9.09.2020
Od Aidena do Wichny
Po dotarciu na tereny watahy byłem skonany. Nie miałem pojęcia gdzie wsadzić najpierw poranione łapy. Mogłem ominąć najzwyczajniej w świecie zbiorowisko węży po drodze, ale nie... Musiałem sobie tamtędy przejść, bo chyba byłbym chory. Dotarłem do jamy i zauważyłem innego wilka. Wyczułem że to wadera. Z racji tego, że gady pogryzły mi lapy i prawie ich nie czułem postanowiłem zagadać, poprosić o pomoc i poznać kogoś nowego w stadzie. Lepiej mieć sprzymierzeńca.
- Właśnie dotarłem do watahy... Jestem okropnie skonany, podczas wędrówki spotkałem węże... Wdepnąłem w nie i godziny pogryzły mi nieco łapska... Teoretycznie mógłbym wyleczyć się sam, bo również jestem szamanem, ale bez zdrowych łap za wiele nie zdziałam. Ledwo tu przyszedłem...- nie mogąc już stać padłem na bok i straciłem czucie w łapach. Najgorzej bolała mnie lewa z tylu, bo to właśnie na tę rzucił się wąż.
- Zwróciłeś uwagę na barwy węża? Nie wiesz czy był jadowity?
- Ja... - w mojej głowie zaczęło coś wirować. Brak jedzenia przez ostatnie kilka dni i brak wody znacznie mnie osłabiły. Myślałem, że dam radę, ale droga była zbyt męcząca jak na samotnika. Nikt mi nie pomógł, byłem zupełnie sam, a jak na złość po drodze nie było nawet żadnej zwierzyny...
Wadera spojrzała na mnie z lekkim zdenerwowaniem bacznie obserwując moje oczy. Starałem się dokończyć wypowiedź, ale już nie mogłem... Nie miałem sił.
- Wszystko w porządku? - zapytała.
To jedyne co usłyszałem nim padłem konkretnie z mroczkami na glebę... W duchu miałem nadzieję, że wąż, który tak mnie urządził nie był jadowity...
< Wincha? >
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz