13.08.2020

Od Tsumi ,,Piórka mi się zepsuły"

Ogólnie to było lato. Znaczy, teraz jest lato. I już wiem, że go nienawidzę. Całe dnie upały, na łąkach nagrzana ziemia oddaje swoje ciepło, przez co jesteś niczym na patelni, dodatkowo podgrzewanej od góry. Nie zmienia to faktu, iż zioła i kwiaty na górskich łąkach pachną intensywniej niż zazwyczaj i aż z chęcią się wdycha zapach suszonej trawy, wymieszanej z tymi właśnie kwiatami. Na upartego można również w górach pozjadać masę jagód, a prądy powietrzne przepływające między dolinami górskimi, po czym lecące wzwyż, nadają się do swobodnego szybowania w jednym miejscu, pozwalając by wiatr unosił cię, głaszcząc od dołu twoje futro. I tu się fajność w sumie kończy. Potem jeśli nie masz wachlarza lub jakiegoś zamontowanego przepływu powietrza, to się dusisz i umierasz, leżąc plackiem na podłodze. A potem przychodzą czarne chmury z gradem. Znaczy, w większości to tylko o mnie chodzi. Większość wilków nie przejmuje się upałami, jednak ja z niecierpliwością czekałam na jesień i możliwość zbierania liści i kasztanów, ciesząc się złotym światłem przechodzącym przez rudawe liście. No, ale to też tylko chwila dobrego. Późniejszą jesienią zaczyna się oberwanie chmury i błoto wraz z porannym i wieczornym bólem kości u starszych wilków, do czego przyczyniła się wilgoć. Ale zaraz... o czym to ja... a tak. Lato. Lato, gorąc i.... stara księga leżąca w dalszym pomieszczeniu byłego schowka na miód pitny. Wąskie, dobrze ukryte wejście zlewające się z tłem, zostało przeze mnie i Vespre już dawno poszerzone od dołu i wygładzone śladami łap, co nie znaczy, że wejście straciło swoją anonimowość. Nadal było prawie niezauważalne. Dopiero z bardzo bliskiej odległości można było coś zobaczyć. Chociaż to też zależy na co patrzysz i jak szukasz. Może się zdążyć, że będziesz szukać czegoś, co dosłownie wisi ci przed nosem, ale ty będziesz patrzeć na dalszy plan i tego nie zauważysz. Tak to mniej więcej działa.  Jednak, wracając do księgi. Chciałam coś stworzyć. Poeksperymentować. Za mną obok, nadal były nie sprzątnięte resztki po tworzeniu tych takich ozdobnych mydełek wyglądających jak np: owoce lub ciasta, z których tak szczerze byłam zadowolona. Jednak, jak już mówiłam, nie chciało mi się tego sprzątać. Mydła były w worku z czarnego materiału obok, a to co z tego zostało, poniewierało się na drewnianym blacie, którego przed użytkowaniem, musiałam naprawić. Właściwie to wszystko przed użytkowaniem musiałam odnowić, bo po 100 latach nie było w szczególnie dobrym stanie. Księga z którą teraz siedziałam przed pyskiem, również do najnowszych nie należała. W sumie to była starsza od tego wszystkiego, co tu było. Żółtawe kartki i zniszczone strony mówiły też same za siebie. A ja znalazłam tam właśnie coś ciekawego. Omijając niektóre rzeczy  będące wcześniej w sklepie, widniejące też na mojej górnej półce, i przepisy na rozmaite mikstury, była tam jedna, bezbarwna, jak i również nie posiadająca zapachu. I nie, nie chodzi tu o wodę, chociaż tutaj też była instrukcja jak przemienić jakąkolwiek rzecz tą życiodajną ciecz. Mikstura, która chodziła mi po głowie to taka, która potrafiła skopiować umiejętności. Jak to działało? Już wyjaśniam. Wystarczyło uzyskać włos/kawałek sierści, łuskę, czy cokolwiek innego z głowy osoby, której wiedzę chcesz posiąść, dać do fiolki z miksturą, poczekać chwilę, po czym wypić. Po jednej przespanej nocy powinno się uzyskać wszelkie umiejętności/informacje od osoby której część była dodana do cieczy. Znaczy... najlepiej działałoby, gdyby pobrać trochę białka ocznego, lub pobranie trochę próbek z rdzenia kręgowego, ale nie dość że to ryzykowne i bolesne a i nie komfortowe, to nikt by się nie zgodził. Znaczy.... i tak nikt by nie chciał, by jego wiedza całkowita i umiejętności zostały skopiowane i posiadane przez inną osobę. No, chyba  że w nagłych wypadkach.
Skąd ja mam niby wziąć korzeń prawie wymarłej rośliny – burknęłam sama do siebie, odczytując z run składniki. - Ph, a ta to tutaj nawet nie rośnie, trzeba by wybrać się nad ocean by ją wyłowić – warknęłam, a po chwili czytania, gdy doszłam już do końca, walnęłam pyskiem w otwartą księgę, garbiąc się przy okazji. Z prawie wymarłą rośliną, trzeba by coś zrobić. Chętnie zapobiegłabym jej wymarciu, jednak musiałabym nie dość że ją znaleźć, to rozmnożyć w odpowiednim czasie i klimacie, a nie jest to zapisane w pierwszym lepszym zielniku. Z oceaniczną rośliną jest już nieco lepiej. Może być zasuszona, a takie można spotkać na targach, w odpowiednim czasie i stoisku. Problem w tym że targi daleko, a u nas były w czerwcu. Może Rose by miała? Ale nie chciałam jej zamęczać, poza tym, gdyby się dowiedziała co szykowałam, pewnie by się albo sprzeciwiła, albo sprzeciwiła i poinformowała o tym radę i moich opiekunów. To drugie było bardziej możliwe, zwłaszcza, że nie chciałabym ustąpić. Odchyliłam głowę w tył, by popatrzeć na sklepienie groty w której aktualnie siedziałam. Czas wstać i szukać roślinek. Ale to jutro. Wstałam, po czym zeskoczyłam z drewnianego pieńka, służącego mi jako krzesło. Podreptałam do komory ~gazowej~ obok, gdzie były beczki z miodem i gdzie wpadł Vespre. Przez kamienne ala lustro weneckie i spadającą po tamtej stronie masie wody, mogłam zobaczyć już pomarańczowawo-złote promienie słońca, otulające swoją poświatą drzewa, nadając niebu piękny kolor, a wodzie błysk. Wyszłam, by potem poszybować w dół, by popatrzeć na światło słońca na brzegu. Oświetlało podwodne kamienie, skrząc się niby magicznie. Odwróciłam się jednak by odejść w stronę pałacu, gdy światło padło pod takim kontem, iż blask wręcz oślepił moje oczy, gdy to odbiło się od tafli wody. Wracając miałam czarne plamki przed oczami.

**Ranek, dzień drugi**


Rankiem wyszłam wcześnie. Znaczy dla mnie wcześnie, dla innych było to już przed południe. Słońce jak zwykle nie miłosiernie smażyło, przez co można było umrzeć.
Gdzie wychodzisz? - Usłyszałam znajomy głos wadery, jak i odgłosy kroków wydane przez jednego z moich opiekunów. Odwróciłam się, by odpowiedzieć. Przede mną stała szaro-niebieska samica ze skrzydłami, która dołączyła nieco później do rady, jak i Arietes.
- Muszę gdzieś polecieć poza tereny, by zerwać kilka ziół. Powinnam za niedługo wrócić – powiedziałam nie do końca prawdę. Mój opiekun popatrzył na mnie, podchodząc nieco, i zbliżając do mojego pyska, swoją maskę. Nie byłam pewna jaki jest wyraz jego twarzy, o ile takową w ogóle posiadał. Wiedziałam jednak, że nie był szczególnie zachwycony takową informacją.
- Sama?
- A to źle?
- Nie jesteś wystarczająco silna, by poradzić sobie z jakimś niebezpieczeństwem
- A co może mi się stać w powietrzu?
- Nie licząc stworzeń które są większe i silniejsze od ciebie? - Arietes wyprostował głowę, nadal się kłócąc
- Będę się trzymać wyznaczonych szlaków
- Wątpię, by to czego szukasz, rosło na szlakach. - odpowiedział spokojnie, jednak jak dla mnie ten spokój prowadził do powstawania ciarek pod moim futrem. Dalej już poszło prawie że z górki. Licytacje, wymiana zdań, próba przydzielenia mi jakiejś osoby do pomocy albo nawet propozycja, by mój opiekun się tam ze mną osobiście wybrał. W końcu gdy zabrakło mi argumentów, zerwałam się do biegu, by uciec zanim się zbiorą
- WRÓCĘ SZYBKO! - krzyknęłam tylko wzlatując, gdyż moje ciało odmawiało posłuszeństwa po krótkim, jednak szybkim  biegu.
- C-... Ej! - Usłyszałam za sobą, gdy już wylatywałam przez otwarte okno. Od razu jednak musiałam zniżyć poziom lotu, pod koronami drzew, by nie musieć umierać od słońca. Oczywiście, wiązało się to z ryzykiem i faktem, iż musiałam unikać gałęzi i pni, manewrując pomiędzy nimi, niczym między przeszkodami podczas konkursu lub nauki latania. Przeleciałam z kilometr, dwa. Po jakiejś godzinie mogłam poczuć morską bryzę. Po kolejnej, zamiast morskiej bryzy, szum oceanu. Oczywiście, podczas lotu było to o wiele łatwiejsze i szybsze. Zwłaszcza, że często ignorowałam niemiłosierne słońce i leciałam ponad koronami drzew i wzniesień z górami, lecąc prosto. W końcu dostrzegłam płaski horyzont. Potem klify, oraz inne szczegóły oceanicznego krajobrazu. Zmieniło się również powietrze, chociaż nasze górskie tereny nie znajdują się specjalnie daleko od oceanu. Zniżyłam lot, ciesząc się wiatrem, nadlatującym znad wody. Zauważyłam kamieniste budowle, przypominające świątynie, jakieś budynki... jednak nie tego szukałam. Chciałam targi. Roślinę wodną tak szybko i tak nie zdobędę. Musiałabym przeszukać mielizny by ją znaleźć. Poleciałam w stronę zapachów innych wilków, jak i mieszaniny zróżnicowanych stworzeń. Mogłam wyczuć lisy, koty, smoki, gremliny.... i inne gatunki, których nie specjalnie chciało mi się wymieniać, lub zapomniałam ich nazwy. Zleciałam na ziemię, gdy tylko zauważyłam ścieżkę wśród drzew, wyłożoną płaskimi, dużymi kamieniami, między którymi wyrosła trawa. Obejrzałam się za siebie, unosząc głowę, by zobaczyć czy ktoś za mną nie leci, co zrobiłam również wcześniej. Nic. Wypuściłam z siebie powietrze, po czym potruchtałam przed siebie. Plus był taki, iż ścieżka była na równi. Nie z górki, nie pod górkę. Zwykła płaska ścieżka. Jednak po chwili przyjemnego spaceru w cieniu drzew, otwarła się przede mną polana, przez którą ścieżka szła w górę. Wciągnęłam zapachy. Targi były na wzniesieniu u góry. Na moim pysku zawidniała mina niezadowolenia, po czym rozpostarłam skrzydła, by wzlecieć w powietrze. Jakie szczęście moje było, gdy wreszcie znalazłam się na skraju targowisk. Było gwarno, a nagrzane kamienie mogłam sobie wyobrazić nawet stąd. Popatrzyłam na ten obraz od góry, wodząc wzrokiem po budkach z rzeczami. Było od groma wszystkiego. Jednak ja miałam szukać tylko jednej, suszonej roślinki. No, chociaż wolałabym żeby jeszcze była w miarę żywa. Prowadzona przez wzrok i węch (ten drugi nieco zawodził, zwłaszcza iż wiatr często powiewał z różnych stron, albo w ogóle się mieszał), poszybowałam wolno nad targowiskami. Sporą chwilę mi zajęło, zanim znalazłam to, czego szukałam. Schowana budka, była nieco za tą bardziej popularną strefą. Dotknęłam łapami nieco zacienionych kamieni, co zawdzięczały rosnącej obok jarzębinie, po czym złożyłam skrzydła.
- Ano.... przepraszam, szukam-
- Tak? - Przerwał mi nieco ochrypły głos, jednak wydawał się przyjemny dla ucha, pomimo swojej ochrypłości. Znad blatu wyłoniła się stara, borsucza głowa, o nie spotykanych, intensywnie morskich ślepiach. Z tyłu głowy, wiły się jakby dwa czułki, zakończone jakby listkami, poruszające, zdaje się, mimo woli osoby, na której ów wyrosły.
- Szukam ten rośliny – Pokazałam zwitek papieru, z opisaną i narysowaną roślinką. -Może być suszona jak i żywa, mi to obojętne – powiedziałam szybko, zanim borsuk cokolwiek odpowiedział. Zwierzę pomilczało chwilę, po czym wyszło z budki i podeszło do wozu. Czekałam cierpliwie. Zdążyłam pogryźć się chwilę w nasadę ogna, by pozbyć się swędzenia.
- O to chodziło? - podniosłam głowę, gdy borsuk postawił przede mną zawiniątko. Powąchałam, po czym ostrożnie rozwinęłam. Była tam marna, zasuszona roślinka. Widać, że od dawna nikt jej nie używał, ani nie kupował.  Nawet jej suchość wydawała się stara. Jednak zamerdałam ogonem, gdy zobaczyłam nasionka wysypane z połamanego strączka. Zdecydowałam.
- Ile za to? - spytałam, patrząc w oczy borsuka. Samiec przez chwilę milczał, jakby odpłynął.
-  2 srebrniaki -odparł, po chwili. Zmarszczyłam brwi. 2? Srebrniaki? Co? To dużo w ogóle? Położyłam na blacie sakiewkę z monetami z watahy
- Posiadam inną walutę, przyjmuje pan? - Borsuk zmrużył oczy. Wysypał pieniądze na blat. Przyjrzał się, przeliczył. Sprawdził coś w jakimś zeszycie i... zabrał jakoś ponad połowę tego, co było w sakiewce.
- Następnym razem – popatrzył na mnie mało przyjaznym wzrokiem – wymień walutę w jakimś kantorze. Chociaż-tu chował zabraną porcję pieniędzy do swojego woreczka- Pieniądz to pieniądz. - Szybko wzięłam do pyska roślinę owiniętą w materiał, kiwnęłam głową na pożegnanie, i szybko wzleciałam w powietrze. Gdy wróciłam, było już sporo po południu. Nie miałam czasu specjalnie się babrać z miksturą o tej porze, zwłaszcza, iż jeszcze przez jakiś czas brodziłam  w oceanicznym  mule szukając drugiej, wodnej rośliny. Po drodze do pałacu jeszcze poszybowałam nisko nad wodą, mocząc sobie futro, by zmyć z siebie smród glonów i resztki błota i słonej wody. Potem wstąpiłam szybko do sierocińca, by porozmawiać z Rose, która zbierała się by wyjść do swojej jaskini, spotkać się ze swoim partnerem. I tak właśnie dotarłam wreszcie do pałacu. Moje skrzydła były zmęczone, jednak nie obolałe. Padłam na posłanie, zostawiając dwie rośliny schowane pod poluzowaną płytą podłogową, po czym zostałam obsiadnięta przez koty.
Na następny dzień szybko zerwałam się rano, by zrobić to, co zrobić miałam. W nocy nie mogłam spać, więc wstałam wcześniej niż zazwyczaj. Można by powiedzieć, że obudziłam się i żyję jak inni żyją i jak żyć powinnam. Koty się rozproszyły po pomieszczeniu, a Tamahi uniósł swoją czaszkowatą głowę, by na mnie popatrzeć. Przekręcił nieco głowę w bok, ze zdziwieniem.
- Mam kilka spraw do załatwienia – wyjaśniłam, biorąc swoje zioła w pysk. Opiekun kiwnął tylko głową, po czym położył swój łeb na łapach, zapadając w stan nicości. Wyleciałabym przez okno, jednak zatrzymałam się gwałtownie w podniesieniu na dwóch łapach by wzlecieć, gdyż przypomniałam sobie, iż miałam iść opowiedzieć wszystko Vespre. Okręciłam się w miejscu i wybiegłam przez drzwi szukając szczeniaka. Gdzie on może być? Pałac. Jak nie w pałacu, to w sierocińcu, gdzie jego matka pewnie nadal robi za zastępczą matkę dla półbogów. W pałacu nie było, więc poszybowałam w dół, bawiąc się podmuchami powietrza, przelatującymi mi przez skrzydła. Skręciłam na lewo, chwilę jeszcze poszybowałam, po czym wleciałam nie zatrzymując się do sierocińca. Wylądowałam na piasku w połowie drogi, chwilę potruchtałam, irytując się, iż piasek spowalnia moje ruchy, po czym stanęłam u progu budynku sierocińca. Rose tam nie było. Był natomiast Iwo, siedzący markotny w kącie na piaskowym dywanie, czytając jakąś książkę. Nie było kilku szczeniąt, jednak ja szukałam jednego, konkretnego. W końcu znalazłam.
- Vespre! Potrzeba cię na chwilę – zawołałam w głąb budynku, patrząc na szczeniaka. Basior odwrócił do mnie głowę, przyozdobioną zaskoczonym wzrokiem. Zahira również na mnie spojrzała, jednak jakby bardziej podejrzliwie, najprawdopodobniej obawiając się, iż znowu wpakuję go w jakieś tarapaty. Samiec przekręcił oczami, po czym wstał, by potem do mnie potruchtać.
- Co jest? - spytał, patrząc na mnie podejrzliwie – I nie, od razu mówię że żadnych prób z jedzeniem nowych rzeczy dzisiaj nie będzie.
- Nie o to chodzi – odparłam, nieco zniżając głos – chciałam się spytać, czy nie chciałbyś pomóc mi w nowej miksturze, jaką znalazłam. - Basior zmrużył oczy
- Po co ci ona?
- Tak w skrócie? Wygląda ciekawie i kopiuje umiejętności innych. - Jego ogon poruszył się niespokojnie. Lustrował mnie przez chwilę oczami, zamknął je, po czym wziął wdech, jakby się chciał uspokoić.
- Przyjdę potem, teraz nie mogę – Wychyliłam głowę, by spojrzeć czym tak właściwie jest zajęty. Nie było to odkrywcze, iż raczej niczym szczególnym. Problemem jednak była Zahira, której wzrok napotkałam, od razu wróciłam do patrzenia na Vespre, płynnie przechodząc z jej oczu, do oczu basiora. Bycie przez nią obserwowaną czasem mnie przerażało.
- Dobra, to do potem – uśmiechnęłam się zawracając, czując narastającą ekscytację. Pozostało jeszcze pytanie, na kim to wypróbować. Chciałam skopiować jakieś przydatne umiejętności i wiedzę, która mogła mi się przydać potem. Najlepiej od kogoś starego, mądrego lub starego i mądrego jednocześnie. Im starszy tym więcej doświadczenia. No, a przynajmniej tak powinno być. Ale tym się będę martwić później. Skoczyłam na ostatni wielki głaz, z których zrobione było wejście do sierocińca, odbiłam się od niego i wzleciałam w powietrze. Leciałam nad rzeką, a gdy byłam już przy wodospadzie niedźwiedzim, obejrzałam się uważnie, czy nikogo nie ma w powietrzu, po czym zleciałam w dół, na jedną z wystających z wody części kamiennej wodospadu. Zamachałam skrzydłami, gdy miałam wylądować. Gdy moje łapy dotknęły mokrego mchu i kamienia, od razu poczułam chłód bijący od wody i skały. Ignorując ciarki, potruchtałam do głównej kamiennej ściany wodospadu i wcisnęłam się w ukrytą  boczną szczelinę obok drzewa. Potem tylko przejść z pomieszczenia do pomieszczenia obok innego pomieszczenia i wziąć się do roboty. Otwarłam księgę, przyszykowałam fiolkę. (Zignorujmy te resztki mydła za mną, proszę.) Wszystkie składniki miałam ładnie porozkładane i naszykowane. Niektóre z nich, nie ukrywam , były obrzydliwe. Abo obrzydliwy był sposób ich wydobycia. Chwyciłam w zęby roślinkę i położyłam ją na desce. Potem spędziłam jakiś czas na postępowaniu według wskazówek. Po pewnym czasie, skupiłam się tylko na tym, ignorując cały świat zewnętrzny i to co mnie otacza. Do moich nozdrzy dochodziły intensywne zapachy, nie tylko ziół i nie tylko te ładne. W końcu wszystkie się ze sobą zmieszały, a ich ostrość, o dziwo, zamiast przybrać na sile, tylko się zmniejszała. Jakby zlewała z otoczeniem. Taka bezwonna ciecz, to byłaby świetna trucizna... Pomyślałam, dalej skupiając się na tym, co robię, szybko odganiając tamtą myśl. Jak już mówiłam, wyłączyłam się. Czas jakby stanął w miejscu, a gdy w końcu miałam skończyć..
- Tsumi? Jesteś tu jeszcze? - Wyrwałam się z laga, przez chwilę analizując swoją siedzącą pozycję, czucie ciała i czyj to tak właściwie był głos.
Co.... A! Tak, jestem! - zawołałam, zdając sobie sprawę, iż raczył przyjść Vespre, po swoim jakże zajmującym zajęciu. Usłyszałam dźwięk łap, odbijających się od podłogi, która nadal była w niezbyt dobrym stanie – Zaraz kończę! - odchyliłam się łapami od blatu, wychylając głowę – Chodź zoba- Nie dokończyłam, gdyż pieniek na którym siedziałam, postanowił odchylić się jeszcze bardziej w tył, tym samym powodując do mojego upadku z niego, z zaskoczeniem wciągając do płuc powietrze. Walnęłam skrzydłami półkę z tyłu podczas tego krótkiego spadania, dodatkowo wzniecając powietrze, które wraz z drganiami wywołanymi moim walnięciem w drewno obok, spowodowało iż najpierw spadło kilka wiórek z tworzenia mydła, po czym z niektórych półek pospadały eliksiry. Kroki z pomieszczenia obok przyspieszyły.
- Jit – Zasłoniłam głowę skrzydłem, przetaczając się w bok, by nie dostać w pysk szkłem, które zaraz potem się roztrzaskało. Podobnie było z resztą. Do mojego nosa dotarł dziwny swąd, jakby spalenizny i czegoś nie dobrego. Odsłoniłam głowę, by zobaczyć co się dzieje. Kilka żrących substancji zaczęło przeżerać się przez drewno do ziemi, chociaż gdzieniegdzie tego drewna nie było, więc płyn próbował walczyć ze skałą i glebą, jednocześnie w nie wsiąkając. W powietrzu unosiła się popielata mgła, która najprawdopodobniej wydostała się z butelki, a ja leżałam w różnobarwnym płynie z pomieszanych cieczy, które nie chciały się wymieszać, tańcząc między sobą niczym olej między wodą. Jedna z nich właśnie przypominała wodę. Nie, zaraz. To nie woda.
- Moja mikstura! -  Zawołałam z żalem i oburzeniem, gdy coś chwyciło mnie za kark i z pomocą skrzydeł wydostało mnie z mini groty napełnionej mgłą, gdzie ta już się rozprzestrzeniała. Zakaszlałam, gdy już stanęłam na łapach. Byłam cała w płynach i mydle.
- Wyjdźmy stąd szybko
- Ale – Vespre pociągnął mnie za ucho, kierując moją głowę ku wyjściu. Westchnęłam tylko, po czym pobiegłam za nim na zewnątrz. Przecisnęliśmy się przez wejście, a gdy byliśmy poza zasięgiem mgły, siedzieliśmy chwilę patrząc, jak ta "spływa" w wodną toń na końcu wodospadu, mieszając się z pianą.
Potem było nie bardziej kolorowo niż dotychczas, chyba że będziemy liczyć kolorowy płyn, który spłynął ze mnie wraz z prądem wody, gdy zmywałam z siebie wszelkie "trunki". Poza tym, musieliśmy jeszcze pilnować, by nikt nie był w pobliżu, i nie odkrył groty za wodospadem. Milczenie Vespre zdawało się mnie pożerać od środka. Był zły. Czułam to. I to było prawie tak straszne jak wściekły człowiek który niby nie jest wściekły, albowiem "ukrywa" to, uśmiechając się i wręcz promieniując do tego stopnia, iż można zauważyć wokół niego kolorowe kwiatki niczym z przedszkola. Potem musiałam się spowiadać u moich opiekunów, czemu mnie nie było i czemu specyficznie pachnę. Powiedziałam tylko połowę prawdy. Resztę ominęłam lub pozmieniałam z lekka. I następne dni powinny być już lepsze prawda? Otóż nie. Na następny dzień, gdzieś koło południa (bo wtedy mniej więcej się obudziłam), posłałam po Vespre Yoru, gdyż odkryłam coś, co mnie mocno... zaniepokoiło?
- Co jest. Jeśli myślisz, że dam się wrobić w sprzątanie tego całego bałaganu, to wiedz, iż- usiadłam i rozłożyłam swoje skrzydła na pełną długość. Były błękitno-białe. No. Już nie do końca. Popatrzyłam na basiora, po czym uśmiechnęłam się krzywo i jakby z zakłopotaniem
- Wiesz może... - zaczęłam – czemu niektóre z moich piór.... są czarne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz