedynie ciche popiskiwanie najmłodszych z miotu, aż w końcu najstarszy z braci odpowiedział:
– Obawiałem się, że ten dzień nastanie…
– To dlaczego nam nie powiedziałeś?! – wrzasnął biały wilk, wstawając w stronę swojego rodzeństwa.
– Ponieważ uznałem, że tak będzie lepiej – powiedział spokojnym, ale twardym głosem starszy basior, zmierzając w kierunku swojego młodszego brata. Po kilku krokach ich pyski dzieliło jedynie kilka centymetrów. W oczach Tsuriego widać było wściekłość.
– Uznałeś, że nie mówiąc nam niczego, zwłaszcza teraz, gdy trafiliśmy, bogowie wiedzą gdzie, ochronisz nas przed tym losem?
– Uznałem, że będzie lepiej nie martwić was sprawami dorosłych – odparł oschle większy wilk.
– Czyli co – nadal jesteśmy szczeniakami, które są głupie jak puste pniaki? – warknął młodszy, przedstawiając swój nos do nosa Sokara. – Mieliśmy prawo wiedzieć, co nas czeka, a ty to zataiłeś przed nami i oto proszę – jesteśmy, bogowie wiedzą gdzie i nie wiemy co my tu, do diabła, robimy oraz co nam grozi! Mogliśmy się przygotować, a Ty wolałeś, abyśmy zdechli tutaj, nie znając nawet powodu, dlaczego tutaj trafiliśmy! – Tsuri powoli odwinął wargi, odsłaniając zęby, a jego brat wcale nie był mu dłużny. Już mieli rzucić się do swoich gardeł, kiedy Nashi wrzasnęła:
– CISZA!
Obaj bracia spojrzeli na najstarszą z sióstr. Ta stała nieruchomo i nasłuchiwała przez dłuższą chwilę, ruszając jedynie swoimi srebrzystymi uszami. W tym czasie żaden z obecnych wilków nie ośmielił się nawet odchrząknąć.
– Słychać szum wody… – powiedziała cicho i ruszyła naprzód, prowadząc swoją rodzinę w stronę dźwięku. Każdy, wraz z nią, miał nadzieję, że nie idą oni prosto w paszczę śmiertelnej zasadzki. Po pewnym czasie, idąc w prawdziwej ciemności, ponieważ tajemnicze światło zniknęło, tak więc byli prowadzeni przez tajemniczy odgłos przypominający wodną kaskadę. Tsuri oraz Sokar szli ramię w ramię, cały czas patrząc kątem oka na tego drugiego. Ich spór nie został zażegnany a jedynie odłożony w czasie. Oboje nadal utrzymywali swoje stanowisko i nie zamierzali ustąpić, jednak razem jednogłośnie zdecydowało, aby na tą chwilę oddać dowodzenie Nashi.
Nikt nie wiedział ile i jak daleko przeszli – wydawało im się, że szli kilka dni, ba – tygodni, ale rzeczywiście – z każdym przebytym metrem szum wody przybierał na sile. Czas nie miał dla nich wartości, ponieważ nie widzieli oni światła dnia i nocy oraz głodu, który sugerowałby czas spędzony w tajemniczym więzieniu. Po pewnym czasie (dla rodzeństwa to było około trzeciego–czwartego dnia lub tygodnia, sami nie wiedzieli) zobaczyli oni światło na końcu drogi. Gdy tylko ujrzeli biały blask na domniemanym końcu tego tunelu, dwójka najmłodszych wilków – Hirvi oraz Nuta – wybiegli na przód, kierując w stronę domniemanego wyjścia. Starsze wilki krzyknęły, chcąc zatrzymać młodsze rodzeństwo, ale to nic nie dało. Wbiegły one w białe światło, znikając z oczu innych. Po chwili jednak do ich uszu, oprócz szumu wody, dotarł krzyk Hirviego, a następnie wrzeszczący głos Nuty. Starsze wilki wpadły w jasny blask, aby następnie znaleźć się w jasno oświetlonej ogromnej grocie, przez którą, wewnątrz kanału znajdującego kilka metrów pod linią gruntu, na którym stali, płynęła rzeka.
Rzeka ta była wypełniona krwią oraz pływającymi szczątkami i organami wewnątrznymi wilków. A wśród tego pływał szary, rogaty basior, walcząc z silnym prądem płynącej masy.
– HIRVI! – zawołali wszyscy. Sokar jako pierwszy ruszył w pościg za topiącą się bratem. Nahsi, Tsuri oraz Nuta siedzieli mu na ogonie, obserwując basiora porwanego przez rzekę krwi. Na szczęście Hirviego nie było ciężko dostrzec ze względu na jego maść oraz dosyć duże, białe rogi. Nagle ich brat zniknął pod powierzchnią, wyciągając łapę nad taflę krwi, aby po chwili zniknąć do reszty. Najstarszy z miotu basior, nie myśląc wiele, skoczył do rzeki, aby tak jak jego najmłodszy brat, zniknąć pod jej powierzchnią. Gdy znalazł się we „wnętrzu” rzeki, otworzył oczy, mając gdzieś ewentualne zagrożenia, chcąc zobaczyć gdzie Hrivi się znajduje. Zamiast tego zobaczył w półprzezroczystej toni dookoła fragmenty ciał innych wilków, dla których los nie był przychylny. Dookoła, jakby lewitując, pływały głowy z półotwartymi oczami, których źrenice były szare i równie martwe, jak ciało właściciela. Fragmenty jelit imitowały podwodną florę, kołysząc się w rytm płynącej krwi. Rozprute serca oraz podziurawione płuca odgrywały rolę kamieni, osadzając się na półkach skalnych znajdujących się na stromym, poziomym brzegu koryta. Rozglądając się, znalazł w końcu Hirviego, który miotał się, próbując uwolnić się z czegoś. Z jego pyska wydobywał się słup bąbelków powietrza, a jego oczy krzyczały z przerażenia. Dookoła niego leżały roztrzaskane kończyny oraz inne, nieznane mu organy wilka. „O ile są to narządy wewnętrzne wilków…” – pomyślał ponuro, płynąć w stronę szarego basiora. Ten nadal walczyć z nieznaną mu siłą, aby uwolnić się z czyjegoś uścisku, ale gdy zobaczył Sokara, jego spojrzenia, zamiast okazywać przerażenie zaczęły błagać o pomoc. Nagle ciało Hirviego zaczęły oplatać jakieś ciemne macki, owijając się wokół niego, a następnie zaczęły go ciągnąć w stronę jakiegoś stworzenia schowanego w cieniu na dnie. Niespodziewanie macki zalśniły, przybierając fluorescencyjny odcień żółci. Podobnie stało się z paszczą stwora, schowaną na dnie wśród szczątków innych stworzeń w taki sposób, że bez bioluminescencji była praktycznie niewidoczna. Chwilę po zaświeceniu się otworzyła się i ukazała ogromną jamę gębową uzbrojoną w kilka tysięcy ostrych jak brzytwa zębów.
– Co się tutaj dzieje?! – zawołał Hirvi, tracąc coraz więcej powietrza w płucach zastępując go krwią, w której właśnie się topił.
~*~*~*~*~*~
– Jeszcze raz dziękuję za pomoc – powiedziałam po raz kolejny dzisiejszego dnia. Leciałam ze Stormy nad gorącymi źródłami, gdzie podobno ostatni raz widziano najmłodszą trójkę – Tsuriego, Nutę i Hirviego. Moja szefowa znalazła miejsce na lądowanie i zaczęłyśmy zniżać lot. Po chwili znalazłyśmy się na brzegu jednego ze źródeł, gdzie jeszcze były świeże ślady zabaw młodych wilków. Nawet bardzo świeże… Jednak po chwili przypomniałam sobie, że dzieci Seikatsu zniknęły dopiero kilka godzin temu.
– Ja pójdę tam, ty sprawdź tamten kwadrat – poleciła Stormy. Kiwnęłam głową i ruszyłam we wskazanym przez nią kierunku. Truchtem przeszłam większość obszaru, co jakiś czas sprawdzając jakiś ślad. Nagle usłyszałam wołanie szaroniebieskiej wadery. Zamiast pobiegać, rozwinęłam skrzydła i przeszybowałam dzieląca nas odległość. Stormy znalazła interesujące ślady…
– Co to jest? – zapytałam, dotykając ziemi przednimi łapami.
– Nie wiem, ale nie podoba mi się to… – odparła wilczyca, patrząc na wypaloną dziurę w ziemi. Dookoła widać było ślady po uderzeniach piorunów – wypalone czarne okręgi – lecz tylko przed nami była tak ogromna dziura. Widać było również szare, cienkie płatki popiołu, które były zbite w trzy niewielkie kupki.
– Mi również… – odpowiedziałam nieobecnym głosem.
– Przynajmniej wiemy gdzie byli, kiedy… to się… stało… – wydukała wadera, przysyłając ciężko ślinę. Mnie również było ciężko, ale nie mogłam siedzieć z założonymi łapami i tak po prostu czekać. Stormy również, dlatego właśnie ją poprosiłam w pierwszej kolejności. Poza tym doskonale znałam więź, jaką łączy ją i Nashi. Również zależy mi na młodej a do tej pracy najlepiej wziąć kogoś, kogo się zna i wie, że można na niego liczyć.
– Chyba nic więcej nie znajdziemy… – powiedziała zrezygnowana, pochylając głowę.
– Tutaj nie, ale może gdzie indziej znajdziemy jakieś wskazówki – powiedziałam, odwracając się, po czym rozłożyłam skrzydła, czekając na moją towarzyszkę. Wolnym krokiem podeszła i również rozłożyła skrzydła, sygnalizując gotowość do lotu.
– Nie wiem jak jej rodzeństwo, ale Nashi jest zbyt uparta, aby cokolwiek ją pokonało – powiedziałam i wzbiłam się w powietrze, a zaraz za mną leciała Stormy. Podzieliłam się swoim planem znalezienia wskazówek, a moja szefowa ochoczo go zaaprobowała.
„Dobrze mieć taką rodzinę przy sobie…” – pomyślałam, łapiąc wczesnowiosenny ciepły prąd powietrza.
~*~*~*~*~*~
– Powinniśmy im pomóc! – wolała desperacko Nuta, przytulając uszy do głowy i rozglądając się gorączkowo. Nashi próbowała uspokoić nie tylko młodsze rodzeństwo, ale również swoje rozdygotane serce. Sama najchętniej wskoczyłaby do tej rzeki pełnej krwi, ale wiedziała, że przysporzyło im więcej kłopotów niż pomocy. Tsuri natomiast stał na krawędzi i przyglądał się jedynie, czekając na jakikolwiek sygnał czy znak, lecz również chciał jakoś pomóc braciom. Tak więc pozostało im jedynie czekać.
Pod powierzchnią płynącej krwi Sokar walczył z dziwnym, mackowatym stworzeniem trzymających Hirviego, mając go za swój obiad… Lub śniadanie. Sam nie wiedział, ale teraz liczyło się jedynie uratowanie młodszego basiora o szarym, wzorkowatym umaszczeniu. Szczęście w nieszczęściu odnóże trzymające szarego wilka poruszało się w wolnym tempie, jakby chciało, aby mięso które trzyma opadło z sił i nie szarpało się w czasie żucia. Chciał on podpłynąć do Hirviego lecz pływające dookoła macki wcale nie ułatwiały sprawy – one równej chciały go złapać a następnie doprowadzić do jamy gębowej tego… czegoś aby został dokladką. Niespodziewanie wilk zauważył coś ciekawego – półka skalna pod którą ukrywał się potwór wyglądała na mocno uszkodzoną oraz pokrytą drzewem pęknięć a co za tym idzie – niestabilną. Już chciał ruszyć w jej kierunku kiedy poczuł rosnący ucisk w płucach – zbyt długo był pod wodą. Wilk posiadający żywioł wolności nieco różnił się od innych nie posiadający skrzydeł – ci, którzy je posiadają mają bardziej wydajne serce oraz układ krążenia ze względu na większy wysiłek podczas lotu; natomiast płuca cechowały się większą pojemnością, ponieważ często stworzenia te wznoszą się na większe wysokości, gdzie powietrze jest rozrzedzone. Sokar szybko wynurzył się z krwi, biorąc głęboki oddech i jednocześnie szukając wzrokiem sióstr i brata.
– Wszystko w porządku?! Gdzie Hirvi?! – krzyczała Nashi.
– Ma go jakaś mięsożerna ośmiornica! – odkrzyknął i ponownie zanurzył się w czerwonej rzecze. Mając świeży zapas powietrza mógł spędzić pod powierzchowne kolejne minuty. Od razu zauważył, że najmłodszy brat zdążył już zemdleć z powodu braku życiodajnego gazu. Macka miesośmiornicy coraz szybciej kierowała się w stronę paszczy tak więc basior musiał działać szybko. Udało mu się dopłynąć na miejsce ale został jeszcze jeden problem – jak sprawić, żeby półka pogrzebała na zawsze to cholerstwo? Z obrzydzeniem, starając się nie myśleć w czym dokładnie teraz pływa oraz jak dużo wilków zginęło, aby stworzyć tą rzekę oraz jak dużo głów, śledzion oraz mózgów pływa w tej toni, odsuwał kolejne fragmenty strzępionych mięsień oraz nieznane mu fragmenty ciała aż w końcu znalazł grube pęknięcie biegnące przy ścianie brzegu które być może pomoże uratować jego brata. Miał jednak coraz mniej czasu, ponieważ usłyszał jakiś dziwny dźwięk, który nie nabawił basiora optymizmem. Na dodatek jakimś cudem, znowu czuł potrzebę zaczerpnięcia oddechu cl świadczyło, że jego organizm potrzebuje tlenu. Nie myśląc wiele, chwycił jakąś na wpół rozłożoną głowę wilka o fioletowej sierści (lub niebieskiej), w której jeszcze były szczątki skóry oraz jedno, szkliste oko a następnie zaczął walić w ścianę. Uderzał i uderzał lecz gęstość krwi tylko utrudniała zadanie – potrzebował dużo siły aby zamachnąć się a następnie łupnąć w dane miejsce. Z każdą chwilą czuł, jak traci siły i powietrze w płucach. Po mniej niż minucie jego oczy zaszły mgłą a po chwili widział jedynie ciemność. Przed tym jak zdążył stracić przytomność zobaczył sylwetkę wilka płynącego w jego kierunku…
~*~*~*~*~*~
– ARRGGG! – ryknęłam sfrustrowana, uderzając głową w książki. Była noc, której przypadała właśnie pełnia. Nie byłam z tego faktu zadowolona. Mimo że minęło od zniknięcia pięciu półboskich wilków dopiero kilkanaście godzin, czułam się, jakby minęło dobrych kilkanaście miesięcy. Byłam zmęczona czytaniem kolejnej ogromnej księgi, łudząc się, że znajdę w niej odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Niestety, nadzieja ta była bezpodstawna – na tamtą chwilę straciłam jedynie czas. Uniosłam wyżej kulę światła służącą mi za oświetlenia, po czym wyszłam na zewnątrz. Przed moją jaskinią panowała głucha cisza zaburzają jedynie moimi krokami. Sadzawka na zewnątrz mieniła się srebrzystymi wstęgami, które tańczyły w rytm milczącej muzyki na powierzchni wody. Zatrzymałam się i patrzyłam na nią, zastanawiając się, dlaczego tak się dzieje, jakbym chciała, aby woda przemówiła. Lecz nic się nie stało. Przełknęłam oczy, próbując tym razem odszukać odpowiedzi w panującej afonii. Nadal nic nie znalazłam. Westchnęłam, po czym ruszyłam w kierunku niewielkiej sadzawki. Ostrożnie stawiałam łapy, wchodząc coraz głębiej do wody. Pozwoliłam, aby moc jednego z moich żywiołów wkradła się do mojego zmęczonego ciała, aby pozbyć się nieprzyjemnego uczucia. Rozejrzałam się, po raz kolejny obiecując sobie, że w końcu wezmę się za zasadzenie roślin wodnych. Być może jak wszystko szczęśliwie się skończy, poproszę Nashi o pomoc… Nagle mimowolnie pomyślałam o Sokarze. Szara wadera często opowiadała mi o swoim bracie – jaki jest pomocny oraz troskliwy wobec swojego młodszego rodzeństwa, choć teraz nie opiekuje się nimi tak bardzo, jak wtedy, kiedy byli w sierocińcu. Nadal jednak starał się służyć pomocą, również innym wilkom. „Być może i jego poproszę o radę w wyborze odpowiednich roślin…” – pomyślałam. Chętnie bym go spotkała i poznała, czy rzeczywiście jest taki czarujący, jak często marudziła jego młodsza siostrzyczka. Wróciłam myślami do rzeczywistości, płynąć w kierunku brzegu. Powoli wychodziłam z wody, jednocześnie zastanawiając się którą książkę przejrzeć. Tsumi również spędzała czas, przeglądając księgi, oczywiście, kiedy nie była zajęta obowiązkami Alfy. Za kilkanaście godzin miałyśmy się spotkać i przedyskutować co każda znalazła, a następnie zbadać trop. Otrzepałam się, rozchlapując wodę na surową skałę. Niespiesznym krokiem wróciłam do domu, lecz zamiast od razu ruszyć w kierunku ksiąg, zaparzyłam sobie zioła i usiadłam przy wyjściu, spoglądając na Księżyc, modląc się w duchu, aby wszystko skończyło się dobrze i szczęśliwie. Gdy kubek stał się pusty, wróciłam z nową siłą do poszukiwania Nashi i jej półboskiego rodzeństwa.
~*~*~*~*~*~
– Co się tam dzieje? – powtarzała Nashi, za każdym razem szykując się do skoku, lecz po chwili rezygnowała i tak w kółko. Jednak coś jej mówiło, że dzieje się coś złego… I musiała działać. Szybko.
– Nuta, zostań na brzegu. Poszukaj jakiegoś miejsca, gdzie będziemy w stanie wyjść z powrotem na klif – nakazała szara wadera. Zrobiła kilka kroków w tył i zanim odbiła się od ziemi, poprosiła basiora, aby również wskoczył do rzeki, jeśli nie pojawi się w ciągu minuty. Choć po chwili zrozumiała, że źle powiedziała, ponieważ czas w tym przeklętym miejscu płynie jakoś dziwnie, ale nie mogła już tego poprawić, ponieważ jej ciało właśnie wbijało się w taflę wartko płynącej krwi. Zanurzyła się w czerwonym, życiodajnej cieczy i od razu zauważyła jak Sokar powoli odsuwał się w krwistej toni na dno. Po chwili dostrzegła jeszcze nieprzytomnego Hirviego, rzeczywiście trzymanego przez jakieś dziwne stworzenie przypominające ośmiornice, jak mówił Sokar. Nashi musiała wybrać i to szybko, kogo ma uratować. Nie tracąc cennego czasu, popłynęła w stronę najmłodszego z całej piątki, w duchu przepraszając najstarszego brata. Rzuciła się, a raczej pędziła, w stronę galaretowatego ramienia, które żarzyło się jawnym, żółtym światłem z otwartym pyskiem. Gdy tylko dotarła do celu, zacisnęła szczęki, dotkliwie raniąc stworzenie. Te puściło nieprzytomnego wilka, który natychmiast zaczął iść na dno jak kamień. Wadera natychmiast puściła mackę i ruszyła w kierunku basiora z białymi rogami. Chwyciła Hirviego za kark zębami, zupełnie jak matka bierze swoje szczeniaki. Gdy już miała odbić się od podłoża zasypanego fragmentami żołądków i czegoś, co przypominało trzustkę pełną wody, zobaczyła, jak wilk o mlecznobiałym futrze wskakuje do wody, mentalnie odetchnęła. Udało jej się nakierować Tsuriego na Sokara, natomiast sama kierowała się ku powierzchni. Gdy tylko jej głowa wynurzyła się nad taflą, wzięła ona głęboki oddech, chcąc ugasić ogień w płucach.
– Nashi, tutaj! – krzyczała jej młodsza siostra, stojąc kilkanaście metrów dalej, gdzie między krawędzią klifu a poziomem rzeki dzieliło kilkanaście centymetrów. Popłynęła szybko i dosłownie wyrzuciła Hirviego na brzeg a po chwili sama wskoczyła na suchy ląd. Jednak, zamiast otrzepać się z cieknącej krwi, podbiegła sprawdzić co z jej bratem. Nuta stała z boku i rozglądała się za Tsurim oraz Sokarem, którzy nadal byli pod krwią. Nashi nie wyczuła tętna i oddechu, więc od razu przystąpiła do działań mających je przywrócić.
– No dalej! – mruknęła szara wadera, po raz kolejny uciekając mostek najmłodszego z rodzeństwa. Nagle otworzył on szeroki oczy a z jego pyska wytrysnął strumyk krwi. Przewrócił się na bok i odkrztusił resztę czerwonego płynu z płuc.
– W porządku? – spytała zmęczona, ale uradowana wadera. Nim Hirvi zdążył odpowiedzieć, Nuta wrzasnęła:
– Tsuri, tutaj!
Nashi podniosła się, zostawiając brata samego, aby zobaczyć jak ma się reszta jej braci. Tsuri holował pół przytomnego skrzydlatego basiora. Oboje przybyli do brzegu i jakoś zdołali wygramolić się z tej rzeki o własnych siłach. Nuta oraz Nashi pomogły wejść im na suchą ziemię. Basiory otrzepały się z czerwonej cieczy po czyn spojrzeli na siebie. Nie widzieli w tym drugim żalu oraz gniewu, ale zgodę i przeprosiny, chcąc jak najlepiej dla swojej rodziny.
– Ej… – zaczął Hirvi jeszcze bardziej przerażonym głosem – Ch–ch–ch–chyba n–nie czuję n–n–nogi…
Na początku nikt się nie odzywał; głuchą ciszę przerywał szum płynącej krwi a po chwili każdy zaczął mówić:
– Pewnie to coś miało jad w swoich mackach… – Sokar.
– Dobrze się czujesz? – Nashi.
– Musimy się wydostać z tego przeklętego miejsca – Tsuri.
– I co teraz?! – Nuta.
Ponownie na chwilę zapadł bezgłos przerwany przez Sokara, będące swojego rodzaju dowódcą tej wyprawy.
– Teraz musimy znaleźć wyjście, jak mówił Tsuri. Hirvi, dasz radę iść na trzech łapach? – spytał wilk, podchodząc do młodzika. Pomógł mu wstać i asekurował go podczas stawiania pierwszych kroków. Rogacz kiwnął głową na znak potwierdzenia.
– Ale ktoś będzie musiał mi pomagać… – powiedział Hirvi, mając do siebie żal, że został kaleką. Nie chciał, aby ktoś mu pomagał. Zawsze powtarzał, że wszystko najlepiej robić samemu, aby efekty była takie, jakich się oczekuje. Ale to podziemie trochę go zmieniło.
– Ja będę z Tobą szła – zaoferowała Nuta, podchodząc do najmłodszego wilka. Oparł się na niej, czując pewną ulgę, ale równie mniejszy komfort. Tsuri natomiast spojrzał na rzekę, czując obrzydzenie do tego miejsca, oraz ciągły żal, że Sokar zataił przed nimi, jego własnym rodzeństwem tę informację. Uczucie nie było tak silne, jak wtedy, kiedy po dotknięciu usłyszał głos matki, który powiedział jej gdzie są, dlaczego oraz że najstarszy z rodzeństwa doskonale wie co tu się dzieje jednak gorycz zdrady nadal została. "Mam nadzieję, że to miejsce pewnego dnia spłonie i nie zostanie po nim nawet popiół." Basior o mleczno białym umaszczeniu tak się zamyślał, że nie zauważył, kiedy Nashi zadała mu pytanie. Dopiero gdy jej łapa dotknęła jego łopatki wrócił ze świata przemyśleń.
– Dobrze się czujesz? – zapytała z troską zarówno w głosie, jak i w oczach.
– Co? – Tsuri nie krył zaskoczenia.
– Cieknie ci krew z nosa…
Przetarł łapa nos i spojrzał na futro poplamione jego własną krwią.
– To nic takiego… – skłamał, doskonale wiedząc, że jednak coś jest na rzeczy. Zanim jeszcze tu trafili, czuł się okropnie, a teraz ma wrażenie jakby jego ciało obumierało. Nie chciał jednak mówić tego reszcie, bojąc się, że zasieje panikę.
W tym momencie zrozumiał postępowanie Sokara. Starał się ich chronić, starając się utrzymać prawdę w ryzach, abyśmy nie przeżyli resztę swojego życia w strachu. I w tym momencie on robił to samo. Mimowolnie parsknął pod nosem. "Historia lubi kołem się toczyć" – pomyślał.
– Chodźmy. Musimy się stąd wydostać – powiedział Tsuri, pozbywając się resztek krwi z pyska i wychodząc przed szereg, stając obok swojego skrzydlatego brata. Przez długi czas szli oni w myśleniu kolejny, nieznany im fragment czasu. Nadal nie odczuwali głodu, co stanowiło obiekt dyskusji podczas mozolnego marszu donikąd. Hirvi oraz Tsuri mieli teorie, że być może jest to kolejna próba. Nashi jednak sądziła, że po prostu bogowie nie chcieli, żeby zdechli z głodu pomiędzy próbami. Przez pewien czas milczeli i próbowali nie mówić o obecnej sytuacji, ale jakoś rozmowy same toczyły się w kierunku tematów tabu. Nie chcieli rozmawiać o tym miejscu, lecz i tak nie mogli tego uniknąć. Po pewnym czasie zaczęli go odmierzać właśnie przy pomocy przerw w rozmowach. Jednak po pewnym czasie stracili rachubę przy około 279 przerwie. Zrezygnowani, szli dalej, nie czując ani zmęczenia, ani pragnienia ano głodu. Niespodziewanie, w pewnym momencie dotarli oni do kolejnej, skalnej ściany, która stała na ich jedynej drodze. Sokar przyłożył łapę w poszukiwaniu jakiegoś uwypuklenia lub czegoś, co wyróżnia się na tle. Nagle wszystko dookoła zaczęło się trząść, zupełnie jak przed tym, kiedy znaleźli komnatę pełną kości innych stworzeń. Wiedzieli, że to być może jest kolejna próba. I nie mylili się.
Ściana zaczęła pękać w zastraszającym tempie. Basior odsunął się od skały i rozłożył skrzydła, aby kamienie spadające ze sklepienia nie zrobiły krzywdy jego rodzeństwu. Po kilku chwilach grozy skała rozpadła się, wzbudzając tumany kurzu. Gdy pył opadł, pięć półboskich wilków zobaczyły kolejną próbę narzuconą im przez bóstwa będące przeciwko im.
~*~*~*~*~*~
Coś zaczęło mnie szturchać, lecz ja nadal pozostawałam w głębokim śnie. Ponownie do zaczęło mnie dotykać, ale ja tylko coś burknęłam w odpowiedzi, chcąc, aby intruz zostawił mnie w spokoju. Trzecie szturchnięcie przelało czarę goryczy. Otwierając oczy, zaczęłam mruczeć pod nosem przekleństwa na tego, kto śmiał się przerwać moją drzemkę. Już miałam głośniej wyzywać nieznajomego, kiedy rozpoznałam smukłą, śnieżnobiałą sylwetkę. To był Tobias – jedną z beth naszej watahy. Spotkałam go tylko dwa razy – raz, gdy ktoś zrobił sobie żart i wleciałam jak wściekła na spotkanie rady oraz innych, ważnych członków watahy; za drugim razem, jak poważnie skaleczył sobie nogę, kiedy przyszedł jeszcze o własnych siłach do mojej jaskini, co mnie zaskoczyło. Dojście tutaj jest bardzo trudne, czasami niemożliwe. Byłam ciekawa jak tego dokonał przy takiej ranie, ale z tego, co wiem i obserwuje, lubi on wysiłek fizyczny.
– Nie chciałem cię budzić, ale muszę przekazać Ci wieści na polecenie Tsumi – powiedział przepraszająco. Był bardzo uprzejmym wilkiem, a przynajmniej ja tak go odbierałam.
– O co chodzi? – zapytałam, z trudem powstrzymując ziewnięcie. Przeciągnęłam się, chcąc nieco rozluźnić napięte mięśnie po spaniu na stercie książek. Byłam też lekko zakłopotana, że jeden z ważniejszych wilków w watasze zastał mnie śpiącą skrzywioną przy biurku. Mam nadzieję, że przynajmniej nie śliniłam się nad otwartym dziennikiem pewnego podróżnika, który wspominał spotkanie z wilkiem, który ujrzał Krwawe Zaćmienie.
– Przede wszystkim prosiła, abyś w wolnej chwili wstąpiła do Pałacu. Oraz abyś odebrała z biblioteki książki z tej listy… – Z torby na grzbiecie, którą dopiero teraz zauważyłam, wyciągnął zwiniętą kartkę papieru. Podał mi ją a ja natychmiast zaczęłam przeglądać, żałując, że nie kupiłam więcej kawy. W końcu nie wytrzymałam i ziewnęłam szeroko.
– Dobrze, wstąpię po południu… – powiedziałam ospale, po raz kolejny zlewając. Otworzyłam dolną szafkę kuchenną i zaczęłam przeglądać jej zawartość. Tobias cierpliwie stał i obserwował jak buszuję w szafce w poszukiwaniu resztek kawy. Ciągle czułam jego spojrzenie, tak więc wyciągnęłam głowę na świat i spytałam, czy coś jeszcze potrzebuje wiedzieć, albo on potrzebuje mojej pomocy. Zaprzeczył i po pożegnaniu, ruszył w stronę wyjścia, ja natomiast wróciłam po poszukiwania resztek prawie magicznego napoju kofeinowego. Już miałam dać sobie spokój i uciec się do zaklęcia, usłyszałam:
– A i moje gratulacje z okazji twojego awansu w naszej hierarchii! – powiedział szczerze, bez żadnego jadu ani innych złośliwości, jakby powiedziałyby inne wilki. Gdy tylko to usłyszałam, gwałtownie uniosłam głowę do góry, zapominając, że nadal mam ją pod kamiennym blatem. Głuchy huk rozniósł się na resztę mojej jaskini, podobnie jak mój jęk bólu.
– Co takiego? – zapytałam mocno zaskoczona, wychodząc z szafki, masując łapą obolałą kość mózgoczaszki.
– Wczoraj wieczorem nasza Alfa, w obecności rady, złożyła wniosek o Twój awans w hierarchii watahy z omegi na gammę. Rada jednogłośnie zatwierdziła Twój awans – wyjaśnił spokojnie. Ja siedziałam i tępo patrzyłam się na basiora, próbując przetworzyć jego słowa.
– Nic z tego nie rozumiem… – wydukałam w końcu. Nadal byłam w ciężkim szoku, mimomimo że minęło kilka minut od wyjaśnień Toby'ego.
– Tsumi od dłuższego czasu myślała nad twoim awansem. Bardzo przysłużyłaś się naszej watasze odkąd do nas dołączyłaś i chciała cię za to poniekąd wynagrodzić… – dopowiedział basior.
Ja nadal siedziałam, lecz tym razem przecierałam oczy ze zdumienia, zastanawiając się, czy to tylko durny sen.
– Jedyne co w tej chwili jestem w stanie powiedzieć, to że jestem zaszczycona… – powiedziałam po chwili, gdy w końcu udało mi się przypomnieć i rzucić zaklęcie przeciwbólowe.
– A co z pasowaniem? – wypaliłam, przypominając sobie tutejszą tradycję, która mówiła, że wilki, które otrzymały wyższy status w hierarchii stada, zwłaszcza gdy tytuł przyznano w zamian dokonania, były uroczyście pasowane. – Mam nadzieję, że uroczystość jest na tą chwilę wstrzymana.
– Szczerze mówiąc to nie wiem, ale raczej nie… Zazwyczaj, gdy tak jest, pałac jest dekorowany, a nie widziałem dzisiaj, aby wieszano kwieciste girlandy… – Tobias wzruszył ramionami.
– To dobrze. – Z ulgą westchnęłam. – Znaczy, nie zrozum mnie źle, ale…
– Teraz, gdy pięć wilków zniknęło bez śladu i prawdopodobnie przechodzą coś, co wykracza poza nasze pojęcie, nie wypada w takim momencie świętować – dokończył za mnie wilk betha. Przytaknęłam.
– Wolałabym to świętować z Nashi oraz jej rodzeństwem, niżeli celebrować to samej, podczas gdy ona sama przeżywa pewniej najstraszniejsze chwile swojego życia… – wyznałam cicho. Toby słuchał w milczeniu.
– Jeśli będziesz w pobliżu pałacu, przekaz Alfie, że stawię się w Pałacu zaraz po swojej zmianie… – poprosiłam.
– Dobrze – powiedział Tobias i już zmierzał do wyjścia, kiedy postanowiłam zadać mu jedno pytanie:
– Nie masz przypadkiem przy sobie torebki ziaren kawy?
~*~*~*~*~*~
– To kolejna próba, zgadza się? – zapytał Hirvi, przyglądając się rozległemu, kamienniemu labiryntowi w dole. Większość ścieżek była pokryta mgłą, lecz wysokie ściany wybijały się ponad warstwę gęstej chmury leżącej na ziemi. Odpowiedziała mu panująca cisza, która zagłusza nawet szybkie bicie wystraszonego serca. Niespodziewanie przed nimi pojawiły się schody, zupełnie jakby jaskinia wyżłopała je w swoim podłożu, a następnie wyniosła je ku górze. Wilki spojrzały po sobie, po czym pierwszy krok, a raczej skok, wykonał Sokar. Potem całą resztą ruszyła za nim. W miarę każdego skoku stopnie zapadały się. Przy kilku ostatnich skokach Hirvi oraz pomagająca mu Nuta mieli problem z ostatnimi odbiciami ze względu na uraz szarego wilka. Jednak udało mi się dostać na platformę, gdzie czekali na nich reszta rodzeństwa. Wilk o białych rogach miał już dość tego miejsca, ale również i tego, że jest kaleką, kulą u nogi dla innych, którzy muszą mu pomagać. Kochał on innych, ale na swój specyficzny sposób. Tsuri zaproponował, aby Nashi zmieniła Nutę, na co wadera przystała. Samica objęła swojego młodszego brata, po czym kiwnęła głową na znak, iż mogą ruszać dalej.
– Gotowi? – zapytał Sokar, stojąc najbliżej wejścia z całej piątki obecnych tu istot. Każdy skinął łbem z tym samym strachem w oczach. Najstarszy brat przełknął gęstą ślinę i ruszył naprzód, w stronę serca kamiennego labiryntu. Gdy wszyscy znaleźli się w środku, gładka kamienna płyta, identyczna jak te budujące ściany, wysunęła się z podłoża i zatarasowała wejście swoją budową. Wilki obróciły się i zobaczyły, jak zajmuje swoje miejsce, zrównując się wysokością z innymi ścianami.
– To by było na tyle z drogi powrotnej… – sarknął Tsuri, kręcąc zrezygnowany głową. Zakasłał mocno, lecz rodzeństwo nie zwróciło na to uwagi. Podczas wędrówki jego kaszel narastał, ale również zwiększyło się uodpornienie na nie reszty wilków. Tsuri nie chciał pomocy, tak więc pozostali uszanowali jego prośbę. Odwrócił się z powrotem w kierunku środka labiryntu i nie patrząc na resztę, ruszył. Nuta, po gorączkowym rozwiązaniu się, szybkim truchtem dołączyła do brata a po chwili pozostali. "Stojąc nie znajdziemy wyjścia" – pomyślała Nashi, podtrzymując lekko marudnego Hirviego. "Skoro marudzi, rana musi się goić" – dodała po chwili, chichocząc w duchu.
Wilki postanowiły z początku trzymać się zasady prawej lub lewej strony, ale po kilkukrotnym wejściu w ślepy zaułek postanowili zaufać instynktowi. Szli tak kolejny nieznany im kawałek czasu – podejrzewali, że przemierzają ten labirynt tygodniami, ale równie dobrze mogło minąć zaledwie kilka godzin, jak nie minut… Tym razem czas postanowili odliczać przy pomocy zmian członków rodziny pomagającym Hirviemu iść. Oczywiście, po pewnym czasie zgubili rachubę – Tsuri przy 32 zmianie, Nashi przy 28 a Nuta 39. Sokar natomiast nie zwracał uwagi na to – dla niego jedynym celem było wydostanie siebie i swojej rodziny z tego okropnego miejsca. Ale cieszył się, że znaleźli sobie zajęcie, które pomaga im nie myśleć o obecnej sytuacji. Nagle przypomniał sobie oskarżenia Tsuriego – że nie ostrzegł ich oraz nie przygotował na testy bogów. W głębi serca rzeczywiście miał do siebie o to żal, jednak gdy patrzył jak jego rodzeństwo nieśmiało harcuje, odrywając się od rzeczywistości, w której się teraz znajdują, uważa, że dobrze postąpił. Aż do pewnego momentu, gdy usłyszał ten dźwięk…
Było to połączenie wycia wilka z odrażającym jazgotem o wysokich dźwiękach. Wszyscy zakryli swoje uszy, czekając na zakończenie katorgi. Niespodziewanie mgła oraz ciemność zgęstniały, znacząco ograniczając widoczność dookoła. Rodzeństwo ścisnęło się, chcąc ochronić resztę przed nieznanym jeszcze niebezpieczeństwem oraz powiększając pole widzenia grupy. Dziwny odgłos przeszedł w swego rodzaju pomruk, który brzmiał jeszcze gorzej od wcześniejszego jazgotu. Przypominał on skowyt zabijanej zwierzyny, ale brzmiał on inaczej, jakby…
Nagle z mgły wyłoniła się długa, skórzasta noga zakończona szerokim kopytem. Wysoka nogi wychodzące z ciemności otoczonej chmurą niosły ze sobą łyse ciało. Pod nagą skórą delikatnie rysowały się napinające się mięśnie. W końcu na światło wyszło głowa wyglądająca jak kołnierz, w której wewnątrz było kilka tysięcy długich i ostrych zębów rozszarpujących mięso oraz niewielkie, paciorkowate oczka po bokach. Zwierzę, zwane na powierzchni Ukorem, rozpoczęło polowanie.
– UCIEKAĆ! – wrzasnęli równocześnie Tsuri oraz Sokar, biegnąc przed siebie, w głąb morderczego labiryntu, gdzie więcej Ukorów chowa się w ciemnej mgle, czekając na świeże ofiary.
Polowanie czas zacząć.
~*~*~*~*~*~
– Ugh… – przetarłam oczy, po raz kolejny wydając jęk zmęczenia. Nie spałam trzeci dzień z kolei. Od zniknięcia dzieci Seikatsu minęły pięć dni a od mojego awansu – trzy dni i trzy nieprzespane noce. Owszem, miałam trochę pracy, lecz bezsenność była spowodowana niepokojem o losy rodzeństwa Nashi oraz jej samej. Za bardzo się martwiłam, żeby chociaż zmrużyć oczy, nie mówiąc o normalnym śnie. Tak więc siedziałam, a raczej na wpół leżałam na biurku, półprzytomna w gabinecie Tsumi rozmawiając o aktualnych tematach. Widziałam troskę w oczach Alfy i za każdym razem musiałam ją upewnić, że nic mi nie jest przynajmniej przez 3 minuty, po czym wracaliśmy do dyskusji. Kilka godzin temu zostałam zapoznałam z obowiązkami gammy oraz pół oficjalnie zostałam pasowana. Pół oficjalnie, ponieważ była tylko członkowie Rady, Alfa i Bethy, w tym oczywiście Tobias rzucający mi gratulujące spojrzenie. Reszta jeszcze nie wie, ale wszystko w swoim czasie. Tsumi początkowo chciała zwołać zebranie lub rozesłać ogłoszenie, ale odradziłam jej tego. Nie wiedziałam jak wilki odbiorą tę wiadomość i chciałam poczekać na dogodniejszy moment. Teraz trzeba skupić się na poszukiwaniu boskiego rodzeństwa.
A te przynosiło marne owoce.
Wczoraj Tsumi, za moją sugestią, poszerzyła poszukiwania o grupę strażników dziennych oraz nocnych. Pojawiły się plotki oraz pytania wśród członków naszej watahy, tak więc trzeba było wyjaśnić sytuację. Zniknięcie Nashi, Tsuriego, Nuty i Hirviego nie przeszło niezauważone, a to wzbudzało strach oraz obawy. Sokar był na wyprawie, tak więc wilki nic nie wiedziały o jego losie oraz mało co to ich interesowało, pośrednio… Niektórzy spekulowali na temat jego misji oraz co było jego domniemanym "celem"... Najchętniej uciekłabym te plotki, ale wyszłabym na tą, co już się wywyższa i to zaraz po awansie. Mimo że moje uszy bolały już od tych dziwnych teorii, a czasami absurdalnych, to musiałam je przeboleć. Nie znałam Sokara na tyle dobrze, aby znać jego zdanie w tej kwestii, jednakże sądzę, że dobrze zrobiłam stając w jego obronie. Mentalnie, ale zawsze. Położyłam głowę na powierzchnię ciemnego drewna.
– Tak więc poszerzyliśmy obszar o jakieś 50 kilometrów na zachód i północ… Na tą chwilę musi wystarczyć – zakończyła Tsumi, siadając za swoim biurkiem. – Na pewno dobrze się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej… – spytała po raz enty Alfa.
– Wszystko w porządku… – burknęłam z pyskiem przyklejonym do blatu. Podniosłam głowę i zamrugałam kilka razy, aby odzyskać ostrość wzroku. Spojrzałam na zmartwioną waderę.
– Naprawdę nic mi nie jest – powtórzyłam formułkę dnia. Próbowałam być przekonująca, ale nic z tego.
– Weź sobie wolne – poleciła przywódczyni.
– Brać pierwszego dnia pracy wolne? – Mimowolnie zaśmiałam się. – Przykro mi, ale nie ma opcji. – Pomimo zmęczenia udało mi się zachować niezłomny ton głosu
– To nie była ani sugestia, ani prośba – odparła chłodno Alfa.
– Mimo to podziękuję. – Mój głos stwardniał.
– Naprawdę, radzę Ci idź do domu i wypoczn… – powiedziała spokojniej Tsumi, lecz ja weszłam jej w słowo.
– Jak ja nawet nie zmrużę oka, dopóki nie znajdę Nashi i jej rodzeństwa! – krzyknęłam ostro. Wbiłam pazury w ciemne deski leżące na podłodze oraz napięłam mięśnie całego ciała. – Nie opuszczę jej! Nie tak jak zostawiłam swoją rodzinę! Ja nie mogę jej stracić…! – wrzasnęłam, czując, jak do oczu napływają mi łzy. Na szczęście resztkami sił udało mi się je zdławić i przełknąć. Więź z Nashi była dla mnie czymś podobnym do namiastki rodziny – czymś, czego nie chcę stracić po raz drugi. Tsumi jedynie patrzyła na mnie w lekkim szoku, nie wiedząc co ma zrobić. Nie była raczej na mnie zła, lecz zaskoczona moim atakiem. Nagle zrobiło mi się głupio i chciałam jak najszybciej stąd uciec.
– Przepraszam, ale muszę już iść – powiedziałam cicho i szybkim truchtem wybiegłam z gabinetu Alfy. Wadera początkowo chciała mnie zatrzymać, wyciągnęła nawet łapę w moim kierunku, lecz z jej ust nie padły żadne słowa. Odpuściła. Ja natomiast nie chciałam tego robić.
Wybiegłam z pałacu i rozwinęłam skrzydła, po czym wzbiłam się w powietrze, chcąc zacząć swój dyżur patrolowy. W drodze do Jaskini Patrolów, gdzie już czekała na mnie Stormy, aby przekazać mi informacje, poczułam się jakoś tak… dziwnie…
Czułam zmęczenie, jakie toczyło moje ciało, lecz miałam nadzieję, że jestem silniejsza. Niestety, nie miałam racji. Ostatnie wydarzenia i stres, jakie ze sobą niosły, wraz ze zwiększonym wysiłkiem fizycznym oraz psychicznym, sprawiły, że stałam się o wiele słabsza niż kiedykolwiek wcześniej. Zignorowałam sygnały, które mój organizm mi wysyłał, że powinnam wziąć głęboki oddech i odpocząć. Ja jednak tego nie zrobiłam. Nie poszłam spać czy nawet się zdrzemnąć a zamiast tego ładowałam w swoje ciało magię uzdrawiającą oraz kofeinę. Magia może zdziałać wiele jednakże nic nie zastąpi zdrowego normalnego snu. Ja jednak naiwnie wierzyłam, że dam sobie radę bez tego.
Teraz patrzyłam jak chmury na niebie oraz czubki wysokich drzew rozmazują się, stając się niewyraźnie a ciemność zaczyna otaczać mnie jak ciepły koc. Nim poczułam ból spowodowany upadkiem z dużej wysokości, ja byłam już nieprzytomna a w mojej głowie rozbrzmiał tajemniczy głos:
"Nie pomożesz innym, jeśli najpierw nie zadbasz o siebie, An…".
~*~*~*~*~*~
– Biegniemy w prawo! – zawołał Sokar, prowadząc swoje młodsze rodzeństwo w głąb kamiennego labiryntu. Skowyt Ukorów był coraz bliżej, ale żaden z wilków nie miał dość siły, aby obejrzeć się za siebie.
– A następnym razem w lewo! – powiedział Tsuri, rysując pazurami po litej skale, biorąc ostry zakręt. – Może uda nam się je tym zdezorientować!
– Wiadomo coś na temat tego… czegoś?! – pisnęła Nuta, ciągnąc za sobą częściowo sparaliżowanego Hirviego.
– O ile dobrze pamiętam to stworzenie to Ukory – sapnął Sokar, biorąc oddech, aby po chwili dodać. – Uwielbiają się kryć we mgle i bardzo łatwo w niej znikają…
– Jak to znikają? – zapytała Nashi. Słyszała o tych istotach, ale podobno od dobrych kilkunastu lat nikt ich nie widział. "Nie na terenie naszej watahy a my jesteśmy nie wiadomo gdzie" – przypomniała sobie wilczyca w myślach.
– Można je jakoś zaatakować? – spytał Hirvi, próbując nadążyć za tempem innych.
– Mają za grubą skórę – odparł Tsuri. – Zwykła broń się nie nada! – Nagle Tsuri dostał nagłego ataku kaszlu, zdecydowanie silniejszego od pozostałych. Z jego pyska na ziemię spadła masa krwistej mazi. Nashi obejrzała się za bratem i chciała do niego podbiec, ale młodszy brat zabronił jej i kazał jej dalej biec. Sam szybko wstał na nogi i również ruszył w dalszą drogę. Szara wadera spojrzała na basiora o mlecznym umaszczeniu, aby sprawdzić jak się ma. Nie wygląda najgorzej, ale widać, że coś mu doskwiera. Martwiło ją to, zwłaszcza gdy od życia jednostki może zależeć życie całego stada składający się z piątki rodzeństwa. Odstawiła te przemyślenia na później.
Wycie Ukorów rozchodziło się coraz szerszym echem. Dochodziły nowe, różniące się wysokością dźwięki, przez co wilki zaczęły się zastanawiać czy jest ich więcej. Niestety, po chwili przed sobą zobaczyli kolejne dwa osobniki wychodzące z mgły, blokując dalszą drogę ucieczki. Wilki zatrzymały się gwałtownie na środku rozwidlenia dróg. Za nimi biegł, a raczej truchtał, ściągający ich Ukor.
– Tędy! – zawołała Nashi, wskazując jedną z dwóch potencjalnych dróg ucieczki, które były widoczne w otaczającej ich chmurze. Cała reszta ruszyła w tamtym kierunku. Łowcy nieśpiesznie ruszyli za swoimi ofiarami, co nie umknęło uciekającym wilkom. Po chwili rozpłynęły się w gęstym smogu.
– Dlaczego one tak wolno biegają? – zapytała Nuta, podtrzymując Hirviego, który ledwie nadążał za resztą.
– Może… Może też nie mogą tak szybko biegać, jak ja? – Spróbował zażartować Hirvi. Jego dowcip nie był o tyle niewypałem, ale dało to pewną teorię reszcie. Cała piątka po pewnym czasie zakręciłam w zaułek, czekając aż ściągające je stwory minęły ich kryjówkę. Stukot kopyt niósł się echem po całej okolicy, aż w okolicy wilków kroki zastąpiły odgłosy jakby węszenia. Potwory o kołnierzowych głowach zaczęły wydawać dźwięki, zupełnie jakby się komunikowały. Po chwili trwającej wieki Ukory ruszyły dalej, znikając w zamgleniu bez śladu.
– Wydaje mi się, że one chyba specjalnie tak robią… – powiedział cicho Sokar po pewnym czasie, upewniając się, że stworzeń nie ma w okolicy. – Być może mają jakąś taktykę…
– Oby nie bo to pogorszy naszą i tak beznadziejną sytuację – mruknął wyraźnie sceptyczny Tsuri, po czym zaczął cicho kasłać.
– Tsuri, co się z tobą dzieje? – zapytała szeptem Nashi, dotykając ramienia brata. Skóra pod białym futrem była bardzo ciepła. – Dlaczego jesteś taki nagrzany?
Basior odsunął się od rodzeństwa i mruknął coś w odpowiedzi. Siostra nie odpuszczała.
– Wydostańmy się stąd, potem pomyślę o jakimś leczeniu czy coś – odpowiedział jej nieco głośniej.
– Dobrze się czujesz?
– Bywało lepiej – odparł szczerze. Miał nadzieję, że choroba nie da objawów za wcześnie. Jednak z każdym uderzeniem jego tajemnicza infekcja postępowała coraz szybciej, atakując kolejne organy. Teraz oprócz ostrego bólu obejmujący niemal wszystkie komórki każdej tkanki czuł ogromne ciepło, ciernie w klatce piersiowej podczas każdego wdechu oraz drżenie mięśni. Z trudem udawało mu się biec za resztą wilków oraz ukryć niepokojące objawy. Zastanawiał się jak długo jeszcze pociągnie…
– I co teraz? Zostajemy tu? – zapytała Nuta, której głos wyrwał basiora z rozmyśleń. Była lekko zdyszana i wystraszona, ale zdążyła się przyzwyczaić do ich obecnej sytuacji. Jeśli chciała przeżyć, innego wyjścia nie miała.
– Nie ma mowy – powiedział Sokar. – Tsuri, dasz radę pomóc Hirviego? – Zapytany wilk kiwnął głową na znak zgody. – Dobrze. Teraz musimy zachować się bardzo cicho, żeby znowu nas nie znalazły… – Brązowy basior wystawił głowę zza ścianę i ostrożnie rozejrzał się dookoła, po czym dał znak reszcie, aby ruszyli. Pierwszy szedł Sokar z Nutą u boku a Nashi, Tsuri oraz Hirvi szli za nimi. Szli powoli, ostrożnie stawiając kroki. Za każdym razem, gdy usłyszeli wycie Ukorów przystawiali i nasłuchiwali skąd dźwięki dochodzą. Gdy wydawało się, że zagrożenie minęło, ruszali dalej, lecz ich strach rósł z każdym kolejnym przebytym metrem. Kilka razy o włos zostaliby wykryci przez potwory, lecz uratował ich ówczesny refleks Hirviego. Znalazł on zaułki, w których zdołali się ukryć.
Po pewnym czasie znaleźli coś, co wyglądało na wyjście. Przede wszystkim zamiast kolejnej skalnej ściany widać schody o jasnoszarym kolorze, różniącym się odcieniem od koloru labiryntu. Sokar ukrył rodzeństwo a sam udał się na zwiad. Po krótkim obchodzie wrócił do swojego rodzeństwa i przekazał relację.
– Mgła jest gęsta jak diabli, ale raczej nie ma w pobliżu żadnych z tych stworzeń. Idziemy szybko i cicho. Nashi, weź Hirviego. Niech każdy biegnie ile sił w łapach i pod żadnym pozorem nie zatrzymuje się. Czy to jasne?
Wszyscy cicho przytaknęli a Tsuri starał się zdławić kolejny atak kaszlu oraz nagłe torsje. Udało mu się jednak wykrzesać ze swojego ciała resztkę sił.
– Ruszamy na trzy. – Sokar rozpoczął odliczanie. – Raz… dwa… trzy!
Wszyscy wyskoczyli z kryjówki i ruszyli w stronę wyjścia z potwornego labiryntu. Ich organizmy nadal nie odczuwały głodu czy pragnienia, lecz zmęczenie już tak. Ciężko było im określić czas pobytu w kamiennym więzieniu, lecz byli niemal pewni, że minął co najmniej rok. Czas, który tutaj został stracony, jest dodatkową motywacją na wydostanie się z areny boskich prób.
Wilki biegły szybko, starając się jak najszybciej przebyć dystans dzielący ich od potencjalnej wolności. Już czuły, jak stoją na tych schodach, lecz nagle usłyszeli znajomy skowyt. Ukory wyłoniły się zza mgły, osaczając tym samym uciekającą im zwierzynę. Rodzeństwo było łatwą zdobyczą dla zdecydowanie szybszych potworów, a zwłaszcza Nashi ciągnąca sparaliżowanego brata. Co ciekawe, jad płynący w krwi Hirviego sprawia, że stworzenia o kołnierzowatych głowach postanowiły złapać przede wszystkim jego. Krew żeglarza mórz południowych, który go wcześniej zaatakował, jest tutejszym przysmakiem a stworzenia posiadające toksynę w swoim organizmie wydzielają specyficzny, intensywny zapach, lecz o bardzo krótkim zasięgu wyczuwania. Dla Ukorów to okazja, której nie mogą przegapić.
Szary basior zauważył, jak bardzo spowalnia swoją siostrę i czuł do siebie żal oraz swego rodzaju obrzydzenie. Starał się biec tak szybko, jak reszta, lecz toksyna w jego ciele bardzo je osłabiła. Ukory były coraz bliżej i miał przeczucie, że kolejne przyjdą od boku, blokując pozostałym szansę na wydostanie się z tego miejsca. Sokar, Nashi, Tsuri oraz Nuta mieli cele w życiu, widzieli kolory otaczające ich… Hirvi czuł się jednak jak w metalowej puszce bez okien. Często czuł się zależny od kogoś i nienawidził tego – miał wrażenie, że jest ciężarem dla wszystkich, a zwłaszcza dla swojej rodziny – dwóch odważnych braci i dwóch niesamowitych sióstr. Kochał swoje rodzeństwo i chciał dla nich jak najlepiej.
Tak więc postanowił.
– Nie zatrzymuj się – powiedział Nashi i poluźnił uścisk na jej grzbiecie, dzięki któremu mógł się poruszać przy jej pomocy. Kiedy tylko się zsunął, spojrzał w jej zaskoczone oczy i powtórzył:
– Nie zatrzymuj się!
Oczywiście Nashi zwolniła i już chciała podbiec do brata, lecz krwiożercze potwory były pierwsze. Pierwszy z nich nachylił się, chwycił zębami, znajdującymi się wewnątrz kołnierza, wilka i już zdążył odgryźć połowę ciała Hirviego, kiedy inny Ukor podbiegł i uderzył go w bok. Ten podrzucił ciało w górę, wydając dziki ryk bólu. Krew z aorty, żyły głównej oraz innych naczyń tryskała na wszystkie strony – lądowała na kamiennych ścianach, Ukorze, który zjadł połowę tego wilka, fruwała w powietrzu, aby po chwili poddać się siłom grawitacji… Druga połowa szarego wilka w końcu z głuchym hukiem wylądowała na ziemi, a resztki narządów jamy otrzewnej wypłynęły na zewnątrz. Soki jelita krętego wylały się na zimną ziemię a ciemna krew zmienił jego barwę z nudnej szarości na żywą czerwień. Odsłonięty fragment kręgosłupa lędźwiowego zwisał bezwładnie a włókna rdzenia kręgowego wyglądał jak zerwany sznur – tkanki istoty szarej i białej zostały brutalnie rozerwane wskutek podzielenia organizmu na dwie oddzielne części. Okrężnica rozlazła się, tracąc swoją stałą budowę – teraz przypominała rozrzucone, porozcinane wstążki o niezdrowych kolorach. Mięśnie okrywające swoimi komórkami inne wykonywały swoje ostatnie skurcze – jedne delikatne i niezależne od woli właściciela a drugie dosyć silne oraz wykonywane z pełną świadomością. Hirvi chciał jeszcze uciec, lecz o dwóch łapach oraz z przebitymi przez odłamki żeber płucami nie był w stanie nic zrobić. Z jego ust zaczęła wypływać strużka krwi a z oczu popłynęły pojedyncze krople łez. Pęknięta podstawa czaszki, która powstała po twardym lądowaniu wilka na kamiennej posadzce, oraz naruszony wskutek tego urazu ośrodek wzroku zaczęły dawać o sobie znać w ostatnich momentach jego życia. Dostał ataku torsji, ale z pustego żołądka, którego zawartość właśnie rozpuszczała dwunastnicę oraz trzustkę, nie dało się nic zwrócić. Biorąc jeszcze jeden wdech, udało mu się powtórzyć swoją ostatnią prośbę.
– ...ni...e za...trzy...mu
Ukor podbiegł i zjadł Hirviego na oczach jego rodzeństwa. Wilki z dreszczem obrzydzenia słuchały, jak potwór miażdży swoimi zębami ich brata – jak chrupią łamane kości, jakie ostatnie jęki wydaje przeżuwany wtedy basior, jak krew tryska z głowy stwora, brudząc wszystko dookoła.
– Nie! – krzyknęła Nashi wraz z Tsurim i Nutą. Sokar przyglądał się makabrycznej scenie w milczeniu.
– Musimy uciekać… – powiedział cicho Sokar po krótkiej chwili i z ciężkim bólem odwrócił się od fragmentów zwłok Hirviego, którymi delektowały się stworzenia o kołnierzowej głowie. Gdy wilki znalazły się na schodach, z podłoża wysunęła się kamienna płyta podobna do tych, które tworzą ścianę labiryntu. Kamień prawie zrównał się z innymi, Ukory zauważyły, że kolejne przystawki im uciekły. Ruszyły w pogoń, ale było już dla nich za późno. Kiedy uniósł się kurz powstały przy zderzeniu skał, wadery przytulił się do siebie, łkając cicho. Sokar uronił tylko jedną, samotną łzę a Tsuri po prostu odwrócił się, chcąc jak najszybciej wydostać się z tego piekła.
Chciał to zrobić dla Hirviego, aby jego ofiara nie poszła na marne.
~*~*~*~*~*~
Jak niemalże zawsze, przy przebudzeniu odczuwałam straszny ból całego ciała. Nim otworzyłam oczy zaczęłam przeszukiwać pamięć w celu odnalezienia odpowiedzi z kategorii: "czemu wszystko mnie boli?" oraz "co znowu narobiłam?". Po krótkiej chwili przypomniałam sobie zdarzenia z…
Jak długo byłam nieprzytomna?
Otworzyłam oczy, po czym przekonałam się, że leżę na swoim łóżku w swojej jaskini. Z kuchni dobiegał gwizd mojego czajnika. "Czyli mam gościa…" – pomyślałam, ostrożnie wstając. Moje ciało mocno zaprotestowało, lecz wyciągnęłam wnioski ze swojego ostatniego zachowania. "Zachowuję się jak niedojrzały szczeniak" – skarciłam się w myślach. Tam więc, zamiast to zignorować, posłuchałam prośby o nieruszanie się. Nie zamierzałam jednak leżeć cały dzień. Odczekałam chwilę i ponownie spróbowałam wstać. Tym razem mięśnie nie krzyczały z bólu, a jedynie co to głośno pojękiwały. Powoli obróciłam się na brzuch, aby potem zsunąć się z łóżka. Kiedy już udało mi się stanąć na czterech łapach, czajnik przestał gwizdać, a po chwili jego dźwięk zastąpił brzdęk moich filiżanek. Lekko kulejąc na jedną nogę, podeszłam do progu, który dzielił sypialnię z kuchnią. Tam zastałam Deltę, którego nie widziałam spory kawał czasu. Jakiś czas temu jedna z sojuszowych watah poprosiła o medyka, który pomoże im w czasie trwania niewielkiej epidemii na ich terenie.
– Nie wiedziałam, że wróciłeś… – powiedziałam na przywitanie. Drobny basior spojrzał na mnie swoimi dwukolorowymi oczami i odparł z delikatnym śmiechem w głosie:
– Na twoje szczęście, ponieważ dałaś się nieźle pokiereszować tym drzewom
– Będę musiała im oddać.
– Z tym musisz poczekać, bo naprawdę nieźle urządziłaś spadkiem z takiej wysokości – powiedział nieco bardziej poważnie Delta. Spojrzałam na siebie. Rzeczywiście, ¼ mojego ciała była pokryta bandażami i innymi opatrunkami. Miał rację. Niespiesznie usiadłam przy stole, uważając między innymi na przednią prawą łapę oraz większą część słabizny. Basior nalał po wrzątku do każdego naczynia wypełnionego suszonymi listkami ziół, po czym zaczął opowiadać co się stało.
– Znalazł cię Tobias podczas swojego patrolu w okolicach Brunatnego Lasu. Zabrał cię stamtąd do pałacu a ja akurat tam byłem. Szybka pomoc przyśpieszyła proces regeneracji, tak więc przenieśliśmy cię do twojej jaskini.
– My? – zapytałam.
– Ja szedłem piechotą a ciebie zabrali Stormy i Vespre – wyjaśnił. – Tsumi chciała jeszcze pomóc, ale coś ją zatrzymało w pałacu.
Poczułam gorąc na twarzy, najpewniej czerwieniąc się jak dojrzały burak. Nie lubiłam, kiedy ktoś widzi mnie jak śpię bądź jestem nieprzytomna. Bardzo się tego wstydzę.
– Ile dni? – spytałam po chwili.
– Dwa. – Delta doskonale wiedział, o co pytałam. Westchnęłam, po czym przetarłam oczy. Straciłam dwa cenne dni, które teraz mogą przeważyć o wszystkim.
– Nie jestem teraz w stanie przebyć drogę do biblioteki… – mruknęłam.
– Ani przez najbliższy czas – przytaknął wilk. Miał rację. Mimo że nie doznałam żadnych poważnych urazów, to powinnam przynajmniej zrobić kilka dni wolnego od latania i podróży. Można powiedzieć, że miałam ogromne szczęście.
– Spokojnie, dostałam nauczkę – powiedziałam szczerze. Kiedy byłam pozbawiona przytomności przypomniały mi się niektóre fragmenty mojego życia. Jednak gdy się zbudziłam, wstążka pamięci została rozszarpana i zostały jedynie strzępki. Ostatnio wpadłam na pomysł założenia dziennika, w którym staram się spisać odzyskane przeżycia, by znów ich nie stracić. Nawet wypalił… Jak tylko Delta zostawi mnie samą, będę musiała spisać ostatn...
– Antilia?
– Hę? – Oderwana od przemyśleń mogłam powiedzieć tylko tyle. – Przepraszam, zamyśliłam się… – dodałam po chwili.
– Zauważyłem. No nic, ja będę się zbierać… Przygotowałem dla Ciebie maści z koszyczka nagietka lekarskiego i kory kasztanowca. Powinna szybko pomóc. – Wskazał łapą na słoiczki pełne kleistej maści leżących na kuchennym blacie.
– Dziękuję… za pomoc – powiedziałam, gdy wilk już był w progu. Ubrał swoją skórzaną torbę, w której często były suszone liście i zioła. "Też muszę sobie kiedyś taką sprawić" – pomyślałam.
Kiedy już miał wyjść, nagle coś sobie przypomniał. Otworzył swoją torbę i zaczął w niej grzebać. Po krótkiej chwili wyciągnął zwiniętą kartkę obwiązaną lnianym sznurkiem. Strzepał zalegające listki z kartki, po czym podszedł i podał mi ją.
– Alfa wspomniała, że przyda ci się to.
– Co to jest? – spytałam, biorąc rulonik do łapy.
– Będziesz wiedziała co z tym zrobić. – Uśmiechnął się tajemniczo i wyszedł spokojnym krokiem z groty. Gdy zniknął, rozwinęłam zwój i przejrzałam dokładnie zapisane na nim teksty. Uśmiechnęłam się szeroko, dziękując Tsumi. "Będę winna jej dużą przysługę…".
Nim jednak przystąpiłam do realizacji instrukcji zawartej na przekazanym papierze, zdjęłam opatrunki i nałożyłam lepką maść na skórę, znowu słysząc nieznajomy głos w głowie, który słyszałam tuż przed upadkiem.
Chciałam pomóc Nashi, odnajdując ją oraz jej rodzeństwo, a aby to zrobić, rany na moim ciele muszą się wygoić. Zadbać o siebie, potem o innych.
~*~*~*~*~*~
Tsuri szedł powoli na końcu grupy ze spuszczoną głową wzdłuż kolejnego kamiennego tunelu. Czuł się coraz gorzej, lecz niczego nie mówił. Nikt niczego nie mówił.
Sokar szedł niedaleko swojego brata, co jakiś czas spoglądając na niego. Martwił się o niego, ale nie wiedział jak można mu pomóc. I czy będzie w stanie… Nashi i Nuta szły obok siebie, niemalże przytulone. Najmłodsza siostra co jakiś czas zatrzymywała się i zaczynała płakać. Szara wadera podchodziła do niej i nic nie mówiąc prowadziła dalej. I tak szli przez pewien czas, aż nagle Tsuri upadł. Wszystkie trzy wilki podbiegły do niego, aby zobaczyć, co się stało. Po (prawdopodobnie) kilku minutach udało się ocucić basiora o białej sierści.
– Cso ssię stałoo? – zapytał po przebudzeniu. Widać było, że był mocno oszołomiony.
– Zemdlałeś – powiedziała wystraszona Nuta. – Wszystko w porządku? Masz całe czerwone oczy…
– Co? – Tsuri nadal nie kontaktował.
– Znowu jesteś cały zgrzany… I sierść ci odpada – zauważyła Nashi. Wilk spojrzał na swoje uda oraz nogi i rzeczywiście dostrzegł przerzedzoną sierść.
– Co się dzieje z Tobą, Tsuri? Powiedz – Sokar podniósł głos, ale po chwili tego pożałował.
– Mogłeś nam powiedzieć… – wychrypiał Tsuri. Wziął głęboki oddech i dopowiedział: – Gdybyś powiedział nam o próbie… wtedy… bym wiedział…
– Co wiedział? – drążył starszy basior.
– ...że ta choroba jest związana… z tym… wszystkim… – Biały wilk zaczął kaszleć.
– Jak to? – Nie rozumiał brązowy wilk. – Chcesz powiedzieć, że to też jest… coś w rodzaju próby?
Młodszy brat kiwnął słabo głową na potaknięcie.
– Nie, nie wierzę… – pokręcił głową Sokar.
– Przepraszam… – szepnął młody wilk.
– To ja powinienem was przeprosić… Wszystkich… – powiedział najstarszy z miotu. – Mogłem wam powiedzieć… Wiedziałem tylko o tym, że istnieje Krwawe Zaćmienie i po nim dzieci bogów trafiają gdzieś, gdzie odbywają się próby… Ale to wszystko… – Sokar usiadł i chwycił się za głowę. Poczucie wino dobijało go coraz bardziej. Zarzucał sobie, że ukrył ten fakt przed resztą rodzeństwa i przez to Hirvi zginął.
Przez niego.
Nagle coś go dotknęło. Odsłonił głowę i zobaczył Nutę przytulającą się do niego. Miała mokre policzki i widać, że zmizerniała, choć nadal nie odczuwając głodu, lecz nie głód a stres i strach siał spustoszenie w ich organizmach.
– To nie Twoja wina – powiedziała cicho i odkleiła się od ciała jej brata, po czym spojrzała mu głęboko w oczy. – Naprawdę, to nie Twoja wina, Sokar… – I znowu przytuliła się do basiora. Ten dopiero po dłuższej chwili odwzajemnił gest. Poczuł, jak powoli zaczyna wypełniać go ciepło siły i miłości, jaką darzyło go rodzeństwo. Oczywiście, z wzajemnością. Kiedy Nuta odeszła od Sokara, ten podszedł do brata o mlecznobiałym umaszczeniu.
– Tsuri, chodź… – Wilk wziął pod swoje lewe skrzydło półprzytomnego brata. – Musimy się stąd wydostać...
– Dla… Hirviego… – powiedział łamiącym się głosem Tsuri.
– Dokładnie. – Po chwili dodał. – Chodźcie dziewczęta. Czas wrócić do domu…
Nashi wraz z Nutą ruszyły przodem lżejszym krokiem i zaczęły cicho rozmawiać. Czerwonooki wilk uśmiechnął się, widząc, że powoli wraca do normy. Jego brat szedł bardzo powoli, kulejąc coraz bardziej, lecz nie pozwalał, by był ciężarem dla skrzydlatego basiora. Do jakiś czas z uszu wypływała mu nowa stróżka krwi a oczy zachodziły coraz to gęstszą mgłą. Nie poddawał się i starał się iść z podniesioną głową. Co pewien czas Nuta lub Nashi pytały, czy zmienić Sokara. Ten jednak odmawiał. W pewnym momencie dwa wilki zaczęły między sobą rozmawiać – o ich sytuacji, życiu, co zrobią jak stąd wyjdą… Ich sytuacja moralna uległa znacznej poprawie, dopóki nie zobaczyli światła na końcu tunelu. Wszyscy popatrzyli na siebie, zastanawiając się co tym razem zastaną. Tsuri powiedział:
– Miejmy to już za sobą…
Nashi wzięła głęboki oddech i weszła jako pierwsza. Po niej Nuta a na końcu samce.
Znaleźli się wewnątrz okrągłej, subtelnie rzeźbionej komnaty. Z góry dochodziło jasne światło, przypominające promienie słońca. Było wystarczająco dużo przestrzeni dla całej czwórki, tak aby stali obok siebie. Wpatrywali się w przedmiot znajdujący się na środku pomieszczenia.
W centrum był duży, szary pniak drzewa, w którym wbita była siekiera o czarnej rękojeści. Metal połyskiwał srebrzyście co świadczyło o ostrości tego narzędzia. Krople zaschniętej krwi kontrastowały swoją matowością z metalicznym blaskiem. Plama ciemnego płynu była na pniaku i wokół niego, tworząc ogromną szkarłatną kałużę. Rozpryski natomiast były widoczne wszędzie.
Wszystkim do głowy przyszło jedno słowo: rzeź.
Niespodziewanie w brzuchach wszystkich wilków zabrzmiało burczenie a po nim pojawił się ostry ból. Każdy z nich jęknął głośno, nie spodziewawszy się tego. Pierwszy raz od dłuższego czasu, będąc w tych czeluściach, poczuli głód.
Wtedy się domyślili.
~*~*~*~*~*~
– Ugh… To nie ta – wrzasnęłam poirytowana. Kolejna książka, którą wezwałam, była niewłaściwa. Odesłałam ją z powrotem do biblioteki i zaczęłam zastanawiać się. Czar, które przysłała Tsumi za pośrednictwem Delty było wadliwe. "Albo ja jestem" – żachnęłam się w myślach. Sfrustrowana przywaliłam głową w blat biurka, po czym po chwili tego pożałowałam. Pomasowałam obolałe czoło i ponownie chwyciłam za zwój. Przeczytałam instrukcję jeszcze raz, po czym przystąpiłam do wykonania zaklęcia. Skupiłam się na tytule pożądanej książki i zamknęłam oczy. Widziałam ją kiedyś, więc wyobraziłam sobie jej wygląd – ciemną, zniszczoną przez czas skórę, kilka wyblakłych, granatowych wstążek wszytych w grzbiet książki, nadszarpane kartki papieru, na których znajdują się przebarwienia oraz ciemny atrament… Ścisnęłam mocniej powieki, coraz mocniej skupiając się na przywoływanym przedmiocie. Poczułam znajome ciepło, kiedy magia przepłynęła przez moje ciało. Uwielbiałam to wrażenie. Nagle przepływ znikł, co oznaczało, że zaklęcie dopełniło się. Najpierw otworzyłam jedno oko, chcąc zobaczyć co tym razem przywołałam z biblioteki. Ciemna, obdarta skóra pokrywająca księgę miała swoje czasy świetności za sobą a prujące się wstążkowe zakładki należało natychmiast wymienić. Miałam ochotę skakać z radości, ale powstrzymałam się. Minęły kolejne dwa dni od mojego przebudzenia i choć, na upartego, mogłam już latać, wolałam oszczędzać swoje ciało jeszcze przez pewien czas. Sińce oraz stłuczenia prawie zeszły ze mnie dzięki lekom, które przyszykował dla mnie Delta. Dużo dały mi również sprawdzone zaklęcia uzdrawiające, lecz mocno ograniczyłam ich ilość, wyciągając wnioski z ostatnich wydarzeń.
"A przecież jestem medykiem…" – sarknęłam w myślach, przypominając sobie swoje głupie zachowanie. Z drugiej strony wilk w takich sytuacjach traci zdrowy rozum… A przynajmniej ja. Owszem, w niektórych sytuacjach jestem w stanie zachować zimną krew jednak odpowiedzcie sobie sami – czy jesteście w stanie zachować spokój w sytuacji, w której na szali leży najcenniejszy wasz skarb? No właśnie…
Otworzyłam ciężką księgę, po czym zaczęłam wertować strony. Jej okładka głucho huknęła o blat biurka. Zawierała ona informacje na temat nietypowych legend oraz stworzeń, które pojawiały się na drodze autora rękopisu, który spisał go w formie swego rodzaju dziennika, w którym spisywał on nietypowe rzeczy, a następnie tworzył szczegółowy opis kreatur wraz z ich zachowanie, siedliskiem i ewentualnym pochodzeniem. Właśnie w tej księdze znalazłam pierwszą wzmiankę o Krwawym Zaćmieniu. Przeglądałam kolejne kartki, kiedy nagle w oczy rzuciła mi się pewna rycina. Przedstawiała ona Trzygłową Damę – bardzo niebezpiecznego potwora kręcącego się po Trupiej Dolinie. Podobno, jeśli ją się rozczłonkuje i porozrzuca po całych terenach watahy, to po pewnym czasie wróci do całości. Zarówno autor, jak i wilki żyjące dzisiaj twierdzą, że żyje tylko jeden osobnik. Jej nazwa wzięła się od obecności trzech głów. Przypominała ona fuzję człowieka i pająka, któremu wszczepiono jeszcze dwa ogromne ostrza jadowe będące swego rodzaju odnóżami. Przewertowałam wzrokiem zawartość strony aż nagle rzucił mi się w oczy pewien fragment. Początkowo nie wzbudził we mnie zainteresowania, lecz apetyt rośnie w miarę jedzenia, jak to się mówi. Z każdym przeczytanym słowem moje oczy robiły się coraz większe.
Przeczytałam go cztery razy, zanim wysłałam Tsumi list przy pomocy magii. Miałam nadzieję, że szybko go odczyta, ponieważ prawdopodobnie znalazłam lokalizację dzieci Seikatsu.
~*~*~*~*~*~
– Nie ma mowy! Musi być inny sposób! – krzyknął Sokar. Nadal on i jego młodsze rodzeństwo przebywali w komnacie, roboczo nazwanej przez nich Czerwoną Komnatą. Ich żołądki bolały coraz bardziej z każdym kolejnym słowem, zupełnie jakby ta czynność powodowała rosnący głód. Nuta leżała na ziemi skulona na wpółprzytomna a Nashi siedziała niedaleko swojej siostry oraz obok Sokara. Basior jako jedyny trzymał się na nogach. Tsuri natomiast leżał przy pniaku, dalej nalegając na realizację jego planu.
– Nie widzę… innego… wyjścia… – powiedział biały wilk, leżąc w kałuży, w której jego krew miesza się z krwią innych wilków. Po chwili zaczął cicho się śmiać z własnego żartu, gdyż Tsuri prawie stracił wzrok. Teraz widzi jedynie bardzo mocno rozmazane kształty oraz światło. Nikogo innego, poza sobą, nie rozśmieszył.
– Nie, Tsuri! Nie mo...
– Sokar, ja... umieram... – przerwał mu brat, przypominając jego stan. – Wy... macie szansę... wrócić na powierzchnię… Na mnie… Postawiono już… krzyżyk… – dodał.
– Nadal jest nadzieja! Może, gdy wyjdziesz stąd, wyzdrowiejesz! Albo… albo…
– On ma rację – wtrąciła Nashi.
Brązowy basior odwrócił się w stronę szarej wadery, która czule głaskała skuloną Nutę po głowie. Widać było, że głód daje jej się we znaki, lecz udawało jej się zachować siły, ale nie na długo.
– Hirvi podjął decyzję. I musieliśmy ją uszanować… Podobne jest teraz – wyszeptała cicho, delikatnie spuszczając głowę.
– Wtedy nie podzielił się nią z nami. I nie mieliśmy czasu na przemyślenie tego – odparł jej brat, wciąż utrzymując swoje stanowisko. – Tam było inaczej.
– Wiem, że chcesz nas wszystkich ocalić, Sokar. Zawsze starałeś się troszczyć o nas wszystkich… – zaczęła powoli szara wadera, wstając w kierunku starszego basiora o czekoladowej sierści. – …ale musisz uszanować wolę Tsuriego. On pogodził się ze swoim losem, podobnie jak i ja pogodziłam się z jego decyzją. Teraz twoja kolej…
Sokar nie wiedział co powiedzieć. Jego brat chciał, aby odcięto mu nogę, aby mogli się pożywić… A on ma na to się tak po prostu zgodzić. Nagle Nuta wydała z się dziwny dźwięk, po czym zaczęła coraz głośniej skomleć.
– To bolii… – powiedziała, ściskając swój brzuch. Nashi również chwyciła się za podbrzusze, lecz udało jej się dojść do konającej siostry.
– Nie mamy… dużo… czasu… – Tsuri z trudem oraz z wielkim wysiłkiem wstał na nogi. Te jednak miał jak z waty i upadłby na skalną posadzkę, gdyby najstarszy z miotu pół boskich wilków nie złapał swojego brata. – Sokar… proszę… – Biały basior zaniósł się kaszlem. – Zrób to... dla nas. Proszę cię…
– Nie mogę – powiedział, a po jego policzku popłynęła łza. – Obiecałem sobie, że będę was chronić… opiekować się wami… – Zamknął mocno oczy, wierząc, że to tylko sen. Bardzo tego pragnął – aby to wszystko było tylko nocnym koszmarem, który zniknie, gdy uchyli powieki. Nic takiego się nie stało…
– Zaopiekuj… się nimi – Drżącą łapą wskazał dwie wadery. – Je jeszcze… – ponownie zakasłał. – ...możesz uratować…
– Nie… – Do oczu basiora napłynęły kolejne łzy. Nie chciał płakać i wstydził się tego, lecz dłużej już nie wytrzymał. Zgrywał twardego, nie chcąc siać paniki wśród młodszego rodzeństwa, lecz dłużej nie mógł udawać, zwłaszcza po tym, co się stało z Hirvim…
– Kocham... cię, braciszku… i… – Tym razem atak kaszlu był zdecydowanie silniejszy. Tsuri potrzebował kilku minut, aby dokończyć zdanie. – …wiem, że… podołasz… – Kolejne kaszlnięcie. Biały wilk był coraz słabszy, nie tylko z powodu toczącej jego ciało choroby, ale również głodu. Basior o czekoladowym umaszczeniu również czuł się coraz gorzej – uczucie ssania w żołądku robiło się coraz większe a jego wnętrzności w obrębie otrzewnej związały się w kokardkę. Musiał podjąć decyzję i to szybko.
Zagryzł mocno zęby aż z jego pyska polała się strużka krwi.
Podniósł półprzytomnego brata i położył go na szarawym pniaku. Na odsłoniętym walcu osiowym dawnego drzewa widać było nacięcia. "Czyli ktoś jeszcze był tu przed nami…" – pomyślał smutno, wyobrażając sobie wilki, które również musiały podjąć trudną decyzję w tym samym miejscu. Tsuri dotykał plecami zimnego ostrza, które za chwilę miało odciąć mu którąś z kończyn. Obrócił głową, aby z bliska zobaczyć narzędzie. Wydawało mu się normalne, ale mimo to czuł, że jest z nim coś nie tak… Emanowało jakąś niezrozumiałą dla niego magią. Jednak nie czuł strachu wobec nieznajomej aury. Raczej swego rodzaju… spokój ducha.
Że się to już skończy.
Nashi przytuliła siostrę i odwróciła się plecami do swoich braci, chcąc oszczędzić sobie i młodszej Nucie widoku, który będzie się wlókł z nimi do końca życia. Sokar chwycił zębami trzon siekiery i podniósł topór, lecz po chwili ciężar broni pokonał słabe, głodujące mięśnie basiora. Metal uderzył o surową skałę, wydając specyficzny metalowy brzdęk, a wadery pisnęły przerażone, choć nie odważyły się odwrócić za siebie. Sokar mocniej zagryzł drewniany trzon i ponownie spróbował go podnieść. Jego ciało zaprotestowało, domagając się pożywienia. Uciszył protest mięśni i uniósł ostrze wysoko. Spojrzał na Tsuriego – młodszego brata, który był beztroską, lecz pomocną duszą. Przed oczami stanęły niezliczone wspomnienia – jak kradli ciastka z kuchni pod nosem Rose, jak zwalili lawinę z Gór Szpiczastych, kiedy bawili się w poszukiwanie skarbu w dolinie, jak jego młodszy brat skręcił łapę i próbował naprawić ją przy pomocy lnianego sznurka oraz kilka sosnowych patyków…
Sokar zacisnął mocno oczy i pozwolił, aby ostrze siekiery dosięgło młodszego, umierającego brata, który uśmiechnął się blado i powiedział, że wszystko będzie w porządku…
~*~*~*~*~*~
– Trupia Dolina? – zapytała Tsumi, siedząc w mojej kuchni i popijając świeżo zaparzoną herbatę z płatkami kwiatu nagietka oraz liśćmi truskawki i mięty. Kiwnęłam głową, potwierdzając.
– Tak twierdzi autor księgi. Ale jego informacje już się sprawdziły, więc myślę, że można podążyć tym tropem… – Wzięłam łyk ciepłego naparu. Siedziałam wraz z Alfą w mojej jaskini, omawiając nowe informację, jakie znalazłam. Wczoraj znalazłam informację o prawdopodobnym pochodzeniu Trzygłowej Damy, które może mieć silny związek z obecną lokalizacją półboskich wilków. Czułam się już zdecydowanie lepiej – zanim jeszcze Tsumi przybyła do Podniebnych Ścieżek, zrobiłam lot testowy wewnątrz groty, w której znajdują się jaskinie. Szło mi bardzo dobrze, lecz nadal trzymałam skrzydło w opatrunku, tak w razie czego
– Autor napisał, że w przeszłości było więcej tych istot i pochodzą one właśnie z miejsca zwanego Areną Prób. Tam powstały, by być częścią prób – bodajże były one w Labiryncie Grozy, gdzie miały utrudnić ucieczkę i zadać… – nie byłam w stanie dokończyć zdanie. Biała wadera kiwnęła głową na znak zrozumienia.
– Głód tych potworów jednak był tak duży, że postanowiły uciec ze swojego siedliska w poszukiwaniu nowych ofiar – kontynuowałam. – Przeszły kolejną próbę i udało im się wydostać na powierzchnię, lecz gdy tylko te istoty postawiły pierwszy krok na naszej ziemi, zaczęły umierać. Jedynie jeden osobnik tego gatunku przeżył i nadal żyje, jednak nie jest w stanie opuścić Doliny, prawdopodobnie dlatego, że zginie, gdy opuści jej tereny.
– Brzmi sensownie. Ta Trzygłowa Dama rzeczywiście nie rusza się poza tereny doliny… – powiedziała Alfa i wypiła herbatę. – Czyli polecasz zacząć patrolować tamte okolice?
– Wszystkie informacje, a powiedzmy szczerze – jest ich niewiele, na to wskazują… – przyznałam szczerze. Zaczęłam wpatrywać się w pływające w moim kubku świeże liście mięty. Miałam nadzieję, że ten trop był prawdziwy… – Kiedy wyślesz tam patrole? – zapytałam po chwili, wracając do rzeczywistości.
– Jeszcze tego dnia – odpowiedziała szczerze Tsumi. Jej również zależało na odnalezieniu piątki zaginionych wilków. Wstała od stołu i podziękowała za poczęstunek, jaki dla niej przygotowałam, po czym zaczęłam odprowadzać gościa do wyjścia. Stanęliśmy na krawędzi latającego głazu, który skrywał w swoim wnętrzu mój dom.
– A co powiesz, jeśli ja również chcę wyruszyć na dzisiejszy patrol po Trupiej Dolinie? – zapytałam, kiedy stałyśmy na zewnątrz. Ciepły, wiosenny wietrzyk targał moją sierścią na wszystkie strony. Tsumi spojrzała na mnie, mierząc mnie od łap do głowy. – Jestem zdrowa i mam wystarczająco sił na lot na zachód – zapewniłam. Bardzo chciałam pomóc w poszukiwaniach a siedzenie w domu, a dokładnie mówiąc – bezczynność, zaczęło mnie dobijać. Nie lubiłam marnować czasu, kiedy mogę coś zrobić.
– Zgodzę się pod warunkiem, że będziesz latała z kimś w parze – odpowiedziała, uśmiechając się szczerze. Myślałam, że kąciki moich ust zaraz popękają. – Nie chcę stracić tak dobrej wilczycy, która jest również gammą w mojej watasze… – Położyła mi łapę na ramieniu, po czym skoczyła w przepaść, znikając w gęstej chmurze, a po chwili widziałam jej czarne skrzydła, które niosły ją do centrum watahy.
Ja wróciłam do swojej jaskini i zaczęłam się przygotowywać do swojej warty.
~*~*~*~*~*~
Ostrze siekiery wylądowało na lewej kończynie miednicznej Tsuriego, oddzielając nogę od reszty ciała. Broń była tak ostra, że z łatwością przecięła kość udową dorosłego samca wilka i otaczające je mięśnia – dwugłowego i czworogłowego. Z nogi zaczęła sączyć się krew oraz galaretowata, czerwonawa substancja, która była czerwonym szpikiem kostnym. Nasada górna kości udowej a dokładniej mówiąc – głowa kości udowej, nadal znajdująca się w panewce miednicy, poruszyła się delikatnie przy pomocy resztek włókien mięśniowych, jakby chciał sprawdzić, czy rzeczywiście reszta kończyny została stracona. Z podłączonych jeszcze do aktywnego układu krążenia mięśni nadal wyciekała krew, czekając na reakcję ze strony czynników płytkowych na aktywację protrombiny w trombinę a ta przekształci fibrynogen w fibrynę. Skóra odciętej nogi, nieposiadającej na sobie już białej, puszystej sierści, zaczęła tracić zdrowy, różowy kolor, zmieniając odcień na sinoszary. Po pniaku, na którym leżał okaleczony Tsuri, zaczęła spływać strużka jego własnej krwi, mieszając się z czerwonym płynem innych wilków, które były tutaj przed nimi.
Sokar patrzył na odciętą przez niego nogę brata. Nie umiał wydusić z siebie słowa – stał i patrzył się na starzejącą kończynę, zastanawiając się jak mógł tego dokonać. Burczenie w jego brzuchu przypomniało mu to. Ból w jego jamie brzusznej rósł coraz bardziej – miał wrażenie, że organizm zaczyna sam się trawić. Była to słuszna teoria.
Biały wilk, choć jego ciało pozbyło się większości włosów, spróbował wstać, lecz nagle coś zaczęło się dziać z kikutem świeżo oderwanej nogi. Rana zaczęła mocno piec aż w końcu eksplodowała ogniem – płomień ciągnął się wzdłuż przerwanych tkanek i trwał, dopóki końcówka amputowanej nogi nie była zwęglona. Przez większość czasu trwania tego procesu Tsuri krzyczał agonalnie. Nashi, nadal siedząc tyłem do swoich braci, przytuliła mocno siostrę do piersi, chcąc zagłuszyć jego wycie.
Gdy wszystko ucichło, wadery obróciły się, chcąc zobaczyć swoje rodzeństwo. Tsuri leżał na ściętym, szarym pniaku drzewa, ciężko oddychając. Miał przymknięte powieki, spod których lśniły para szarych, niewidzących oczu. Niedaleko niego Sokar odrzucał topór gdzieś na bok, chcąc, aby ta broń zeszła mu z oczu. Dźwięk metalu uderzającego o skałę rozniósł się echem po całej komnacie. Wilk podszedł do młodszego brata i spojrzał na jego coraz słabsze ciało. Sierść miejscami zdążyła całkowicie wypaść, przez co wyglądał jakby ostrzygł go niedoświadczony szczeniak. Stracił mocno na wadze, przez co wyglądał jak patyczak w wilczej skórze, a ta przybierała wszystkie kolory oprócz tych zdrowych. Na strzępkach sierści wokół uszu i wewnątrz niego zaschła krew. Jednym słowem – obraz nędzy i rozpaczy.
Tsuri, wyczuwając nastrój starszego basiora, postanowił zażartować.
– Powiedz szczerze… Czy… uda mi się… wyrwać… jeszcze jakieś… suczki…? – wychrypiał basior. Sokar mimowolnie zaczął się śmiać, lecz po jego policzkach spływały łzy.
– Nie sądzę, braciszku… – powiedział. Kolejny atak bólu żołądka przypomniał mu, dlaczego okaleczył swojego brata. Ostrożnie chwycił odciętą nogę Tsuriego, powstrzymując atak torsji i obrzydzenia, myśląc co za chwilę będzie musiał zrobić. Podszedł z nią do swoich sióstr, które ledwie były przytomne.
– Jedzcie – powiedział cicho łamiącym się głosem. Sam wziął pierwszy kęs – rozerwał skórę i dobrał się do mięśnia dwugłowego uda. Z trudem udało mu się powstrzymać odruch wymiotny, lecz łez już nie zdołał powstrzymać. Wadery spojrzały na siebie i również zaczęły jeść niewielkie kęsy. Im również było ciężko przełknąć ten kawałek mięsa, lecz po kilku gryzach i połknięciach uczucie głodu prawie znikło. Kiedy w końcu upewnili się, że ssanie w żołądku zniknęło na dobre, podeszli do Tsuriego i nakarmili go. Nashi rwała pojedyncze pasma włókien mięśniowych i podawała je bratu wprost do pyska. Ten z trudem połykał kęsy aż po czwartym powiedział, że więcej nie zje.
Nagle jedna ze ścian komnaty opadła ze zgrzytem, ukazując schody oblane białym światłem. Iskierka nadziei zapłonęła w sercach wszystkich czterech wilków.
Przeszli trzecią próbę. I gorąco liczyli, że to jest ostatnia.
~*~*~*~*~*~
– Szybko wróciłaś do zdrowia! – przywitała mnie Stormy, siedząc na krawędzi Jaskini Patrolów. Wylądowałam niemrawo niedaleko szaro–niebieskiej wadery i odwróciłam się w jej stronę, po czym przywitałam się z nią twarzą w twarz.
– Jak się czujesz? – zapytała, szykując sprzęt do toreb. Tsumi poprosiła, aby wszystkie patrole – dzienne, nocne i powietrzne – zaczęły ze sobą brać zestaw pierwszej pomocy. Idea bardzo mi przypadła do gustu więc ją poparłam, podobnie jak moja towarzyszka. Jednak tylko ona wzięła pakunek ze sobą na patrol – ja również chciałam go zabrać ze sobą, lecz nie chciałam jeszcze ryzykować, a poza tym, Stormy pewnie by się sprzeciwiła temu pomysłowi. Kiedy pomagałam przygotować jej rzeczy do spakowania, opowiedziałam jej pokrótce o swojej teorii. Wysłuchała mnie, co jakiś czas zadając pytanie, abym wyjaśniła kilka kwestii. W końcu powiedziała, że wydaje się słuszna i logiczna oraz wydaje się prawdziwa. Też miałam taką nadzieję…
Niebo zaczęło się delikatnie chmurzyć – białe chmury przysłoniły błękitny nieboskłon, lecz nie wyglądało, aby zapowiadał się deszcz. Temperatura spadła o kilka jednostek a wiatr delikatnie się wzmógł. ”Dobrze… Będę mogła użyć technik lotu szybowego” – pomyślałam, czując jak powiew powietrza wtargnął pod moją sierść. Dzięki temu nie będę przemęczać skrzydeł, które dopiero wczoraj zagoiły się. Stormy jakby czytała w moich myślach.
– Dzisiejszy patrol będzie zdecydowanie łatwiejszy dzięki dzisiejszym frontom powietrza – powiedziała, zakładając na plecy swoją torbę. Pomogłam jej zapiąć pas, ponieważ nie była w stanie go dopiąć do chcianego punktu. Pamiętam, jak raz luźno zapięłam torbę z cennymi, rzadkimi ziołami. Ładunek udało mi się ocalić, a ja dostałam nauczkę…
– Gotowa? – zapytała Stormy, rozwijając swoje skrzydła. Odpowiedziałam, rozkładając swoje i razem odbiłyśmy się od ziemi.
– Następny przystanek – Trupia Dolina! – zawołałam, wzbijając się ponad chmury, a wiatr niósł mnie do mojego celu. Czułam, że dzisiaj uda nam się znaleźć Sokara, Nashi, Tsuriego, Nutę i Hirviego.
~*~*~*~*~*~
– No chodź… Jeszcze kawałek… – powiedział Sokar, niosąc na plecach Tsuriego. Jego futro przerzedziło się jeszcze bardziej, a jego skóra przybrała pergaminowy kolor i fakturę. Oddychał coraz ciężej i mocniej przysypiał. Nashi czasami budziła go dłuższy czas, aby upewnić się, że basior jeszcze żyje.
– Powinniście… mnie… – Zaczął agonalnie kaszleć. Za każdym razem ilość odkrztuszanej krwi rosła. Sierść skrzydlatego basiora była pokryta zaschniętą krwią, lecz nie obchodziło go to – teraz liczyło się wydostanie się stąd. Korytarz, który piął się w górę kamiennymi schodami, był oświetlany światłem przypominający promienie słoneczne. Wadery szły przodem, prośbą Sokara, aby nie widziały agonii Tsuriego. Kamienne stopnie pięły się niemalże w nieskończoność, ale to nie zraziło czwórki wilków, aby wyrwać się z tego piekielnego miejsca, które zdążyło im odebrać jednego brata a kolejnego próbuje przeciągnąć na stronę śmierci.
– ...zostawić… – wychrypiał w końcu. Sokar prychnął, po czym odwrócił się, aby spojrzeć na swojego pasażera. Oczy białego wilka stały się jednolite szare a iskra kryjąca się w jego oczach dawno zgasła.
– Wprawdzie nie wyrwiesz już żadnej wadery, ale to nie znaczy, że od razu masz tu zostać – odparł, starając się przybrać wesoły ton, który przykryje jego zdenerwowanie oraz troskę. Widział, że umierał, ale miał nadzieję, że uda im się go uratować.
Tsuri parsknął a z jego pyska wypłynęła gęsta ślina zmieszana z żółcią oraz zaschniętą krwią.
– Coś… ty… – Wziął głęboki, świszczący wdech do swoich dziurawych płuc. – Mam… jeszcze… trochę… do… – I kolejny atak kaszlu. Sokar cierpliwie szedł, krok za krokiem, mając nadzieję, że za chwilę zobaczy wyjście. Lecz z każdym krokiem jego nadzieja zmieniała się w obawę, że pakują się w kolejną próbę.
– ...zrobienia… – dokończył młodszy brat. Po chwili dodał: – Musisz… w końcu… zagadać. do tej… co ci się… tak… podoba… Sokar… Antilia… miała na… imię... – Jego głowa osunęła się na grzbiet Sokara, znów tracąc przytomność. Już miał poprosić Nashi o ocucenie go, kiedy nagle coś zobaczyli. Nuta, jak zwykle, wystrzeliła jako pierwsza, dając znać o sobie jej porywczy i impulsywny charakter. Szara wadera pobiegła za nią, chcąc powstrzymać siostrę przed ewentualnym zagrożeniem. Basior szedł tym samym tempem, docierając do końca ich drogi.
Znaleźli się niewielkim pomieszczeniu, na którego końcu znajdowały się drewniane, dębowe drzwi. Były bardzo duże i okute w ciemne żelazo okalające całą framugę oraz zdobiła samo drewno. Lecz nie one przykuły uwagę wilków.
Tylko imiona wilków wykute w kamiennych ścianach.
Nashi dotknęła jednego z imion, patrząc ze smutkiem i żalem mieszającym się z gniewem. ” Tyle wilków przeszło to piekło…” – pomyślała smutno. Nuta siedziała obok, czując się bezpiecznie w pobliżu starszej wadery. Sokar, idąc, trącił łapą kamień o specyficznym kształcie – wyglądał jak łza z zaostrzonym końcem. Wilk domyślił się, do czego służył. Podniósł go i podał Nashi. Zaskoczona wilczyca podskoczyła, lecz po wyjaśnieniu wzięła go i przyłożyła do ściany. Ostrym końcem dotknęła ściany i zaczęła żłobać w kamieniu imiona jej rodzeństwa. Ciemny grafit, będący budulcem ściany, kruszył się bezproblemowo, tworząc dziury tworzące litery alfabetu.
Po kilku chwilach odsunęła się i zobaczyła rezultat swojej pracy.
– Jest idealnie… – szepnęła Nuta, ścierając z policzka łzy. Szara wadera przytuliła ją do swojej piersi, sama tłumiąc napierające emocje. Sokar podszedł i przytulił całą trójkę. Nagle poczuł, jak Tsuri delikatnie porusza się i zaczął go obejmować, dołączając do rodzinnego przytulania. Trwali w tym uścisku kilka minut albo nawet godzin, aż najstarszy z miotu pół bogów powiedział:
– Wyjdźmy stąd wreszcie.
Podszedł i pchnął dębowe drzwi, za którymi znajdowało się oślepiające światło.
Po chwili ich ciała znajdujące się w Arenie Prób zmieniły się w szary pył.
~*~*~*~*~*~
Chmury przybrały stalowo szary odcień, co świadczyło o nadciągającej nawałnicy. Wiatr co jakiś czas wzmagał się coraz bardziej, lecz udawało mi się zapanować nad swoim ciałem niesionym przez parę własnych skrzydeł. Warunki pogarszały się, lecz ja się nie zrażałam, podobnie Stormy. Lecieliśmy ramię w ramię, przeczesując wzrokiem południową część Trupiej Doliny. Gdzieniegdzie dało się usłyszeć głuche wycie umarlaków czy szalonych mieszańców. ‘Nieciekawa okolica” – prychnęłam w myślach. Dodałam, że dzisiejsza aura idealnie pasuje do dzisiejszej atmosfery. Nagle moją sierść dotknęły pojedyncze krople wody, lecz odstęp był zbyt duży, aby mówić, chociażby o mżawce. Ale na ile to się utrzyma, ciężko powiedzieć.
Niespodziewanie wiatr się wzburzył, sprawiając, że prawie zrobiłam fikołka w powietrzu. Udało mi się jednak zachować stabilną pozycję. Moja towarzyszka, również zaskoczona tym kaprysem pogody, z trudem utrzymała stabilny lot.
– Koszmarna pogoda – mruknęła pod nosem. Przytaknęłam.
– Mam nadzieję. Że uda nam się szybko skończyć ten patrol – powiedziałam, dodając po chwili: – Oczywiście po znalezieniu dzieci Seikatsu…
Stormy spojrzała na mnie, nic nie mówiąc. Jej oczy za to mówiły wiele.
– Hej! Uda nam się – powiedziałam, szczerze chcąc, aby to życzenie się spełniło. Jednak musiałam to przyznać, nadzieja powoli umierała z każdą chwilą. Przez pewien czas leciałyśmy w ciszy zagłuszanej wrzaskami i odgłosami pochodzącymi z doliny. Nawet nie chciałam wiedzieć, co wydawało takie dźwięki.
Nawet nie wiem, kiedy ani jak Stormy ich zauważyła.
– Antilia! Tam! – krzyknęła i wskazała łapą uschnięte cedrowe drzewo, nazywane czasami Ręką Diabła ze względu na pokrzywione, zasuszone gałęzie wyglądające niczym długie palce sięgające po znajdujące się w jego zasięgu czwórka wilków. Zaniepokoiło mnie to, że żadne z nich się nie ruszało. Zanurkowałam wraz ze swoją przełożoną a po chwili wylądowałyśmy niedaleko Ręki Diabła i podbiegłyśmy do nich. Akurat wtedy pierwszy do siebie zaczął dochodzić Sokar. Pomasował głowę i rozejrzał się dookoła, próbując przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. Po chwili do niego dołączyła Nashi, potrząsając głową i mrużąc oczami. Nuta pojękiwała i z ociągnięciem spróbowała wstać. Zastanawiał mnie brak Hirviego – najmłodszego z wilków. Udało mi się stłumić dreszcz przerażenia. Jednak gdy zobaczyłam leżącego wilka, nie udało mi się powstrzymać tego odruchu.
Jedynie Tsuri się nie ruszał.
– Nashi! – Zawołałam razem ze Stormy. Obydwie doskonale znałyśmy waderę a jej rodzeństwo jedynie przelotnie lub tylko ze słyszenia.
– Wszystko w porządku? Jak się czujecie? Jesteście ranni? – Zalałam ich morzem pytań. Podeszłam bliżej i przelotnie obejrzałam ich ciała. Na pierwszy rzut oka nikt nie doznał poważnych ran. Jednak gdy tylko zobaczyłam Tsuriego…
”O bogowie…”
Większość jego ciała była pozbawiona sierści, a pod cienką skórą widać było ogromne krwiaki podskórne. Widać było zaschniętą krew na niektórych częściach ciała – pysku, ogonie, uszach… Kikut lewej tylnej nogi był wypalony ogniem, a zwęglone tkanki mięśniowe i kostne zabezpieczały przed infekcją i utratą krwi, lecz coś mi się wydawało, że to nie pomogło powstrzymać przedwczesnej śmierci basiora. Łapy zdarte do krwi leżały bezwiednie. Klatka piersiowa nie unosiła się ani nie opadała co świadczyło o zatrzymaniu oddechu. W pierwszym odruchu chciałam zacząć reanimację, lecz wtedy zobaczyłam oczy.
Źrenice i okalające je tęczówki przybrały stalowoszary kolor, a białko oczu było wypełnione krwią. Fachowo nazywano to wybroczynami pod spojówkowymi, co było jednym z objawów uduszenia się.
– Zobacz, jesteśmy na powierzchni – powiedział Sokar do brata. Ten jednak ani drgnął.
– Tsuri? – Basior podszedł do zwłok swojego brata. Nie zatrzymywałam go.
Z nieba zaczął się sączyć chłodny deszcz. Trącił martwe ramie, a następnie zaczął nim energicznie trząść, krzycząc jego imię. Podeszłam i rozkładając skrzydło nas Sokarem, przytuliłam go, odciągając od zwłok Tsuriego.
Deszcz przemienił się w nawałnicę, a gdzieś w oddali huknął piorun, zagłuszając żałosne wycie najstarszego syna boga zemsty i kłamstwa.
Wtuliłam się w ciepłą sierść czekoladowego basiora, chcąc dodać mu otuchy. Odwzajemnił gest, wciąż patrząc w martwe oczy wilka, który był jego bratem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz