15.03.2022

Od Antilii* cd. Ziyoł

Wróciłam do swoich spraw, rozpakowując leki, które dostałam chwilę przed tym, nim zjawiła się Ziyoł. Ułożyłam fiolki, pojemniczki i inne opakowania na odpowiedniej półce, sortując to według wcześniej przeze mnie ustalonej reguły. Lubiłam porządek. Łatwiej się w nim można znaleźć oraz szybko zauważyć czego brakuje. Tak, aby wszystkie elementy układanki do siebie pasowały…
Pasować…
Zatrzymałam swoją łapę sięgającą po jeden z najprostszych i najstarszych antybiotyków jakie istnieją. Znowu miałam to przemyślenie, które męczy mnie od dawna, odkąd tutaj jestem. Zamrugałam kilka razy.
Czy ja tutaj pasuję…?
Zaczęłam sobie przypominać swoje życie, dokąd tylko pamiętałam. Kiedy dołączyłam do Watahy Mrocznych Skrzydeł, poczułam, że znajduje swoją ścieżkę. Nowy dom, gdzie wilki będą mnie znały, poznam kogoś, zakocham się, stworzę własną rodzinę… Odkąd straciłam pamięć, tylko o tym marzyłam.
Żeby pasować… Żeby czuć, że komuś zależy na moim istnieniu…
– Żeby zostać zapamiętana… – powiedziałam cicho. Nie wiem dlaczego ale lekko się uśmiechnęłam. Chyba dopięłam swojego… W tej chwili zapisałam się w historii tej watahy nie tylko jako Radna oraz wilczyca Gamma ale również medyczka o wielkim sercu, które zostało skradzione przez pewnego przystojniaka o czekoladowej sierści.
Wróciłam do swojego zajęcia, tym razem nucąc jakąś piosenkę, by zająć czymś nieco rozszalały umysł.

Gdy tylko ułożyłam wszystkie medykamenty, usiadłam nad zaległymi sprawami. Doszły do mnie słuchy o pewnej specyficznej chorobie u naszych zachodnich sąsiadów. Nie chciałam używać słowa epidemia, ponieważ to nie było aż tak… hm… szybko rozprzestrzeniające się. Nie zagrażała ona życiu wilka, który na nią zachorował, o ile nie jest starszym lub zbyt młodym osobnikiem. Otworzyłam księgę chorób, czytając o patogenie i chorobie jaką powoduje. Objawiała się ona…
– Antilia, jesteś tam? Zaskoczona, gwałtownie podniosłam głowę oraz nastawiłam uszy. Wyszłam z pokoju, spoglądając w kierunku wejścia do mojej jaskini. Nie widziałam nikogo, tak więc wyszłam na zewnątrz. Nie zauważyłam Ziyoł, która stała za mną.
Gdy odwróciłam głowę, podskoczyłam i odruchowo wzniosłam się w powietrze. Wilczyca wyglądała jakby miała właśnie tą chorobę, o której czytałam. Na szczęście po chwili wszystko się wyjaśniło.
– Masz coś na złagodzenie jadu pszczół?
Uśmiechnęłam się, wypuszczając powietrze z płuc. Opadłam na ziemię i poprosiłam, aby Ziyoł weszła do środka.

Drugi raz tego samego dnia.

– Nie uważasz mnie za dziwną wilczycę? Bywam u ciebie chyba częściej niż jakikolwiek szczeniak… – zapytała wilczyca, kiedy nakładałam chłodzoną maść ze świetlika. Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią.
– Rzeczywiście bywasz u mnie dość często… co mnie nie lekko niepokoi… – przyznałam szczerze. – …ale może masz taki urok? Trudno mi powiedzieć… – dodałam.
Ziyoł milczała, cierpliwie dając mi się opatrzeć.
– Opowiesz mi, co tym razem się stało? – zapytałam łagodnie. Wilczyca opowiedziała, że chciała się nauczyć walczyć i próbowała to robić w pewnym miejscu, ale zahaczyła o ul pełen pszczół a te dotkliwie ją pokąsały.
– Gdy opuchlizna zejdzie, przyjdź do mnie – poprosiłam, odprowadzając ją do wyjścia.
– Dlaczego? – zapytała zaskoczona, patrząc na mnie prawie jak na dziwaka.
– Nauczę Cię tego i owego. – Mrugnęłam do niej, po czym się pożegnałyśmy.
Trzy dni potem Ziyoł wróciła, w pełni sił i gotowa do treningu.


Zi? Kung Fu Pandziątka?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz