14.01.2022

Od Tsumi do Antilii

 Sprawa rodzinna Antilii była na tyle ciekawym i owianym tajemnicą tematem, że kiedyś spędziłam dość długi okres czasu myśląc na ten temat. Pytając z jakiej strony dokładnie przybyła, co się stało, czy też nawet sięgając po te nudne, brudne i beznadziejnie nieinteresujące księgi, mówiące z jakiej strony świata pochodzą jakie konkretnie odcienie futra. Nie było to wcale pomocne, a ja gniłam nad mało ciekawą książką. A przecież książki powinny być ciekawe, a nie robić za jakiś rodzaj terroru. I teraz ta myśl znów zawładnęła moją głową. Ale tylko przez chwilę. Bo po kiego mam się tym zamartwiać, skoro nie znam szczegółów. Głęboki, zrezygnowany wydech wypłynął z mojego pyska. Istnie irytujące. Moją irytację podwajał fakt, iż chciałabym tu swoich opiekunów. Zajęliby się tym za mnie. I daliby ciepło. Tak. Ciepło. UGH. Zerknęłam na lewitującą sobie obok kulę światła, pyskiem bez konkretnego wyrazu. Nie zamarzałam, jednak jaki zapas energii po wypadku ma jeszcze Anti? Przecież zaklęcie nie może trwać kurwa wiecznie. ... Znaczy, teoretycznie może. Były takie przypadki. Ale osoby zakładające takie zaklęcia najczęściej nie dość, że były z jakiejś potężnej rasy, to jeszcze zazwyczaj tyczyło się to zapieczętowania czegoś... lub kogoś. Odgoniłam od siebie po raz kolejny nurtujące myśli, by skupić się na drodze. I bardzo dobrze, gdyż zaraz potem, przed moimi łapami pojawiła się lodowa przepaść. Chociaż nie całkiem przepaść... może zbocze? Mało równe, czasem wyglądające jak zjeżdżalnia. Zmrużyłam oczy. Cholerne ciemności. Chociaż podłoże było śliskie, w odcieniu jakiegoś bardzo ciemnego morskiego, w dodatku gładkością można by porównać do oszlifowanego diamentu. Aż kusiło by to polizać. .... Tak. Poliżę to. Schyliłam się do podłoża, wyciągając język. Jeszcze tylko chwila, i- oh. Słone? Powolne wyprostowanie po zastanowieniu. Jak to słone. Jesteśmy w górach. Może jakieś minerały? Ale jak stare to musiało być. Czy o czymś takim była w ogóle mowa w podręcznikach? Po chwili namysłu rozprostowałam skrzydła, by wraz z zabańkowaną energią, poszybować nieco w dół. Zaraz jednak wyrównałam, gdy lodowa ślizgawka zaczęła wychodzić na równą. Droga wiła się bez końca. Jak labirynt, tyle, że bez kolejnych przejść. Końcowo się zatrzymałam z nieukrywanym zdegustowaniem. Co to miało być. Rozsądek podpowiadał by trzymać się drogi, ale to wiodło w puste pole. A przynajmniej nie doleciałabym do końca w najbliższym czasie. 
- Żałosne - burknęłam do siebie, skręcając w miejsce, gdzie lodowa droga się zniżała. Jakby się tak zastanowić, to wyglądało to tak, jakby od wejścia po prostu dawno temu ktoś wsypał wielkie wiadro śniegu, który się wewnątrz rozsypał, zamarzł, a potem ktoś to wyszlifował. 
- Jeszcze brakuje, by coś się stało, światło zgasło, zimno wróciło i zapanowała kompletna ciemność - zaczęłam marudzić cicho pod nosem, starając się, by nie roznosiło się echo. 
- I jakby ta wataha nie mogła być umieszczona w jakiś ciepłych terenach. Nie wiem, na plaży z palmami. Najlepiej od południa. Tam jest najmniej gór. Nie wylądowałybyśmy w takiej sytuacji. Ale nieeee, musiało się coś spierdzielić - zarzekanie na głos. Jest źle. Albo dobrze i to zwyczajne wyładowanie emocji. Cóż, trudno powiedzieć. Przez dłuższy czas leciałam w dół, starając się znaleźć od czasu do czasu jakąś ścianę. Na próżno. Czułam jedynie za sobą ten zamarznięty słony fenomen. I pewnie leciałabym tak w dół dalej, przez kolejne bogowie ile wiedzą czasu, gdyby no- nie koniec dołu, w którego z impetem uderzyłam, by potem wstać i zacząć przeklinać lodową powłokę od najgorszych. Zerknęłam z irytacją na niewinnie lewitujące sobie ciepełko, które nadal było nieco obok. 
- I co, zadowolony jesteś? - burknęłam, próbując się otrzepać. Ał.... To miała być krótka wycieczka. Zerknęłam na to, na czym stałam. Znowu lód. Wow, cóż za zaskoczenie. Był tak samo gładki jak tamta droga, tyle że w odcieniu takiego ładnego, bladego błękitu. Zmarszczyłam brwi, a zaraz potem dotarło do mnie, że mój medalion zaczyna wydzielać lekkie ciepło. Zmarszczenie brwi bardziej. Tak szybko się naładował? Niemożliwe. Zrobiłam kilka kroków w przód, gdy to moja łapa natrafiła na jakieś wgłębienie, które istnie rujnowało całe poczucie estetyki i gładkości całej reszty. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to jakaś część. Czegoś. Skumulowałam jakąś cząstkę energii z medalionu, by wysłać ją do przodu, gdyż towarzysz świetlisty od Anti nadal siedział sobie przy mnie. I... czyżbym była w jakiejś części okręgu? I co to, runa? Stara runa. Rozejrzałam się w ciszy dookoła, mimo że nie było szczególnie możliwe sięgnięcie wzrokiem dalej, niż kilka metrów. A to ciekawe. 

<Anti? Jak tam u ciebie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz