DZIAŁ I
Zaczęłam się zastanawiać nad sensem tego zebrania. Po kilku słowach wypowiedzianych przeze mnie wilki zaczęły się przekrzykiwać, i trwało to już od dobrych 15 min. Spoko. Sprawa była poważna, no ale bez przesady. Siedziałam przy okrągłym marmurowym stole o czarnej barwie, z głową na nim położoną i niechętnie zwróconymi oczami w górę. Boże, ile jeszcze. Osobiście nie chciało mi się tego darcia mord przerywać. Za dużo zachodu i krzyku. Ale od tego dosłownego wrzeszczenia mi do ucha bolała mnie już głowa.
- Dobra, wszyscy już skończyli? - wzmocniłam siłę głosu wiatrem, przez co nie darłam się a po prostu głośno mówiłam, lecz słowa dotarły nawet na drugi koniec stołu. Wilki przerwały swoją kutnię i spojrzały na mnie. - Już? Koniec? - spytałam. Gdy nikt się nie odezwał usiadłam prosto.
- Tym razem krzykiem nic nie zdziałacie tylko na darmo pozdzieracie sobie gardła i wywołacie wojnę domową. - przerwałam na chwilę. Typowy grek. Taki „spokojny” i „neutralny” - Dobra, stanęło na tym, że Tobias, jeden ze szczeniaków pary Betha zaginął. Ostatnim razem widziano go przy szkolnym wodospadzie. Dzień później znaleziono karteczkę z opisem kto porwał, po co i z ceną okupu.
- Który przypomnijmy nie jest realny – burknęła Luna z pretensją w głosie.
- Może i nie jest – powiedziałam rozciągając przy okazji łapy na blacie – Ale możemy zabrać coś o podobnym wyglądzie i właściwościach, lub o podobnej wartości.
- Lub po prostu iść i ich pozabijać – Warknął Kagekao
- Właśnie dlatego nie idziesz i zostajesz ze szczeniakami – uśmiechnęłam się z ironią.
- A Equel może iść, tak? - powiedział z wyrzutem
- Łaaa wszyscy coś do mnie mają – jęknął basior patrząc z rezygnacją w górę.
- W jego przypadku Rose zostaje, a on ma zdolności, które mogą się przydać.
- Dlatego go dzisiaj wzięłaś na obrady – mruknął
- W rzeczy samej. No, a teraz... - wzięłam papiery do łap i je wyrównałam uderzając kilka razy o blat. - Ile mamy jeszcze czasu, i kiedy wyruszamy.Następnego dnia stałam pod wodospadem szkolnym i czekałam na resztę. Nie musieliśmy się spieszyć, ale chciałam sobie trochę przy okazji pozwiedzać. Przecież do ludzi rzadko się wstępuje, a jak już to na dzień lub dwa lub jak przez przypadek przelecisz przez kilka światów nie tam gdzie trzeba i akurat wydupcy cię u człowieków, a ty nie wiesz gdzie jesteś, o co chodzi, i co to za dziwne trolle w ubraniach. A poza tym, nie ma portalu akurat w tym miejscu, gdzie mieliśmy przynieść okup, a magia w świecie ludzkim jest nieco ograniczona. Był dość wczesny ranek. Żeby mnie obudzić trzeba było wylać na mnie dwa litry zimnej wody, a i ta nadal siedziałam na legowisku ze 20 minut. Przyszła ze mną Lily. Potem dołączył Equel ze sporą torbą, Evan, a na końcu nieco spóźniona Luna. Miała problem z rozczesaniem swojego pokołtonionego z dziwnych przyczyn futra.
- Zamknij się – warknęła widzą mój zamiar powiedzenia czegoś – miałam mały kłopot w domu.
- Dobra, nic nie mówię – uniosłam broniąco łapy do góry. - Wchodzimy? - popatrzyłam na portal obok wodospadu. Powiem tak, sama podróż nie była przyjemna, zwłaszcza dla mnie. Weszłam jako pierwsza i to ja walnęłam nosem już człowieczym w kostkę brukową. O dziwno-nie złamał mi się. Ale czułam ten nieprzyjemny ucisk, jak wtedy, kiedy ktoś ci przysadzi z buta w twarz. Już miałam się podnosić, gdy na mnie wlecieli jeszcze Evan, Lily, Equel i Luna... chociaż naliczyłam jeszcze 2 dodatkowe osoby... pasażerowie na gapę?
- Cholera ile wy ważycie. - jęknęłam wyczołgując się spod tej ludzkiej kupy ludzi. Padał lekki puszek (w sensie śnieg) ale widocznie długo, bo chodnik był nim całkowicie pokryty. A ja... taki do połowy pleców warkocz z ciemnych gęstych włosów z czerwonymi końcówkami. Dziwny, długi po kolana z golfem czarny sweter z poszerzonymi rękawami przy dłoniach, czarne getry i kozaki plus torba którą miałam przy sobie jako wilk. Skąd wiedziałam jak wyglądam? Na przeciwko nas był sklep z lustrami. Wszyscy na oko mieli od 30 do 36 lat... tak około. Luna wyglądała mniej więcej tak:
A jej córka... (do czego dojdziemy później bo przecież z nami nie powinna być) tak:
Co do reszty to nie będę się wymądrzać, ale kurtkę to miał tylko Equel. Mimo że tempera była na minusie, jakoś nie było mi specjalnie zimno.
- Kallisto?! Co ty tutaj robisz, dlaczego... - Luna wyglądała na oszołomioną widokiem swojej córki. Equel widokiem Tori która też się wzięła nie wiadomo skąd już mniej.
- Dobra, to potem. Teraz idziemy do hotelu. Będę musiała zmienić rezerwacje na 2 dodatkowe pokoje.
- To my mamy zarezerwowany hotel? - zdziwił się Evan.
- Na dwa dni. Będziemy się powoli przesuwać do miejsca spotkania, zmieniając miejsce zamieszkania. Wszystko opłacamy przy wyjeździe.
- Rozumiem... że masz na to pieniądze...
- Ależ oczywiście! Ale zobaczymy czy będzie mi się chciało płacić. Przecież i tak nie należymy do tego świata, nie?
DZIAŁ II
Po zmianie pokoju ze względu na inną ilość osób, okazało się, że jest na 6 piętrze (ostatnim) ale jednak była winda, chociaż po obejrzeniu Another, nie byłam pewna czy wchodzenie do niej w 7 osób było bezpieczne. Nie mieliśmy walizek więc... cóż. Ubrania będziemy musieli sobie kupić. Powiedziałam to reszcie podczas podróży na nasze piętro.
- Ile mamy pieniędzy? - spytała Luna
- Jakieś pół miliona – mruknęłam
- Ludzkich pieniędzy?
- Mhm
- A gdzie to ty...
- … Założyłam „konto” w banku. W kantorze wymieniłam złoto i klejnoty. Płacimy kartą. - odezwał się dzwonek dojechania do celu. Drzwi się rozsunęły a my wyszliśmy na korytarz.
Wszystko na biało. Paprocie w białych doniczkach, obrazy w biało-niebieskich barwach. A najlepsza była ściana po prawej stronie bez drzwi. Zamiast tynku i tp, było to wielkie akwarium z mnóstwem rodzajów ryb w środku. Popatrzyłam na numer pokoju klucza. 624. Obleciałam wzrokiem wszystkie drzwi po lewej stronie. Nasz pokój był prawie na samym końcu korytarza, aczkolwiek dalej było jeszcze więcej pokoi. Ogólnie na dole był wystrój jak w tytanicu. Prestiż (xD) Weszliśmy. Spodziewaliście się małych ciasnych pokoików ze ściśniętymi koło siebie łóżkami , obdartymi tapetami i ścianami przez które wszystko słychać, i można sobie w nie powalić do sąsiedniego pokoju, jak na kolonii? No to jesteście w błędzie, bo pokój wyglądał mniej więcej jak ten z filmu ,, Kac vegas” tyle, że nieco większy. Okno wyglądało na miasto. Wysokie szklane bloki i usługi nieco niżej. Już czułam smog...
Luksus... - mruknął Equel rozwalając się na skórzanym, białym fotelu. Był to teraz wysoki, krzepki, przystojny mężczyzna o czarnych włosach, swoich zwykłych dwukolorowych oczach, tyle że nieco przyblakniętych, kurtce, bluzie, jeansach, butach sportowych oraz z zegarkiem na ręce. Tori podeszła do ojca. Miała długie, czarne proste włosy, z przebłyskami błękitu, oraz jasno-niebieskie oczy. Co do ubioru... puszysty czarny sweter, ciemno-szare rajstopy czarną tiulową spódniczką, i czarne kozaki. Wyglądała trochę jakby szła do kościoła. Equel wstał i podniósł ją, sadzając na swoich ramionach.
- Chodź, idziemy sobie pozwiedzać. Uwaga na głowę. - powiedział przechodząc przez jakieś drzwi.
- To co robimy? - Luna wyglądała na spiętą, ale zmuszała się do spokoju.
- Ty idziesz się odstresować do dżakuzi. Jest w łazience – mruknęłam. - A my robimy pizzę. - wszyscy popatrzeli na mnie zaskoczeni
- No co, mamy kuchnię,a dawno nie robiłam. - mruknęłam podchodząc do lodówki która się w niej znajdowała... samo pomieszczenie było dość daleko od miejsca w którym staliśmy.
- Nie lepiej zamówić? - spytała Lily
- Wolę zrobić. Na wpół ostrą. Bo mdłej jeść nie będę. - zaczęłam grzebać w lodówce, i zapisywać czego nie ma. Była tam tylko woda i... cebula.
- Może ja pójdę po zakupy? - zaproponował Evan.
- Ty wykażesz się heroizmem w inny sposób. - spojrzał na mnie pytająco. - Krojąc trzy cebule. - postawiłam mu na rękach krajalnice, wspomniane wcześniej warzywa i nóż.
- Ale...
- To ja sprawdzę jak działa tutaj teleportacja. - stwierdziłam, i po chwili... wylądowałam na jakiejś ulicy. Popatrzyłam za siebie. Może jakiś kilometr od hotelu. I tak nieźle. Sklep odzieżowy był w budynku, więc nie będą się musieli wybierać za daleko po potrzebne ubrania... chociaż to ja mam kartę. Oraz telefony, których im jeszcze nie rozdałam. Podeszłam do sporego sklepu, i weszłam. Duży sklep-dużo ludzi. Na dworze śnieg już nie sypał, ale ludzie i tak byli w kurtkach. Popatrzyłam na listę i zaczęłam szukać. Dość szybko mi zeszło. Ogarnęłam wzrokiem cały sklep, i już stałam w kolejce z potrzebnymi rzeczami. Poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam głowę. Gapiło się na mnie jakieś dziecko, młodsze od Tori, stojące obok najprawdopodobniej nóg swojej matki trzymając ją za kąt beżowego płaszcza. Chłopak patrzył na mnie swoimi wielkimi brązowymi oczami. Uniosłam brwi i odwróciłam głowę, podchodząc do drugiej strony ladu, by odebrać zakupy.
- Płaci pani kartą i gotówką? - usłyszałam pytanie. Gdy wszystko spakowałam i zapłaciłam z ulgą wyszłam ze sklepu, nadal czując na sobie wzrok tego małego dzieciaka. Tak szczerze? Czułam się jak w jakimś horrorze. Z ulgą wróciłam do naszego wspólnego pokoju. Gdy weszłam, uderzył mnie odór cebuli.
- Ech... czyli jednak - zmrużyłam oczy i postawiłam torbę z zakupami w kuchni, gdzie Evan z załzawionymi, czerwonymi oczami siedział przy złym warzywie, pilnując by nie spaliło się na patelni.
- Zła kobieta - burknął patrząc na mnie.
- Oj nie marudź. Mogłam ci kazać kroić własne palce. - rozprostowałam plecy, wyszłam z kuchni i poszukałam czujników dymu. Oczywiście znalazłam, i magią, która tutaj była dość mocno przytłumiona, unieszkodliwiłam czujniki.
- Equel? - zawołałam szukając wzrokiem samca. Basior wyszedł z pomieszczenia, znajdującego się za innym pomieszczeniem.
- Chmm?
- Dowiedziałeś się skąd się tu wzięła Tori? - spytałam.
- Podkradła się za mną - odparłem. - przytłumiła swój zapach tymi ziołami co Rose trzyma na katar.
- Uch... strasznie gryzą po nosie. - mruknęłam. - A Kallisto?
- Poszła za śladami Tori - odparł. - ale ona schowała się w torbie Luny.
- Czyli mamy dwóch uciekinierów, 1 porwanego, i spapraną psychikę. - odparłam siadając. - A teraz musimy czekać na....
- Coś przyszło! - Usłyszałam głos Lily
- Co to?
I w taki oto sposób, po godzinie i kilku minutach siedzieliśmy przed pizzą, z górami, małym miasteczkiem i nocnym niebem za oknem, patrząc na list, który dostaliśmy.
- Z tego wynika, że spędzimy tutaj większość wolnego czasu - mruknął Equel rozciągając się na kanapie - Duuużo wolnego czasu. To aż bolące w umysł. Spędzimy w tym świecie jakieś dobre kilka miesięcy
- A ja jakoś nadal nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jesteśmy na wakacjach - mruknęłam - A pogorszyło się to właśnie przez ten list
- Też tak sądzę - burknęła Luna - A tutaj chodzi o mojego syna.
- Wybacz - uśmiechnęłam się lekko. Prawie nie znacznie - Ale mamy jechać na Cypr. Ta misja ratunkowa zaczyna być niezłą parodią.
- Możliwe.
- A ja już zapomniałem co my wogóle mamy dać na okup - przyznał Evan
- Ja też - przytaknęłam - co jest bardzo irytujące.
- Czyli nie damy okupu - oparłam się ze spokojem o oparcie bujanego fotela - Proste? Bardzo. Logiczne? Jeszcze bardziej.
- Co do logiki to nie jestem pewna - Luna popatrzyła na mnie zmrużonymi oczami.
- Cichaj - wpatrywałam się w sufit
- Nie ci...- wepchnęłam jej pizzę do ust
- Cichaj - powtórzyłam. - Lecimy na cypr. Jutro. Z samego rana. Co z tego że nie mamy żadnych bagaży. Ruchy.
- Czyli mamy dwóch uciekinierów, 1 porwanego, i spapraną psychikę. - odparłam siadając. - A teraz musimy czekać na....
- Coś przyszło! - Usłyszałam głos Lily
- Co to?
***
I w taki oto sposób, po godzinie i kilku minutach siedzieliśmy przed pizzą, z górami, małym miasteczkiem i nocnym niebem za oknem, patrząc na list, który dostaliśmy.
- Z tego wynika, że spędzimy tutaj większość wolnego czasu - mruknął Equel rozciągając się na kanapie - Duuużo wolnego czasu. To aż bolące w umysł. Spędzimy w tym świecie jakieś dobre kilka miesięcy
- A ja jakoś nadal nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jesteśmy na wakacjach - mruknęłam - A pogorszyło się to właśnie przez ten list
- Też tak sądzę - burknęła Luna - A tutaj chodzi o mojego syna.
- Wybacz - uśmiechnęłam się lekko. Prawie nie znacznie - Ale mamy jechać na Cypr. Ta misja ratunkowa zaczyna być niezłą parodią.
- Możliwe.
- A ja już zapomniałem co my wogóle mamy dać na okup - przyznał Evan
- Ja też - przytaknęłam - co jest bardzo irytujące.
- Czyli nie damy okupu - oparłam się ze spokojem o oparcie bujanego fotela - Proste? Bardzo. Logiczne? Jeszcze bardziej.
- Co do logiki to nie jestem pewna - Luna popatrzyła na mnie zmrużonymi oczami.
- Cichaj - wpatrywałam się w sufit
- Nie ci...- wepchnęłam jej pizzę do ust
- Cichaj - powtórzyłam. - Lecimy na cypr. Jutro. Z samego rana. Co z tego że nie mamy żadnych bagaży. Ruchy.
List
Zamówcie samolot na 10.40
przy pierwszym koszu na śmieci, obok słupa telefonicznego wrzućcie
kopertę ze zwojem. Potem zatrzymajcie się w hotelu przy plaży, lub jego pobliżu.
Czekajcie na dalsze wskazówki
Dział III
Zwleczenie z łóżka najbardziej trudu sprawiało mi, no i Tori oraz Kallisto. Wstałam jako ostatnia, więc jak się można spodziewać wszyscy na mnie czekali. Droga na lotnisko trwała szybko, gdy tak połączyć resztę zamaskowanej mocy która jeszcze trwała w ciele. Po 2 minutach byliśmy na miejscu. teleportacja w zwykłym świecie taka łatwa już nie jest... wylądowaliśmy w tłumie przed wejściem do punktu informacyjnego i kupna biletów na samoloty.
- Boże święty... tu się żyć nie da - mruknęłam - ZA DUŻO LUDZI
- Lia. Ogar - bąknęła Luna która szukała wzrokiem tablicy informacyjnej co o której wyjeżdża.
- Tam - wskazał Evan wzrokiem - kupujemy bilety.
- Która godzina? - spytała Luna
- Gdzieś tak 9:10?
- Mamy czas... - Lily patrzyła na wielki zegar wiszący przyczepiony do kolumny. Może mieliśmy, jeżeli chodzi o to, czy będziemy się nudzić. Nuda może trwać w nieskończoność. Ale jeśli chodzi o kolejkę... to...no. Trza było czekać i umierać z nudów w kolejce. I tak stał Evan (he he) a wszyscy inni siedzieli z gorącą czekoladą... albo kawą, i czekali na życie. Czekaliśmy długo. ZA DŁUGO. Gdy zobaczyłam, gdy nasz stojak w kolejce wreszcie wraca, szybko wstałam i podeszłam do niego. Po ustaleniu gdzie mamy iść, trza jeszcze było wstąpić do WC i wreszcie iść na lotnisko. Najlepsza była mina gościa, który sprawdzał bagaże, i zauważył grupkę dorosłych ludzi z 2 małymi którzy nie mają nic przy sobie oprócz dowodu oraz kart z kasą. NO CUSZ. Miejsca były mniej więcej blisko siebie, co jednak nie zmieniało faktu, że musiałam siedzieć obok jakiejś pustek baby, która nie miała nic lepszego do roboty, niż tylko siedzenie i obgadywanie ludzi z koleżanką siedzącą przed nią na fotelu. Kupiłam trochę pistacji i zaczęłam wyglądać przez okno. Za mną siedział Equel z Tori, która wyglądała zza okna z zachwytem. Pewnie tak wysoko jeszcze nie latała, a w dodatku była w formie człowieka, co dawało jej dodatkowe odczucia.
- Za ile powinniśmy dolecieć? - usłyszałam głos Luny siedzącej nieco dalej od Equela po drugiej stronie miejsc siedzących.
- 4-5 godzin - mruknęłam łupiąc orzeszka, i wyglądając z utęsknieniem za okno. Co ja będę przez ten czas robić? Nie mam zielonego pojęcia. Przed wystartowaniem coś było głoszone przez głośnik, ale tak szczerze to już zapomniałam co. Pewnie coś o bezpieczeństwie, co zrobić w razie wypadku i tp, itd. Wlepiłam się w fotel głębiej, po czym opierając o coś nogi wyciągnęłam ulotkę z czegoś przede mną i zaczęłam ją przeglądać. Potem jakaś gazeta, i ogólnie tak mi minął cały lot. Kallisto usnęła, przez co trzeba było ją budzić, i była bardzo nachmurzona z tego powodu.
- Chmmm? To za szybko trwało - mruknęłam wstając. Moje nogi były jak z gumy. Czyli jak zawsze kiedy za długo siedzę i nie wiem potem co mam zrobić ze swoim życiem. Wyszliśmy na zewnątrz. Włosy zmierzwił mi wiatr. Było wczesne popołudnie, i słońce dość mocno uwierało w oczy.
- Najpierw przesyłka - mruknęła Lily.
- Nie mamy przesyłki - mruknęłam ledwo dosłyszalnie - ta tylko podeszła do najbliższego słupa telefonicznego, i wrzuciła do kosza.... białą kopertę z czymś w środku, po czym popatrzyła na nas zdziwiona
- No chodźcie! Trzeba znaleźć hotel.
***
Potem się dowiedziałam, że dała tam idealną kopię tego, w co był wyposażony prawdziwy zwój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz