Nie miałem zielonego pojęcia co powinienem robić. Byłem w kropce. Nie znałem się na duchowych sprawach, to wszystko jakby wychodziło poza moje pojęcie. Patrzyłem na kruki krążące nad naszymi głowami. Cofnąłem się nieco, gdy jeden z nich poszybował trochę bliżej nas. Zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu. Myśleć. Gdzie złe duchy nie miały wstępu?
- Kapliczka... - szepnąłem sam do siebie, patrząc uważnie w podłogę.
- Co? - Eve zdawała się być zdezorientowana
- Kapliczka! - podniosłem głowę i spojrzałem jej w oczy - Przecież to...
- ... Święte miejsce, nie powinni nas tam gonić - Eve zaczęła błądzić wzrokiem po pomieszczeniu - Ale jest do niej daleko, to prawie drugi koniec watahy.
- Wątpię, by szybko nam coś zrobiły - odparłem patrząc na nie pewnym wzrokiem - To tylko pionki. Posłańce, prawda? - Znów spojrzałem na Eve
- Nie jestem pewna - zaczęliśmy się cofać do wyjścia - Ale mniej więcej. Nie są one głównym złem.
- Przynajmniej tyle- zdążyłem odpowiedzieć, zanim nie zerwaliśmy się do biegu, odwracając się gwałtownie w tył. Nie specjalnie bawiłem się w omijanie przedmiotów. Część z nich, przeze mnie przelatywała. Inne natomiast, stawiały opór. Pobiegliśmy na południe, wzdłuż rzeki. najchętniej wskoczyłbym w tą wodną topiel i dał się porwać prądowi do celu, jednak po drodze było kilka wodospadów, a często nurt nie był wystarczająco szybki, by oddzielić nad od ptaszysk, które nadal wirowały nad naszymi głowami, tyle, że już nieco z tyłu. Dobiegliśmy tylko do wodospadu niedźwiedziego. Dalej moje łapy odmawiały posłuszeństwa. Towarzyszka Eve natomiast wydawało się iż w ogóle się nie zmęczyła. Szybowała sobie w powietrzu, jakby-a. no tak. Ona była martwa. Spojrzałem w pieniącą się wodę w dole wodospadu. Potem na waderę obok mnie. Na kruki. Może nie dopłyniemy, ale je zgubimy? Wtedy ,,główne zło" nas nie znajdzie? Wziąłem rozpęd, by po raz kolejny prawie się utopić i skoczyłem w stronę wodospadu, by zaraz potem być porwany na sam dół przez rwącą wodę. Usłyszałem jeszcze zdumiony dźwięk wydany przez Eve, po czym lecący za mną ruch, który zniknął w wodzie. Potem tylko zalewająca mnie ze wszystkich stron woda, nie przyjemny ucisk w nosie i wir pchający mnie do przodu i ku powierzchni. Przez chwilę szamotałem się z wodą, obijając o kamienie. Wychyliłem pysk na zewnątrz, by zaczerpnąć powietrza. Nurt przyspieszył. Chciałem wydostać się na spokojny brzeg. Potem woda i tak by zwolniła, jednak popłynęłaby okrężną drogą, co tylko pochłonęłoby więcej mojego czasu jak i energii. Wysiliłem łapy, by dopłynąć do spokojnego brzegu. Po chwili wysiłku, coś złapało mnie za kark i pociągnęło w stronę kamienistego brzegu. Nie opierałem się. Nie miałem siły. Po chwili leżałem wyłożony na kamieniach, tyle że tym razem nie pod Starym Drzewem, a na brzegu przy rzece pajęczej, a raczej jej początku. Z tej odległości jeszcze całkiem dobrze widać było wodospad. Rzeka plątała się dopiero jakiś czas przede mną. Obok mnie, nieco dalej, wypluwała wodę Eve, obok swojej siedzącej towarzyszki. Poszukałem wzrokiem osoby, która mnie wyciągnęła. Przede mną stała jasna, smukła wadera, pokryta plamami na grzbiecie, z ala wiankiem we włosach. Była sucha. Patrzyła na mnie dziwnie łagodnymi, jakby tęsknymi oczami.
- Zobaczymy się jeszcze - Powiedziała cicho, po czym jakby wtopiła się w otoczenie. Potrząsnąłem głową, po czym podszedłem wolno do Eve, na chwiejnych łapach.
- Zgubiliśmy ich? - spytałem
< Eve? Chaotycznie to napisałam, nie powiem>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz