27.12.2021

Od Antilii cd. Tsum

Nagle usłyszałam czyjś śmiech. Odwróciłam głowę, chcąc zobaczyć kto tam jest, lecz nikogo nie widziałam. Widziałam natomiast cudowny krajobraz łąki ukrytej w dolinie trzech ogromnych gór, które chroniły to przepiękne miejsce przed ponurym światem zewnętrznym. Niebo było niemal bezchmurne, pokazując swój idealny odcień błękitu. Miejscami jednak było kilka białych, niewielkich chmurek, które chwilowo ukryły się za szczytami gór. Wiatr delikatnie wprawiał w ruch wysoką trawą i kolorowe kwiaty, tworząc niesamowity efekt soczyście zielonej fali. Stalowo szare stoki gór pięły się wysoko, niemal pod same niebo a ich biały czubek stanowił koronę tych władców. Niższe partie miały na sobie równie soczysty kolor zieleni co trawa w której stałam. Im wyżej, tym roślinność była rzadsza by w końcu ustąpić miejsca szarej skale. Na ich stokach były niebieskie wstążki górskich strumieni, które z czasem i biegiem swojego koryta przemieniały się w ogromne rzeki użyźniające dolinę. Widok zapierał dech w piersiach. 
Znowu ten śmiech. 
Odwróciłam się, lecz nadal nic. To przez tą trawę… Poirytowana uderzyłam mocno skrzydłami o ziemię i wzniosłam się kilka metrów do góry. Dopiero wtedy zobaczyłam… 
... dwa młode wilczki – niebieską, skrzydlatą waderkę oraz granatowo–złotego basiorka o białych pasmach sierści na grzbiecie. Dwa szczeniaki bawiły się w berka, goniąc się nawzajem. Ich szczery śmiech niósł się echem po pięknej dolinie. 
– Berek! – zawołał granatowy wilk, po czym zaczął uciekać przed wilczycą. Ta rozłożyła swoje miniaturowe skrzydła, aby dogonić swojego przyjaciela. Czy to naprawdę ja? – zadawałam sobie to pytanie odkąd zobaczyłam te maluchy. Młodsza wersja mnie dogoniła swój cel, klepnęła go w łopatkę, po czym zaczęła uciekać… Unosiłam się w powietrzu, delikatnie uderzając skrzydłami, chcąc pozostać niezauważona. Niespodziewanie usłyszałam głos wołający szczeniaki. Imienia basiora nie dosłyszałam, lecz swoje – bardzo wyraźnie. Niedaleko stała wadera o smukłej i delikatnej budowie ciała. Niestety, nie widziałam jej dokładnie – jedynie jej sylwetkę. Dzieciaki pobiegły do starszej wadery… Ja wylądowałam w wysokiej trawie, próbując zapamiętać jak najwięcej. 
Nagle usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się. 
Za mną stała ta sama wilczyca, która wołała dzieci. Jej postać dalej była zamazana, mimo niewielkiego dystansu, jaki nas dzielił. Widziałam jedynie mieszankę granatu, bieli oraz błękitu. Jej oczy natomiast były wyraziste – błękitny kolor oczu mienił się radośnie w promieniach górskiego światła. 
– Antilio, obudź się, proszę... 

✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧ 

– Antilia! – zawołała po raz kolejny Tsumi. Jej głos powoli skrystalizował się w mojej głowie, aż zaczął mi dzwonić w uszach. Zaczęłam powoli otwierać oczy, lecz po chwili je zamknęłam. Jęknęłam. Bolało mnie, i to bardzo, dosłownie wszystko… Najbardziej czułam tylne łapy oraz klatkę piersiową, która z każdym uderzeniem mojego serca oraz zaczerpniętym oddechem bolała coraz bardziej. Nie chciałam wiedzieć jakich urazów doznałam… 
– Czegooo… – bąknęłam. Ponownie spróbowałam otworzyć oczy. Z początku nie widziałam za wiele, ale po kilku mrugnięciach odzyskałam wzrok. Byliśmy w jakiejś ciemnej jaskini lodowej. Obok stała mocno zmartwiona alfa, która upewniała się, czy na pewno żyję. Było też cholernie zimno… 
– Co się… stało…? – Byłam naprawdę nieźle skołowana, a uformowanie sensownej myśli, nie mówiąc o wypowiedzi, było trudnym w tamtym momencie zadaniem. 
– Zeszła lawina i cię zasypała – zaczęła mówić. – Szukałam cię dosyć długo, ale się udało… 
– To dlatego… jest mi… tak… – zaczęłam szukać słowa. 
– Nie tylko dlatego jest ci zimno. Mój zasób magii się wyczerpał. 
Przymknęłam oczy. Miałam ochotę zasnąć, lecz wiedziałam, że to nie jest najlepszy pomysł. Zmusiłam się do ogromnego wysiłku i ponownie otworzyłam oczy. Sięgnęłam w głąb siebie i stworzyłam niewielką kulę, wielkości małego arbuza, która miała w sobie ogrom ciepła. Biała wadera niemal natychmiast wystawiła swoje zziębnięte łapy w kierunku źródła ciepło. 
– Mam nadzieję, że wystarczy… – powiedziałam cicho. Miałam wrażenie, że ból rozniesie moje płuca. Musiałam przymknąć oczy… Na szczęście obok mnie była Tsumi, która na nowo mnie ocuciła. 
– Antilia, nie zasypiaj… – Poklepała mnie po policzku. To na razie wystarczyło. 
– Wszystko mnie boli… – jęknęłam boleśnie. Miałam ochotę odpłynąć, wrócić do tego miejsca, które mi się śniło. – Śniła mi się moja rodzina… – szepnęłam cicho. 
Alfa nic się nie odzywała. Znała mnie wystarczająco długo, aby wiedzieć ile dla mnie znaczy słowo rodzina. Milczała i ja również. Tsumi odważyła się odezwać jako pierwsza. 
– Trzeba Cię opatrzyć… – powiedziała łagodnie i powoli do mnie podeszła. Ja nie protestowałam. W głębi duszy nawet się cieszyłam, że wilczyca wyszła z tą inicjatywą jako pierwsza. Znała się co nieco na opatrywaniu, więc pozwalałam jej obejrzeć swoje ciało. Ja natomiast wyliczałam w głowie listę obrażeń jakich doznałam. 
Pęknięte żebra, nawet złamane, stłuczona lewa łapa, połamane obie tylne nogi, skręcone prawe skrzydło, obrzęk w jamie brzusznej a może nawet krwawienie, do tego jeszcze nabite guzy na głowie… – wymieniałam w myślach. Będę ciężarem dla Tsumi…pomyślałam gorzko. Nienawidziłam tego, ale w tej chwili musiałam oddać swój los w jej łapy. 
– Mamy jakieś tkaniny i coś sztywnego? – zapytałam, przyglądając się nogom. Zdążyłam już opatrzeć resztę urazów a nogi zostawiłam na koniec. Gdybym miała chociaż sprawne skrzydła, nie byłabym aż takim inwalidą, lecz tutaj na nic się to nie zda – jest tu po prostu za wąsko. Moja towarzyszka podała mi kolejne bandaże oraz kawałek liny. W pierwszej chwili chciałam zapytać, lecz zrozumiałam o co jej chodziło. Chwyciłam linę zaklęciem telepatycznym a następnie rzuciłam odpowiedni urok. Lina w momencie zesztywniała, dzięki czemu stała się idealnym stabilizatorem. Przygotowałam odpowiednio opatrunek i zabezpieczyłam połamane kości, aby mogły spokojnie się zrosnąć. Muszę pomyśleć o jakimś urlopie zdrowotnym, gdy wrócimy… 
–Tyle? – zapytała Alfa. Kiwnęłam głową. Miałam na sobie zdecydowanie za dużo bandaży, ale niestety były mi one potrzebne. 
– Trzeba będzie znaleźć stąd wyjście. – Wskazałam na ścianę niedaleko nas. – Tamto odpada… Podzielę kule na dwie części – jedna będzie Ci towarzyszyć podczas Twoich poszukiwań… 
Wadera chwilę stała, myśląc. Po chwili zgodziła się a ja podzieliłam Kulę Ciepła na dwie potomne jednostki. Jednej kazałam podążać za Tsum do odwołania. Wilczyca odeszła kilka metrów, zatrzymała się i odwróciła się, wołając: 
– Antilia, tylko nie odchodź za daleko! 
Gdybym mogła, rzuciłabym w nią porządną śnieżką. Z drugiej jednej strony sprawiła, że na moim pysku zagościł szczery uśmiech. Przymknęłam oczy, chcąc ponownie zobaczyć błękitnooką wilczycę wołającą moje imię.

Tsum? Znajdziesz pomoc czy jeszcze większe kłopoty?