Choć mogłam się mylić.
– Powoli… Zanim zacznę Cię uczyć walki musisz powiedzieć mi jak u Ciebie z kondycją.
– Co masz na myśli? – Ziyoł uniosła brew i lekko przekręciła głowę.
– Jak szybko się męczysz, ile jesteś w stanie unieść, jak bardzo masz elastyczne i giętkie ciało… – zaczęłam wyliczać.
– Aha… – Ziyoł wydawała się lekko zawiedziona.
– Spokojnie, nie powinno nam to długo zająć, góra dzień – pocieszyłam waderę, a na jej pyszczku znowu zawitał wesoły uśmiech. A przynajmniej mam nadzieję, że tyle to zajmie.
Cóż… Jakoś to było…
Owszem, zajęło nam to jeden długi dzień, do tego tak… A zresztą sami przeczytajcie.
Leciałam tuż nad Podniebnymi Ścieżkami obserwując zmagania Ziyoł w wspinaczce na pewną niewielką, ale stromą górę niedaleko mojej jaskini. Radziła sobie dobrze, ale widziałam, że powoli opuszczały ją siły. Widząc jednak jej zawziętość pozwalałam kontynuować wspinaczkę, asekurując ją. Kilka kamieni, o które chciała się oprzeć, były zbyt luźne, tak więc część z nich stoczyła się dół, znikając w chmurze zakrywającej podnóże góry poniżej nas. Po kilku minutach była już na szczycie, uśmiechnięta od ucha do ucha, że udało jej się właśnie pokonać pierwsza przeszkodę, zaliczając test. Jeden z kilku testów, ale jeszcze o tym nie wiedziała…
Stała pewnie na lekko drżących nogach, jednak starała się nie dawać po sobie poznać, że jest zmęczona. Ja natomiast dalej byłam w powietrzu, rytmicznie machając swoimi skrzydłami, utrzymując się w powietrzu.
– To co, zaczynamy trening? Wylądowałam obok, myśląc, jak jej powiedzieć, że jeszcze trochę zostało do tego treningu. Wybrałam opcje bezpośredniego komunikatu.
– Przed Tobą jeszcze dwa testy. Na razie zaliczyłaś test siły oraz wytrwałości, dzięki czemu wiem, że będziesz chciała ukończyć je wszystkie…
Ziyoł przybrała minę smutnego szczeniaka. Z jednej strony nawet działająca na mnie sztuczka, lecz z drugiej perspektywy muszę być pewna, że się nadaje i nie zrobi sobie krzywdy. W takich kwestiach wolę być stuprocentowo pewna.
– Jak będziesz gotowa, przejdziemy do drugiego testu.
– Urodziłam się gotowa! – zawołała bojowo. Uśmiechnęłam się.
Byłam naprawdę ciekawa jak poradzi sobie z tym testem, znając żywiołowość mojej adeptki.
– Długo jeszcze? – zapytała po raz kolejny wadera.
– Stoisz dopiero od kilku minut… – odpowiedziałam cierpliwie, siedząc naprzeciw Ziyoł.
Dalej byłyśmy na szczycie góry, na którą wilczyca miała się wspinać. Miałam tam przygotowany cały sprzęt i niezbędne materiały do pozostałych testów.
Wilczyca stała na kładce umieszczonej na okrągłym kamieniu, stojąc na tylnych nogach. Ma przednich łapkach miała kilka lekkich kamieni, podobnie jak na głowie. Jej zadanie było proste – miała wytrzymać w takiej pozycji co najmniej godzinę.
Narazie trzymała się, lecz dopiero co zaczęła. Byłam pełna nadziei, że uda jej się przejść i ten test.
Cóż… I tak i nie.
Nie wytrzymała godziny, lecz dobiła ponad jej połowy. Chciała lepiej postawić stopę, ale to zaburzyło delikatną równowagę i cała konstrukcja wraz z samą wilczycą runęła. Szybko podeszłam do niej i upewniłam się, czy wszystko w porządku. Nawet niewielki uraz może mieć straszliwe konsekwencje…
– Ech… – westchnęła Ziyoł. – Pewnie to już koniec…?
– Zobaczymy jak pójdzie ci ostatni test. – Uśmiechnęłam się szczerze i ciepło. Sądziła, że ją przekreśliłam, ale tak nie było. Ma jeszcze szanse.
– Zasady są proste – musisz unikać lecących kuli wodnych. Gotowa? – zapytałam.
Ziyoł kiwnęła głową. Ja stanęłam obok niewielkiego źródełka, które było na tej górze. Potrzebowałam stałego źródła wody, aby móc tworzyć pociski. Przymknęłam oczy i zaczęłam słuchać pieśni wody, jednego z czterech moich żywiołów. Otworzyłam je, formując już gotowe kształty.
Zaczęłam od niewielkich rozmiarów, by stopniowo je zwiększać. Od niewielkich kropelek po kule wielkości dużego arbuza. Ziyoł jednak dzięki swojej zwinności udawało się unikać trafienia. W pewnym momencie jednak zaczarowana woda dotknęła jej sierści, co było równe z końcem testu.
– Dwa razy oblałam… – powiedziała smutno. – Pewnie nie będziesz chciała mnie uczyć…
– Co Ty wygadujesz? – spodziewałam się wszystkiego ale nie tego. – Dlaczego tak pomyślałaś?
– Bo dwa razy oblałam…
– Ale wytrwałaś końca! Nie poddawałaś się! A to właśnie chciałam sprawdzić… Nie tylko Twoją siłę, zwinność i równowagę ale również cierpliwość, wytrwałość oraz zaufanie do mnie… – wyjaśniłam. Żebyście widzieli minę Ziyoł. Była zachwycona.
– To kiedy, tak naprawdę, zaczynamy?
– Nawet teraz. – Teraz to ja się uśmiechałam od ucha do ucha.
Skoczyłam do swojej jaskini po włócznie treningowe, które miałam ze sobą zanim jeszcze dołączyłam do Watahy Mrocznych Skrzydeł. Były wykonane z połączenia ciemnego, dębowego drewna i srebrzystego metalu. Lekkie, ale wytrzymałe. W sam raz na sparingi czy treningi nowych uczniów.
– Okej, zacznijmy od postaw… – powiedziałam i przybrałam pozę gotową do ataku. Ziyoł zrobiła tak samo. Kolejna pozycja. Wadera ja przybrała… I tak do zachodu słońca…
Następnego dnia umówiliśmy się we wnętrzu góry skrywającej mój dom. Ziyoł, cała w skowronkach, przyszła na dzisiejszy trening.
– Dzisiaj będziemy ćwiczyć obronę. Czujesz się na siłach czy wolisz jeszcze na spokojnie poćwiczyć pozycje? – zapytałam szczerze. Nigdy nic na siłę…
– Chce to dzisiaj zrobić! – zadeklarowała Ziyoł.
– Przygotuj się… – poleciłam. Gdy przybrała pozycje gotową do obrony, zaatakowałam czlonkinię własnej watahy…