22.05.2022

Od Antilii cd. Ziyoł

Zaczęłam się zastanawiać czy dobrze w ogóle robię. Obawiałam się, że może nie tylko sobie zrobić krzywdę ale również i mi. Niechcący, oczywiście. Jednak z drugiej strony lepiej, żeby była ze mną, bo dzięki temu szybko zajmę się ranami. Dodatkowo czuję, że ma jakiś nieodkryty talent…
Choć mogłam się mylić.
– Powoli… Zanim zacznę Cię uczyć walki musisz powiedzieć mi jak u Ciebie z kondycją.
– Co masz na myśli? – Ziyoł uniosła brew i lekko przekręciła głowę.
– Jak szybko się męczysz, ile jesteś w stanie unieść, jak bardzo masz elastyczne i giętkie ciało… – zaczęłam wyliczać.
– Aha… – Ziyoł wydawała się lekko zawiedziona.
– Spokojnie, nie powinno nam to długo zająć, góra dzień – pocieszyłam waderę, a na jej pyszczku znowu zawitał wesoły uśmiech. A przynajmniej mam nadzieję, że tyle to zajmie.
Cóż… Jakoś to było…
Owszem, zajęło nam to jeden długi dzień, do tego tak… A zresztą sami przeczytajcie.

Leciałam tuż nad Podniebnymi Ścieżkami obserwując zmagania Ziyoł w wspinaczce na pewną niewielką, ale stromą górę niedaleko mojej jaskini. Radziła sobie dobrze, ale widziałam, że powoli opuszczały ją siły. Widząc jednak jej zawziętość pozwalałam kontynuować wspinaczkę, asekurując ją. Kilka kamieni, o które chciała się oprzeć, były zbyt luźne, tak więc część z nich stoczyła się dół, znikając w chmurze zakrywającej podnóże góry poniżej nas. Po kilku minutach była już na szczycie, uśmiechnięta od ucha do ucha, że udało jej się właśnie pokonać pierwsza przeszkodę, zaliczając test. Jeden z kilku testów, ale jeszcze o tym nie wiedziała…
Stała pewnie na lekko drżących nogach, jednak starała się nie dawać po sobie poznać, że jest zmęczona. Ja natomiast dalej byłam w powietrzu, rytmicznie machając swoimi skrzydłami, utrzymując się w powietrzu.
– To co, zaczynamy trening? Wylądowałam obok, myśląc, jak jej powiedzieć, że jeszcze trochę zostało do tego treningu. Wybrałam opcje bezpośredniego komunikatu.
– Przed Tobą jeszcze dwa testy. Na razie zaliczyłaś test siły oraz wytrwałości, dzięki czemu wiem, że będziesz chciała ukończyć je wszystkie…
Ziyoł przybrała minę smutnego szczeniaka. Z jednej strony nawet działająca na mnie sztuczka, lecz z drugiej perspektywy muszę być pewna, że się nadaje i nie zrobi sobie krzywdy. W takich kwestiach wolę być stuprocentowo pewna.
– Jak będziesz gotowa, przejdziemy do drugiego testu.
– Urodziłam się gotowa! – zawołała bojowo. Uśmiechnęłam się.
Byłam naprawdę ciekawa jak poradzi sobie z tym testem, znając żywiołowość mojej adeptki.

– Długo jeszcze? – zapytała po raz kolejny wadera.
– Stoisz dopiero od kilku minut… – odpowiedziałam cierpliwie, siedząc naprzeciw Ziyoł.
Dalej byłyśmy na szczycie góry, na którą wilczyca miała się wspinać. Miałam tam przygotowany cały sprzęt i niezbędne materiały do pozostałych testów.
Wilczyca stała na kładce umieszczonej na okrągłym kamieniu, stojąc na tylnych nogach. Ma przednich łapkach miała kilka lekkich kamieni, podobnie jak na głowie. Jej zadanie było proste – miała wytrzymać w takiej pozycji co najmniej godzinę.
Narazie trzymała się, lecz dopiero co zaczęła. Byłam pełna nadziei, że uda jej się przejść i ten test.
Cóż… I tak i nie.
Nie wytrzymała godziny, lecz dobiła ponad jej połowy. Chciała lepiej postawić stopę, ale to zaburzyło delikatną równowagę i cała konstrukcja wraz z samą wilczycą runęła. Szybko podeszłam do niej i upewniłam się, czy wszystko w porządku. Nawet niewielki uraz może mieć straszliwe konsekwencje…
– Ech… – westchnęła Ziyoł. – Pewnie to już koniec…?
– Zobaczymy jak pójdzie ci ostatni test. – Uśmiechnęłam się szczerze i ciepło. Sądziła, że ją przekreśliłam, ale tak nie było. Ma jeszcze szanse.

– Zasady są proste – musisz unikać lecących kuli wodnych. Gotowa? – zapytałam.
Ziyoł kiwnęła głową. Ja stanęłam obok niewielkiego źródełka, które było na tej górze. Potrzebowałam stałego źródła wody, aby móc tworzyć pociski. Przymknęłam oczy i zaczęłam słuchać pieśni wody, jednego z czterech moich żywiołów. Otworzyłam je, formując już gotowe kształty.
Zaczęłam od niewielkich rozmiarów, by stopniowo je zwiększać. Od niewielkich kropelek po kule wielkości dużego arbuza. Ziyoł jednak dzięki swojej zwinności udawało się unikać trafienia. W pewnym momencie jednak zaczarowana woda dotknęła jej sierści, co było równe z końcem testu.
– Dwa razy oblałam… – powiedziała smutno. – Pewnie nie będziesz chciała mnie uczyć…
– Co Ty wygadujesz? – spodziewałam się wszystkiego ale nie tego. – Dlaczego tak pomyślałaś?
– Bo dwa razy oblałam…
– Ale wytrwałaś końca! Nie poddawałaś się! A to właśnie chciałam sprawdzić… Nie tylko Twoją siłę, zwinność i równowagę ale również cierpliwość, wytrwałość oraz zaufanie do mnie… – wyjaśniłam. Żebyście widzieli minę Ziyoł. Była zachwycona.
– To kiedy, tak naprawdę, zaczynamy?
– Nawet teraz. – Teraz to ja się uśmiechałam od ucha do ucha.

Skoczyłam do swojej jaskini po włócznie treningowe, które miałam ze sobą zanim jeszcze dołączyłam do Watahy Mrocznych Skrzydeł. Były wykonane z połączenia ciemnego, dębowego drewna i srebrzystego metalu. Lekkie, ale wytrzymałe. W sam raz na sparingi czy treningi nowych uczniów.
– Okej, zacznijmy od postaw… – powiedziałam i przybrałam pozę gotową do ataku. Ziyoł zrobiła tak samo. Kolejna pozycja. Wadera ja przybrała… I tak do zachodu słońca…

Następnego dnia umówiliśmy się we wnętrzu góry skrywającej mój dom. Ziyoł, cała w skowronkach, przyszła na dzisiejszy trening.
– Dzisiaj będziemy ćwiczyć obronę. Czujesz się na siłach czy wolisz jeszcze na spokojnie poćwiczyć pozycje? – zapytałam szczerze. Nigdy nic na siłę…
– Chce to dzisiaj zrobić! – zadeklarowała Ziyoł.
– Przygotuj się… – poleciłam. Gdy przybrała pozycje gotową do obrony, zaatakowałam czlonkinię własnej watahy…

Zi? Jesteś dobrze przygotowana ale dużo jeszcze brakuje Ci do perfekcji, bo znasz jedynie podstawy, a Anti jest ostrą nauczycielką, zupełnie jak te co uczą matmy, więc będzie Cię ścigać

12.05.2022

Od Antilii cd. Shiry

Przypomniałam sobie minę tego małego smoczego łobuza, który zaczął demolować mi kuchnie. Nie był świadomy tego, że robił mi totalny chaos w mojej jaskini, lecz był… szczęśliwy, że znalazł jakiś skarb.
W postaci moich garnków i innych przyrządów kuchennych.
– No dobrze… Pomogę Ci – powiedziałam i gdy Shira już otworzyła pysk, żeby (najprawdopodobniej) przedstawić listę rzeczy bądź usług do wyboru w gestii wdzięczności, podniosłam łapę i dodałam: – Nie musisz się odwdzięczać.
Ponownie chciała spróbować, jednak również jej przerwałam, ponownie zapewniając, że nie musi nic dla mnie robić za pomoc w odnalezieniu Roja.
– Powiedz mi co się stało…
Wadera wzięła głęboki wdech i zaczęła opowiadać. Zajmowała się innymi zwierzętami, które miała pod swoją opieką, kiedy Roja najpewniej zauważył kilka błyskających się bibelotów, jakie znalazł i przyniósł do swojego gniazda jeden z ptaków mieszkających nieopodal. Ich legowisko znajdowało się blisko wejścia do jaskini Shiry, na najbliższym dębie. Karmiła akurat swoich podopiecznych, tak więc była tak skupiona, że nie zauważyła jak zielony smok wymyka się ze swojego gniazda i po prostu ruszył na łowy…
– Naprawdę nie wiem, gdzie on może być… – Głos Shiry zalamywał się, zdradzając niepokój. – To tylko mały smok… A jeśli coś mu się stanie?! Zaatakują go inne stworzenia..?! I… i…!
– Uspokój się… – powiedziałam łagodnie do wilczycy, lekko nią potrząsając. Na szczęście zadziałało, tak więc atak histerii chwilowo został odwołany. – Zacznijmy szukać – poleciłam, po czym powiedziałam, że zaraz wrócę. Skoczyłam po torbę do swojej jaskini z najpotrzebniejszymi i niezbędnymi akcesoriami medyka, tak w razie czego. Shira kręciła niespokojnie ale cierpliwie czekała na mnie. Szybkim krokiem wyszliśmy z Podniebnych Ścieżek, po czym poleciałyśmy do jaskini hodowczyni, szukając jakiś śladów…
– Tam jest jego legowisko… – wskazała, pokazując legowisko uwite z słomy i mający mnóstwo świecidełek. Ostatnio się tutaj nieco zmieniło… Przede wszystkim nie było już klatek czy innych takich… Jaskinia również się mocno powiększyła, sprawiając, że każdy zwierz miał swój kąt, bez metalowych prętów czy innych takich. Szczerze? Ta zmiana bardzo mi się podobała… Zwierzakom chyba również.
– Widzę, że zrobiłaś remont… – powiedziałam na głos, podchodząc do legowiska smoka.
– A… No tak… Od dawna miałam pomysł na powiększenie jej, ale dopiero ostatnio udało się to zrobić i w końcu sprawić, że moi podopieczni mają większą przestrzeń…
Kiwnęłam głową na znak aprobaty. Widać było, że służyło to zarówno Shirze jak i zwierzętom, którymi się zajmowała.
Podeszłam do smoczego gniazda, gdzie błyskało mnóstwo lusterek, srebnych przyrządów czy inne świecidełka. Wzięłam głęboki wdech przez nos, starając się wychwycić smoczą woń. Była ona dosyć subtelna, lecz na szczęście wyraźna.
Zapamiętałam ją, starając się podążać za cienką nitką, która podążała na zewnątrz. Subtelnie wzniosłam się w powietrze, śledząc drogę małego smoka.
Nić urwała się tuż nad gniazdem ptaka, który odzyskiwał swoje drogocenne łupy. Sroka, która tam była, zaczęła niemiłosiernie krzyczeć, oznajmiając, że moja obecność nie jest mile widziana. Spojrzałam w dal, szukając czegokolwiek, lecz niczego nie znalazłam.
– Również tego próbowałam… – zawołała z dołu biała wadera. Zleciałam do niej. – To do niczego nie prowadzi…
– Warto było spróbować… – przyznałam szczerze. – Naprawdę nie masz pomysłu gdzie mógł on polecieć…?
Wadera zaprzeczyła, kiwając głową na boki.
– Może przelecimy nad okolicą? – zaproponowałam. Tylko tyle mogę zaproponować… 
– Dobrze. 
Obie wzniosłyśmy się w powietrze, lecąc na południe.



– Masz coś? – zapytałam, lecąc nad pewnym lasem. Shira była tuż obok, na wyciągnięcie moich skrzydeł. Szybko odparła:
– Nie. – Machnęła kilka razy skrzydłami. – A ty coś masz?
Również zaprzeczyłam.
Leciałyśmy w milczeniu. Mijałyśmy granicę lasu, by widoki korony drzew zmienić na trawiastą łąkę pełną rozwijających się pąków kwiatów. Wyglądałyśmy małego, zielonego smoka ale poszukiwania nie przynosiły skutku. Mnie odpuszczała już nadzieja, podobnie jak Shirę. Widać było w jej spojrzeniu, że nie mamy czego tutaj robić. Roja przepadł…
– Wracajmy… – powiedziałam i zaczęłam już nawracać. – Jutro znowu spróbujemy…
Gdy Shira już otworzyła kufę, żeby coś powiedzieć, na nas obie spadł duży cień, który pokrył również część łąki. Obie spojrzałyśmy w górę i…
…zobaczyłyśmy ogromnego smoka!
Latający gad nawet nas nie zauważył, lecąc leniwie w swoim kierunku. Z początku sam widok tego stworzenia o szmaragdowych łuskach był zaskakujący i lekko niepokojący ale dopiero widok pasażera na grzbiecie smoka sprawił, że o mało nie zaczęłam spadać.
– Roja! – krzyknęłam, ale cicho, nie chcąc, aby smok zainteresował się nami. Shira była również w szoku. Roja natomiast, cały w skowronkach, podróżował na grzbiecie olbrzymiej bestii.
– Lećmy za nimi!



Shira? Roja znalazł se nową mamusie?

9.05.2022

Od Lait do Antilii

Lait w spokoju popijała kawę w przerwie między ogarnianiem dokumentów. Nie było ich wiele tak jak dotychczasowych obowiązków. Przez to, nieobecność Sokara w bibliotece, wydawała się być nie tak zła. Chociaż i tak czuła się z lekka samotna, ale była już zaprzyjaźniona z tym uczuciem. Co do kawy... To była — jak zwykle — już któraś z kolei dzisiaj, ale nie przeszkadzało jej to. Nigdy nie przeszkadzało, mimo tego jak niezdrowe to było. Uwielbiała smak ciepłego napoju i fakt, że był pobudzający, co zdecydowanie pomagało jej w swoim hobby jak i pracy. Jednak, jak wszystko, i ten „niebiański” napój miał jakieś wady. Po długim uzależnieniu do niego, niebieskooka wadera zaczęła miewać problemy ze snem. Czego innego, by się spodziewać po kawoholiźmie jak nie tego? Czasem przesypiała całą noc, czasem godzinę, a czasem nie mogła zasnąć w ogóle. Zaskoczeniem było, że to nieobecny basior był pierwszym, który przysnął w pracy, a nie ona z jej systemem spania (chociaż może nie do końca, patrząc na stan, w jakim był wilk). Na początku nieprzesypianie nocek jej przeszkadzało, zależało jej wtedy na chociaż trochę zdrowym trybie życia. Po jakimś czasie przestała widzieć w tym sens i po prostu pogodziła się z problemem, jaki ją nęka. Miała do wyboru porzucenie kawy lub akceptację — oczywiście nigdy nie umiałaby wyjść z uzależnienia. 

Miała właśnie wziąć kolejny łyk z ulubionego kubka, gdy usłyszała huk w innej części biblioteki. Wyrwało ją to z zamyślenia, jednak doprowadziło to też do momentowego przerwania używania mocy. Szybko wróciła do tej czynności, kubek się nie zbił, ale trochę kawy wyleciało z niego podczas gwałtownego ruchu. Kartka, którą wypełniała została poplamiona brązową cieczą. Lait westchnęła ciężko, nie wiedząc, czy bardziej żałować rozlanego napoju, czy prawie uzupełnionego dokumentu. Wilczyca jednak się opamiętała. Coś się stało w bibliotece! Pobiegła szybko w stronę odgłosu, zostawiając kawę na biurku. Źródło znalazła całkiem szybko — kupka książek na leżącej jasnosierstnej. Lait podeszła bliżej zmartwiona. Wadera będąca prawdopodobnie sprawczynią sytuacji przez chwilę nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. To pośpieszyło bibliotekarkę do działania. Szybko ściągnęła z niej książki, w czym wspomogła się mocą. Skrzydlata wilczyca jęknęła z bólu cicho i podniosła łeb, czego widocznie wcześniej nie mogła zrobić.

— Wszystko w porządku? — powiedziała z troską w głosie. — Coś ci się stało?

Szybko zorientowała się też, kim była, dotychczas niby nieznajoma. Kojarzyła ją z rozmów z Sokarem. Antilia? Opis zgadzał się z tym, kogo widziała teraz przed sobą. Lait widziała ją parę razy w bibliotece, ale raczej nie zamieniały ze sobą zbyt wielu słów, dlatego nie kojarzyła ich z takich spotkań, a z opisu współpracownika. Myśl, że to ktoś z otoczenia kogoś, kogo lubi (po przyjacielsku) dodatkowo ją lekko zestresowała. 

— Dobrze tylko, że Sokara nie było — westchnęła cicho, będąc gotowa do pomocy wilczycy w razie potrzeby i nie ukazując tego jednego uczucia, które pojawiło się tuż przed chwilą...


<Antilia? Dostałaś książką po głowie tak jak chciałaś>